sobota, 6 lutego 2021

Rachel Winters - Co powiesz na spotkanie?



Napisać komedię romantyczną w dzisiejszym świecie to prawdziwe wyzwanie!

Bo przecież wszystkie romantyczne historie wymyślono w latach 90…

I czy dzisiaj ktoś jeszcze potrzebuje się wzruszać…?

Evie jest przekonana, że tak! Ezra jest przekonany, że nie.

I mają problem, bo on musi napisać scenariusz komedii romantycznej, chociaż bardzo tego nie chce. A jej przyszłość zależy od tego, czy jemu się uda.

Evie nie zamierza siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż Ezra prześle jej szefowi gotowy tekst. O nie – to mogłoby się nigdy nie wydarzyć. Zamiast tego proponuje układ – ona będzie mu dostarczać zabawnych inspiracji i udowodni, że w prawdziwym życiu można zakochać się jak w filmie, a on będzie pisał.

I choć Evie nie wierzy w „długo i szczęśliwie” z ukochanym, zrobi wszystko, by zachować pracę… Nawet jeżeli miałaby odgrywać kultowe sceny z komedii romantycznych w nieskończoność. Wylać w barze sok na uroczego nieznajomego? Żaden problem. Zostawić swój numer w książkach porozrzucanych po całym Londynie, żeby sprawdzić, kto zadzwoni? Robi się. Z pomocą zaufanych przyjaciół oraz Bena i Anette, ojca i córki, których nieustannie przypadkowo spotyka, Evie zrobi wszystko, aby poznać mężczyznę jak z prawdziwego romansu.

Ale czy można naprawdę się zakochać, jeśli myśli się tylko o pracy? Może w życiu jest jednak miejsce na odrobinę magii jak z filmu…?


Do tej książki robiłam dwa podejścia, pierwsze kilka miesięcy temu, jakoś zaraz po premierze, drugie właśnie teraz. I za każdym razem niestety miałam takie samo wrażenie - to nie jest książka dla mnie. Skończyłam ją, po wielu zmaganiach, ale to była najcięższa książka do przeczytania od bardzo dawna, bo kompletnie mi się nie podobała. Zastanawiałam się nawet czy nie powinnam sobie jej darować, bo tylko miałam ochotę sobie wyrywać włosy z głowy. I naprawdę, naprawdę próbowałam znaleźć w tej książce coś pozytywnego, ale sam fakt, że każdy bohater tej książki działał mi na nerwy (może z dwoma wyjątkami) już wiele mówi. Ktoś powinien mnie nauczyć, żeby nie zmuszać się do czytania książek, które mi się nie podobają, bo tylko sobie tym szkodzę, a wy musicie potem czytać moje narzekanie. Ale jeśli jesteście gotowi na moje żale, to zapraszam do lektury.

Evie zawsze marzyła o byciu scenarzystką filmową, życie jednak poprowadziło ją w trochę innym kierunku. Teraz jako asystentka musi sprostać oczekiwaniom swojego szefa i wyprowadzić na prostą najlepszego scenarzystę w ich firmie, który mógłby uratować ich przed bankructwem. Ezra ma za zadanie w ciągu trzech miesięcy napisać komedię romantyczną, jednak nie ułatwia jej pracy i ciągle unika terminów. Evie zdeterminowana bierze sprawy w swoje ręce i zaczyna z nim współpracę. Ona ma być dla niego inspiracją i udowodnić mu, że w prawdziwym życiu da się zakochać jak w filmie, a on ma pisać na podstawie jej doświadczeń. Tak też kobieta staje się ofiarą wielu niezręcznych wydarzeń, ale poznaje także przeuroczą dziewczynkę i jej samotnego ojca, którzy stają się jej bliskimi przyjaciółmi. Zrobi wszystko, aby utrzymać swoją posadę, nawet jeśli miałoby to oznaczać odgrywanie przedziwnych scen rodem prosto z komedii romantycznych. Czy uda jej się popchnąć Ezrę w dobrym kierunku i uratować firmę? Czy raczej igranie z ogniem, a raczej miłością, skończy się złamanym sercem?

Od samego początku ciężko było mi się wkręcić w książkę, być może z powodu tych wskazówek scenicznych na początku każdego rozdziału. Rozumiem ich zamysł i dlaczego się tam pojawiały, ale zostały napisane w taki sposób, że w pewnym momencie w ogóle przestałam je czytać, bo nie wnosiły nic ciekawego do książki. Dodajmy do tego dziesiątki smsów i e-maili, które zajmowały liczne strony i były nudne jak flaki z olejem, i takim też sposobem zanudziłam się na śmierć już na samym początku. Ta książka to było rozczarowanie za rozczarowaniem, a mówi to wielka fanka wszelkich komedii romantycznych.

Głównym powodem mojego niezadowolenia jest fakt, że nie znoszę bohaterów tej książki. Nie znoszę Evie, głównej bohaterki. Nie znoszę jej przyjaciół. Nie znoszę ludzi, z którymi pracowała. Nie znoszę jednego z jej obiektów miłosnych, a zarazem jej współpracownika, Ezry, ponieważ owszem - trójkąt miłosny też się tutaj znalazł. Nie wiem czy taki był zamiar, zważywszy na to jak kończy się książka, nie rozumiem też tej relacji kompletnie, ale no wyszedł z tego beznadziejny trójkąt, który tylko spotęgował moje niezadowolenie. Tak naprawdę jedyni sympatyczni bohaterowie, dla których w ogóle kontynuowałam tę książkę do końca, to Ben oraz jego córka Anette. Evie to jedna z najbardziej irytujących bohaterek, z jakimi w całym swoim życiu miałam do czynienia. A, że jestem typem czytelniczki, której ciężko cieszyć się z lektury jeśli psuje ją główna bohaterka, to nie zaczęliśmy dobrze. Evie była niby przedstawiona jako ciężko pracująca, urocza, pomocna kobieta, a w rzeczywistości była zwykłą wycieraczką dla wszystkich naokoło, nie potrafiącą się nikomu postawić, zachowująca się jak dzieciak, na dodatek mająca obsesję na punkcie swojej pracy do tego stopnia, że nawet wobec swoich przyjaciół zachowywała się egoistycznie. Z tym miałam jednak najmniejszy problem, bo jej bliscy to banda bufonów, którzy działali mi na nerwy jeszcze bardziej niż sama Evie. Czasami miałam ochotę nią potrząsnąć, żeby zaczęła się zachowywać jak na jej wiek przystało, ale nic z tego.

Na początku, kiedy jeszcze nie wiedziałam nic o bohaterach, bardzo spodobał mi się zamysł fabuły i to właśnie to stało się powodem dlaczego tę książkę w ogóle zdecydowałam się przeczytać. Wyzwanie między Ezrą, a Evie, aby udowodnić mu, że romantyczność istnieje w prawdziwym świecie, a jednocześnie pomóc mu napisać scenariusz do komedii romantycznej, miało być uroczą historią, w której ta dwójka ze sobą współpracuje, jednocześnie po drodze się w sobie zakochując. Ale o rany, dostałam coś kompletnie innego. Począwszy od tego, że kompletnie nie rozumiem całego tego wątku między Evie, a Ezrą. Ezra to największy dupek ze wszystkich obiektów miłosnych, jakich poznałam w życiu. Nie było nic uroczego, ani seksownego w jego nonszalancji, przedmiotowym traktowaniu Evie i wykorzystywaniu jej na każdym kroku. Właściwie gdyby nie to, że Evie co chwilę wzdychała do jego "pięknie wyrzeźbionej, nagiej klaty", nawet nie wiedziałabym, że to ma zmierzać w kierunku wątku miłosnego, ale w momencie, kiedy zobaczyła go półnagiego i majtki zrobiły się mokre, to wiedziałam, że tak będzie. Wszystkie próby przekonania mnie, że jest w nim coś więcej zostały przyćmione przez każdy ten moment, kiedy był po prostu zwykłym, mizoginistycznym dupkiem.

Kompletnie nie rozumiem tego jak dużą rolę odegrał Ezra w całej tej historii, bo po co skupiać się na bohaterze, który jest płytki, irytujący, nudny, nie wnoszący nic ciekawego do fabuły, poza ciągłym narzekaniem i wykorzystywaniem głównej bohaterki? Ta desperacka próba ukazania, że Evie coś tam do niego czuła i przymykała oko na szczeniackie zachowanie, bo jej się podobał z wyglądu, tylko jeszcze bardziej mnie zniesmaczyła. No bo czy ciągłe zwracanie uwagi na to jaki jest przystojny ma rzeczywiście sprawić, że zapomnę ile razy ignorował jej prośby, pytania, próby rozmowy, ośmieszał w oczach jej szefa, wykorzystywał jej chęć do pomocy, traktował z wyższością i ciągle ją poniżał swoimi żartami? Poza tym nie mogłam wręcz uwierzyć, że Rachel Winters rzeczywiście poszła w tak przewidywalnym kierunku, jeśli chodzi o pisanie tego scenariusza do filmu, nad którym miał pracować z pomocą Evie. Wręcz byłam w szoku, że Evie przez cały czas była rzeczywiście tak głupia, żeby nie domyślić się, że wysyłając kłamliwemu dupkowi gotowe sceny ze swojego życia, nie skończy się to dobrze. A jednak. I chociaż byłam na to przygotowana, w momencie kiedy wyszło wszystko na jaw, byłam gotowa rzucić tą książką o ścianę.

Jedyne, co dobre wyszło z tej historii, to Ben i Anette, jedyna normalna para bohaterów, jaką autorka tutaj stworzyła. A nawet i oni pozostawili pewien niedosyt, zwyczajnie dlatego, że czas, który można było poświęcić na rozwinięcie ich postaci i ich historii, autorka wolała poświęcić na bufona Ezrę i wzdychającą do niego, naiwną Evie. Aż nie mogę się nadziwić, że Ben i Anette tak ją polubili, bo ja chyba nie wytrzymałabym z nią sekundy. Jako samotny ojciec, a jednocześnie wdowiec, Ben miał wiele do zaoferowania, zresztą był też bardzo sympatyczny, ale też brakowało mi jego głębszego rozwinięcia, no i pokazania jego relacji z Evie jako coś więcej, niż tylko kilka spotkań w kawiarni. Gwiazdą tej książki jest jednak bez dwóch zdań jego córka, Anette, która była przeurocza i kochana, a na dodatek była jedynym powodem, dla którego w ogóle się uśmiechnęłam podczas lektury tej książki. Dopiero pod koniec zaczęła mi się ta historia podobać i wreszcie czytało mi się ją z przyjemnością, a wszystko za sprawą tej dwójki. Ale to nie wystarczy, kiedy cała reszta była beznadziejna i tak mnie wymęczyła.

Nie wiem, może "Co powiesz na spotkanie?" to po prostu nie była pozycja dla mnie, bo wiem, że wielu osobom się podobała. Ale tak wiele rzeczy poszło tutaj nie tak, że po prostu ciężko jest mi napisać o niej coś dobrego. Może gdyby bohaterowie zostali bardziej dopracowani, przynajmniej do tego stopnia, żebym nie miała ochoty sobie włosów wyrywać przez ich zachowanie, wtedy czytałoby mi się lepiej. I może gdyby ten (niby) trójkąt miłosny został jakoś lepiej przemyślany, bo doprawdy nie rozumiem sposobu rozumowania autorki, która skupiła się na parze, która szła donikąd, której wątek opierał się na ciągłych kłamstwach, jakimś miernym pożądaniu (raczej na tym, że Evie co jakiś czas zwracała uwagę na jego sześciopak), wykorzystywaniu, zamiast lepiej rozwinąć wątek miłosny między Evie, a facetem, z którym rzeczywiście łączyło ją coś dobrego. Wszystkie te relacje były jakieś takie płytkie, niezbyt urocze, pozbawione sensu, nie trzymające się kupy. Takie ciągłe wrzucanie głównej bohaterki w sytuacje, które są nierealistyczne, irytujące i aż żenujące, nie było dobrym zagraniem, nie było to urocze jak w zabawnej komedii romantycznej. Przykro mi to pisać, ale środek tej książki tak naprawdę tylko przeleciałam wzrokiem, bo i tak nie działo się nic wartego uwagi. Ja bardzo lubię tą małą serię komedii romantycznych "Mała Czarna", które wydaje wydawnictwo, ale ta pozycja to był po prostu jeden, wielki niewypał. Zdecydowanie nie polecam.


Rachel Winters jest mieszkającą w Londynie singielką. Po otrzymaniu tytułu magistra kreatywnego pisania została dziennikarką pracującą dla kilku brytyjskich magazynów, dla których przygotowywała głównie artykuły o zwierzakach (chociaż sama żadnych nie ma). Lubi długie spacery i duże miasta. Nie ma dla niej problemów niemożliwych do rozwiązania za pomocą przyjaciół i dużej lampki wina. Aktualnie pracuje jako redaktorka w wydawnictwie Orion Books.


Tytuł: Co powiesz na spotkanie?
Autor: Rachel Winters
Tytuł w oryginale: Would Like To Meet
Data premiery: 14 października 2020
Wydawnictwo: Albatros
Ocena: 3/10

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Albatros :)




2 komentarze:

  1. Podziwiam za wytrwałość, ja dość szybko się poddałam i dawno nie żałowałam tak pieniędzy wydanych na książkę. Też bardzo spodobał mi się zamysł książki i spodziewałam się ciepłej, zabawnej lektury na wieczór, a mocno się rozczarowałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle ci się nie dziwię, gdybym wydała na tę książkę swoje własne pieniądze to byłabym wściekła:/

      Usuń

Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia