poniedziałek, 10 kwietnia 2023

Micalea Smeltzer - Wytrwałość dzikich kwiatów



Salem właśnie skończyła szkołę średnią. Niestety wciąż nie ma sprecyzowanego planu na dalsze życie. Postanawia więc chwilowo pozostać w rodzinnym miasteczku, gdzie pracuje w sklepie z antykami. Dziewczyna dorywczo podejmuje się również opieki nad dzieckiem nowego sąsiada. Ale czy to naprawdę dobry plan na najbliższy rok?

Thayer ma trzydzieści jeden lat i samotnie wychowuje sześcioletniego syna. Jest typem poukładanego i nieprzystępnego sztywniaka, który dokładnie planuje każdą minutę dnia. Mimo wątpliwości angażuje do opieki nad Forrestem żywiołową i spontaniczną sąsiadkę. Dzieli ich absolutnie wszystko: osobowość, temperament oraz etap życia, na którym obecnie się znajdują, a przede wszystkim wiek – aż trzynaście lat. Jednocześnie Salem i Thayer szybko się orientują, że są w stanie dać sobie właśnie to, czego najbardziej im dotąd brakowało.

Na pozornie nieurodzajnym terenie zaczyna z wolna rozkwitać uczucie o niebywałej sile. Czy bohaterom uda się je ochronić?


Trigger warnings: zdrada, śmierć dziecka, wykorzystywanie seksualne

Łatwo skusić mnie do przeczytania danej książki pięknymi cytatami i śliczną okładką, a właśnie z tego powodu bardzo chciałam przeczytać "Wytrwałość dzikich kwiatów". Po wielu opiniach spodziewałam się emocjonalnej historii, która kompletnie roztrzaska mi serce i na to też się szykowałam... ale niestety się rozczarowałam. Zdecydowanie należę do mniejszości, bo wiem, że historia ma ogrom wielbicielek i potrafię zrozumieć dlaczego. Dla mnie jednak przewinęło się w tej książce zbyt wiele rzeczy, których nie lubię, zabrakło tej emocjonalnej warstwy, a co najważniejsze - uważam, że nie była to dobrze dopracowana historia. Bardzo ją do końca męczyłam.

Główna bohaterka, Salem, właśnie ukończyła szkołę średnią i czuje się zdezorientowana, nie wiedząc co dalej powinna robić w życiu. Podczas gdy jej chłopak planuje niedługo wyjechać na studia, ona postanawia zostać w ich małym miasteczku i pomóc mamie w prowadzeniu sklepu. Wszystko się zmienia, gdy do domu obok wprowadza się Thayer - starczy od niej o ponad dekadę samotny ojciec. Mężczyzna od razu budzi w niej zainteresowanie i uczucia, jakich nigdy dotąd do nikogo nie czuła. I tylko on rozumie ją, jak nikt inny. Wspiera ją, gdy tego potrzebuje. Rozmowy z nim, a wkrótce także więcej, stają się dla niej jej słodką małą tajemnicą. Jednakże czy między nimi może zaistnieć coś prawdziwego, kiedy dzieli ich tak wiele?

Chociaż nie czytam zbyt wielu romansów z różnicą wieku, to zazwyczaj mi ten wątek nie przeszkadza - niestety w tej historii był on nad wyraz zauważalny. Główna bohaterka, Salem, niedawno skończyła szkołę średnią, a w porównaniu z jej obiektem miłosnym, trzydziestojednoletnim samotnym ojcem po rozwodzie, dzieliła ich niemalże przepaść. I chociaż bohaterka za wszelką cenę starała się być poważniejsza i dojrzalsza niż wskazywałby to jej wiek, jej zachowanie wskazywało na coś odwrotnego. Właściwie to miałam wrażenie, że przez większość czasu zachowywała się jakby nadal była w liceum. Na dodatek jeśli nie lubicie książek, w których zdrada jest motywem przewodnim, to nie polecam wam tej historii. Ja wkopałam się w nią nieświadoma tego faktu i okropnie mnie to frustrowało. A zachowanie głównej bohaterki budziło niesmak i irytację. Salem to jedna z najbardziej egoistycznych postaci, o jakich przyszło mi czytać i nie mam tutaj na myśli jedynie sytuacji z Calebem i Thayerem - udowodniła to tym bardziej w momencie, gdy uderzyła w nich tragedia i myślała tylko o sobie, chociaż to nie ona została we wszystkim poszkodowana.

Porównując ją z Thayerem, poukładanym, spokojnym mężczyzną, a nawet jej chłopakiem Calebem, jej zachowanie było dziecinne. I tym bardziej nad tym ubolewam, bo gdyby nie jej postać, ta książka mogłaby być jedną z moich ulubionych. Jedynym powodem, dla którego w ogóle doczytałam ją do końca, są właśnie bohaterowie poboczni. Thayer, jego syn Forrest, Caleb (który swoją drogą zasługuje na swoją własną książkę i szczęśliwe zakończenie po tym, jak został potraktowany), nawet mama Salem. Thayer był świetnym bohaterem, łatwo dającym się polubić i za każdym razem imponował mi tym, jak wiele był w stanie zrobić, aby zadbać o swoich najbliższych, ludzi, których kochał. A jego syn to absolutny promyczek tej historii i nawet jeśli jego kwestie były zdecydowanie zbyt dojrzałe i nierealistyczne jak na sześciolatka, zauroczył mnie sobą.

Niestety chociaż polubiłam się z tymi bohaterami, styl pisania autorki pozostawił wiele do życzenia i przez to bardzo czułam się oderwana od ich historii i zupełnie nie potrafiłam się w nią zaangażować emocjonalnie. To miała być poruszająca, łamiące serce powieść. Taka, na której wyleję tony łez i długo się nie pozbieram. Ja miałam jednak wrażenie, że wszystko poszło tutaj za... gładko. Wszystko tu było takie proste - prosty styl pisania, krótkie dialogi i jeszcze krótsze opisy, ale co najważniejsze, autorka bardzo szybko przeskakiwała z jednego wątku na drugi. Poruszyła wiele ważnych wątków, ale nie rozwinęła ich należycie. Nie wspominając już o tym, że właśnie sam wątek miłosny między Thayerem i Salem dokładnie tak wypadł - jakby nie został dobrze rozwinięty. Strasznie szybko pojawiła się między nimi miłość, ale w ogóle jej nie kupuję. Nie poczułam między tą dwójką żadnej chemii ani namiętności. Bywały momenty kiedy się nudziłam i po prostu chciałam mieć już tę historię z głowy.

A nic nie rozwścieczyło mnie bardziej, niż to zakończenie. Zapewne wiele osób się ze mną nie zgodzi i to rozumiem, ale czułam się ogromnie zawiedziona kierunkiem, który obrała autorka, wyraźnie nie wiedząc jak namieszać w życiu bohaterów, gdy zaczęło się robić zbyt spokojnie i idyllicznie. Tym bardziej, że ostrzeżenie pojawiające się na początku książki nie do końca sprecyzowało, że właśnie taki wątek się pojawi, co uważam za nieodpowiedzialne, bo dla wielu osób może być to wstrząsający moment. To zakończenie było wymuszone, bezsensowne, a na dodatek w tym momencie byłam już tak zmęczona tą historią, że nawet mnie nie poruszyło. Nie rozumiem też do końca dlaczego w ogóle pojawił się pomysł podzielenia tej historii na dwa tomy, bo już w pierwszym niewiele się działo i czasami robiło się nudno. Zdecydowanie można było zrobić z niej jednotomówkę.

Nie tego się spodziewałam, gdy sięgałam po "Wytrwałość dzikich kwiatów" i niestety nie planuję tej historii kontynuować. Chyba mam nauczkę, by nie sięgać po książki z powodu ładnych cytatów i pięknych okładek, bo zbudowałam sobie oczekiwania, a ta historia mnie zawiodła pod wieloma względami. Bardzo starałam się w nią zaangażować, ale to nie było to. Wiem jednak, że należę z moją opinią do zdecydowanej mniejszości, więc nie chcę wam odradzać jej czytania - może wy odbierzecie tę historię zupełnie inaczej. 


Micalea Smeltzer – urodzona w 1993 roku autorka pochodzi z Nowej Wirginii w Stanach Zjednoczonych. Na jej dorobek literacki składają się liczne romanse z wątkami obyczajowymi lub fantastycznymi. Jest opiekunką czterech psów i nałogową czytelniczką. Przeszła zabieg przeszczepienia nerki i od tego czasu skupia się na promowaniu idei dawstwa narządów i zabiegów transplantacji.

Tytuł: Wytrwałość dzikich kwiatów
Autor: Micalea Smeltzer
Tytuł w oryginale: The Confidence of Wildflowers
Seria: Wildflower. Tom 1
Data premiery: 22.02.2023
Wydawnictwo: Niegrzeczne Książki
Ocena: 4/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Niegrzeczne Książki:


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia