Witajcie, kochani! Kilka miesięcy temu mieliśmy okazję poznać pierwszą część losów Evie i Luca z "The Darkest Star. Magiczny Pył", pierwszej części serii "Origin". Seria ta jest spin-offem wszystkim nam dobrze znanego cyklu "Lux". Co prawda nie znamy jeszcze daty premiery drugiej części "The Burning Shadow" w Polsce, ale za to akcje promocyjne w Stanach już dawno ruszyły pełną parą, przygotowując na premierę drugiej części, która zapowiedziana jest na 8 października. Na stronie The Nerd Daily pojawił się promocyjny fragment, który z pewnością spodoba się fanom Lux. Pojawia się tam nie kto inny, jak nasz ukochany Daemon Black, a nawet Dee!
Wiem, że mam tu kilku zagorzałych fanów obydwu serii, więc dzisiaj przychodzę do was z niespodzianką - moim tłumaczeniem tego fragmentu. Miejcie na uwadze, że nie jestem żadną profesjonalistką i bardzo możliwe, że wkradną się tu jakieś błędy ;) Mimo wszystko mam nadzieję, że wam się spodoba. Nie mogę się już doczekać premiery drugiej części!
Piszcie w komentarzu, co sądzicie i czy wy też już się stęskniliście za bohaterami!
***
4
Problemem mogło być cokolwiek, począwszy od walnięcia się w palec u nogi,
skończywszy na ataku na klub. Wszystko było tutaj możliwe.
- Wybaczcie, że wam przeszkadzam – Kent przekrzywił głowę w bok. Nie miałam
pojęcia, jak ciężar jego irokeza go nie przewrócił. Pomachał do mnie. – Hej,
słoneczko. Cieszę się, że nic ci nie jest. Twoja śmierć byłaby do bani.
Odmachałam mu. Nie widziałam Kenta od czasu ataku Micah. Nie brał udziału w
porządkach.
Ponownie skupił się na Lucu.
- To funkcjonariusz Bromberg. Znowu. Tym razem odmawia wyjścia zanim z tobą
nie porozmawia.
- Funkcjonariusz? – moje serce stanęło. – Czy coś się dzieje?
- Nic, o co trzeba się martwić, Brzoskwinko – Luc się odwrócił i skierował
do kuchni. - Bromberg jest z oddziału SAK, lubi przychodzić tu i zgrywać
ważniaka, bo wie, że mamy tutaj niezarejestrowanego Luksjanina. - Luc
uśmiechnął się do mnie szeroko, kiedy wyciągał pojemnik ze szkłami kontaktowymi.
- Po prostu nie potrafi tego udowodnić.
SAK? To oznaczało, że był tu funkcjonariusz Sił Anty-Kosmicznych, a ja nie
miałam pojęcia, dlaczego nikt się tym nie przejmuje.
- Właśnie dlatego zostanę tutaj - usłyszałam głęboki, znajomy głos w
drzwiach. Wysoki, czarnowłosy Luksjan stał w drzwiach obok Kenta. Daemon Black.
- Jestem zbyt leniwy, żeby zakładać soczewki.
- Albo zbyt przerażony - Luc zażartował, wkładając kontakty, które
zmieniały kolor jego oczu z intensywnego fioletu w ciemny brąz. - Powinnaś była
zobaczyć pierwszy raz, kiedy to robił. Myślałem, że zwymiotuje.
Daemon posłał mu spojrzenie.
- Ja też nie znoszę pomysłu soczewek. To całe wsadzanie mojego palca do
mojego oka... nie, dziękuję - wtrąciłam, a jeden kącik ust Daemona uniósł się
do góry.
- To dlatego, że nie powinnaś wsadzać swojego palca do oka, Brzoskwinko -
Luc odpowiedział.
Zignorowałam jego komentarz.
- Jesteś pewien, że nie powinniśmy się martwić obecnością tego
funkcjonariusza?
- Nie ma czym - dumnie ruszył w stronę drzwi. - Myślałem, że wychodzisz? -
powiedział do Daemona, a kiedy stanęli obok siebie, oko w oko, zastanawiałam
się, czy Daemon uznałby mnie za dziwną, gdybym zrobiła im teraz zdjęcie.
Prawdopodobnie tak.
Więc się powstrzymałam.
- Za chwilę - wparował do mieszkania Luca, jakby należało do niego. - Dotrzymam
towarzystwa Evie, kiedy ty będziesz zajęty.
Luc zmrużył oczy i przysięgam, uśmiech Daemona się poszerzył, gdy padł na
kanapę obok mnie, zarzucając ramię na oparcie.
- Niedługo wrócę - powiedział Luc, posyłając ostatnie, długie spojrzenie,
po czym zahaczył palec o kołnierzyk Kenta i go obrócił.
Kent pomachał na pożegnanie, po czym drzwi za nimi się zamknęły, a ja
siedziałam tuż obok Daemona Blacka. Z jego pofalowanymi, czarnymi włosami i
wyrzeźbionymi rysami twarzy był równie piękny, jak jego szmaragdowozielone
oczy.
DNA kosmitów niesamowicie wpływało na ciało.
Bawiąc się paskiem mojego aparatu, gapiłam się w telewizor, niepewna co powiedzieć.
Włączony był kanał z wiadomościami, ale głośność była tak niska, że nie mogłam
zrozumieć co mówią. Na dole leciał pasek z najnowszymi wiadomościami, coś o
kwarantannie w Boulder, Kolorado.
- Nie musisz się martwić funkcjonariuszem - powiedział Daemon, spoglądając
na mnie. Jego szmaragdowozielone oczy były tak jasne, że z lekka wytrąciło mnie
to z równowagi. - Luc wie co robić. To dla niego tylko kolejny, normalny
poniedziałek.
- Nie sądzę, iż to normalne, że funkcjonariusze SAK pojawiają się tutaj od
tak - zniżyłam aparat do moich kolan. - Co jeśli znaleźliby dowód na
jakiegokolwiek niezarejestrowanego Luksjana przebywającego tutaj?
- Wtedy Luc się tym zajmie.
- Zajmie? W sensie "zajmie" funkcjonariuszem?
- Prawdopodobnie nie jesteś gotowa na tą odpowiedź.
Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam. Nie byłam głupia. Nie trzeba
geniusza, żeby zrozumieć co Daemon miał na myśli, ale podejrzewać, że Luc
uciszyłby funkcjonariusza w sposób "na zawsze" to co innego niż
usłyszeć jak Daemon to potwierdza.
Więc zmieniłam temat.
- Nie poszedłeś jeszcze do domu? - zapytałam.
Daemon pokręcił głową.
- Wyruszę dzisiaj, jak zapadnie zmrok. Pokręcę się tu, aby upewnić się, że
wszystko jest w porządku po całym tym gównie z Micah, ale muszę wracać. Moja
dziewczyna niedługo urodzi nasze pierwsze dziecko i muszę być przy niej.
- Dziecko? Moje gratulacje! - natychmiastowo wyobraziłam sobie Daemona
tulącego niemowlaka i moje jajniki chyba troszkę eksplodowały. - Bycie z dala
od niej musi być teraz trudne.
- Tak jest. Przychodzenie tutaj i dostarczanie paczek to coś, co muszę
robić, ale nie mam zamiaru stracić kolejnej sekundy ciąży Kat - powiedział.
Paczki to kod na niezarejestrowanych Luksjan. Daemon i inni przewozili ich z
ich tymczasowego schronu tutaj w klubie do bezpiecznego miejsca, gdzie mogą żyć
bez strachu i bez zmuszania do noszenia dezaktywatorów. Gdzie ich przewozili,
nie miałam pojęcia. Nikt mnie w to jeszcze nie wtajemniczył. - To ostatnia
podróż, w jakiej biorę udział na jakiś czas, więc niedługo pewnie poznasz mojego
brata.
- Świetnie - wymamrotałam, myśląc o niebezpieczeństwie w jakim byli i
ryzyku jakiego się podejmowali. - Czy poznałam twoją...
- Żonę. Nazywa się Kat i poznałyście się kilka razy - Daemon uciekł
spojrzeniem. - Luc pewnie się wścieknie, że ci to mówię, ale kiedy ja i Kat
zobaczyliśmy cię po raz pierwszy, tańczyłaś.
Moje serce drgnęło. Deamon widział jak tańczę? Nie mogłam w to uwierzyć.
Kochałam taniec, ale robiłam to w prywatności mojej sypialni, gdzie mogłam
miotać się jak Muppet na haju i nikt mnie za to nie oceniał. Ale Nadia tańczyła
przed ludźmi - ludźmi takimi jak Daemon?
- Naprawdę? - zapytałam, czując suchość w gardle.
Pokiwał głową.
Najwyraźniej Nadia - ta stara, nieznajoma ja - miała większe kobiece jaja, niż
ja.
No patrzcie.
Z tego co już wiedziałam o życiu Nadii, była odważniejszą, silniejszą i pod
każdym względem twardszą wersją mnie.
Pokiwał głową.
- W klubie Harbringer, innym, którego właścicielem był Luc. Już go nie ma,
został zniszczony w inwazji, ale tam cię zobaczyliśmy. Byłaś kilka lat młodsza
niż Luc, byłaś na scenie i tańczyłaś. Byłaś naprawdę dobra. To było zanim...
Powoli pokiwałam głową, przetwarzając ten mały skrawek informacji.
Wiedziałam, co oznaczało zanim. Zanim ci inni Luksjanie, ci, którzy
nie zamieszkiwali naszej planety przez ostatnie dekady, anonimowi wśród
ludzkiej populacji, dokonali inwazji. Zanim miliony ludzi i Luksjan zostało
zabitych w otwartej wojnie. Zanim, kiedy byłam znana jako Nadia Holliday i
zanim zostałam tak chora, że umierałam z powodu raka krwi, który nie mógł być
wyleczony przez żadnego Luksjanina, czy Origina.
Nie wiedziałam, że był inny klub, a znając przedział czasowy szybko
dokonałam przeliczeń. Moje oczy się rozszerzyły, gdy pokręciłam głową. - Luc
był właścicielem klubu w wieku trzynastu, czternastu lat?
Pojawił się skrzywiony uśmiech.
- Tak, miałem podobną reakcję, kiedy dowiedziałem się, kim był Luc. Ale to
było nawet zanim dowiedziałem się, że istnieją Origini. W każdym bądź razie,
później tamtej nocy, podczas gdy ja i Kat rozmawialiśmy z Lukiem, ty wsadziłaś
głowę w drzwi. Sposób, w jaki zareagował, gdy cię zobaczyliśmy, dowiedzieliśmy
o twoim istnieniu… właśnie tam i wtedy dowiedziałem się, że ja i Luc mamy ze
sobą coś wspólnego.
Moje brwi się uniosły.
- Co? Ogłupiająco dobry wygląd?
W odpowiedzi usta Daemona powoli powędrowały w górę, lekko ukazując
głębokie dołeczki.
Chwila. Powiedziałam to na głos?
Trochę chciałam dać sobie w twarz. Mocno.
- Tak, to też mamy wspólne, ale nie o tym myślałem - odpowiedział spokojnie.
Jego uśmiech zniknął. - Mogę dać ci nieproszoną radę?
- Jasne - odpowiedziałam, ciekawa. Pewnie miała coś wspólnego z moją jazdą,
skoro prawie go wcześniej rozjechałam. Co totalnie nie było moją winą, przy
okazji. Pojawił się znikąd prosto przed moim samochodem, bez żadnego
ostrzeżenia.
Daemon milczał przez dłuższą chwilę.
- Luc i ja zrobilibyśmy wszystko, aby ochronić tych, których kochamy.
Zamarłam, niezdolna do zrobienia niczego więcej, jak wzięcie płytkiego
oddechu, gdy wpatrywałam się w Luksjanina. Nie wiedziałam, jak na to
odpowiedzieć.
- Błagałbym, prosił, wykłócał się i zabił, aby ochronić Kat - kontynuował
niskim głosem, ale każde jego słowo uderzało we mnie jak błyskawica. - Nic na
tym świecie by mnie nie powstrzymało i nie ma niczego, czego bym nie zrobił...
to samo Luc czuje w stosunku do ciebie.
Następny wdech utknął mi w gardle, gdy światło rozprzestrzeniło się w moich
żyłach.
Niezdefiniowana ilość szczęścia stała się balonem w centrum mojego
mostka, wypełniając mnie. Czułam się, jakbym mogła unieść się do sufitu. Być w
ten sposób kochaną? Widziałam taki rodzaj pochłaniającej wszystko, potężnej
miłości, gdy Emery patrzyła na moją przyjaciółkę Heidi, więc wiedziałam, że
jest prawdziwa, a świadomość, że Luc czuł...
Luc czuł ją do Nadii.
To przypomnienie przebiło cały balon i powróciło mnie do
rzeczywistości.
Sprawy między mną, a Lukiem były skomplikowane i nie miało to nic wspólnego
z faktem, że ja byłam człowiekiem, a on Originem, a wszystko z tym, kim byłam
kiedyś.
Dziewczyną, którą Luc kochał i stracił - dziewczyną, którą kochał nadal.
Dziewczyną, którą byłam.
Dziewczyną, której nie mogłam sobie przypomnieć, nieważne jak bardzo się
starałam.
- Luc kocha Nadię, a ja nią nie jestem - powiedziałam, pocierając moje
nagle wilgotne dłonie o spodnie. - Może i byłam nią kiedyś i może wyglądam jak
ona, ale nie jesteśmy tą samą osobą.
Daemon ucichł, studiując mnie.
- Może nie masz tych wspomnień, ale to nie oznacza, że nią nie jesteś, ani,
że Luc nie czuje w stosunku do ciebie tego, co czuł, gdy znał cię jako Nadię.
Był wtedy dzieciakiem, Evie, a był skory poświęcić każdego wokół, aby cię
uratować.
Coś w tym pociągnęło za sznurki moich wspomnień. Poczułam błysk czegoś
znajomego, ale zanim mogłam to złapać, znikło.
- Co masz na myśli?
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
Nie byłam tego pewna, ale pokiwałam głową.
- Tak.
Odchylił się, patrząc w stronę telewizji i opierając kostkę na swoim
kolanie.
- Wiesz, że Kat została pojmana przez Daedalusa? - Daedalus był sekretnym
oddziałem Departamentu Obrony, odpowiedzialnym za asymilację Luksjan z ludzką
populacją na długo przed inwazją, a potem za okropną serię przerażających
eksperymentów na Luksjanach oraz ludziach. – Jak to wszystko się potoczyło?
Pokręciłam głową.
- Próbowaliśmy uratować dziewczynę mojego brata i zrobiliśmy to na
podstawie informacji od Luca, nawet pomimo tego, że wiedział, iż jeden z nas
zostanie złapany, a drugi zrobi wszystko, aby go uwolnić. Przez cały ten czas
miał to w planach. Potrzebował jednego z nas wewnątrz, jednego z nas, który
zostanie narażony na przeróżne rodzaje serum, zwłaszcza te najnowsze, które
tworzyli. W pewien sposób nas wrobił.
Podejrzewałam, że wiem, w którą stronę się to kieruje i poczułam się
niedobrze.
- Luc wysłał nas tam po ostatnie serum, jakie Daedalus rzekomo stworzył,
aby cię uzdrowić. Nazywało się serum Prometeusza - Daemon kontynuował. - Serum
było dla ciebie. Kat i ja mogliśmy umrzeć. Nie umarliśmy, ale inni owszem,
Evie, ale mówię ci to teraz, zrobiłby to ponownie, nawet wiedząc, jak to się
skończy.
- Kto umarł? - wyszeptałam, zmrożona do ostatniej kości.
- Dużo ludzi. Dużo dobrych ludzi umarło w tej akcji.
Przyszło mi na myśl imię.
- Paris?
- Był jednym z nich.
Otworzyłam usta, ale nie wiedziałam co powiedzieć. Nie mogłam w to
uwierzyć. Paris umarł przez Luca.
Przeze mnie.
Na tyle, ile Luc rozmawiał o Parisie, nigdy tego nie wspomniał. Ani razu.
- Skoro Luc stał za tym wszystkim, za pojmaniem przez Daedalusa i śmiercią
ludzi, jak możesz się z nim przyjaźnić? - zapytałam.
- Przyjaźnić z Lukiem? - Daemon parsknął i nie ukrywam, to był przyjemny
dźwięk, chociaż nie rozumiałam co go tak rozbawiło. - Chyba masz na myśli, jak
mogę zapomnieć o fakcie, że niemalże zabił mnie i Kat? To proste. Bo ja
zrobiłbym dokładnie to samo, będąc na jego miejscu.
- Naprawdę? - gapiłam się na niego.
- Żebyś wiedziała. Gdyby to Kat umierała i byłaby szansa na uratowanie jej,
wepchnąłbym wszystkich w tym budynku pod koła autobusu, wliczając w to ciebie -
uniósł ramię, gdy posłałam mu spojrzenie. - Luc i ja zawarliśmy porozumienie.
- To... interesujące porozumienie. - Odsuwając kosmyk włosów z twarzy,
spojrzałam na telewizję, dobierając kolejne słowa. - Zrobił te rzeczy dla
Nadii, bo ją kochał... myślę, że nadal jest zakochany w Nadii, a ona
praktycznie umarła, Daemon. Ja i ona nie mogłybyśmy się bardziej różnić.
Pochylił się w moją stronę, a nasze spojrzenia się spojrzały.
- Gdyby Kat jutro miała stracić wszystkie wspomnienia i nie wiedziała kim
jestem, albo kim byłem, nie zmieniłoby to nawet jednej cholernej rzeczy w tym,
co do niej czuję. Nadal bym ją kochał tak mocno, jak dzień wcześniej.
Połknęłam gulę w gardle.
- To nie to samo. Wasza dwójka była razem. To nie tak, że ona zniknęła na
lata, a potem pojawiła się znowu, nie pamiętając niczego ze swojego
wcześniejszego życia.
Jego oczy zaszły czymś mrocznym.
- Kat zniknęła już kiedyś. Nic w stylu ciebie i Luca, ale czas z dala od
siebie nie sprawia, że uczucia się zmniejszają. Sprawia jedynie, że jesteś
tylko bardziej opiekuńczy i gotowy zrobić rzeczy, których inni by nie zrobili,
aby być pewnym, że nic takiego już nigdy się nie wydarzy.
Odrywając od niego spojrzenie, wgapiałam się w moje skarpetki w kratkę z
małymi duszkami. Ani przez chwilę nie wątpiłam, że to co mówi o Kat jest w stu
procentach prawdą, ale sprawy miały się inaczej między Lukiem, a mną.
- I tutaj do gry wchodzi moja nieproszona rada. Czy wierzysz, że Luc kocha
cię nadal, nieważne, czy tą dawną ciebie, czy tą teraz, to nie ma znaczenia. On
zrobiłby wszystko, byś była cała i zdrowa, a to oznacza, że musisz być
ostrożna.
Przez dłuższą chwilę myślałam nad odpowiedzią.
- Dlaczego muszę być ostrożna?
- Ludzie tacy jak Luc i ja? Nie jesteśmy tymi złymi, Evie, ale nie jesteśmy
też tymi dobrymi. Rozumiesz, co mam na myśli?
- Nie bardzo.
Spojrzenie Daemona wróciło do mojego.
- Masz władzę nad nim i jego czynami, a przez to, że nawet nie zdajesz
sobie z tego sprawy, on jest bardzo niebezpieczny.
Posłałam mu sceptyczne spojrzenie.
- Nie uważam, że mam nad nim jakąkolwiek władzę, jak miałoby to zrobić z
niego niebezpiecznego, albo jakim sposobem to, co robi, albo nie, jest moją
odpowiedzialnością.
- Nie mówię, że to twoja odpowiedzialność. Bo nią nie jest. Czyny Luca są
jego winą. Mówię tylko, że musisz być świadoma, do czego on jest zdolny.
- Jestem świadoma. Widziałam to, siedząc z pierwszym rzędzie.
- Widziałaś tylko zajawki tego, do czego może się posunąć. I ja również, a
lubię myśleć o sobie jako o twardzielu. Moja rzesza fanów by się zgodziła -
pojawił się szybki uśmiech, ujawniający głębokie dołeczki. - Ale on mógłby zburzyć
cały budynek pstryknięciem palców.
Moje oczy się rozszerzyły, a żołądek opadł. Widziałam, jak Luc wyrywał
drzewa wysokie jak drapacze chmur, ale zburzyć cały budynek? - Chyba trochę
przesadzasz, nie sądzisz?
Kręcąc głową, odwrócił się do telewizora.
- Moja siostra.
Zmarszczyłam brwi. - Co?
- Moja siostra jest w telewizji.
Głośność podkręciła się bez żadnego dotyku, domyśliłam się, że to Daemon
użył jednego ze swoich dziewięćdziesięciu talentów kosmity. Odkręciłam się w
stronę TV.
Poznałam mężczyznę. Senator Freeman pojawił się na połowie ekranu z Nowym
Jorkiem w tle. Był senatorem jednego z środkowo-zachodnich stanów. Oklahomy?
Missouri? Nie wiedziałam, ale facet był mocno przeciwko Luksjanom i za
zaostrzeniem PRK - Programu Rejestracji Kosmitów - systemu, który prezydent
McHugh próbował przeprowadzić przez Kongres, razem z uchwaleniem Dwudziestej
Ósmej ustawy, która zezwalała Luksjanom na te same podstawowe prawa, jak
ludzie.
Nie był sam na ekranie. Była tam też dziewczyna, niesamowicie piękna młoda
kobieta, która była kobiecym odzwierciedleniem Daemona.
- Dee? - zapytałam, wyciągając to imię z głębin mojej pamięci.
- Tak, to jest Dee.
- Co ona robi w telewizji? - podejrzewam, że jak jej brat, była
niezarejestrowana.
- Pełni dzieło Boże - powiedział i się zadziornie uśmiechnął.
Ta Luksjanka była całkowicie opanowana, jej włosy czarne jak noc spięte, a
szmaragdowozielone oczy szokująco jasne. Nie potrafiłam rozpoznać, gdzie była.
W tle była jedynie biała ściana.
Senator Freeman był czymś przejęty, jego policzki zaczerwienione, a usta
ściśnięte w wąską kreskę. - Ciągle powtarzasz, że twój gatunek nie jest
niebezpieczny, że można wam zaufać, a jednak wzrosła przemoc między Luksjanami,
a ludźmi.
- Nie ma dowodów, że te niefortunne wydarzenia pełne przemocy względem
ludzi były dokonane przez Luksjan, jedynie domysły...
- Cała rodzina w Charleston została dzisiejszego ranka znaleziona spalona
żywcem - senator Freeman zjadliwie jej przerwał, jego policzki przybrały
jeszcze głębszego koloru. - Twierdzisz, że jeden z twoich ludzi tego nie
dokonał?
Dee nawet nie mrugnęła, kiedy spokojnie odpowiadała. - Jest wiele powodów,
które mogłyby wyjaśnić ich śmierć, innych niż spotkanie z Luksjanem...
- Jak bycie porażonym przez piorun? - zadrwił.
Dee zignorowała jego komentarz.
- Żadna z tych niezrozumiałych śmierci nie została oficjalnie połączona z
Luksjanem, ale są za to niepodważalne dowody przemocy przeciw Luksjanom...
- Doprawdy?
Pokiwała głową.
- Filmiki walk wpłynęły do internetu...
- Filmiki, na których mieszkańcy Stanów Zjednoczonych się bronili.
- Boże, czy pozwoli jej dokończyć jedno zdanie? - wymamrotałam. - Jak
ktokolwiek może rozmawiać z tym facetem?
- Przerywa jej, bo nie interesuje go, co ma do powiedzenia - Daemon
powiedział, uderzając dłonią o swoje zgięte kolano. - Nie chce, aby ktokolwiek
ją usłyszał.
- Nie rozumiem jakim sposobem ona jeszcze nie oszalała i nie przewróciła
stołu.
- Poznałaś mnie, prawda? Miała dwadzieścia dwa lata praktyki użalania się z
kimś, kto ciągle jej przerywa.
Uśmiechnęłam się.
- Musiałeś ją dobrze przygotować.
- Na to wygląda.
Dee nie była ani trochę zirytowana, gdy senator przerzucił się na kolejną
tyradę na temat tego, jak to Luksjanie hurtowo popełniali ludobójstwo, co było
przesadą, nawet jeśli Luksjan albo ich grupa byli odpowiedzialni za ostatnie
morderstwa - nawet te, za które odpowiedzialny był Micah. On twierdził, że nie
miał z nimi nic wspólnego, ale i tak wiedzieliśmy.
- Jest taka młoda - odsunęłam włosy z twarzy. - Jestem zaskoczona, że to
ona przeprowadza te wywiady. - Jej młodość to kolejna rzecz, która wyraźnie
irytowała senatora, zwyczajnie oceniając po tym, jak się wywyższał. Był
definicją wywyższającego się i protekcjonalnego człowieka, a miałam przeczucie,
że zwracał się tak do każdej kobiety.
- Nie pozostało zbyt wielu starszych Luksjan - Daemon powiedział. -
Większość została zamordowana podczas inwazji i w jej skutkach. Dee w pewnym
sensie stała się naszym nieoficjalnym rzecznikiem.
- To bardzo odważne.
- Tak. Większość niezarejestrowanych Luksjan woli się nie wychylać, nie
chcąc, aby poznali ich twarze. Ona jest pod dobrą opieką, ale co najważniejsze,
niczego się nie boi.
- Archera? - zapytałam. - Twoją?
- Nas wszystkich - jego spojrzenie przeskoczyło na mnie. - Cała nasza
społeczność ją ochrania.
- Nie ma czego się obawiać w Luksjanach - Dee powtarzała to już chyba
milionowy raz. - Nie jesteśmy bardziej niebezpieczni, niż ludzie. Nie jesteśmy
monolityczni, senatorze Freemanie, tak samo jak ludzie. Jeśli mielibyśmy
oceniać całą ludzkość po ogromnych numerach seryjnych morderców, masowych
mordowań, gwałtów, rasistów, i tak dalej, jakbyście się wtedy czuli?
- Oh, dobre pytanie - spojrzałam na Daemona. Jego głowa była pochylona,
odkrywając szyję. - Założę się, że je całkowicie zignoruje.
- Jeśli nie ma czego się obawiać, to dlaczego nie prowadzimy tej rozmowy
twarzą w twarz? - Senator Freeman zapytał z dobrze wyćwiczonym uśmieszkiem,
ignorując słowa Dee, jak podejrzewałam. - Zamiast tego ukrywasz się w jakiejś
nieznanej lokalizacji.
Dee utkwiła stalowe spojrzenie w kamerze. - Bo nikt nie powinien się nas
bać, ale nie możemy powiedzieć tego samego o was. O ludziach.
Po lekturze "Lucyfera" i próbie przeczytania "Dwóch światów" stwierdzam, że z Armentrout dzieje się coś bardzo niedobrego. "Lucyfer" miał być wciągającą, mroczną i pikantną powieścią, a wyszło z tego soft porno bez fabuły.
OdpowiedzUsuń"Dwa światy" są tak pisane, że nie dałam rady przebrnąć nawet przez pierwsze 50 stron. Strasznie kaleki styl :/ Na razie sobie podaruję tę autorkę, ale jeszcze kiedyś wrócę. Może i ona wróci do formy.
Bardzo się cieszę że trafiłam na ten blog. Większość książek trafia w mój gust, co oznacza, że mamy podobny ;-) Także tutaj, przez przypadek dowiedziałam się o drugiej części Origina!😍 Wręcz nie mogę się doczekać, kocham całą sagę Lux! Bardzo gorąco Cię pozdrawiam, i będę od teraz zaglądać tu częściej :) (ps. Czy znasz jakieś ciekawe paranormalne romanse jeszcze? Ja polecałabym Ci zainteresować się taką pisarką - Sherrilyn Kenyon i jej "Rozkoszami Nocy" a także całym cyklem Mrocznego Łowcy - może większości się spodobać 👍)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Izabela.
Będzie tłumaczenie całej książki? Tak bardzo chciałabym przeczytać :)
OdpowiedzUsuńŚwietne tłumaczenie. Czyta się jakby to profesjonalny tłumacz zrobił. Moje gratulacje :D
OdpowiedzUsuń