niedziela, 14 maja 2023

Ella Maise - Marriage for One | Recenzja przedpremierowa



Jack i ja zrobiliśmy wszystko dokładnie na odwrót.

Dzień, w którym zwabił mnie do swojego biura, był jednocześnie dniem naszego pierwszego spotkania i naszych zaręczyn. Magia chwili i huk otwieranego szampana? Nie… Jack Hawthorne wcale nie przypominał narzeczonego moich marzeń.

Byłam zła i winiłam go za wszystko. Za swoją bezbronność i zamroczenie. Za jego błękitne oczy, za przepastne spojrzenie wycelowane wprost we mnie. Za układ, w który mnie wmanewrował.

W jednej sekundzie był dla mnie nikim. W następnej stał się wszystkim.

W jednej sekundzie był nieosiągalny. W następnej wydawał się całkowicie mój.

W jednej sekundzie myślałam, że jesteśmy zakochani. W następnej – że to tylko kłamstwo.

Wpadłaś w kłopoty, Rose. W końcu czego się po sobie spodziewałaś?


Macie takie książki, które słowo po słowie kradły kawałek waszego serca i nawet pomimo tego, że może fabularnie nie mogą się pochwalić niczym szczególnym, to czytając je czuliście się jak w domu? Właśnie tym jest dla mnie książka "Marriage for One". Nie wiem czy spodoba się ona wszystkim - to historia, która charakteryzuje się powolnym rozwojem akcji, składa się z ponad pięciuset stron, które skupiają się na najmniejszych szczegółach, dzięki którym obserwujemy rozwój relacji głównych bohaterów, ale jest to jeden z najsłodszych i najpiękniejszych slow burnów, jakie kiedykolwiek czytałam. Pomimo braku zaskakujących zwrotów akcji czy przesadnych dramatów, emocje czułam w każdym słowie wypowiedzianym przez bohaterów, w każdej, nawet najmniejszej czynności. Kiedy czytałam ją po raz pierwszy ponad rok temu nawet nie spodziewałam się, że tak mnie ta historia zauroczy, a do dzisiaj jest jednym z moich najukochańszych romansów, do których powracam z czystą przyjemnością.

Relacja Rosie i Jacka zaczyna się w niecodziennych okolicznościach, bo propozycją fałszywego małżeństwa. Gdy umiera rodzina Rosie, dzięki której miała otworzyć swoją wymarzoną kawiarnię i dowiaduje się o zmianach, przez które miejsce może odziedziczyć tylko jeśli zostanie przepisane na jej męża, kobieta traci wszelkie nadzieje na spełnienie marzenia. Nie stać jej na wykupienie posiadłości, nie pozwoli jej również na to rodzina. Więc kiedy Jack Hawthorne pracujący w firmie prawniczej zaprasza ją do swojego biura i składa propozycję udawanego małżeństwa, Rosie pomimo oczywistego szaleństwa tego planu postanawia się zgodzić. Dwa lata. Tylko tyle musi udawać jego żonę, pojawić się na kilku uroczystościach u jego boku, a w rezultacie dostaje zielone światło na otworzenie swojej ukochanej kawiarni. Wkłada w pracę nad nią całe swoje serce, zdeterminowana wykorzystać sytuację najlepiej jak może, jednocześnie unikając swojego nowego męża, którego praktycznie nie zna. Jack Hawthorne ma jednak inne plany - aby uwiarygodnić ich grę każe jej się do siebie wprowadzić, na dodatek codziennie odwiedza ją w pracy i oferuje swoją pomoc. Mężczyzna, który miał być tylko pionkiem do celu i nieznajomym, nagle staje się stałym elementem jej życia i jej oparciem. W jednej sekundzie był dla niej nikim. W drugiej staje się wszystkim. Jednakże czy w tej grze jest szansa na coś prawdziwego?

Mam w zwyczaju narzekać na schematyczne książki, w których główny bohater jest bogatym, aroganckim kobieciarzem, a główna bohaterka jest taką "dziewczyną z sąsiedztwa", ale Ella Maise wykorzystała ten trop i stworzyła z tego coś cudownego. Nasi główni bohaterowie, chociaż na pierwszy rzut oka właśnie tacy - on bogaty, ona biedna - składają się z tylu warstw, tylu różnych cech charakteru, małych dziwactw i rzeczy, które zauważamy po czasie, że nie da się ich nie pokochać.

Okazuje się, że da się stworzyć bohatera z wyższych sfer, który wcale nie jest aroganckim samcem alfa, który zaliczył połowę miasta. Jack może i jest skryty w sobie, mało się odzywa i na pierwszy rzut oka wydaje się gburowaty, jednakże im bliżej go poznajemy, tym bardziej zaczynamy się zakochiwać w tych szczegółach. Szczerze, w momencie kiedy roześmiał się po raz pierwszy, zupełnie jak Rose czułam się tak, jakbym wygrała na loterii. Poza tym czy wspominałam o tym, że absolutnie, kompletnie, bezwarunkowo go kocham? Jack zniszczył dla mnie wszystkich przyszłych facetów (książkowych i nie tylko). Wszystko, co zrobił dla Rose, każdy sposób, w który pokazywał swoją miłość do niej - kupowanie świeżych kwiatów co tydzień, pomaganie w renowacji kawiarni, odbieranie jej z pracy każdego dnia, i wiele innych rzeczy - te najmniejsze rzeczy, które dla niej robił, kradły mi serce kawałek po kawałku.

Rose to również nie jest wcale kolejna typowa mdła bohaterka, która zostaje przyćmiona przez bohatera. Jej historia i cała jej osoba skradły kolejny kawałek mojego serca - jej determinacja, aby spełnić własne marzenie o otworzeniu kawiarni, nawet pomimo potu, łez i ciągłego zmęczenia. Jej przeszłość, gdy trafiła do rodziny zastępczej, w której nie czuła się kochana. Jej siła i odwaga, gdy przyszło jej zmierzyć się z czymś niesamowicie trudnym i traumatycznym. Jej pozytywna energia, którą zarażała wszystkich wokół i jej dobre serce, które dzieliła nawet z nieznajomymi osobami. Rzadko się zdarza, że bohaterki są równie dobrze rozwinięte jak bohaterowie, taka już przypadłość tego gatunku, ale Rose szybko stała się jedną z moich ulubionych postaci.

Zresztą cały związek Rose i Jacka jest godny podziwu, bo nieczęsto się czyta o tak zdrowych, pełnych zaufania i komunikujących się ze sobą parach. Jestem tak przyzwyczajona do różnych dramatów, że miłość tej dwójki do siebie, ich szczerość, gotowość do poświęceń i prawdziwe partnerstwo mnie zszokowało. Ta dwójka sprawiła, że przez większość książki motylki szalały mi w brzuchu, a na twarzy widniał szeroki uśmiech. Okazuje się, że wcale nie trzeba mieszać w życiu bohaterów dramatami wyssanymi z palca tylko po to, żeby coś się działo, bo historię miłosną można poprowadzić na wiele innych sposobów. I jak wspomniałam wyżej, ich historia to slow burn, więc wszystko rozwija się bardzo powoli i stopniowo, ale ja byłam w tym absolutnie zakochana - w każdym znaku, że zaczęło się rodzić między nimi coś więcej, w każdym czynie, słowie, uśmiechu. Zostałam całkowicie zauroczona.

"Marriage for One" to taka przyjemna historia, że już zawsze będę ją wspominać jako jedna z najsłodszych, najmniej skomplikowanych, a jednocześnie przepięknych i wciągających historii miłosnych, jakie dane mi było przeczytać. I naprawdę ogromnie mnie cieszy fakt, że wreszcie pojawi się u nas na rynku i każdy będzie mógł się w niej zakochać. I chociaż jestem świadoma, że nie każdy się ze mną zgodzi, bo takie powolne romanse trzeba po prostu lubić, to ja wam ją polecam z ręką na sercu. Gwarantuję, Jack i Rose skradną kawałek waszego serca. Polecam!



Ella Maise to pochodząca ze Szwecji młoda pisarka, która zdobyła już pokaźne grono wiernych czytelników. Tworzy powieści z gatunku literatury kobiecej i obyczajowej. Z lekkością przemyca do swoich historii poczucie humoru i skłaniające do refleksji wypowiedzi, a także rozmaite emocje. Wśród opublikowanych przez nią pozycji znajdują się między innymi “The Hardest Fall” oraz “Marriage for One”.

Tytuł: Marriage for One
Autor: Ella Maise
Data premiery: 17.05.2023
Wydawnictwo: Znak JednymSłowem
Liczba stron: 520
Ocena: 10/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Znak:


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia