niedziela, 30 listopada 2025

K. L. Walther - Może to miałeś być ty



Wszyscy w Bexley wierzą, że Sage Morgan i Charlie Carmichael są sobie przeznaczeni.

Charlie co miesiąc ma nową dziewczynę, a Sage nigdy nie była w poważnym związku. Mimo to ich przyjaciele są pewni, że tych dwoje wkrótce zrozumie, że są w sobie zakochani. Lecz kiedy na kampusie pojawia się nowy uczeń Luke, wszystko staje na głowie. Charlie i Luke od razu znajdują wspólny język, a Sage niespodziewanie zbliża się do brata bliźniaka Charliego Nicka.

To skutkuje niemałym zamieszaniem, bo:
a) Charlie boi się reakcji innych na to, że jego relacja z Lukiem może okazać się czymś więcej niż przyjaźnią,
b) Sage natomiast obawia się, że jeśli jej związek z Nickiem rozwinie się zbyt szybko, to ich uczucie nie przetrwa poza murami szkoły.

Pełni rozterek bohaterowie będą musieli zaufać sobie i swojej wieloletniej przyjaźni, aby zrozumieć, co tak naprawdę czują.

Czy Charlie odważy się pokochać Luke’a wbrew oczekiwaniom innych? Czy Sage otworzy się na uczucia Nicka? A co najważniejsze - czy przyjaźń Charliego i Sage przetrwa tę próbę?


Po przeczytaniu książki "Lato złamanych zasad" byłam tak zachwycona twórczością K. L. Walther, że kupiłam dwie kolejne dostępne książki autorki z nadzieją, że nadrobię je w wolnej chwili. Ta chwila nadeszła oczywiście później niż miałam nadzieję, ale nie z mniejszą ekscytacją. Jesienna okładka i fabuła zawierająca dwie historie miłosne w jednym zachęciły mnie do sięgnięcia po "Może to miałeś być ty", chociaż nie byłam świadoma, że jest to debiutancka powieść autorki, co niestety można było wyczuć. Nie pomogło też to, że książka pełna jest motywów, za którymi nie przepadam... i które odebrały mi trochę przyjemność z czytania i pozostawiły z bardzo mieszanymi odczuciami.

Każdy, kto zna Sage i Charliego wie, że kiedyś ta dwójka będzie razem. Przyjaciele od dzieciństwa, którzy wszystko robią razem i nie ma znaczenia, że Charlie co miesiąc ma inną dziewczynę, a Sage nie jest zainteresowana umawianiem się z chłopakami na poważnie, skoro i tak za chwilę kończą szkołę średnią - jest tak, jakby ich los został już zapisany. W rzeczywistości nie mogliby się bardziej mylić. Kiedy w szkole pojawia się nowy uczeń, Luke, świat Charliego staje do góry nogami. Chłopak nagle musi zmierzyć się z uczuciami, które przez lata tak sukcesywnie zduszał w zarodku... a Sage nieoczekiwanie zbliża się do jego brata bliźniaka, Nicka. Sytuacja staje się tym bardziej skomplikowana, że żadne z nich nie jest gotowe mówić na głos o swoich uczuciach - łatwiej jest im trzymać się swoich ról, które starannie grają od lat. Życie w kłamstwie i ukrywanie relacji nigdy nie wyszło nikomu na dobre, Sage i Charlie zostają więc wkrótce zmuszeni zmierzyć się ze swoimi wewnętrznymi rozterkami - zanim czyjeś serca zostaną złamane...

Jeśli miałabym wybrać relację, która interesowała mnie bardziej, zdecydowanie wybrałabym Charliego i Luke'a. Niestety wątek Sage i Nicka bardzo szybko stoczył z torów i stał się pełną dramatów i nieporozumień historią, którą się zmęczyłam. Już sam początek nie zrobił na mnie większego wrażenia, bo jestem raczej czytelniczką preferującą slow burny, a nie relacje trwające od pierwszych rozdziałów, ale mi nie przeszkadzali jakoś bardzo - połączyła ich bardzo naturalna i urocza więź, wynikająca z wieloletniej przyjaźni (choć oczywiście innej, niż tej łączącej Sage i Charliego), a ich wspólne schadzki wywoływały uśmiech. Brakowało jednak jakichś scen, które pozwoliłyby mi lepiej zrozumieć ich przeszłość i rozwijającą się na przestrzeni lat przyjaźń, bo autorka wrzuca nas w ich wątek bez żadnego tła. Miałam też duży problem z jednym: z niechęcią Sage do przyznania na głos, że łączy ją coś z Nickiem, aby nie skrzywdzić Charliego... i cóż, samej siebie. A gdzie w tym wszystkim Nick? Choć pod wieloma względami ją rozumiem, bo cała ta historia ma skomplikowane warstwy, to jednocześnie z tyłu głowy cały czas dokuczała mi myśl, że tak wiele rzeczy można było rozwiązać rozmową, zwłaszcza, że przecież ma ich łączyć tak długa historia. Niestety, w pewnym momencie szlag wszystko trafia i robi się takie zamieszanie, że kompletnie przestałam czerpać przyjemność z czytania o ich relacji. A już szczególnie wtedy, kiedy do całego chaosu zostały wplątane osoby trzecie i przestało mieć znaczenie, kto kogo krzywdzi.

Relacja Charliego i Luke'a też nie jest wolna od komplikacji ani trudnych uczuć, jednak zdecydowanie łatwiej było mi zrozumieć ich emocjonalne zawirowania oraz wewnętrzne rozterki. Zwłaszcza jeśli chodzi o Charliego, który do tej pory nawet przed samym sobą nie przyznawał się, że może być zainteresowany chłopakami. To są trudne chwile, z którymi każdy musi zmierzyć się we własnym tempie i bardzo podobało mi się to, że w całym tym bałaganie i bólu serca, nawet sam Luke nie wywierał na Charliem presji, nieważne jak wiele go to kosztowało - a jednocześnie chronił przy tym własne serce. To takie chwile najbardziej w tej historii uderzały, bo to są rzeczy, przez które przechodzi miliony osób na całym świecie i nawet nie wyobrażam sobie poczucia samotności i strachu, jakie się wtedy odczuwa. 

Chciałabym więc napisać, że polubiłam ich historię, ale tak naprawdę pewnie wypadnie mi z pamięci za jakiś czas i już do niej nie wrócę. Całej tej książce brakowało jakiegoś takiego polotu i naturalności w dialogach (co tak pokochałam w "Lato złamanych zasad"), przez co nawet na scenach Luke'a i Charliego zaczęłam się ostatecznie nudzić i męczyć. Chyba moim ulubionym aspektem całej tej historii są przyjaźnie, szczególnie ta pomiędzy Lukiem i Sage, bo to chyba jedyna relacja pełna otwartości i szczerości. Cała reszta mocno cierpiała na unikanie rozmów o uczuciach i duszenie w sobie wszystkiego w zarodku, co prowadziło do samych problemów  - a najmocniej frustrowało mnie to w przypadku Sage i Charliego, którzy mieli być przecież najlepszymi przyjaciółmi. Może nie każdemu będzie to tak bardzo przeszkadzać, ale dla osoby nie mającej cierpliwości do nieporozumień i braku komunikacji w książkach, czasami zachowanie tych postaci było męczące.

Ogromnie żałuję, że nie polubiłam się z tą historią bardziej, bo potencjał był duży. Jak na tak złożoną książkę (w końcu mamy tu dwie historie miłosne w jednym i aż czterech głównych bohaterów), autorka wkłada zaskakująco mało wysiłku w rozwinięcie tych bohaterów i wszystkich ich złożonych relacji ponad bardzo płytką powierzchnię, przez co nie poczułam się emocjonalnie zaangażowana w żaden z wątków. Nie pomaga też to, że jest tu mnóstwo bohaterów pobocznych, ale nikt się szczególnie nie wyróżnia, a wszystkie dziewczyny Charliego to karykatury przedstawione jedynie po to, by wprowadzić zamieszanie (nie podobało mi się też to, jak je wszystkie traktował i z jaką łatwością wszyscy przymykali na to oko). Ilość nieporozumień i dramatów to było dla mnie już za dużo. Szczerze mówiąc, pod koniec nie mogłam się już doczekać, aż tę książkę skończę, a to nigdy nie jest dobry znak. Zdecydowanie lepiej bawiłam się podczas czytania "Lata złamanych zasad".



K. L. WALTHER jest autorką bestsellerowych powieści młodzieżowych i young adult, napisała między innymi: “Lato złamanych zasad", “Spotkajmy się o północy”, w której nie brakuje nawiązań do piosenek Taylor Swift. Dorastała w Pensylwanii. Dużo podróżowała. Ukończyła literaturę angielską na Uniwersytecie Wirginii.


Tytuł: Może to miałeś być ty
Autorka: K. L. Walther
Tytuł w oryginale: Maybe Meant to Be
Data premiery: 09.10.2024
Wydawnictwo: Moondrive
Liczba stron: 376
Ocena: 5/10
Czytaj dalej »

piątek, 28 listopada 2025

Tahereh Mafi - Wyśnij mnie & Zrozum mnie



Juliette Ferrars.

Ella Sommers.

Która jest prawdą, a która kłamstwem?

Teraz, gdy Ella wie, kim jest Juliette i do czego została stworzona, sprawy się jeszcze bardziej skomplikowały. Gdy stara się zrozumieć prześladującą ją przeszłość i patrzy w przyszłość bardziej niepewną niż kiedykolwiek, granice między dobrem a złem – między Ellą i Juliette – zacierają się. A w obliczu zbliżających się starych wrogów jej przeznaczenie może nie należeć do niej.

Nadchodzi dzień rozliczenia. Istnieje ryzyko, że nie będzie mogła wybrać, po której stronie stanie do walki.


WYŚNIJ MNIE (Shatter Me #6)

W końcu nadszedł ten wielki moment, kiedy mogę napisać, że przeczytałam ostatnią część serii Shatter Me. To był mój cel na ten rok, seria, która chodziła za mną od wielu lat, i w końcu - po wielu miesiącach - dotarłam do końca. Ostatnie trzy książki były tak intensywne i budowały napięcie zbliżające nas do wielkiego epickiego zakończenia, więc naturalnie nastawiałam się na wiele wrażeń. Pisząc jednak tę recenzję muszę niestety przyznać, że Wyśnij mnie pozostawiło mnie z bardzo mieszanymi odczuciami. Z jednej strony wrażeń rzeczywiście nie zabrakło... z drugiej nie tego się spodziewałam po zakończeniu serii rozwijanej przez lata z tak ogromnym potencjałem na epicki koniec.

Jeśli nie czytaliście poprzednich tomów, uwaga na spoilery!

Wszystko do tej pory prowadziło do jednego momentu: chwili, w której Juliette, Warner i reszta ruchu oporu w końcu raz na zawsze obalą Przywrócenie i odbiorą im władzę, jaką mają nie tylko nad światem, ale także nad nimi. Niestety nie przewidzieli tego, że Juliette zostanie ponownie porwana przez Andersona, ani że powoli zacznie zatracać resztki siebie, aż w końcu pozostaje z niej to, do czego została stworzona: pusta skorupa i zabójcza broń. Wszyscy powoli zaczynają tracić wiarę, że jeszcze uda im się przejąć Juliette i wygrać tę walkę, a napięcie prowadzi do spięć w grupie. Nie pomaga też to, że po utracie Juliette, Warner kompletnie zamyka się w sobie i zaczyna przypominać starego, mrocznego siebie, który jest zdolny do wszystkiego. Choć resztki nadziei zanikają, to może być ostatnia szansa, by uratować świat, bohaterowie muszą po raz ostatni dać z siebie wszystko zanim będzie za późno.

Po finale tomu piątego spodziewałam się intensywnego początku i zdecydowanie tak było. Pod wieloma względami tę część czytało mi się najciężej, bo wszystko jest takie mroczne, myśli bohaterów przepełnia strach i poczucie beznadziei, a utrata Juliette staje się swego rodzaju przełącznikiem, który sprawia, że wszyscy zamykają się w sobie i powoli zaczynają się godzić z tym, że być może nigdy nie było dla nich ratunku. Klimat jest momentami tak mrożący krew w żyłach, że o wiele ciężej było mi przewracać kartki, bo cały czas czułam niepokój. I z tego też powodu ten tom czytałam chyba najdłużej. Nie spodziewałam się chyba, że autorka posunie się do tak drastycznych środków, bo chociaż seria bywała czasami mocna i intensywna, to niektóre opisy w Wyśnij mnie wywoływały ciarki, w sposób, w jaki jeszcze się nie zdarzyło. 

Najbardziej byłam w szoku do jakich rzeczy skłonny był posunąć się Warner po utracie Juliette, bo chociaż zawsze byłam świadoma jego psychopatycznej strony, chyba dopiero tutaj dotarło do mnie to naprawdę. I chociaż robi to wrażenie, to nie podobało mi się niestety to, jak łatwo autorka cofa całą jego przemianę, jaka dokonała się na przestrzeni trzech ostatnich części i zamiast tego kompletnie przywraca tę personę znaną z Dotknij mnie. Zabrakło mi tu jakiejś równowagi. Myślę, że nie pomaga też to, że z niezrozumiałego dla mnie powodu nie ma tu już rozdziałów z jego perspektywy (a myślę, że sprawiłyby one, że książka byłaby o wiele bardziej emocjonalna i angażująca).

To nie był zresztą jedyny wątek, który mnie rozczarował, bo miałam wrażenie, jakby większość postaci kompletnie zatraciła jakiekolwiek znośne cechy, a tak naprawdę jedyną w pełni obecną osobą, którą nadal lubiłam, pozostawał Kenji. Gdy autorka podjęła decyzję o przedstawieniu na sam koniec całej masy nowych bohaterów, chyba oczekiwałam, że nie stanie się to kosztem reszty, a niestety właśnie tak się stało. Zresztą, nawet ci nowsi ostatecznie nie mają też większego znaczenia, jak chociażby w przypadku dzieci Przywódców, których roli nadal nie rozumiem. Castle staje się postacią właściwie epizodyczną, Adam w całej trylogii nie istnieje (nad tym akurat nie ubolewam), James zresztą również.

Chociaż seria ma swoje mocne strony i ten tom również, to bardzo razi w oczy, jak wiele wątków zostaje niedopracowanych albo po prostu porzuconych. Właściwie większość akcji w tej części skupia się na jednym elemencie, czego nie rozumiem, bo przecież w międzyczasie nie brakowało miejsca na rzeczy, które mogłyby tę serię jeszcze bardziej rozwinąć. Spójrzmy chociażby na wątek Warnera, Adama i Jamesa, którzy kilka książek temu dowiedzieli się, że są braćmi. Cały czas czekałam na jakieś rozwinięcie tej przedziwnej relacji, a poza dwiema scenami i kilkoma marnymi wspominkami ten motyw kompletnie nie ma znaczenia dla fabuły, ani w ogóle rozwoju bohaterów. To jeden z wielu przykładów niewykorzystanego potencjału.

Jest natomiast jedna rzecz, która mnie dość porządnie wzburzyła i zniesmaczyła, a jest nią pewien wątek związany z Andersonem i Juliette. Oczywiście ta logiczna część mnie rozumie zamysł autorki, ale bywały takie chwile, kiedy naprawdę chciałam tę książkę porzucić i do niej nie wracać, bo czułam się tak niekomfortowo. Aż mi się w żołądku przewracało czytając niektóre momenty. Chciałabym je już na zawsze wyprzeć z mojej pamięci, dziękuję bardzo.

Ostatecznie zbliżam się chyba do tego, że jak na tak epicką historię, jej zakończenie było bardzo niesatysfakcjonujące. Najwięcej emocji wzbudziły we mnie ostatnie rozdziały (przed epilogiem, który - może niepopularna opinia - był już chyba za bardzo naciągany), zwłaszcza te związane z losem Emmaline, ale poza tym akcja urywa się tak nagle, że pozostałam z większą liczbą pytań, niż przed rozpoczęciem tej książki. Teraz oczywiście wiem, że powstał spin-off, w którym zapewne dowiemy się więcej o Nowym Świecie, ale oceniając samą serię Shatter Me uważam, że zakończenie pozostawia wiele do życzenia. Nadal świetnie się bawiłam i cieszę się, że dotarłam do końca, ale to była niestety jedna z najsłabszych części tej serii.

ZROZUM MNIE (Shatter Me #6.5)

Seria nie kończy się na Wyśnij mnie, bo jako miły dodatek od autorki dostajemy ostatnią, tym razem o wiele dłuższą nowelkę Zrozum mnie, która jest tak naprawdę przedłużeniem epilogu z finalnej części. Sięgnęłam po nią z ogromną nadzieją, że po tak nagłym i niesatysfakcjonującym zakończeniu dostanę odpowiedzi na liczne pytania i może w końcu dowiem się czegoś więcej na temat życia po upadku Przywrócenia... a dostałam kolejne marne zalążki (wiem, że o tym będziemy czytać w nowej serii Mafi, no ale jednak oceniam oryginalną serię) i ślubną dramę, której kompletnie nie rozumiem. Osobiście uważam, że całą tę nowelkę można było zawrzeć w finalnej części, jeśli tylko autorka nie wycięłaby kompletnie perspektywy Warnera i napisała kilka dodatkowych ostatnich rozdziałów. Nie jestem fanką samego ślubu Warnera i Juliette (bardzo ich lubię, ale to tak naciągany wątek, biorąc pod uwagę, że to właściwie ledwo młodzi dorośli, którym brakuje dojrzałości emocjonalnej i umiejętności komunikacji), a już tym bardziej, jak wszystko się rozwinęło. Nie będę tu niczego spoilerować, ale jestem naprawdę w szoku, że pod pewnymi względami ci bohaterowie, a Juliette zwłaszcza, kompletnie się niczego nie uczą nawet pomimo tego, że za nami sześć książek. Wiem, że cała ta nowelka została napisana w dobrej wierze i jest względnie urocza, ale nadal zirytowana zakończeniem nie potrafiłam jej docenić, kiedy tak wiele rzeczy pozostało niedopracowanych i porzuconych.


Tahereh Mafi jest autorką powieści dla dzieci i młodzieży. Jej książki sprzedały się w milionach egzemplarzy i zostały przetłumaczone na trzydzieści języków. Powieść Mafi Gdyby ocean nosił twoje imię została uznana przez magazyn „Time” za jedną z „najlepszych książek YA wszech czasów”, a wytwórnia Levantine Films wykupiła prawa do jej ekranizacji. Obecnie mieszka w południowej Kalifornii z mężem i córką.


Tytuł: Ulecz mnie
Autorka: Tahereh Mafi
Seria: Shatter Me. Tom 6 i 6.5
Data premiery: 27.05.2024
Liczba stron: 352
Wydawnictwo: We Need Ya
Ocena: 5/10
Czytaj dalej »

niedziela, 23 listopada 2025

Elle Kennedy - Zasada Dixon | Patronat medialny



Tego lata Diana Dixon ma ręce pełne roboty: przygotowania do turnieju tańca, dwa etaty i były chłopak, który nie rozumie, że między nimi już naprawdę koniec. Mimo to zawsze znajdzie chwilę, żeby posłać do diabła swojego nowego sąsiada.

Shane właśnie wprowadził się do tego samego bloku i najwyraźniej zamierza zaliczyć całą drużynę cheerleaderek, której Diana jest kapitanką. Owszem, jest wysoki, przystojny i gra w hokeja, ale wkroczył na jej teren. A to oznacza jedno: trzeba ustalić zasady. Po pierwsze – żadnych imprez. Po drugie – zero flirtu z jej koleżankami. Po trzecie i najważniejsze – trzymać się z daleka od niej.

Problem w tym, że Shane ma już dość bycia w trybie „rozstaniowej terapii” po zakończeniu długoletniego związku. Kiedy jego była znów pojawia się na horyzoncie, Shane postanawia udawać, że ma nową dziewczynę. A kto lepiej nada się do tej roli niż jego zadziorna sąsiadka?

Diana nie zamierza łamać własnych zasad, ale fikcyjny związek to idealna karta przetargowa w wojnie z upartym eks. Wkrótce robi się gorąco, intensywnie i... zdecydowanie zbyt prawdziwie.


W końcu doczekaliśmy się polskiej premiery jednej z moich ulubionych książek Elle Kennedy! Nie jestem pewna co autorka dodaje do swoich książek, ale znowu to zrobiła - sprawiła, że przewróciłam ostatnią stronę z bólem brzucha od głośnego śmiechu, wypiekami na twarzy i szerokim, szczęśliwym uśmiechem. Jeśli mieliście okazję czytać historię Gigi (córki Garretta i Hannah z Układu) i Rydera, to z pewnością kojarzycie Dianę i Shane'a, ich przyjaciół. Można by pomyśleć, że ta dwójka nie ma szansy stworzyć dobrej pary (ona go nie znosi i uważa za płytkiego kobieciarza, on na swoje sposoby leczy się z wieloletniego związku), ale EK już nie raz udowodniła, że najlepsze połączenia to te, których najmniej się spodziewamy. Bawiłam się z tą dwójką tak wspaniale, że śmiało mogę wam zdradzić, że to jedna z moich topowych par z hokejowego uniwersum autorki.

Diana Dixon ma na głowie zbyt wiele, by przejmować się jeszcze swoim nowym, irytującym sąsiadem hokeistą. Shane Lindley wprowadza się do mieszkania obok niej i już pierwszego dnia zachodzi jej za skórę. Dziewczyna wymyśla więc listę zasad, których chłopak ma się trzymać, aby nie wchodzić jej w drogę. Jednymi z nich są nie zbliżanie się do niej oraz trzymanie się z dala od dziewczyn z jej drużyny cheerleaderek. Kiedy jednak na horyzoncie pojawia się była dziewczyna Shane'a, chłopak musi ponownie zmierzyć się ze swoimi uczuciami i prosi o pomoc Dianę - udawanie pary mogłoby wzbudzić w jego byłej trochę zazdrości i być może w końcu udałoby mu się ją odzyskać. A kto byłby lepszy w tej roli niż jego sąsiadka o ciętym języku, z którą ma niesamowitą chemię? Chociaż początkowo niechętnie, Diana w końcu się zgadza na ten układ, bo sama może czerpać z niego korzyści. Ale co jeśli ich udawane uczucia zaczną się robić odrobinę zbyt prawdziwe?

Jeśli waszą ulubioną parą z Off-Campus byli Alle i Dean z Podboju, to jestem pewna, że pokochacie również Dianę i Shane'a, którzy mają bardzo podobną dynamikę. Diana i Shane po prostu nadają na tych samych falach pod wszystkimi względami, nawet jeśli żadne z nich nie chce się do tego przyznać. Wiedzą, jakie docinki rzucać, aby rozjuszyć drugą osobę, którą strunę poruszyć, aby wywołać reakcję, rozumieją swój humor i żarty, a na dodatek chemia między nimi jest tak intensywna i gorąca, że mogliby cały budynek postawić w ogniu. Czytając ich historię czułam się jak rozchichotana, zakochana nastolatka. Nie mogłam opanować motylów w brzuchu, nawet kiedy sobie dogryzali i doprowadzali do szału, bo było w tym tyle pasji. Wiecie, jak niewiele książek potrafi wywołać u mnie taką reakcję?

Najbardziej w książkach autorki uwielbiam to, jak bardzo realnie udaje jej się opisać rozwój zarówno postaci, jak i ich relacji, i tym razem również udało jej się to bez najmniejszego problemu. Już w Efekcie Grahama można było zauważyć, że Diana nie znosi Shane'a i tego, co sobą reprezentuje. Ciągnie się za nim reputacja kobieciarza odkąd zerwał ze swoją wieloletnią dziewczyną rok temu i za wszelką cenę stara się o niej zapomnieć, a Diana jest wkurzona za to, że zabawia się nawet z cheerleaderkami z jej zespołu, zakłócając jej spokój. Na dodatek teraz muszą mieszkać obok siebie, a Shane'a wyraźnie bawi doprowadzanie jej do szału i nie daje jej spokoju. A jednak nawet w ich docinkach widać wyraźnie, że kiełkuje tu coś więcej i z czasem zaczyna się rozwijać się w coś poważniejszego, i w bardzo naturalny sposób.
 
Ta książka już totalnie mnie kupiła w momencie, gdy Diana i Shane zaczęli udawać parę oraz ćwiczyć do konkursu tanecznego, do którego w jakichś sposób udało się Dianie przekonać Shane'a. Za obydwojgiem ciągną się historie związane z poprzednimi związkami, a więc udawanie pary ma im z różnych powodów pomóc, a jednak obraca się to przeciwko nim, bo wkrótce wszystko inne przestaje mieć znaczenie, poza ich niezaprzeczalną chemią. Nawet nie macie pojęcia, jak wielką przyjemność i satysfakcję sprawiło mi obserwowanie, jak przechodzą od wzajemnie irytujących się sąsiadów, do swego rodzaju przyjaciół z korzyściami, którzy w końcu zdają sobie sprawę, że są dla siebie idealni. Nawet jeśli im to trochę zajęło, czerpałam radość z każdej chwili tej podróży.

Zresztą, jak zwykle, książki Elle Kennedy to o wiele więcej niż zwykły romans - to dopracowane, wielowątkowe powieści, które naprawdę wciągają i pozwalają na każdym poziomie zapoznać się z wszystkimi postaciami, ich historiami i doświadczeniami. Jak też wspomniałam, Shane i Diana mają swoje własne doświadczenia, w które się trochę zagłębiamy. Shane już wcześniej zdradzał, że nadal tęskni za swoją byłą dziewczyną i z bólem rozstania radzi sobie poprzez umawianie się z różnymi kobietami, ale jak sam mówi - jest typem faceta, który kocha być w związku i obserwujemy tutaj jego drogę do zrozumienia, czego tak naprawdę pragnie. W końcu czasami może nam się wydawać, że chcemy jednego, ale życie nas uczy, że nie zawsze jest to właściwe. Jak na tak luzackiego - na pierwszy rzut oka - okazuje się być uczuciowym i wspaniałym facetem, którego bardzo polubiłam.

Natomiast Diana to ikona, aspiruję, aby być taka, jak ona - pełna energii, pasji, tak bardzo nieprzepraszająca za to, kim jest, cheerleaderka z niewyparzonym językiem. Absolutnie uwielbiam to, jak rozstawiała Shane'a po kątach, jak zawsze miała ciętą ripostę na jego zachowanie i nie pozwalała sobie w kaszę napluć. To może być jedna z moich ulubionych książkowych postaci żeńskich, bo przy niej po prostu nie sposób się nudzić. Jak zauważa sam Shane, kiedy Diana czegoś zapragnie, zrobi wszystko, aby tego dokonać, bo nic jej nie powstrzyma (wliczając to zmuszenie go do konkursu tanecznego, co absolutnie uwielbiam). Chyba jestem w niej zakochana nawet bardziej niż w Shanie!

Nie rozumiecie, jak się na ich historii uśmiałam. Zdarza mi się to pisać o książkach, ale mam tu na myśli humor tak dobry, że o późnych godzinach czasami wybuchałam śmiechem tak głośnym, nieatrakcyjnym i niespodziewanym, że z pewnością nie raz obudziłam mieszkańców mojego bloku. Wyobraźcie sobie setting trochę jak z Przyjaciół, budynek pełen różnych, czasami przedziwnych mieszkańców, z cienkimi ścianami i wścibskim sąsiadem, który nienawidzi nawet lekkiego hałasu (trochę taki pan Heckles, który dobijał się do Moniki i Rachel szczotką), a pośród wszystkiego chaos dwóch nemezis, którzy ciągle drą koty... a potem robią inne rzeczy. A, nie mogłabym nie wspomnieć o comiesięcznych spotkaniach mieszkańców, napalonej pięćdziesięcioletniej Veronice i group chacie, na którego za żadną cenę Diana nie pozwala dodać Shane'a. To był jeden wielki chaos, który absolutnie uwielbiam. Dawno się tak dobrze nie bawiłam.

Również w typowym dla Elle Kennedy stylu, nie zawsze może być za pięknie i za lekko, bo były w tej historii wątki i chwile, które wywoływały wiele emocji. Ja sama zupełnie się tego nie spodziewałam, ale w pewnym momencie rozpłakałam się prawdziwym potokiem łez, bo przytłoczyły mnie emocje pewnych wydarzeń. W tym momencie byłam już tak zaangażowana w tych bohaterów, że odczuwałam to wszystko razem z nimi - a to niesamowity talent, sprawić, by czytelnik tak się czuł. Nie wspomniałam jeszcze o byłym chłopaku Diany, z którym wiąże się jedna z najważniejszych historii bohaterki, bo nie chcę niczego zdradzać, ale jej przeżycia, emocje i strach chwyciły mnie za serce do tego stopnia, że czasami pragnęłam uścisnąć nie tylko ją, ale i każdą kobietę, która przez coś takiego przeszła.

Zasada Dixon to jedna z moich ulubionych książek Elle Kennedy i z dumą mogę jej patronować. Uśmiałam się po wsze czasy, motylki szalały w brzuchu, a nawet sceny erotyczne, które zazwyczaj mnie męczą, tym razem mnie tak zaangażowały, że czytałam je z wypiekami na twarzy (w tej książce przeczytacie jedną z najgorętszych scen w całej tej serii). No i czy wspominałam, że znajome twarze również się tu pojawiają? Autorka ciągle rzuca okruszki i wskazówki, że planuje powrócić jeszcze do dzieci reszty bohaterów (co zresztą już potwierdziła, kolejną jej książką ma być Love Song o Wyattcie i Blake) i nie mogę się doczekać. Z każdą kolejną książką zakochuję się w tej serii tylko mocniej. Wystarczy mi samo wspomnienie imion znanych bohaterów, abym szalała z radości, bo mają tak szczególne miejsce w moim czytelniczym serduszku. Mam nadzieję, że wy również tę historię pokochacie!

ELLE KENNEDY to kanadyjskiego pochodzenia autorka romansów. Napisała takie książki jak "Błąd" czy "Układ". Znalazła się na liście bestsellerów New York Time, USA Today oraz Wall Street Journal. Jest również znana pod pseudonimem Leeanne Kenedy.

W 2010 roku pisarka była nominowana do prestiżowej nagrody RITA Award za swoją debiutancką powieść "Silent Watch". Ponadto nominowano ją do Goodreads Choice Award w kategorii: najlepszy romans.

Elle Kennedy dorastała w Toronto, Ontario, natomiast w 2005 r. ukończyła anglistykę na Uniwersytecie Nowojorskim. Już od najmłodszych lat wiedziała, że pragnie zostać pisarką i już jako nastolatka usilnie próbowała spełnić to marzenie. Na chwilę obecną pisze dla kilku różnych wydawców. Ponadto twierdzi, iż uwielbia silne bohaterki oraz seksownych alfa bohaterów.


Tytuł: Zasada Dixon
Autor: Elle Kennedy
Seria: Campus Diaries. Tom 2
Tytuł w oryginale: The Dixon Rule
Liczba stron: 592
Data premiery: 04.11.2025
Ocena: 9.5/10



Czytaj dalej »

wtorek, 18 listopada 2025

Tahereh Mafi - Poskrom mnie



Emocjonująca piąta część bestsellerowej serii "Dotknij Mnie”! Czy złamane serce Juliette uczyni ją podatną na wzrastającą w niej ciemność?

Krótka kadencja Juliette jako dowódczyni Ameryki Północnej była katastrofą, po której szuka wsparcia u Warnera. Ale ten łamie jej serce, kiedy na jaw wychodzą skrywane przez niego tajemnice, które zmieniają wszystko. Juliette jest zdruzgotana, a mrok, jaki od zawsze w niej mieszkał, pochłania ją coraz bardziej. Jedno spotkanie z nieoczekiwanymi gośćmi może wystarczyć, by zepchnąć ją z krawędzi w całkowitą ciemność.


Po rewelacjach z Ulecz mnie nie mogłam się doczekać, aż zacznę kolejny tom tej serii i mogę z ulgą napisać, że utrzymał on poziom, a może nawet go pobił. Myślę, że w tym momencie czytelnicy podzielą się na dwie grupy i jednym spodoba się to, w którą stronę autorka poszła, a inni poczują się rozczarowani, dla mnie jednak seria właśnie teraz stała się najlepsza. Kiedy z każdym kolejnym rozdziałem zaskakują coraz to nowsze informacje, emocje utrzymane są na wysokim poziomie, a wszystko nagle łączy się w jedną, niespodziewaną całość. Tym razem może jest trochę mniej akcji, ale za to otrzymujemy emocjonalną podróż po przeszłości, która zmienia wszystko.

Uwaga: możliwe spoilery wydarzeń z poprzednich tomów!

Informacje o przeszłości Juliette i jej rodzinnych powiązaniach, wstrząsają całym jej życiem. Nie bardziej jednak niż jej krótka kadencja jako Dowódczyni Ameryki, która skończyła się atakiem podczas sympozjum, na którym miała przekonać do siebie resztę świata. Teraz przerażona trafia pod skrzydła swoich rzekomo biologicznych rodziców, nie ma pojęcia, czy Aaron jeszcze żyje, ani co się stało z jej przyjaciółmi. Ostatnie co pamięta, to jak swoim krzykiem zamordowała sześćset osób. Przetrzymywani Juliette i Warner dowiadują się rzeczy, które mrożą krew w żyłach i mogą zniszczyć cały świat, a w tym samym czasie Kenji i reszta ich przyjaciół próbują wymyślić plan, aby ich uratować, zanim będzie za późno...

Myślałam, że po poprzednim tomie już nic mnie nie zaskoczy, a tymczasem Poskrom mnie jest wypełnione kolejnymi szokującymi informacjami, które całkowicie zmieniają obraz niektórych wątków. Ten tom jest jak podróż po przeszłości, wypełniony wspomnieniami Warnera i Juliette, zarówno wyjaśniającymi niektóre sytuacje, które już znamy, jak i ukazującymi rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia. Szczerze, to chyba właśnie ta część zaangażowała mnie emocjonalnie najbardziej, bo każde kolejne przebłyski przeszłości sprawiały, że serce łamało mi się odrobinę bardziej.

Warner i Juliette w poprzednim tomie musieli zmierzyć się z rzeczami, które pozostawiły wyrwę w ich relacji niedługo po tym, jak w ogóle zostali parą, a ich zerwanie złamało mi serce. Ale teraz tak naprawdę wszystkie te błahostki przestają mieć znaczenie, bo bohaterowie zmuszeni są zmierzyć się z o wiele większymi problemami. Podobało mi się to, jak obydwoje w niezwykle trudnych warunkach nauczyli się korzystać ze swojej siły, w szczególności Juliette, która z jednej strony odczuwa ogromną bezsilność, ale jednocześnie się nie poddaje. Cały czas tkwi w niej ta odrobina nadziei i motywacji, nawet w najmroczniejszych chwilach. Najbardziej wrażenie robi to, jak autorka operuje w tych momentach językiem - jak gubimy się w odczuwanych przez Juliette emocjach, jak razem z nią przez nie wszystkie przechodzimy.

Ogromnie mi się podoba też to, że w tym tomie do narracji dochodzi także Kenji. Dotychczas znaliśmy go wszyscy jako tego zawsze gotowego rozładować trudną sytuację przyjaciela, zawsze żartującego i uśmiechniętego, ale już w nowelce zawartej w Ulecz mnie ta fasada pękła. To wtedy po raz pierwszy mogliśmy się zanurzyć w jego myślach, które potrafią pójść w naprawdę mrocznym kierunku. Myślę, że łatwo dać się pochłonąć emocjom Juliette i Warnera, a mało kto zauważa, jak wiele dzieje się w głowie Kenjego, który przecież również stracił najbliższą mu przyjaciółkę.

Już w poprzedniej części została nam przedstawiona także Nazeera, która zwraca uwagę Kenjego, ale szczerze im dalej jestem, tym bardziej mam mieszane uczucia co do jej osoby i do ich wątku. Początkowo byłam bardzo podekscytowana, bo mają naprawdę fajną chemię, ale im dalej czytałam, tym bardziej czułam się rozczarowana. Uważam, że Kenji zasługuje na to, by dla odmiany to ktoś zaopiekował się nim i pokazał mu, jak wspaniałym jest człowiekiem, ale Mafi tak naprawdę ledwo dotyka postaci Nazeery ponad jej powierzchnię, przez co nie miałam poczucia, jakbym ją naprawdę poznała. A ich przyciąganie i odpychanie stało się odrobinę męczące.

Myślę, że to jest właśnie najslabszy punkt całej tej serii - ten ogólny bałagan w tym, jak autorka rozwija swoich bohaterów. Tworzy jednowarstwowe postacie, które często pojawiają się w jednym konkretnym celu, ale jeśli nie ma mowy o głównych bohaterach, to nie próbuje nawet zajrzeć pod ich powierzchnię. Stało się to z Adamem, który był tak naprawdę jedynie punktem, który miał popchnąć do przodu relację Warnera i Juliette, a który po wszystkim właściwie zniknął. I mam przeczucie, że to samo dzieje się z Nazeerą, która mogłaby być tak świetną nową postacią, a w której cały czas czegoś brakuje.

Trzy ostatnie części tej serii (Rozbudź mnie, Ulecz mnie, Poskrom mnie) to dokładnie to, czego od niej oczekiwałam. Potrzebowałam zwyczajnej rozrywki, dzięki której oderwę się od świata rzeczywistego, a autorka mi to zapewniła, bo od pierwszych rozdziałów, kiedy postanowiłam do tej historii powrócić, nie mogłam się oderwać i kompletnie przepadłam. A trzeba przyznać, w dystopijnych historiach jest pewien urok i elementy nostalgii, których nie znajdzie się w wychodzącej dzisiaj fantastyce, co jest zresztą głównym powodem, dlaczego ta seria tak długo była na mojej liście. Nie ma znaczenia, że nie jest to literatura odmieniająca życie. Jest za to świetny wątek miłosny, są liczne zwroty akcji, chwile wywołujące łzy i interesujący świat, który z książki na książkę stawał się tylko lepszy. Gdyby tylko finał utrzymał poziom...



Tahereh Mafi jest autorką powieści dla dzieci i młodzieży. Jej książki sprzedały się w milionach egzemplarzy i zostały przetłumaczone na trzydzieści języków. Powieść Mafi Gdyby ocean nosił twoje imię została uznana przez magazyn „Time” za jedną z „najlepszych książek YA wszech czasów”, a wytwórnia Levantine Films wykupiła prawa do jej ekranizacji. Obecnie mieszka w południowej Kalifornii z mężem i córką.


Tytuł: Poskrom mnie
Autorka: Tahereh Mafi
Seria: Shatter Me. Tom 5
Tytuł w oryginale: Defy me
Data premiery: 06.09.2023
Liczba stron: 360
Wydawnictwo: We Need Ya
Ocena: 8/10
Czytaj dalej »

czwartek, 13 listopada 2025

Tahereh Mafi - Ulecz mnie



Kontynuacja historii Juliette w elektryzującej czwartej części bestsellerowej serii „Dotknij Mnie”!

Juliette była pewna, że wygrała. Przejęła Sektor 45, została mianowana nową dowódczynią i ma u swego boku Warnera. Ale nadal jest dziewczyną, która potrafi zabić jednym dotknięciem, a teraz ma cały świat w dłoni. Kiedy wydarzy się tragedia? Kim się stanie Juliette? Czy uda jej się zapanować nad mocą, którą dzierży i wykorzystać ją w dobrym celu?


Moim największym celem książkowym na ten rok było poznać serię Shatter Me i dlatego po paru miesiącach przerwy po pierwszej trylogii powróciłam do kontynuacji z wielką nadzieją, że dobra passa po świetnym trzecim tomie będzie się utrzymywać. Może i mój początek z tą przygodą był z lekka burzliwy, ale trzeci tom tak bardzo mi się spodobał, że nawet pomimo dość niepochlebnych opinii czytelników na temat drugiej trylogii, ja sama nastawiałam się pozytywnie. I rzeczywiście, gdzie wcześniej seria wydawała się wybrakowana, tutaj autorka w końcu zaczyna wypełniać brakujące elementy, a niektóre z nich tworzą zupełnie nowy obraz, jakiego się nie spodziewałam - co zrozumiale jednym może się nie spodobać, a dla innych może tworzyć zalążek ekscytującej kontynuacji, która ma jeszcze wiele do powiedzenia. Ja zdecydowanie zaliczam się do tej drugiej grupy.

UWAGA: możliwe spoilery wydarzeń z tomów 1-3!

Juliette i jej przyjaciołom udało się przejąć Sektor 45, ale niestety na tym praca się nie kończy. Świeżo mianowana nową Przywódczynią dziewczyna musi zmierzyć się z wieloma nowymi przeciwnościami, na które nie była przygotowana. W przeciwieństwie do swojego ukochanego, Warnera, nie dorastała w takim środowisku i wiele rzeczy to dla niej zagadka. Warner natomiast nie chce jej obciążać swoimi skomplikowanymi uczuciami związanymi ze śmiercią ojca, które pogrążają go w coraz większym mroku i tworzą między nimi dystans. Podczas gdy Juliette próbuje jakoś nawigować w tej nowej rzeczywistości, uwagę zwracają na nią dzieci reszty Przywódców świata. Wraz z ich pojawieniem, na jaw zaczynają wychodzić nowe sekrety z przeszłości Warnera, a także rzeczy, które nie tylko mogą zagrozić ich nowo odkrytemu spokojowi, ale też na zawsze odmienić ich rzeczywistość...

Jednej rzeczy ogromnie mi brakowało w trzech pierwszych częściach trylogii i mam tu na myśli rozwinięcia wątku politycznego, który tutaj w końcu zostaje pchnięty na główniejszy plan. Nie zabraknie oczywiście miłosnych rozterek, do których przejdę za chwilę, ale autorka zdaje się wzięła sobie za cel rozwinięcie wątków rozwijających ten świat, które dotychczas pozostawały jedynie ledwo dotknięte i robi to naprawdę dobrze. Zastanawiałam się trochę, czy zawsze planowała popchnąć historię w takim kierunku (bo jednak ten tom wyszedł wiele lat po premierze Rozbudź mnie) i czy zawsze wiedziała, że kiedyś do tego świata powróci, bo pod wieloma względami fabularnie seria zmienia się nie do poznania - z pewnością nie zabraknie szokujących rewelacji, które rozwijają ją ponad moje najśmielsze wyobrażenia.

Nie macie pojęcia, jak bardzo wciągnęły mnie wszystkie plot twisty i jak często siedziałam w szoku, gdy nawiązania do dawnych wydarzeń zmieniały kompletnie mój ogląd na wiele sytuacji. Był właściwie tylko jeden wątek, którego byłam już wcześniej świadoma (ciężko nie trafić na żaden spoiler, kiedy seria ma już swoje lata i ogromną bazę fanów), ale cała reszta to była dla mnie nowość i nawet rzeczy, które może już kiedyś mi się nieświadomie przewinęły, teraz wskoczyły na swoje miejsce. Mogłoby się wydawać, że kierunek, w jaki ta seria może pójść, jest tylko jeden, ale wcale tak nie jest - bo Tahereh Mafi ciągle zaskakuje czymś nowym i sprawia, że cała seria nabiera zupełnie nowych kolorów.

Juliette i Warner przeszli już tak wiele, ale na tym ich historia się nie kończy, a wręcz przeciwnie, właściwie dopiero się zaczyna. Wcale nie jest im łatwo w nowej rzeczywistości, a dodana perspektywa Warnera (której wcześniej ogromnie mi brakowało) pozwala nam lepiej zrozumieć ich zagubienie i trudne uczucia. Może i jako czytelniczka czasami frustrowałam się ich problemami z komunikacją, ale jednocześnie cały paradoks tej relacji polega na tym, że obydwoje są tak silnymi postaciami z mocami, które przechodzą ludzkie pojęcie... a jednocześnie są jedynie mocno straumatyzowanymi młodymi osobami, które ledwo sobie ze wszystkim dają radę. Lubię kompleksowych bohaterów, którzy nie są idealni, a w kreacji tej dwójki jest ogromny potencjał.

Jest natomiast jedna rzecz, która trochę mnie frustrowała, a jest nią niespójność pewnych wątków z tym, co już zdążyliśmy się o bohaterach dowiedzieć, a także kompletne porzucenie innych. Najmocniej rzuciło mi się to w oczy w charakterystyce Warnera, którego przeszłość przez długi czas była tajemnicą, a która tutaj w końcu zaczyna wychodzić na jaw. Niektóre rzeczy zwyczajnie nie miały sensu, bo nijak miały się do jego osobowości. Cały czas wyczekuję też rozwinięcia wątku jego, Adama i Jamesa, ale autorka chyba kompletnie go porzuciła, zwłaszcza, że Adam i jego młodszy brat właściwie przestają mieć znaczenie. Nigdy nie byłam największą fanką Adama, ale dla mnie to kolejny przykład braku konsekwentności w stylu pisania autorki. Mamy zamiast tego całą masę nowych postaci, z czego właściwie żadna z nich nie zostaje jakoś ciekawie przedstawiona - może poza Nazeerą.

Pomimo tych paru wad świetnie się bawiłam podczas czytania tej części i uważam, że właśnie dopiero teraz fabularnie rozpoczęła się najlepsza część. Nawet się nie spodziewałam, jak bardzo się wciągnę, ale tego właśnie cały czas mi brakowało, gdy czytałam pierwszą trylogię - więcej akcji, więcej zaskakujących wątków i rozwoju fabuły w kierunku, który nie był wcale tak oczywisty. Honorowe wspomnienie dla Kenjego, który pozostaje moim słoneczkiem w ciemności i absolutnie ulubioną postacią, czasami jedyną z głową na karku i sprawnie działającym mózgiem! Bez niego to nie byłoby to samo.


Tahereh Mafi jest autorką powieści dla dzieci i młodzieży. Jej książki sprzedały się w milionach egzemplarzy i zostały przetłumaczone na trzydzieści języków. Powieść Mafi Gdyby ocean nosił twoje imię została uznana przez magazyn „Time” za jedną z „najlepszych książek YA wszech czasów”, a wytwórnia Levantine Films wykupiła prawa do jej ekranizacji. Obecnie mieszka w południowej Kalifornii z mężem i córką.


Tytuł: Ulecz mnie
Autorka: Tahereh Mafi
Seria: Shatter Me. Tom 4
Data premiery: 17.05.2023
Liczba stron: 386
Wydawnictwo: We Need Ya
Ocena: 7.5/10
Czytaj dalej »

niedziela, 9 listopada 2025

Brigitte Knightley - Nieodparta pokusa, by pokochać wroga



Zabójca i Uzdrowicielka szukają sposobu na śmiertelną chorobę. muszą nie tylko spróbować nie pozabijać siebie nawzajem, ale także się w sobie nie zakochać.

Osric Mordaunt, doświadczony zabójca z Zakonu Nikczemników, cierpi na ciężką przypadłość, która może pozbawić go magii (i życia). Pilnie potrzebuje uleczenia. Jego jedyną nadzieją jest Aurienne Fairhrim, wybitna Uzdrowicielka, wcielenie racjonalizmu, bastion moralności i bezkompromisowych zasad. Osric zawiera układ z przełożoną Zakonu Uzdrowicieli. Od teraz on i Aurienne będą musieli ze sobą współpracować.

Ona nienawidzi wszystkiego, co reprezentuje sobą on. Ale – o ironio – desperacko potrzebuje jego pieniędzy, dzięki którym Uzdrowicielki będą mogły kontynuować badania nad śmiercionośną epidemią. Aurienne i Osrica łączy nienawiść od pierwszego wejrzenia, ale są na siebie skazani…


Każdego roku muszę trafić na jedną taką książkę, która wyciska ze mnie wszystkie chęci do życia i prawie wpakowuje mnie w zastój czytelniczy, i oto mamy tegorocznego kandydata: kolejny fenomen booktoka, który miałam ochotę wyrzucić przez okno. Może trochę przesadzam (jeśli lubicie tę książkę, to wybaczcie, ale nie polecam czytać dalej), ale dawno już tak nie męczyłam żadnej historii, jak tej. Co jest jeszcze bardziej rozczarowujące - naprawdę miałam wobec niej duże oczekiwania i wyobrażałam sobie zupełnie inną książkę. Niestety cała masa rzeczy poszła nie tak.

Osric Mordaunt, niebezpieczny Nikczemnik i płatny zabójca, cierpi na nieuleczalną przypadłość, która powoli odcina go od jego magii i go zabija. Jest gotów zapłacić każdą cenę, by znaleźć antidotum - nawet zwrócić się o pomoc do utalentowanej przedstawicielki wrogiego zakonu Uzdrowicieli, Aurienne Fairhrim. Racjonalnie działająca i trzymająca się zasad Aurienne nie docenia jego gróźb i żartów, gdy stawia ją pod ścianą i wymaga uleczenia, ale zgadza się na pomoc tylko jeśli wspomoże jej zakon pieniężnie, aby mogli kontynuować poszukiwania leku na zabijającą dzieci epidemię ospy, która powoli wyniszcza ich świat. Skazani na siebie Osric i Aurienne muszą więc zwalczyć nienawiść do siebie, aby odnaleźć wspólnie sposób i uratować Osrica zanim będzie za późno...

Gdy zaczynałam tę książkę czytać, miałam wręcz wrażenie, jakbym czytała coś w rodzaju parodii romantasy i nawet mnie to zaintrygowało. Teraz już jednak wiem skąd to się wzięło - dlatego, że wszystko tutaj jest wręcz jak karykatura. Począwszy od fabuły, która jest przedstawiana po łebkach, skończywszy na bohaterach, którzy nie mają żadnej osobowości. Autorka przedstawiała suche fakty, które nijak miały się do rzeczywistości, a co powinno zostać dobrze rozwinięte, aby czytelnik mógł w pełni zrozumieć świat przedstawiony i się zaangażować, opisane zostało na szybko. Zastanawiałam się skąd taki chaos w rozplanowaniu tej historii, dopóki nie dowiedziałam się, że cała ta historia powstała początkowo jako fanfiction Dramione (wiem, może powoli połączyłam kropki, ale musicie mi wybaczyć, nie znam Harry'ego Pottera) i nagle wszystko wskoczyło na miejsce - bo w fanfiction nie ma potrzeby przedstawiania świata, gdy większość fanów wie, o czym czyta. Niestety mówimy tu o pełnoprawnej książce, którą ja czytałam jako osoba kompletnie nieświadoma jakiegokolwiek tła i nie mogłabym być bardziej zirytowana, że nic nie zostało tu dociągnięte do końca.

Zacznijmy od bohaterów: nie mogłabym wam powiedzieć o nich nic, poza tym, że Aurienne jest trzymającą się zasad Uzdrowicielką, a Osric morderczym Nikczemnikiem, który umiera i potrzebuje jej pomocy. I może poza tym, że strasznie się nie znoszą i przy każdym spotkaniu się ze sobą ścierają. Do paru ostatnich rozdziałów autorka nawet nie próbuje w żaden sposób rozwinąć ich osobowości poza to, czym się zajmują. Dopiero na koniec nakreśla jakieś zalążki tego, kim byli i co jeszcze możemy się o nich dowiedzieć w kolejnej części, ale ja w tym momencie byłam już tak niezainteresowana i znudzona, że przewracałam tylko kartki do przodu, aby jak najszybciej mieć tę książkę z głowy.

Cała ta historia to tak naprawdę próby Aurienne uzdrowienia Osrica, przyprószone wieloma niesmacznymi żartami o genitaliach i wypróżnianiu się (bo najwyraźniej tylko o tym bohaterowie potrafią rozmawiać), które mają uchodzić chyba za pełne napięcia przekomarzanki. Wątek miłosny w tej książce określany jest jako slow burn i chociaż powoli rzeczywiście było, tak tego burnu nie znalazłam. Być może całe rosnące zainteresowanie między tą dwójką miało być w domyśle, ale autorce nie udało się stworzyć nawet jednej sceny, w której poczułabym między nimi prawdziwe napięcie, chemię tak dobrą, że pragnęłabym o nich czytać tylko więcej. Było wręcz odwrotnie - ekscytacja słownymi potyczkami szybko opadła, kolejne ich wspólne sceny zaczęły się powtarzać, aż w końcu nie zostało nic wartego uwagi.

Wszystkie te wątki, wliczając w to jeden jedyny, który autentycznie mnie zaintrygował, a który również zaczął się rozwijać dopiero pod koniec, były jak zamówienie w kawiarni ulubionego ciasta, na które tak bardzo miało się ochotę, tylko po to, by okazało się suche i bez smaku. Autorka nie potrafi zaintrygować, bo świat, który przedstawia, zostaje ledwo muśnięty, a bohaterowie nie wzbudzają żadnych emocji. Fabuła jest powtarzalna, nie dzieje się nic wywołującego ekscytację, czy szybsze bicie serca, a nawet fakt, że jeden z głównych bohaterów przecież umiera i ma być to centrum całej fabuły nie wzbudza żadnych emocji, bo książka nie potrafi sprawić, by czytelnikowi zależało na jego losie.

Niestety ta historia kompletnie nie trafiła w mój gust i z przykrością muszę stwierdzić, że nie była warta tego czasu, na który na nią poświęciłam. Gdyby nie to, że zależy mi na tym, by moje recenzje były szczere i oparte na moim pełnym doświadczeniu, z pewnością porzuciłabym ją już w pierwszej chwili, gdy poczułam, że nie bawię się na niej ani trochę dobrze. Ilość żenujących i niesmacznych żartów mnie odpychała, brak chemii między bohaterami demotywował, a powtarzalna fabuła i nieistniejący rozwój świata sprawiły tylko, że strasznie się nudziłam. Zdecydowanie nie polecam.


Tytuł: Nieodparta pokusa, by pokochać wroga
Autorka: Brigitte Knightley
Seria: Ukochany wróg. Tom 1
Tytuł w oryginale: The Irresistible Urge to Fall for Your Enemy
Data premiery: 15.10.2025
Wydawnictwo: Uroboros
Liczba stron: 480
Ocena: 1/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Uroboros:


Czytaj dalej »

piątek, 7 listopada 2025

Podsumowanie czytelnicze października


Oficjalnie rozpoczęliśmy listopad, powoli wchodzimy w okres przedświąteczny, ale ja nadal myślami i sercem jestem przy jesieni - zwłaszcza, że to mój ulubiony czas na czytanie klimatycznych powieści. Moim celem na październik (i na listopad także) było zmniejszyć mój stosik hańby i listę jesieniarskich romansów/mrocznych powieści fantasy... ale wyszło, jak zawsze, czyli słabo. Z sześciu przeczytanych książek pokochałam jedynie Nightshade (ta książka będzie w mojej topce roku, bez dwóch zdań) i dobrze bawiłam się na finale Mrocznych sigili, a reszta wypadła bardzo słabo. Natomiast z bardziej pozytywnych informacji, w październiku miałam przyjemność patronować wspaniałej młodzieżówce utrzymanej w klimacie light academia - "To się może źle skończyć" Samanthy Markum! Jeśli jesteście zainteresowani, poniżej napisałam krótkie opinie o każdej przeczytanej przeze mnie w październiku książce:

BAD MOTHER - 3★ (audiobook)


Ta książka pewnie powinna była trafić na wrześniową listę, bo w październiku dokończyłam jedynie kilka rozdziałów, ale tak naprawdę ciągnęłam ją przez ponad dwa miesiące. Trochę z powodu urlopu, podczas którego nie czytałam prawie w ogóle, trochę z tego powodu, że trudno mi się w nią było wciągnąć. W tym roku chciałam zacząć przygodę z kryminałami, więc idealnym pierwszym krokiem wydawała się być Mia Sheridan, która połączyła tu kryminał z romansem... ale niestety romans wyszedł jej zaskakująco słabo, a wątek kryminalny nie wzbudził we mnie zbyt wielu emocji. Kilka rzeczy mnie zaskoczyło, szczególnie wywołujące ciarki listy mordercy, ale poza tym nie był to zapadający w pamięci ani szokujący kryminał.


LEKCJE UDAWANIA - 3


Oto kolejny romans, który był zachwalany wszędzie, a mnie niestety rozczarował. Była to zwyczajnie bardzo przeciętne książka, jakich czytałam już w życiu wiele. Autorka wielu rzeczy nie wykorzystuje w pełni, wręcz traktuje je powierzchownie - tak jak wątek udawanego związku, czy relację między rodzeństwem, która jest zapalnikiem całej tej gry w udawanie. Bohaterowie zachowują się jak dzieci, a sceny erotyczne między nimi mi zwyczajnie nie pasowały. Książka miewała urocze i fajne momenty, ale nie zapadła mi w pamięci.




MROCZNE SIGILE. KOGO ZDRADZA LOS - 4


Finał kolejnej już trylogii Anny Benning dostarcza wiele wrażeń (choć nie tyle co jej poprzednia trylogia, Vortex) i do końca trzyma w napięciu. Całościowo jest to naprawdę świetna młodzieżówka z elementami magii, na której można się rozerwać i zniknąć w innym świecie. Autorka wywołuje mnóstwo emocji (nawet łzy!), szokuje i nagina granice. Sam wątek miłosny nie jest moim ulubionym, ale polubiłam się z tymi bohaterami i uważam, że zakończenie całej tej historii było satysfakcjonujące i dobre.





FALLING LIKE LEAVES. JESIENNA MIŁOŚĆ - 3


Jako naczelna jesieniara potrzebowałam jakiejś historii, która od okładki po wnętrze będzie wręcz krzyczeć jesień!, no i pod tym względem Falling Like Leaves zdecydowanie wygrało. Od okładki, po opisy jesiennych wydarzeń, festiwali i dekoracji, czułam się tak, jakbym znalazła się w Gilmore Girls. Niestety poza tym niewiele mogę o niej powiedzieć, bo kompletnie się w nią nie wciągnęłam. Główna bohaterka mnie frustrowała, wątek miłosny nie był w moim guście (nie znoszę braku komunikacji i dopowiadania sobie wszystkiego) i ogólnie czułam się rozczarowana niewykorzystanym potencjałem. To nie była zła książka, ale niestety nie w moim guście.




NIGHTSHADE - 5


Żadna książka w tym roku nie trafiła tak idealnie w to, czego w danym momencie potrzebowałam, jak Nightshade. To historia, która z największą łatwością trafi na listę moich ulubieńców tego roku. Połączenie niesamowicie klimatycznej, czasami mrożącej krew w żyłach, ale również emocjonalnej historii, z jednym z moich ulubionych wątków miłosnych. Nie mogłam się od niej oderwać, a jednocześnie odczuwałam milion różnych rzeczy i czułam się tym wszystkim przytłoczona. To było tak niesamowite i wyjątkowe doświadczenie, że Ophelia i Alex siedzą w mojej głowie do tej pory i zapewne pozostanie tak, aż sięgnę po drugi tom. Nie mogę się doczekać aż poznacie ich historię w polskim wydaniu!


NIEODPARTA POKUSA, BY POKOCHAĆ WROGA - 1

Na sam koniec utknęłam na książce, która jest chyba najgorszą książką, jaką przeczytałam w tym roku. Gdyby nie motywowało mnie to, że chciałam jej dać sprawiedliwą szansę do recenzji, zapewne porzuciłabym ją już po pierwszych rozdziałach, gdy poczułam, że nie bawię się ani trochę dobrze. Wręcz przeciwnie, nudziłam się okropnie. Wszystko tu jest niedopracowane i opisane bez większego wysiłku, jakbyśmy mieli się wszystkiego sami domyślać - od kreacji świata, po system magii i głównych bohaterów. Tak naprawdę do ostatnich rozdziałach nie wiedziałam o nich nic poza suchymi faktami, a liczne obce słowa, które nigdy nie zostały wytłumaczone (poza słownikiem na początku) mnie męczyły. Nie wspominając o Osricu i Aurienne, pomiędzy którymi nie było ani grama chemii i o żenujących żartach o penisach i wydalaniu się. Żałuję straconego na nią czasu. 
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia