No i jest, koniec najbardziej szalonego roku w naszym życiu! Kto by się spodziewał, że wchodząc w 2020 roku, czeka nas aż tyle przeżyć? I to takich, o których raczej czyta się w podręcznikach od historii? Niestety, pandemia, lockdown, studiowanie online przez niemalże cały rok nie były dla mnie dobre pod wieloma względami, wielokrotnie czułam się na skraju wytrzymania i marzyłam tylko o tym, aby ten przeklęty rok wreszcie się skończył. Nie tylko podupadło moje zdrowie psychiczne, ale też moje chęci do czytania, co zresztą dobrze widać, kiedy patrzę na liczbę książek, jaką przeczytałam przez cały rok. O ile na początku roku jeszcze mi jakoś szło, tak im dalej, tym tylko gorzej. Wielokrotnie zmagałam się z zastojem czytelniczym, a że nie lubię się zmuszać do czytania, w 2020 liczba przeczytanych przeze mnie książek wynosi 71. To aż trzydzieści mniej niż w zeszłym roku, ale szczerze? Nie chcę czuć się przez to źle, bo w tym roku nauczyłam się, żeby nie czytać na ilość, tylko na jakość. Dobrze poznałam już swój gust czytelniczy i wiem już, jakich książek powinnam unikać, bo w przeszłości dość często zdarzało mi się brać za wszystko, co mi wpadło w ręce, byleby było dużo. Zresztą, biorąc pod uwagę wszystko, z czym przyszło mi się zmierzyć w tym roku, cieszę się, że w ogóle udało mi się czytać.
Jeśli chodzi o miesięczne podsumowania, to wszystkie z łatwością można znaleźć na moim blogu. Najwięcej książek przeczytałam jednak w marcu, bo dziewięć, a najmniej w sierpniu, bo tylko trzy. Już tradycyjnie, ten rok także chciałabym zakończyć wytypowaniem mojej ulubionej dziesiątki. Co mnie zaskoczyło, tym razem to zadanie wcale nie było takie trudne. Było kilka takich pozycji, które od razu kliknęły i wiedziałam, że trafią na moją listę "Top 10". Ten rok obfitował w kilka naprawdę rewelacyjnych, zapadających w pamięci historii, które dzisiaj chciałabym honorowo wspomnieć:
Bianca Iosivoni - Falling Fast & Flying High
"Chase opiera głowę o moje czoło i kładzie ręce na mojej talii. Nie wiem, czy on trzyma mnie, czy ja jego, czy może oboje trzymamy się nawzajem. Wiem tylko, że chcę tego, co tu się teraz dzieje, że pragnę tego mężczyzny - i wszystkiego, co się z nim łączy. Nieważne, jak niepewna jest przyszłość i jakie trudności stoją jeszcze przed nami."
Teoretycznie wspominam tutaj dwie książki, ale to ta sama historia, tylko rozłożona na dwie części, więc postanowiłam napisać o obydwu. Bianca Iosivoni już wcześniej skradła moje serce inną serią (mowa oczywiście o "Firsts"), ale historia Hailee i Chase'a uderzyła inaczej, zwłaszcza, że poruszyła tak ważną tematykę depresji i utraty bliskiej osoby. Chyba to właśnie to sprawiło, że stała się ona dla mnie taka ważna i wartościowa, to szczere, niekoloryzowane, surowe ukazanie zmagań osoby cierpiącej na chorobę psychiczną, nad którą nie ma się tak naprawdę kontroli. Nie było to coś, o czym czytało mi się łatwo, bywały momenty kiedy wręcz musiałam zrobić sobie przerwę i odetchnąć, ale było warto. Zresztą, ta seria to nie tylko smutne momenty, bo (zwłaszcza tom pierwszy) zawiera równie dużo wspaniałych, ciepłych fragmentów, które przywołują uśmiech na twarzy. Uwielbiam także ten małomiasteczkowy klimat, gdzie każdy zna każdego i jest skory do pomocy. No i nie mogłabym nie wspomnieć o relacji między Hailee i Chase'm, jednej z moich ulubionych par książkowych tego roku. Więcej o tych książkach możecie przeczytać w moich recenzjach tutaj oraz tutaj.
Brittainy C. Cherry - Landon & Shay
"Potrzebowałem długiego czasu, aby uzmysłowić sobie, że mrok mógł być piękny. W cieniu żyło tak wiele ładnych rzeczy, a naszym obowiązkiem było być dla nich dobrymi i przypominać, że również do nas należą."
Na liście najlepszych książek roku oczywiście nie mogłoby zabraknąć królowej romansów, Brittainy C. C. Cherry. Jeśli miałabym wybrać jedną książkę, która wstrząsnęła mną najbardziej w 2020, byłaby nią właśnie historia Landona & Shay, która także została podzielona na dwa tomy. Czytanie jej bolało jak cholera. Chyba lubię siebie torturować, bo już kolejna historia na tej liście pełna jest bólu, cierpienia i wylanych łez, które zresztą przepłakałam razem z bohaterami. Jest to też kolejna pozycja skupiająca się na bohaterze, który cierpi na depresję, dodając go do listy z Hailee i jeszcze jedną bohaterką, o której wspomnę trochę później. Ale to, co sprawiło, że tak tę historię pokochałam, jest miłość między Landonem & Shay. Autorka nie tylko ukazała ich całą drogę, od bycia nastolatkami, którzy przechodzą od nienawiści do głębszego uczucia, do dorosłego życia lata później, kiedy spotykają się ponownie, dostarczając kupę emocji, tych dobrych i tych złych - ale przede wszystkim zrobiła to w sposób, który nie romantyzował zmagań Landona. Uwielbiam Cherry za to, że nie bała się ukazać najmroczniejszej strony człowieka, który zmaga się z chorobą psychiczną, ukazując go w najgorszych momentach, ale też udowadniając, że jego choroba go nie definiuje. I nie zrobiła z tego tandetnej historii miłosnej, w której to miłość jest odpowiedzią na wszystkie zmartwienia. Autorka dobrze wie, jak poruszyć właściwe struny w czytelniku. Recenzje książek przeczytacie tutaj i tutaj.
Laura Kneidl - Someone New
"Julian spojrzał na mnie z boku, a jego dłoń przeniosła się z bioder na moją talię, tak jakby chciał bez słów powiedzieć: Nie bój się. Trzymam cię i jestem po twojej stronie. Zawsze."
Ta książka to było moje największe zaskoczenie roku, głównie ze względu na to, co zostało wyjawione na sam koniec o głównym bohaterze, Julianie. Chociaż kocham ten gatunek, niestety reprezentacja osób LGBTQ+ praktycznie w nim nie istnieje, a jeśli już jest, to ciężko o niestereotypowe przedstawienie, a większość bohaterów i tak przewija się tylko gdzieś w tle, prawie nigdy nie są to główni bohaterowie. Przeczytać historię, w której główny bohater jest osobą transseksualną, było tak odświeżające i tak potrzebne, że praktycznie popłakałam się ze szczęścia i dumy, że jednak coś się zmienia i że są autorzy, którzy próbują otwierać czytelnikom oczy i ich edukować na tak ważne tematy. Poza tym sama historia Juliana i Micah była rewelacyjna, uwielbiam ich dynamikę i to jak wyraźne jest to, że od samego początku byli dla siebie bratnimi duszami. Jak wspomniałam w mojej recenzji, ta książka otwiera wiele drzwi dla autorów romansów i mam nadzieję, że coraz więcej osób zacznie poruszać tak ważne tematy. Moją recenzję znajdziecie tutaj.
Mona Kasten - Dream Again
"Staliśmy, spleceni ze sobą, i opłakiwaliśmy ból, który sobie sprawiliśmy. Szeptał słowa otuchy w moje włosy, a ja gładziłam go po plecach i wbijałam palce w jego barki, tak mocno, że na pewno zostawiłam ślady. Nigdy więcej nie chciałam wypuścić go z objęć."
W tym roku wyszedł ostatni tom serii jednej z moich ukochanych serii "Again", który szybko stał się też jednym z moich ulubionych, chyba na podium z "Begin Again" oraz "Feel Again". Połączenie wątku studenckiego, hate-love oraz drugiej szansy sprawiło, że ta historia była wręcz rollercoasterem emocji, ale chyba właśnie za to tak ją pokochałam. Po czwartym tomie, który wypadł w moim odczuciu najsłabiej, trochę się obawiałam tego, ale okazało się, że nie było czego. Jude i Blake nie mają łatwo, dlatego ich historia jest intensywna, bolesna, przepełniona bólem przeszłości, niewypowiedzianymi słowami i widmem niespełnionych marzeń, ale wszystko to było warte każdej sceny, w której Blake i Jude na siebie się zaczęli otwierać. Poza tym, kto nie lubi dobrego romansu, w którym dwójka nienawidzących się bohaterów zmuszona jest mieszkać pod jednym dachem, z wszystkimi tymi kotłującymi się uczuciami? Tutaj przeczytacie moją recenzję.
Jenn Bennett - Wszystkie znaki na niebie i ziemi
"Spojrzenie zapłonęło mu na mój widok, jakbym była losem wygranym na loterii. Staliśmy naprzeciw siebie, szczerząc zęby w uśmiechu niczym najwięksi szczęściarze."
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że Jenn Bennett to najlepsza autorka powieści młodzieżowych dzisiejszych czasów... I mówi to osoba, która raczej przestała czytać typowe młodzieżówki, bo chyba nie trafiają już do mnie tak, jak kiedyś. A jednak Bennett nigdy nie potrafiłabym odmówić, bo to jedna z moich ulubionych autorek, a tą książką udało jej się wywołać we mnie emocje, jakie ostatnio wywołała tylko książką "Mój Alex". To historia o dwóch wyrzutkach, ambitnej fotografce, która wraca do rodzinnego miasteczka po latach tułaczki po kraju, oraz o miejscowym rozrabiace, który kiedyś był jej najlepszym przyjacielem, a teraz zmienił się nie do poznania. Jedną z rzeczy, za które tak uwielbiam powieści Jenn Bennett, są jej realistyczni i charyzmatyczni bohaterowie, a Josie i Lucky właśnie tacy byli. Uwielbiałam żyć ich życiem, przeżywałam wszystko razem z nimi i chociaż sama historia może nie porywa fabularnie, to uważam, że jest to najlepsza młodzieżówka, jaką przeczytałam w tym roku. Moją recenzję znajdziecie tutaj.
Casey McQuiston - Red, White & Royal Blue
"Pomyślałem, że gdyby kiedykolwiek pokochał mnie ktoś taki jak ty, spaliłbym się z miłości. A potem okazałem się nieostrożnym głupcem i zakochałem się w tobie. Kochałem cię, gdy dzwoniłeś do mnie w absurdalnych godzinach nocnych. Gdy całowałeś mnie w obskurnych publicznych toaletach, dąsałeś się w hotelowych barach i uszczęśliwiałeś mnie na takie sposoby, że uwierzyłem, że nawet taki wybrakowany introwertyk może być szczęśliwy.
A potem okazało się, że masz czelność odwzajemniać moje uczucie. Dasz wiarę?
Bo ja czasami, nawet teraz, w to nie wierzę."
Tę książkę znałam jeszcze zanim w ogóle ją przeczytałam, bo jest jedną z najpopularniejszych książek z wątkiem LGBT za granicą i nawet kiedy nie szukałam, ciągle przewijały mi się jakieś cytaty, sceny, fanarty, aż w końcu sama zapragnęłam ją przeczytać. I szczerze, rozumiem nad czym jest ten zachwyt, bo sama zostałam zauroczona tym sekretnym romansem między Księciem Henry'm, a Pierwszym Synem Stanów Zjednoczonych, Alexem, zwłaszcza, że wszystko zaczęło się od nienawiści - a kto nie lubi dobrej hate-love historii? Moją ulubioną częścią ich historii był jednak każdy ten moment, w którym autorka subtelnie ukazywała ich rozwijające się uczucie, za pomocą sekretnych spojrzeń, dotyków, późnonocnych schadzek, długich rozmów, a nawet lotów przez ocean, aby zobaczyć tę drugą osobę. Nadal na samą myśl o tej dwójce mam szeroki uśmiech na twarzy, bo ich relacja jest przesłodka. I owszem, jestem świadoma tego, że raczej nie jest to książka dla wszystkich, bo poza relacją między Henry'm, a Alexem nie dzieje się w niej za wiele, ale mimo wszystko czytało mi się ją tak dobrze, że musiałam ją zamieścić w mojej top dziesiątce. A moją recenzję przeczytacie tutaj.
Abby Jimenez - To Tylko Przyjaciel
- Tak?
- Zrobiło się cicho.
- Gdzie? - zapytałem łagodnym głosem.
- W mojej głowie. Wreszcie zapanował tam spokój. Tak się dzieje tylko wtedy, gdy jestem z tobą."
Mam wrażenie, że na moich listach zawsze przewijają się te same autorki, głównie dlatego, że je uwielbiam, więc miło mi chociaż raz wspomnieć o kompletnej nowości, która skradła moje serducho w tym roku. I pomyśleć, że prawie przeszłam obok tej książki obojętnie. Josh i Kristen zauroczyli mnie w ciągu sekundy, a na dodatek rozbawili mnie do łez. I może na pierwszy rzut oka ta książka wydaje się być lekką, zabawną historią o dwójce przyjaciół, między którymi pojawiła się chemia, ale już po kilkudziesięciu stronach autorka obiera inną drogę i nagle cała historia staje się poważniejsza. Mało która autorka porusza w romansach tematykę bezpłodności, sama spotkałam się z tym wątkiem może raz, czy dwa, a Abby Jimenez wplotła to tutaj w sposób wywołujący milion emocji. Druga połowa tej książki sprawiła, że wylałam litry rzewnych łez i nie mogłam się pozbierać z podłogi, czego kompletnie nie spodziewałam się po lekkim początku. To wartościowa historia, szczególnie dla kobiet, które być może zmagały (lub zmagają) się z takimi problemami i na chwilę potrzebują odrobiny pozytywności. Josh i Kristen zawojują waszym sercem, tak jak zawojowali moim. Recenzję znajdziecie tutaj.
Elle Kennedy - Ryzyko
"Jeśli chcesz, bym cię błagał, to tak zrobię. Jeśli chcesz, bym przeskoczył przez obręcz, to ją przynieś. Poświęcę każdą godzinę wolną od snu, by udowodnić ci, ile dla mnie znaczysz. Aż dowiodę, że jestem tego wart."
Kolejna autorka, bez której by się nie obyło, to oczywiście Elle Kennedy, królowa studenckich romansów, która tym razem rozkochała mnie historią Jake'a i Brenny z drugiego tomu serii "Briar U". Mam ogromny sentyment do tego świata, bo "Off-Campus" to pierwsza seria jaką kiedykolwiek czytałam, więc sam fakt, że autorka postanowiła kontynuować go w spin-offie wystarczy, aby mnie niesamowicie uszczęśliwić. Ale co więcej, historia Jake'a i Brenny to chyba moja ulubiona, zaraz po historii Deana i Allie z "Podboju". Jeśli chodzi o napisanie romansu hate-love z bohaterami, pomiędzy którymi jest niesamowita chemia, która aż parzy przez strony książki, to Elle Kennedy jest w tym niezawodna. A Jake i Brenna to tak wyraźne i charyzmatyczne postacie, które pasują do siebie idealnie, więc ich historia wywołała ogrom emocji, szybsze bicie serce, rumieńce i szeroki uśmiech na twarzy. Moją pełną recenzję przeczytacie tutaj.
Penelope Douglas - Punk 57
"Zranił mnie, a ja zraniłam jego. Tak się zdarza, ale miłość ciągle trwa. Przy nim jestem szczęśliwsza i silniejsza, wie o mnie wszystko i nadal mnie pragnie. Jeśli on czuje to samo, to znaczy, że to jest to. Coś prawdziwego.
To znaczy, że jesteśmy razem."
Dwie ostatnie pozycje na mojej liście tak naprawdę nie miały premiery w 2020 roku, ale musiałam o nich wspomnieć, bo zrobiły na mnie ogromne wrażenie. "Punk 57" to jedna z nich i zarazem najlepsza historia z wątkiem od nienawiści do miłości, jaką przeczytałam od dłuższego czasu. Szczególnie uwielbiam to, że Ryen i Misha zaczęli swoją znajomość przez listy i to kiedy byli jeszcze dzieciakami. I to, że kiedy doszło do pierwszego spotkania, nie wiedzieli o tym, że kiedyś byli sobie tak bliscy, chociaż nigdy się nie spotkali. Pomiędzy nimi była taka ogromna chemia, nawet wtedy kiedy oboje się nie znosili i robili wszystko, aby zajść sobie za skórę, bo kiedy dochodziło do jakiegoś zbliżenia, aż musiałam się wachlować. Jednak to, co tak mnie zaskoczyło, to samo przedstawienie głównej bohaterki jako pewnej anty-postaci, bo na początku ciężko było ją polubić. Nieczęsto spotyka się takie bohaterki, a już zwłaszcza w tym gatunku. "Punk 57" to historia miłosna pełna krętych dróg, wyzwań, rozczarowań i kłamstw, a jednocześnie tak piękna, pełna nadziei, inspirująca, przepełniona emocjami, miłością i niesamowitą chemią. Poza tym wiadomość, jaką autorka nam nią przekazuje, jest potężna i cholernie dobra. Pełną recenzję znajdziecie tutaj.
Colleen Hoover - Without Merit
I ostatnią pozycją, o której chciałabym wspomnieć, jest oczywiście książka Colleen Hoover, którą w tym roku wreszcie udało mi się nadrobić, chociaż premierę miała jakiś czas temu. "Without Merit" cieszy się różnymi opiniami i zdaje się, że to jedna z tych książek, którą się albo kocha, albo nienawidzi - ja na szczęście należę do tej pierwszej grupy. Coś w tej historii, pomimo tego, że nie jest to typowa, emocjonalna powieść CoHo, poruszyła mnie do głębi. Być może to właśnie kreacja samej głównej bohaterki, w której dojrzałam tyle samej siebie. Ta subtelność, z jaką autorka porusza tematykę depresji i myśli samobójczych mnie dotknęła i zszokowała, bo przez większość czasu tak naprawdę nikt się nie domyśla, w jakim kierunku ta historia zmierza. I chyba właśnie dlatego zrobiła ona na mnie tak ogromne wrażenie. Każdy z bohaterów tej książki był na swój sposób szalony, smutny, popsuty i to właśnie oni nadali tej historii takiego realizmu. Według mnie była to bardzo poruszająca, zmuszająca do refleksji pozycja. Tutaj przeczytacie moją opinię.
A jak wyglądają wasze podsumowania roku? Macie swoje ulubione pozycje?
Wymieniasz parę autorek, które też bardzo lubię, np. mam słabość do Elle Kennedy. Czuję, że do Ryzyka i innych tomów z tej serii jeszcze kiedyś wrócę :)
OdpowiedzUsuń