niedziela, 18 maja 2025

B. K. Borison - First-Time Caller



Aiden Valentine has a secret: he's fallen out of love with love. And as the host of Baltimore's romance hotline, that's a bit of a problem. But when a young girl calls in to the station asking for dating advice for her mom, the interview goes viral, thrusting Aiden and Heartstrings into the limelight.

Lucie Stone thought she was doing just fine. She has a good job; an incredible family; and a smart, slightly devious kid. But when all of Baltimore is suddenly scrutinizing her love life-or lack thereof—she begins to question if she's as happy as she thought. Maybe a little more romance wouldn't be such a bad thing.

Everyone wants Lucie to find her happy ending... even the handsome, temperamental man calling the shots. But when sparks start to fly behind the scenes, Lucie must make the final call between the radio-sponsored happily ever after or the man in the headphones next to her.


W moim poszukiwaniu prawdziwie dobrych, nie nastawionych przede wszystkim na smut romansów (nie mam nic przeciwko nim, po prostu osobiście zaczęły mnie nudzić), od miesięcy natrafiałam na First-Time Caller od B. K. Borison. Dobrze znam twórczość autorki, uwielbiam jej serię Lovelight Farms, więc ciągłe zachwyty nad tą historią tylko mnie zachęcały, aż w końcu postanowiłam ją przeczytać. I wiecie co? To najlepszy romans, trafiający idealnie w mój gust, jaki miałam okazję czytać od miesięcy. Świetnie rozwinięta historia, chwytająca za odpowiednie struny, wywołująca szeroki uśmiech na twarzy i motyle w brzuchu. Aż żałuję, że tak długo zwlekałam z jej przeczytaniem.

Witajcie w Heartstrings, lokalnym programie radiowym poświęconym poradom miłosnym! Jest tylko jeden problem - prowadzący programu, Aiden Valentine, chyba przestał już wierzyć w miłość. Ma serdecznie dość ludzi dzwoniących, by ponarzekać na swoich partnerów i zaczyna być to zauważalne, przez co programowi spada liczba słuchaczy. Wszystko się zmienia, gdy pewnej nocy otrzymuje telefon od dwunastoletniej dziewczynki, która zdradza mu, że jej mama jest samotna i potrzebuje pomocy w randkowaniu. Ostatnie, czego Lucie się spodziewa, to tego, że jej córka wyjawi całemu Baltimore (no, bardziej garstce słuchaczy), że jest życie osobiste nie istnieje, odkąd w młodym wieku została mamą. Ale rozmowa z nieznajomym o presji, jaką odczuwa w związku ze światem randek okazuje się być zaskakująco miła i terapeutyczna... dopóki parę dni później nie dowiaduje się, że stała się viralem w sieci. Przełożona Aidena składa Lucie propozycję: kilka razy w tygodniu będzie dołączać do niego w programie na żywo, przyjmować od ludzi telefony, a oni w zamian pomogą jej znaleźć jej idealnego partnera. Całe miasto kibicuje kobiecie, by w końcu udało jej się znaleźć jej szczęśliwe zakończenie. Lucie natomiast zaczyna zdawać sobie sprawę, że być może prawdziwa magia czekała na nią bliżej, niż się spodziewała...

Jeśli też odczuwacie ostatnio brak prawdziwie romantycznych historii, które krok po kroku rozwijają relację między bohaterami, wspaniale budują chemię i nie skupiają się przede wszystkim na fizyczności, a przy tym sprawiają, że jako czytelnik świetnie się bawicie, oto mam dla was powieść idealną. First-Time Caller jest dla mnie jak list miłosny do moich ukochanych komedii romantycznych z lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Nic zresztą dziwnego, w końcu największą inspiracją autorki dla tej historii jest klasyk romansu, Bezsenność w Seattle. Od pierwszych stron zauroczył mnie klimat tej historii, to jak komfortowo się czułam, czytając kolejne rozdziały. Miałam wrażenie, jakbym oglądała ulubiony film i kibicowała moim ulubionym bohaterom.

Lucie już w pierwszych rozdziałach zachwyciła mnie swoimi słowami na temat randkowania, życia, pragnienia prawdziwej magii, która zdaje się istnieć tylko w książkach i filmach, które głęboko do mnie trafiły. Jako naczelna romantyczka i kobieta próbująca nawigować w tym onieśmielającym świecie od razu poczułam się do niej przywiązana. Lucie jest przekonana, że ma wystarczająco miłości w swoim życiu - w formie swojej córki, przyjaciół, którzy stali się jej rodziną - i nie potrzebuje partnera. A jednak jakaś część jej, ta głęboko zakopana, również pragnie posiadać kogoś, kto będzie jej oparciem w trudnych momentach. Nawet pomimo tego, że wszelkie jej dotychczasowe próby kończyły się fiaskiem.

Zestawmy romantyczkę Lucie z lekko mrukliwym i niewierzącym w miłość Aidenem, a otrzymujemy wyjątkową dynamikę, która popycha całą historię do przodu. Ta dwójka ma tak naturalną chemię, że przy każdej ich interakcji chichotałam i uśmiechałam się tak bardzo, że bolała mnie szczęka. Nie pamiętam kiedy ostatnio mi się to przytrafiło! Może się wydawać, że romantyczka i przeciwnik miłości nie mają szansy stworzyć niczego przyszłościowego i wyjątkowego, ale autorka tak świetnie zgłębia ich wewnętrzne zmagania, ich własną traumę i doświadczenia, ukazując, jak krok po kroku zrzucają w swoim towarzystwie maskę, że mimowolnie zaczynamy im kibicować.

Obydwoje są wspaniałymi postaciami z różnych powodów i niesamowitą przyjemność sprawiło mi obserwowanie, jak tworzy się między nimi więź. Aiden jest przedstawiony jako trudna osoba, ale nie bez powodu - ciągnie się za nim wieloletnia trauma związana z kilkukrotną prawie utratą własnej mamy z powodu raka, co wieczór słucha o tym, jak smutne są życia miłosne ludzi, nic dziwnego więc, że praca przestała mu sprawiać przyjemność. I chociaż rękami i nogami zapiera się przed miłością, widać jego wielkie serce we wszystkim, co robi. W tym, jak wspiera Lucie, w jego zazdrości o przyszłość, której pragnie, ale której się boi, w tym, jak się o niej wypowiada. Zakochałam się w ich relacji, w rozmowach pełnych flirciarskich podtekstów, we wzajemnych docinkach, a nawet w tych bardziej niepewnych chwilach, które uczyniły ich tak człowieczymi postaciami.

Ogromnie się cieszę, że poznałam tę historię i nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo ją pokochałam. Jako czytelniczka preferująca slow burny i stopniowe budowanie relacji między postaciami bez natychmiastowego pożądania, jak niestety w większości romansów w dzisiejszych czasach, ta historia to był miód na moje serce. I choć nie potrafię tego wyjaśnić, czytanie jej było jak otulenie się ciepłym kocykiem w zimną noc - także dzięki relacjom pobocznym, przyjaźniom, a także rodzinie Lucie, których wsparcie chwyta za serce.

Autorka w posłowiu określa tę książkę "listem miłosnym do miłości" i ciężko się z tymi słowami nie zgodzić. Nie bez powodu czytając ją miałam poczucie, jakbym spędzała z czas z najlepszym, komfortowym filmem, po który zawsze sięgam, gdy potrzebuję chwili dla siebie, pocieszenia i komfortu. Ta książka dała mi takie samo poczucie. Ci bohaterowie, ich droga, to, jak łatwo się utożsamić z ich zmaganiami, ich piękna miłość, szczere rozmowy, wspaniały humor - to wszystko tworzy piękną całość. Będę polecać ją każdej osobie, której również brakuje takich prawdziwych, starych, dobrych romansów, przy których można się pośmiać, wzruszyć i zakochać razem z bohaterami.  I mam nadzieję, że doczekamy się niedługo polskiego wydania!



B. K. BORISON mieszka w Baltimore ze swoim słodkim mężem, żywiołowym maluszkiem i ogromnym psem. W gimnazjum zaczęła pisać na marginesach książek i od tamtej pory pisze już nieustannie. Lovelight Farms jest jej debiutem literackim.


Tytuł: First-Time Caller
Autorka: B. K. Borison
Seria: Heartstrings. Tom 1
Język: angielski
Data premiery: 11.02. 2025
Liczba stron: 448
Ocena: 10/10

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia