niedziela, 27 grudnia 2020

Kristen Ashley - Od pierwszego wejrzenia



Roxanne Giselle Logan, zwana Roxie, miała prosty plan na dorosłe życie: szafa pełna markowych ciuchów i wysoki stołek w znanej korporacji, której korytarzami przechadzałaby się, wzbudzając zachwyt kolegów i zazdrość koleżanek. Niestety, dorosłość, w której obudziła się dziesięć lat po skończeniu college’u, wygląda zupełnie inaczej… Roxie ma wprawdzie buty od Manolo Blahnika i modne fatałaszki, ale nie zrobiła ani zawodowej kariery, ani nie podbiła serca milionera. Zamiast tego tkwi w nieudanym związku z drobnym krętaczem Billym Flynnem, który obiecał jej złote góry i rezydencję z bajki. Nie dość, że nie dotrzymał słowa, to jeszcze młotem rozwalił drzwi do loftu dziewczyny, gdy ta po raz setny usiłowała z nim zerwać.

Miarka się przebrała. Idąc za radą rodziny i przyjaciół Roxie próbuje się wyrwać z toksycznego związku. Pretekstem do ucieczki przed szemranym facetem staje się krucjata w poszukiwaniu wujka, który przed laty zerwał kontakty z rodziną. Roxie postanawia upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: odnaleźć krewnego i uciec raz na zawsze od Billy’ego.

Niestety, sprawy się komplikują, gdy okazuje się, że wśród nowych, przebojowych znajomych wujka znajduje się zniewalająco przystojny, kryształowy moralnie policjant, Hank Nightingale. Roxie w ciągu chwili wpada mu nie tylko w oko, ale i do łóżka. Czy związek byłej dziewczyny gangstera od siedmiu boleści i stróża prawa ma jakiekolwiek szanse? I najważniejsze: czy Billy w końcu zrozumie, że dla niego i Roxie nie ma już żadnej przyszłości?

"Od pierwszego wejrzenia" to najgorsza, najbardziej problematyczna książka, jaką miałam okazję przeczytać. Nie tylko w tym roku, ale tak naprawdę w całym swoim życiu. Jako wierna miłośniczka wszelkich romansów, naczytałam się już wiele różnych rzeczy i trafiłam na niejedną beznadziejną pozycję, ale chyba żadna z nich nie była takim zbiorowiskiem wątków, które są wszystkim złym w tym gatunku. I muszę przyznać, gdyby nie fakt, że dostałam tę książkę od wydawnictwa i zobowiązałam się do jej recenzji, nawet nie starałabym się jej skończyć, bo po pierwszych kilku rozdziałach po prostu miałam ochotę wyrzucić ją przez okno. Ale biorąc to pod uwagę, postanowiłam skorzystać z okazji i napisać recenzję, która w pewien sposób ukaże jak nie powinno się pisać romansów. Bo właśnie tym jest ta powieść - przewodnikiem, jak szkodliwe potrafią być niektóre romanse.

Roxie Logan, bo tak nazywa się nasza główna bohaterka, od kilku lat trwała w toksycznym związku z facetem, który nie potrafił dobrze przyjąć zerwania. Wplątał się w szemrane interesy i nie chciał jej dać odejść. Jedynym wyjściem kobiety jest uciec jak najdalej od niego, nieważne ile razy ją odnajdzie, i ile razy będzie musiała próbować ponownie. Tak też ląduje w Denver, u swojego wujka, z którym jej rodzina dawno utraciła kontakt. Nie spodziewa się, że z rąk gangstera, trafi prosto w sidła przystojnego, miejscowego policjanta, Hanka Nightingale'a. Który nie pozwoli jej tak łatwo odejść, nieważne ile razy będzie ścigać ją przeszłość.

Sięgając po tę powieść, nigdy nie spodziewałabym się jednej wielkiej katastrofy. O ile mnie pamięć nie myli, ostatnia książka tej autorki, jaką czytałam jakiś czas temu, może i nie była dziełem sztuki, ale nie wypadła aż tak źle. Dlatego zastanawiam się co tu się wydarzyło, że cała seria "Rock Chick" (bo dostałam niejedną informację, że problem nie leży tylko w tym tomie) została w ogóle wydana. Szczerze, to nawet nie wiem od czego zacząć, bo tak wiele rzeczy poszło tutaj nie tak. Pewnie nie zabrzmi to zbyt elokwentnie, ale ta książka jest po prostu absurdalnie głupia. Może i autorka miała dobry pomysł na ciekawą historię, ale to wykonanie? Nawet nie byłam w stanie skończyć tej książki i całą drugą połowę czytałam trzy po trzy, bo łapało mnie zażenowanie i niedowierzanie jednocześnie.

Zacznijmy od tego, że na całą tę historię składa się grupa najgłupszych, najbardziej denerwujących postaci, o jakich kiedykolwiek dane mi było czytać. A przeżyłam taką perełkę jak "Piorun" Angel Payne, o której do tej pory bardzo staram się zapomnieć. Wyobraźcie sobie, przyjeżdżacie do nowego miasta, aby uciec od szkodliwego faceta i raz na zawsze się go pozbyć ze swojego życia, a zamiast tego trafiacie do miejsca, w którym każdy zachowuje się, jakby cię znał od urodzenia, co daje mu prawo podejmować za ciebie każdą decyzję. Nie chcesz umawiać się na randki z miejscowym policjantem? To nic, całe miasto miasto zadecyduje za ciebie, bo przecież Hank to taki super facet! Nie masz zamiaru zostać na dłużej, bo wiesz, że masz sprawy do załatwienia? Nie martw się, o tym też zadecyduje każdy inny mieszkaniec, ale nie ty. Właśnie tak można opisać tę książkę. Seria niefortunnych przypadków, w których to Roxie chce coś zrobić (albo nie chce), a milion innych ludzi, (których imion nie zapamiętałabym nawet jakbym spróbowała, bo autorka chyba postawiła sobie za zadanie nawrzucać tutaj jak najwięcej randomowych ludzi, aby zdezorientować czytelników) decyduje za nią, że nie ma racji i pomimo próśb i błagań, nikt nie daje jej dojść do głosu. I nawet nie żartuję. Dokładnie o tym jest cała historia.

Na domiar złego, nie tylko całe miasto traktuje Roxie jak idiotkę, ale i ona rzeczywiście jest idiotką. I nie chciałam tego pisać, chciałam czuć do niej chociaż nić sympatii, zwłaszcza, że jest ofiarą toksycznego faceta i tylko stara się ruszyć dalej, ale ta dziewczyna to jedna z najgłupszych głównych bohaterek, jaką poznałam. Ona mimowolnie dawała się wszystkim traktować jak wycieraczkę, pozwalała im mówić za nią, podejmować każdą decyzję. A, i jakże bym mogła zapomnieć, jak w takim romansie musi być, wystarczyło pięć sekund, a całe miasto się w niej zakochało. W tym mężczyźni, którzy bili się o jej atencję,  mam wrażenie, każdy chciał ją zaciągnąć do łóżka. No bo jakże mogłoby być inaczej, w końcu to najpiękniejsza, najzabawniejsza dziewczyna w mieście.

Ale żeby nie było mało, ta książka jest po prostu cholernie szkodliwa i to jest mój główny problem. Mamy tu idealny przepis na to jak przedstawić niesamowicie toksyczny przykład relacji jako coś romantycznego i pożądanego przez inne kobiety, co, niestety, zdarza się bardzo często. Hank to bohater, którego miałam ochotę spoliczkować dosłownie co kilka stron, bo po prostu tak mi działał na nerwy. Oczywiście, jest to piękny, przystojny mężczyzna, policjant uwielbiany przez całe miasto, więc wszystko mu było wolno. Dosłownie. Roxie wpada w jego sidła i on w ogóle nie daje jej odejść, nieważne ile razy mu mówi nie. Nie byłabym w stanie zliczyć ile razy pewne sytuacje między nimi można by było wziąć za gwałt, gdyby nie to, że pod sam koniec Roxie się poddawała i autorka dawała nam znać, że jednak jej się podoba. Kiedy autorki nauczą się, że istnieje granica między arogancją i zabawnymi przekomarzankami, a wymuszaniem na kimś seksu? Hank od samego początku traktował Roxie jak zabawkę. Ich pierwsza randka wyglądała tak, że ją do niej zmusił groźbą, że inaczej ją znajdzie, potem wbrew jej woli zabrał ją do swojego domu i zmusił do seksu, chociaż ona mówiła niejednokrotnie, że nie jest gotowa.

Tu właśnie ta granica się zaciera. Bo kiedy kobieta mówi "nie", to to coś znaczy, i żaden facet nie ma prawa decydować o tym, czy mówi na serio, czy nie. Dawno nie byłam taka wściekła, czytając te sceny zbliżenia i wiedząc, że autorka stara się ukazać je jako coś seksownego i romantycznego, bo Hank to taki samiec alfa, a Roxie nie może mu się oprzeć. Może i bohaterka przyznała, że jej się podoba, ale to nie zmienia faktu, że nie wyraziła zgody na seks. A Hank na porządku dziennym ją do tego zmuszał, niejednokrotnie. I właśnie w tym problem - że autorka ukazywała ich związek jako coś dobrego, jako coś, czego chciałaby każda kobieta. A myślę, że żaden myślący człowiek nie powiedziałby, że chciałby być na miejscu Roxie, traktowany jak śmieć, jak przedmiot do spełnienia przyjemności. To właśnie przykład tego, jak niektóre romanse wykorzystywanie seksualne koloryzują i ukazują jak coś dobrego, tłumacząc toksyczną relację "miłością". Zmuszanie kogoś do dotyku, do pocałunku, czy do seksu, nie jest dobre, nie jest romantyczne, urocze, ani piękne. Jest obrzydliwe i niepokojące.

Mocno się musiałam powstrzymywać, żeby nie opisać tej książki gorszymi słowami, bo z pewnością na to zasługuje. Ale ważniejsze jest to, aby pokazać, że właśnie takie książki nie są w porządku i jestem rozczarowana, że Wydawnictwo Akurat kontynuuje ich wydawanie. Łatwo jest romantyzować problemy, z którymi ludzie walczą od wieków. Gorzej jest mówić otwarcie, że tak być nie powinno, dlatego mam nadzieję, że moja recenzja chociaż trochę przybliżyła wam, dlaczego nie warto tracić na tę książkę czasu. Nie polecam.




KRISTEN ASHLEY - Urodzona w Gary, w stanie Indiana, USA. Wychowywała się w wielopokoleniowej rodzinie, wypełnionej muzyką, ubraniami, miłością. Obecnie mieszka w Phoenix. Pracowała jako dyrektor charytatywny przez osiemnaście lat, po czym rozpoczęła swoją niezależną karierę pisarki. Obecnie jest autorką na pełen etat. Jest bestsellerową autorką takich książek jak Tajemniczy Mężczyzna, Niepokorny Mężczyzna oraz Idealny Mężczyzna.





Tytuł: Od pierwszego wejrzenia
Autor: Kristen Ashley
Seria: Rock Chick. Tom 3
Data premiery: 30 września 2020
Liczba stron: 480
Wydawnictwo: Akurat
Ocena: 1/10

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Akurat! 




Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia