środa, 1 lutego 2023

Julia Popiel - Bez Przyszłości | Recenzja patronacka



Marianne Coleman, dwudziestopięcioletnia absolwentka studiów pedagogicznych, jedzie do Swansea – małej, z pozoru niczym niewyróżniającej się miejscowości w Karolinie Południowej. Dziewczyna chce wyremontować i sprzedać dom po babci, który niedawno otrzymała w spadku.

Posiadłość jest położona na uboczu miasteczka, a w jej okolicy znajduje się tylko jeden dom, zamieszkiwany przez Ashtona Wooda. Mężczyzna, nie znając historii Marianne, z góry zakłada, że kobieta przyjechała do Swansea z niewłaściwych powodów. W końcu nigdy nie odwiedziła babci, a teraz nagle zjawia się, żeby sprzedać dorobek jej życia.

Między Marianne i Ashtonem od samego początku się nie układa. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy dziewczyna odkrywa, że Ashton przebywa w areszcie domowym. Za sprawą zaskakujących wydarzeń pewnego wieczoru wszystko się zmienia. Mężczyzna proponuje Marianne układ.

Czy ich relacja, która ma z góry narzucony termin ważności, znajdzie swoje szczęśliwe zakończenie?


Kiedy kilka miesięcy temu dostałam rękopis "Bez przyszłości", od razu wiedziałam, że to będzie coś wyjątkowego. Historia w niczym nie przypomina poprzednich książek Julii i chociaż dylogia "Niedostępny prawnik" zawsze będzie dla mnie ważna ze względu na to, że to od niej zaczęła się cała moja przygoda z twórczością Julki, ta powieść znalazła szczególne miejsce w moim sercu w zupełnie inny sposób. Autorka wskakuje tutaj na zupełnie inny poziom swojej twórczości - przedstawia nam historię piękną, emocjonalną, momentami bolesną i wielowarstwową, która porusza serce i zostaje w nim na długi, długi czas. A objęcie jej patronatem medialnym to nie tylko czysta przyjemność, ale ogromny zaszczyt.

Rozmawiajmy.
Wygłupiajmy się.
Wymyślmy dla siebie pieszczotliwe pseudonimy.
Troszczmy się o siebie nawzajem.
Całujmy się i przytulajmy.
Wybierzmy się na romantyczną randkę.
Uprawiajmy uzależniający seks.
Dzielmy się szczegółami swojej przeszłości.
Mówmy sobie „dzień dobry” i „dobranoc”.
A ten kto zakocha się pierwszy? Przegrywa.

Kiedy poznajemy główną bohaterkę tej historii, Marianne Coleman, właśnie przyjeżdża do małego miasteczka Swansea w Karolinie Południowej, aby zająć się domem po zmarłej babci, który kobieta zostawiła jej w spadku. Do niedawna nawet nie wiedziała o jej istnieniu, planuje więc spędzić kilka tygodniu na sprzątaniu i remontowaniu, aby móc go sprzedać, a potem wyjechać do pracy i na studia i nigdy się za sobą nie oglądać. Jej plany zostają jednak zachwiane, gdy okazuje się, że jej nowym sąsiadem jest przystojny, aczkolwiek z niewiadomych powodów irytująco nieprzystępny, Ashton Wood, który nie boi się pokazać, że nie jest zadowolony z jej obecności. Kiedy jednak ich kolejne spotkania nasycone zainteresowaniem i frustracją w końcu prowadzą do konfrontacji, a Marianne dowiaduje się prawdy, dlaczego mężczyzna zdaje się spędzać każdą chwilę w swoim domu w samotności, ich relacja drastycznie się zmienia. Ashton proponuje Marianne układ nie do odrzucenia: miałby połączyć ich romans bez większych zobowiązań i bez przyszłości, a po upływie czasu, który Marianne ma spędzić w Swansea, obydwoje o sobie zapomną i każde rozejdzie się na własne strony. Tylko czy po wszystkich wspólnych nocach i spokojnych chwilach, szczerych rozmowach i otworzeniu dla siebie serc uda im się tak po prostu od siebie odejść?

Nie jestem pewien, w którym momencie zacząłem przegrywać. Prawdopodobnie już w chwili, gdy Marianne pozwoliła mi się pocałować po raz pierwszy.
Później zacząłem spadać. Ciągle spadam, a gdy w końcu sięgnę dna…Zaboli.
Kurewsko zaboli. I nie zamierzam sobie wmawiać, że będzie inaczej.
Nie wiem, czy się w niej zakochuję, ale wiem, że bezpowrotnie straciłem dla niej głowę.
Ciągle o niej myślę, a jeżeli nie mam jej akurat na wyciągnięcie ręki, ganiam za nią swoim zachłannym spojrzeniem.
Uwielbiam ją dotykać i pozwalać jej dotykać siebie. Patrzeć na nią i dawać jej się na tym przyłapywać. Wpatrywać się w jej radosny uśmiech i wyobrażać sobie, że nigdy nic nie stanie nam na przeszkodzie i już zawsze będzie przy mnie tak cholernie beztroska i szczęśliwa.

Kiedy książka zaczyna się jednym z najsmutniejszych cytatów, z jednej z najsmutniejszych książek, jaką miałam okazję czytać w moim życiu, a na dodatek także na nim oparta jest cała struktura książki... to wiadomo, że trzeba się zaopatrzyć w mocne wino i całą paczkę chusteczek, aby przetrwać. Rozpoczynający książkę fragment z "Reminders of Him" Colleen Hoover idealnie nadaje klimat całej historii Marianne i Ashtona. W końcu tytuł tej powieści nie wziął się bez powodu. Gdyby spojrzeć na definicję wątku "odpowiednia osoba, nieodpowiedni czas", znaleźlibyśmy tam właśnie Marianne i Ashtona. Z każdą ich kolejną interakcją, z każdym pocałunkiem, z każdym wyznaniem, którego nie zdradzili nikomu innemu, tylko sobie, wiadome było, że ta dwójka to bratnie dusze, które miały się odnaleźć. Ale czas nie sprzyjał im od samego początku i właśnie o tym jest ich historia - o czerpaniu radości z najmniejszych chwil, o korzystaniu z czasu, który jest nam dany i nie martwieniu się o przyszłość, której może nie być.

Dzisiaj jesteśmy dwojgiem ludzi, którzy pragną nawzajem siebie i swojej bliskości.
Nasza relacja wcale nie ma z góry narzuconego terminu ważności, my nie pochodzimy z dwóch różnych światów, a przyszłość… Przyszłość nie istnieje.
Dzisiaj liczy się tylko teraźniejszość.
Dzisiaj liczymy się tylko my.
I choć Marianne nigdy nie będzie moja, sprawię, że tego dnia poczuje , jakby od zawsze i na zawsze należała tylko do mnie.

Pokochałam Ashtona i Marianne w pierwszej sekundzie. Ją za wrażliwość, wewnętrzne piękno i to ciepło oraz dobroć, którymi tak przyciągnęła do siebie głównego bohatera. A jego za złote serce, które przez tak długi czas żyło w samotności i po prostu pragnęło miłości drugiego człowieka. Obydwoje zakradli się w zakątki mojego serca, zagnieździli się w nim i już tak zostali. To jest bardzo słodko-gorzka historia, ale wrażliwość uczuć tych bohaterów sprawia, że każda wylana łza jest warta poznania zakończenia. Ta powieść sprawiła, że czułam tak wiele emocji. Śmiałam się. Wkurzałam się. Walczyłam z rumieńcami na twarzy. Miałam szaleńcze motylki w brzuchu. I płakałam, dużo płakałam. Ze smutku, ze wzruszenia, ze szczęścia. Doceniam ją za to, że pomimo wiszącej nad bohaterami chmury nieuchronnego rozstania, w ich historii znalazło się tak wiele spokoju, radości i miłości.

Cisza.
Spokój.
Ciepło.
Cisza, której dzielenie jeszcze z nikim nie było tak komfortowe jak z Ashtonem. Spokój, jakiego nie dane było mi czuć nigdy wcześniej i ciepło jego ciała, od którego z każdą kolejną spędzoną z nim chwilą uzależniam się coraz bardziej.

Klimatu książce nadaje urok małego miasteczka i muszę przyznać, że lokalizacja tej powieści od razu przeniosła mnie do przeszłości, do małomiasteczkowych powieści w stylu "Bez Słów" Mii Sheridan, czy "Zawsze i wszędzie" Brittainy C. Cherry, które lata temu pokochałam i do których nadal powracam z nostalgią. Dokładnie do takiej przegródki dodałabym "Bez przyszłości" - do listy książek napisanych z sercem, z pewną wrażliwością, o ludziach, którzy trafiają na siebie niespodziewanie, ale już na zawsze zmieniają swoje życia. Przeganiają wzajemnie swój smutek, obdarzają się najpiękniejszą formą miłości, wnoszą do swoich żyć odrobinę spokoju, zrozumienia i szczęścia, nawet jeśli tylko na chwilę.

Może nad ranem, gdy księżyc ustąpi miejsca słońcu, a wszystkie nasze emocje stracą na sile, świadomość, że ta relacja ma z góry narzucony termin ważności, nie będzie tak bardzo uwłaczająca? Może. A może, gdy się obudzę i poczuję ciepło jego ciała przy swoim, a na swojej poduszce zobaczę jego włosy, gęste i ciemne jak mrok, który już niedługo nas pochłonie, wszystko uderzy we mnie z jeszcze większą siłą? Może.

"Bez przyszłości" to książka przepiękna, zapadająca w serce. Namiętna, pełna wrażliwości, zabawna. Chociaż momentami także bolesna, niesie w sobie też nadzieję, że na każdego z nas czeka ta jedna, odpowiednia osoba i prawdziwe uczucia przetrwają pomimo upływu czasu i kolejnych przeszkód stawianych na drodze. Mam nadzieję, że Marianne i Ashton znajdą szczególne miejsce w waszych sercach, tak jak znaleźli je w moim.


JULIA POPIEL to autorka pisząca pod pseudonimem. Absolwentka studiów magisterskich na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Na co dzień odpowiada za ochronę środowiska i bezpieczeństwo w międzynarodowej firmie działającej w branży chemicznej. Do spróbowania swoich sił w pisaniu namówił ją narzeczony, dzięki któremu zamiłowanie do czytania zamieniła w nowoodkrytą pasję. Jej ulubionymi gatunkami książkowymi są romanse i kryminały. W wolnych chwilach uwielbia oglądać seriale i spotykać się z przyjaciółmi. Uważa, że uśmiechem można zmienić świat na lepsze. Ryzykowny Pocałunek to jej debiutancka powieść.

Tytuł: Bez Przyszłości
Autorka: Julia Popiel
Data premiery: 01.02.2022r.
Liczba stron: 480
Wydawnictwo: NieZwykłe
Ocena: 10/10

Za zaufanie serdecznie dziękuję autorce i Wydawnictwu NieZwykłe :)


1 komentarz:

  1. Przepiękna. Styl pisarki idealny. Czekam na Jej następne książki.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia