wtorek, 27 czerwca 2023

Ana Huang - Gry. Seria Twisted



Rhys Larsen to opanowany i arogancki ochroniarz, który kieruje się dwiema zasadami: po pierwsze chronić swoich klientów za wszelką cenę, po drugie nie angażować się emocjonalnie. Nigdy.

Złamanie tych reguł wydawało mu się czymś niewyobrażalnym… Aż do momentu, gdy poznał ją. Ta kobieta swoim wewnętrznym ogniem rozpaliła go do granic i obróciła jego zasady w popiół.

Rhys nie ma więc innego wyjścia, jak przyznać przed samym sobą: przysiągł, że będzie ją chronić, ale wszystko, czego pragnie, to mieć ją na własność.

Jego księżniczkę.

Jego zakazany owoc.

Jego każdą nieprzyzwoitą fantazję.

Bridget von Ascheberg to dostojna i uparta księżniczka, która mimo obarczenia królewskimi obowiązkami marzy o wolności – w życiu i wyborze ukochanego.

Gdy jej brat abdykuje, niespodziewanie staje przed wizją aranżowanego małżeństwa bez miłości oraz tronu, którego nigdy nie chciała objąć.

Próbując poradzić sobie z przeciwnościami związanymi z jej nową rolą, musi jednocześnie walczyć ze swoim pożądaniem – pragnie mężczyzny, którego nie może mieć.

Jej ochroniarza.

Jej opiekuna.

Jej ostatecznej ruiny.

Niespodziewana i zakazana – ich miłość może zniszczyć królestwo… i skazać na porażkę ich oboje.


Po rozczarowaniu, jakim okazała się być książka "Miłość", czyli pierwszy tom słynnej serii "Twisted", bałam się mieć większe oczekiwania wobec kolejnych części. I szczerze mówiąc, nie wiem czy zdecydowałabym się ją kontynuować, gdyby nie to, że relacja Rhysa i Bridget od razu do mnie wołała, jakby intuicja podpowiadała mi, że to może być coś - historia o księżniczce i jej ochroniarzu z całą masą zakazanych uczuć i emocji. Już w pierwszym tomie obserwowałam ich czujnym okiem, doszukując się wszelkich znaków, że coś może między nimi się rozwinąć. To napięcie, element zakazanej miłości, skradanie się przed ciekawskimi oczami całego świata i to zmaganie się z uczuciem, że jedyna osoba, której pragną, znajduje się poza ich zasięgiem, świetnie wprowadziło klimat. I miałam rację, że dla nich przepadnę, bo właśnie tak się stało. Książka może i nie była do końca idealna, ale czytało mi się ją o wiele przyjemniej, niż pierwszy tom.

Bridget von Ascheberg to wywodząca się z królewskiej rodziny księżniczka, która tak naprawdę marzy o wolności. Uparta i lekko nierozważna, korzysta z życia w Nowym Jorku, marząc o tym, by nie musieć przejmować się swoimi obowiązkami wobec królestwa i perspektywą życia bez wyboru oraz prawdziwej miłości. Gdy odchodzi jej ochroniarz, a jego miejsce zajmuje chłodny i kierujący się zasadami Rhys Larsen, jej życie trzęsie się w posadach, bo okazuje się być jej największą pokusą i wizją wszystkiego, czego pragnie, a nie może mieć. Stają się dla siebie zakazanym owocem, największym niebezpieczeństwem, któremu nie potrafią się oprzeć. Niestety wszystko komplikuje się sto razy bardziej, gdy do Bridget dociera informacja o abdykacji jej brata - oznacza to dla niej nie tylko natychmiastowe przygotowania do objęcia tronu, ale też pogodzenie się ze świadomością, że dla niej i Rhysa nie ma absolutnie żadnej przyszłości. Ich namiętność rośnie w potęgę, ale ta miłość mogłaby zrujnować całe królestwo...

Pewnie nikogo nie zdziwi, jeśli napiszę, że nie przepadam za toksycznością w romansach, bo unikam praktycznie każdej książki w tym stylu. Niestety głównie to odrzuciło mnie w historii Avy i Alexa, a w połączniu z nadmierną ilością scen erotycznych, po prostu nie bawiłam się tak dobrze, jak się spodziewałam. I zdążyłam się już przekonać, że tworzenie niebezpiecznych samców alfa i uległych im kobiet to pewien znak rozpoznawalny autorki, w czym nie ma absolutnie nic złego, ale to nie moja bajka - dlatego obawiałam się, czy w "Grach" bohaterowie nie podzielą tego samego losu. Całe szczęście, dość szybko przekonałam się o tym, że tę część czyta mi się zupełnie inaczej. Nie tylko autorka utrzymuje zupełnie inny klimat, osadzając dużą część fabuły w królestwie Eldorry, gdzie śledzimy Bridget, która próbuje się odnaleźć w rzeczywistości, o której nigdy nie marzyła, ale nawet sam wątek między Rhysem i Bridget był w moim odczuciu na zupełnie innym poziomie.

Rhys ma w sobie coś z typowego bohatera Any Huang, ale jest jednocześnie kochanym misiem, który dla Bridget zrobiłby dosłownie wszystko - nawet porzucił swój własny kraj. Jest chłodny, wyrafinowany, a jako były komandos zmaga się z traumą, która nie pozwala mu podchodzić do pracy lekko. Już na samym początku postanawia sobie, że nie pozwoli, aby cokolwiek go rozproszyło, a tym bardziej nie planuje angażować się w związek ze swoją klientką. Bridget okazuje się być jednak jego zgubą, bo w niczym nie przypomina osoby, jakiej by się spodziewał po księżniczce - twardo stąpa po ziemi, jest zabawna i sympatyczna, a na dodatek wcale nie zależy jej na tej otoczce życia w bajce, jakiej wielu jej zazdrości.

Historia tej dwójki nie jest ani szybka, ani łatwa. Rozwija się na przestrzeni czterech lat, a bohaterowie muszą zmierzyć się z wieloma przeszkodami, z czego największą z nich jest przykra prawda, że księżniczka, ani tym bardziej następczyni tronu, nie może związać się z kimś, kto nie ma szlachetnej krwi. Obserwujemy więc jak Rhys i Bridget przechodzą od osób, które ledwo mogą siebie znieść, do osób, które nie potrafią z siebie zrezygnować i muszą zmierzyć się z konsekwencjami swoich uczuć oraz wyborów. To napięcie związane z ich zakazanym uczuciem było mistrzowskie - wręcz czułam ich pragnienie, aby w końcu przekroczyć tę niewidzialną granicę, jaką stawiali między sobą przez lata; ich tęsknotę, zazdrość i desperackie poczucie niesprawiedliwości.

Chociaż książka jest dość grubiutka i zdecydowanie określiłabym ją jako slow burn, z jakiegoś powodu pochłonęła mnie całkowicie. Każda interakcja między bohaterami przepełniona była chemią i napięciem, aż czułam się tak, jakbym za każdym razem czekała, aż coś wybuchnie. Ich uczucie to zakazany owoc, nieprzyzwoita fantazja, powód, dla którego nie mogłam się oderwać. Jedyne co mnie niestety mocno wytrącało z równowagi, to liczne i bardzo sprośne sceny erotyczne, przez które momentami czułam zbyt wielkie zażenowanie, by w pełni pokochać tę historię. To tylko i wyłącznie moje osobiste preferencje, każdy ma prawo do lubienia co wam się podoba, ale ja nigdy nie byłam za pikanterią w romansidłach i to w takiej częstotliwości, a sceny zbliżenia między Rhysem a Bridget niestety bardzo mi się nie podobały. Wbrew temu, co próbowały przedstawić, nie było w nich nic seksownego - za to dużo niezręcznie brzmiących w naszym języku wulgarnych słów, które tutaj bardzo nie pomogły. Dodatkowo było ich momentami tak dużo, że zaczęła mnie nudzić monotonność. Zdecydowanie wolałabym, aby autorka ten czas poświęciła na rozwój ich relacji emocjonalnej, a nie tylko fizycznej.

Czuję, że autorce ciężko będzie przebić tę część, szczególnie, że jak na razie nie czuję aż takiej więzi z resztą bohaterów - a w przypadku Rhysa i Bridget była ona natychmiastowa. Ta seria z pewnością nie będzie dla każdego, trzeba mieć na uwadze jej skłonność do toksyczności i dużą ilość pikantnych scen, ale jeśli miałabym polecić przeczytanie którejś z części, to właśnie "Gry" poleciłabym z czystą przyjemnością. Można się na niej świetnie pobawić, nawet przymykając oko na niedogodności. Czy jest to najlepsza książka, jaką przeczytałam w swoim życiu? Zdecydowanie nie. Ale była przyjemna i wciągająca, a czasami właśnie tego mi potrzeba.



Ana Huang jest autorką przede wszystkim namiętnych i pełnych pasji książek z gatunku New Adult i współczesnych romansów. Jej książki zawierają zróżnicowane postacie i emocjonalne, czasem kręte drogi do szczęśliwego zakończenia (z dużą ilością żartów i pikanterii). Poza czytaniem i pisaniem Ana uwielbia podróżować, ma obsesję na punkcie gorącej czekolady i jest w związkach z wieloma fikcyjnymi chłopakami.


Tytuł: Gry. Seria Twisted
Autor: Ana Huang
Seria: Twisted. Tom 2
Tytuł w oryginale: Twisted Games
Data premiery: 12.04.2023
Liczba stron: 480
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Ocena: 8/10



Czytaj dalej »

piątek, 23 czerwca 2023

Jennifer L. Armentrout - The Burning Shadow. Magiczny pył



KIEDY EVELYN DASHER NATKNĘŁA SIĘ NA LUCA, ZOSTAŁA WRZUCONA DO ŚWIATA LUKSJAN, PRZY CZYM ODKRYŁA, ŻE WIĄŻE JĄ Z NIM ZNACZNIE WIĘCEJ, NIŻ WCZEŚNIEJ ZAKŁADAŁA.

Kosmici nie są jedynymi, których przeszłość została ukryta. Evie ma lukę w pamięci, brakuje w niej wielu miesięcy jej życia. Dziewczyna ma jednak przeczucie, że stało się coś, czego nie może sobie przypomnieć, a nikt nie chce jej o tym powiedzieć. Musi odkryć, kim rzeczywiście jest, a także to, kim niegdyś była. Każda odpowiedź niesie ze sobą coraz więcej pytań.

Poszukiwania prawdy zbliżają ją do Luca – origina będącego w centrum całego zamieszania. To potężny, arogancki, nieludzko piękny i niebezpieczny chłopak, który prawdopodobnie… jest w niej zakochany. Choć wpadł Evie w oko, dziewczyna mimowolnie zastanawia się, czy te emocje pochodzą od niej, czy może od dziewczyny, która już nie istnieje.

Pojawia się również nowe zagrożenie – raporty donoszą o śmiertelnym, podobnym do grypy wirusie, którego według władz roznoszą Luksjanie. Przerażająca choroba zmienia każdego, kogo dotknie, wywołując w całym kraju panikę.


Zachwycałam się nad "The Darkest Star", to teraz nadszedł czas na moje zachwyty nad "The Burning Shadow", czyli drugą częścią serii "Origin". Nie tylko jest to rewelacyjna kontynuacja już i tak dobrego początku serii fantasy, ale jeszcze bardziej ekscytująca, wciągająca, tajemnicza, a na dodatek intrygująca do tego stopnia, że nie sposób się od niej oderwać. Pierwszy tom zrobił robotę, zasadził we mnie ziarna ciekawości i miłości do bohaterów, ale ten to była petarda. A czytanie go po raz kolejny pozwoliło mi docenić, jak świetnym warsztatem pisarskim operuje Armentrout, bo pochłonęłam tę książkę w mgnieniu oka i pragnęłam tylko więcej.

Uwaga na możliwe spoilery i wspominki wydarzeń z pierwszej części!

"The Burning Shadow" rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym kończy się "The Darkest Star" i życie bohaterów nie mogłoby się bardziej pokomplikować. Po tym wszystkim, o czym Evie dowiaduje się o samej sobie i o swojej przyszłości, która wiele ma wspólnego z obecnie przydarzającymi się jej rzeczami, czuje się zagubiona i niepełna. Jakby nie była wystarczająco sobą, bo każdy ma wobec niej inne oczekiwania. Jest też Luc, który pamięta ją jako osobę, którą już nie jest i który wiele dla niej poświęcił. Wszystko co o sobie wiedziała, wszystko, w co wierzyła, się zmieniło, gdy Luc ponownie pojawił się w jej życiu i na jaw zaczęły wychodzić kolejne sekrety na temat jej tożsamości. Luki w pamięci Evie nie dają jej o sobie zapomnieć, dziewczyna miota się między tym kim jest, a kim rzekomo była, a prawda o tym, że wszyscy wokół niej ją okłamywali, jest dla niej ogromnym szokiem. Na dodatek na świecie zaczynają dziać się różne straszne rzeczy, które potęgują napięcie między ludźmi, a Luksjanami, a wiele zdarzeń wskazuje na to, że wszystkim operuje ktoś, o kim nie miał pojęcia nawet sam Luc.

Książka w końcu pozwala nam poznać odpowiedzi na parę nurtujących pytań, ale na ich miejsce pojawia się dziesięć innych, które nie dają czytelnikowi spokoju. O ironio, najbardziej surrealistyczne jest to, że jednym z najważniejszych wątków okazuje się być śmiercionośny wirus, który potęguje już i tak napięte nastroje na świecie. W szkole Evie protesty przeciwko kosmitom zaczynają się wymykać spod kontroli, gdy dochodzi do kolejnych mrożących krew w żyłach zdarzeń. Jednocześnie z Evie zaczyna dziać się coś niepokojącego, czego przewidzieć nie potrafi nawet Luc, budząc w nich jeszcze większy niepokój. Na świecie zaczyna panować chaos, życie Evie i całej reszty staje się zagrożone, gdy próbują odkryć co takiego się z nią dzieje i co jej zrobiono w przeszłości. Ta część z pewnością jest jeszcze bardziej intrygująca niż pierwsza i chociaż jednocześnie porównując "Origin" z "Lux" powiedziałabym, że akcji jest trochę mniej, a autorka skupia się bardziej na budowaniu napięcia różnymi tajemnicami, aniżeli stawianiem bohaterów w zagrożeniu, to czytając tę książkę i tak nie można się nudzić. Nieważne czy to pełne napięcia sekrety i tajemnice, czy walki z siłami, które chcą zniszczyć naszych bohaterów, zawsze dzieje się coś, co buduje świetny nastrój i rozwija tę historię.

Jak to bywa z JLA, autorka bardzo lubi zmuszać swoich bohaterów do przejścia przez wiele traumatycznych rzeczy, a Evie i Luca też nie oszczędziła. Patrząc z szerszej perspektywy na ich historię i wiedząc już to, co o nich wiem, serce mi się łamie w ich imieniu. Ta niepewność i stopniowe budowanie zainteresowania z pierwszej części tutaj zaczęło się przemieniać w coś o wiele poważniejszego i wychodzące daleko poza zwykłe zainteresowanie. Ich historia okazuje się być o wiele bardziej skomplikowana i poważniejsza, niż się tego spodziewaliśmy, a nad ich uczuciem wisi pewna nutka tragizmu, bo jak się okazuje - wiele musieli poświęcić, aby znaleźć się w tym momencie i z pewnością na tym się to nie zakończy. Rozczulali mnie, frustrowali, sprawili, że uśmiech nie chciał mi zejść z twarzy. Już samo to przeciwstawienie jego wspomnień i jej niepamięcią bolało, ale zbudowali wspólny front, aby sobie ze wszystkim poradzić i to mnie kompletnie rozczuliło. Ich historia jest piękna i tragiczna za razem - tak bardzo w stylu Armentrout.

W tej części również przewija się wielu starych bohaterów, których znamy i kochamy z "Lux" - nie tylko Daemon i Archer, którzy pojawili się już w "The Darkest Star", ale także Kat, Dee, Dawson, czy Beth. Dynamika między tą grupą została poprowadzona rewelacyjnie. Każde z nich chroni tych, których kocha najbardziej i gotowe jest zrobić wszystko, by im tę ochronę zapewnić. Ale jednocześnie kiedy sytuacja tego wymaga, łączą siły i ze sobą współpracują, a autorka barwi każdą poważną scenę przezabawnymi docinkami między bohaterami, które rozluźniają atmosferę - a z tym radzi sobie niesamowicie. Wśród wielu poważnych wątków i mrożących krew w żyłach wydarzeń, doceniam jej poczucie humoru i umiejętność zbudowania tej atmosfery ciepła, humoru i wzajemnego włażenia sobie za skórę, bo ta dynamika między postaciami pomaga przetrwać wiele trudnych momentów.

The Burning Shadow" to intrygująca, wciągająca, wstrząsająca i szokująca kontynuacja losów Evie i Luca, od której nie da się oderwać aż do samego końca. Wyjawione zostają kolejne sekrety, podczas gdy pojawiają się nowe, przez co cała książka trzyma w napięciu. Owszem, do drugiej połowy książki nie ma zbyt wiele akcji, ale mi to akurat nie przeszkadzało. Przygotujcie się na motylki w brzuchu i możliwe łzy ze wzruszenia, a także szok i kolejne zaskakujące plot twisty, którymi autorka bardzo chętnie operuje. Ogromnie się cieszę, że wreszcie mamy okazję poznać tę część po polsku. Teraz pozostaje nam tylko czekać na kolejny tom!



JENNIFER L. ARMENTROUT, znana również jako J. Lynn, to znana w Stanach Zjednoczonych autorka, która pisze książki z nurtu young adult. Zasłynęła między innymi z takich publikacji jak "Lux", czy seria "Zaczekaj na mnie".  Jennifer pochodzi z Zachodniej Virginii i tam też mieszka do tej pory. Urodziła się 11 czerwca 1980 roku. Autorka twierdzi, iż pisze przez 8 godzin niemal każdego dnia. Natomiast w czasie wolnym uwielbia czytać, oglądać filmy na temat zombie, ćwiczyć oraz... udawać, że pisze!

Autorka jest uznawana za bardzo zaradną osobę, ponieważ bez problemu jest w stanie publikować swoje powieści samemu przy jednoczesnym podpisywaniu i aktywnym realizowaniu kontaktów z prestiżowymi wydawcami, do których na chwilę obecną zaliczają się Spencer Hill Press, Entangled Publishing, Hallequin Teen, Disney/Hyperion oraz Harper Collins.


Tytuł: The Burning Shadow. Magiczny pył
Autor: Jennifer L. Armentrout
Seria: Origin. Tom 2
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 600
Data premiery: 19 kwietnia 2023
Ocena: 10/10


Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Filia (Hype):



Czytaj dalej »

środa, 21 czerwca 2023

Jennifer L. Armentrout - The Darkest Star. Magiczny pył



Siedemnastoletnie Evie Dasher zgadza się pójść do klubu pełnego Luksjan i ludzi tylko dlatego, że prosi ją o to najlepsza przyjaciółka. Jednak jeden wypad wystarczy, aby została wciągnięta w wir niebezpiecznych wydarzeń. Gdy poznaje Luca, na pierwszy rzut oka wydaje się on być Luksjaninem - ma nienaturalnie piękne oczy i jest nieziemsko atrakcyjny. On jednak zaprzecza, a w końcu okazuje się, że Luc jest kimś o wiele potężniejszym. Jedno spotkanie prowadzi do kolejnego, a Evie niechętnie zostaje świadkiem rzeczy, których nie powinna była zobaczyć. Jej niezrozumiałe zainteresowanie chłopakiem sprawia, że dziewczyna odkrywa kolejne tajemnice, które mogą wywrócić jej świat do góry nogami.


Ile razy można czytać jedną serię? Otóż okazuje się, że wiele. Gdy czytałam "Lux", a potem "Origin" po raz pierwszy, dopiero wkręcałam się w fantasy, a więc nie miałam zbyt wielkiego doświadczenia z tym gatunkiem. A jednak, coś w tej historii tak mocno mnie zauroczyło, że nadal uważam je za jedne z moich ulubionych, a powrót do niej po latach to była najczystsza przyjemność - nie mogłam się oderwać, na te kilka godzin byłam w zupełnie innym świecie, na nowo zakochiwałam się w bohaterach, a na dodatek przeżywałam wszystko równie intensywnie, jakbym wcale nie wiedziała, co takiego się wydarzy. Tylko Armentrout potrafi tak trzymać w napięciu, tworząc rewelacyjną atmosferę, wciągającą fabułę i charyzmatycznych bohaterów.

Skoro mieliśmy już cały cykl o Luksjanach i książkę o Arumianach, to wreszcie nadszedł czas na Originów. Powrót do tego świata to był jak powrót do ukochanego domu po latach nieobecności, a już szczególnie, że postanowiłam sięgnąć po tę serię w momencie, gdy naprawdę potrzebowałam czegoś znajomego i przynoszącego komfort. Akcja "The Darkest Star" dzieje się kilka lat po tragicznych wydarzeniach przedstawionych w Lux, dlatego nie polecałabym zaczynać zapoznawania się z tymi książkami od tej, bo na pewno natraficie na kilka spoilerów. Rozpoczyna się zupełnie niewinnie, w klubie Luca, gdzie poznają się główni bohaterowie. Dla Evie, poukładanej dziewczyny, którą wychowuje samotna matka, nie jest to wymarzony wieczór, ale postanawia się poświęcić dla przyjaciółki... co okazuje się być momentem zwrotnym w jej życiu. Zostaje wciągnięta w całkiem inny świat, odkrywa coraz to nowsze sekrety i mroczne tajemnice życia w świecie, który jeszcze niedawno był pogrążony w wojnie.

Osoby, które znają całą serię na pewno dobrze wiedzą kim są Origini, a już na pewno znają najpotężniejszego z nich, Luca - naszego głównego bohatera. Luc to zawsze była postać, która mnie niesamowicie intrygowała. Był tajemniczy, nikt tak naprawdę do końca nie wiedział do czego jest zdolny, a na dodatek w momencie kiedy poznaliśmy go po raz pierwszy, był ledwo dzieciakiem, a miał władzę, jakiej nikt inny. W "The Darkest Star" ma już osiemnaście lat i wreszcie dostajemy szansę, aby poznać go bliżej. I cóż mogę powiedzieć - chociaż początkowo może podchodzimy do niego z ostrożnością, szybko skradnie wasze serca. Jest arogancki, potężny, ma moc większą, niż innym mogłoby się wydawać, ale ma w sobie także tą troskliwą, ciepłą część. Widzimy jak ratuje życia potrzebującym, jak dba o Evie, chociaż nie do końca wiemy, co nim kieruje, ale obserwujemy też jego mrok i gotowość do zrobienia wszystkiego, gdy sytuacja by tego wymagała. Złożoność jego postaci pozwala nam go poznawać krok po kroku, autorka skrupulatnie trzyma w tajemnicy pewne rzeczy, aby utrzymać napięcie i uwagę czytelnika.

Bardzo polubiłam się też z Evie, razem z którą odkrywamy kolejne tajemnice tej historii. Poznajemy ją jako zwykłą, spokojną i nieświadomą wielu rzeczy dziewczynę, ale dość szybko przekonuje się o tym, że życie, które zna, wcale nie jest takie, na jakie wygląda. Z jednej strony jest słodka i niewinna, ale kiedy trzeba potrafi pokazać pazurki i przeciwstawić się innych. Nie daje sobą poniewierać i jest na tyle odważna, by stanąć przeciwko Lucowi - a jemu nikt się nie przeciwstawia. Nigdy. To było świetne, obserwować jak te dwa charaktery się ze sobą stykają. Na dodatek dzięki jej nieświadomości sami mamy okazję krok po kroku odkrywać kolejne intrygi, gry polityczne i tajemnice, a autorka naprawdę świetnie sobie wszystko wymyśliła, od samego początku wrzucając wskazówki, które mi za pierwszym razem umknęły.

Czytanie o tym, jak świat wygląda kilka lat po wydarzeniach w Lux, było w pewien sposób przygnębiające i smutne. Przeciętny czytelnik, który nie zna poprzednich części, z pewnością tego nie odczuje, ale dla mnie obserwowanie jak wszystko się zmieniło było dość smutnym doświadczeniem. Po wypełnionej akcją i walką o przetrwanie serią Lux, tę serię czytało mi się wręcz melancholijnie. Atmosferę budują tajemnice i niewiedza Evie, ciągle dowiadujemy się czegoś nowego, co wcale nie jest oczywiste. Za pierwszym razem JLA udało się mnie zszokować nawet tymi rzeczami, które podejrzewałam, że się wydarzą, a teraz po prostu podziwiałam kunszt jej pióra, bo świetnie sobie radzi ze wzbudzaniem w czytelniku ciekawości. A co najlepsze? W książce przez moment pojawia się także Daemon (mój pierwszy mąż książkowy z serii fantasy!), Archer i wspomniane są też Kat oraz Dee. Czytanie o nich po tylu latach to czysta radość przeplatana z nostalgią.

Poza wciągającym wątkiem fantastycznym, ta historia jest także świetnie rozwiniętym romansem, który wbrew pozorom również wcale nie jest tak oczywisty. Evie i Luc to istny rollercoaster, a już zwłaszcza, że tym razem poznawałam ich historię znając wydarzenia z przyszłości i łatwiej było mi połączyć pewne kropki. W sposób typowy dla JLA ich relacja rozpoczyna się od nienawiści i potyczek słownych, ale jednocześnie widać, że coś między nimi jest od samego początku. Niechęć przeradza się w ciekawość, a ciekawość w skomplikowane uczucia, które pozwalają na budowanie napięcia między tą dwójką. Pochłaniałam każdą ich interakcję, nie mogąc się doczekać, aż ta chemia ulegnie wybuchowi - ten slow burn był słodką torturą, która sprawiła mi czystą przyjemność.

"The Darkest Star" to dopiero pierwsza część i chociaż dowiadujemy się wielu rzeczy, to i tak jest wiele sytuacji, które potrzebują wyjaśnień. To świetny początek intrygującej i wciągającej serii, która z każdą kolejną częścią robi się tylko lepsza. Któż by pomyślał, że sięgając po Lux lata temu, nawet dzisiaj będę miała taką obsesję na punkcie pewnych fikcyjnych kosmitów? Jeśli nie znacie jeszcze tych serii, to koniecznie je nadrabiajcie!



JENNIFER L. ARMENTROUT, znana również jako J. Lynn, to znana w Stanach Zjednoczonych autorka, która pisze książki z nurtu young adult. Zasłynęła między innymi z takich publikacji jak "Lux", czy seria "Zaczekaj na mnie".  Jennifer pochodzi z Zachodniej Virginii i tam też mieszka do tej pory. Urodziła się 11 czerwca 1980 roku. Autorka twierdzi, iż pisze przez 8 godzin niemal każdego dnia. Natomiast w czasie wolnym uwielbia czytać, oglądać filmy na temat zombie, ćwiczyć oraz... udawać, że pisze!

Autorka jest uznawana za bardzo zaradną osobę, ponieważ bez problemu jest w stanie publikować swoje powieści samemu przy jednoczesnym podpisywaniu i aktywnym realizowaniu kontaktów z prestiżowymi wydawcami, do których na chwilę obecną zaliczają się Spencer Hill Press, Entangled Publishing, Hallequin Teen, Disney/Hyperion oraz Harper Collins.


Tytuł: The Darkest Star. Magiczny pył
Autor: Jennifer L. Armentrout
Seria: Origin. Tom 1
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 472
Data premiery: 22 maja 2019
Ocena: 10/10




Czytaj dalej »

sobota, 17 czerwca 2023

Lucy Score - Dziewczyna na niby




Harper miała wyjątkowego pecha, wiecznie coś jej się przytrafiało: niekiedy były to zabawne nieporozumienia, innym razem groziło jej poważne niebezpieczeństwo. Jednak mimo paskudnej przeszłości i nieprzychylności losu pozostawała życzliwą optymistką. Spontanicznie ruszała na pomoc każdemu, kto jej potrzebował, przez co często... pakowała się w kolejne tarapaty. Ten dzień był właśnie taki, ale zakończył się zupełnie inaczej niż zwykle. Harper ocknęła się w ramionach wybawcy, który kilka minut wcześniej ocalił jej życie.

Luke, wybawca, był niewiarygodnie przystojnym facetem. Wszystko w nim było pociągające: od zielonkawobrązowych oczu, przez intrygującą tajemniczość, aż po zawód: był wojskowym. Drobna, śliczna blondynka, która bez wahania rzuciła się na pomoc napastowanej kobiecie, zwyczajnie mu zaimponowała.

W małym miasteczku wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Nie inaczej było w Benevolence. Przeszłość i obecna praca Luke'a wykluczały jakąkolwiek stabilizację i szczęśliwy związek z kobietą. Przynajmniej Luke tak sądził, niektórzy twierdzili inaczej.

Luke i Harper postanowili sobie pomóc. On chciał uniknąć niechcianego swatania, ona potrzebowała czasu na zorganizowanie sobie nowego życia. Zgodziła się więc udawać dziewczynę Luke'a. Układ wydawał się idealny. Jednak niebawem sprawy zaczęły się komplikować. Jego czekała kolejna misja do Afganistanu, jej wciąż groziło niebezpieczeństwo. A przecież od początku było wiadomo, że to wszystko jest na niby...

Czy w miasteczku Benevolence znajdziesz to, czego szukasz?

Kiedy na początku tego roku przeczytałam pierwszą w życiu książkę Lucy Score - "To, co zostaje w nas na zawsze" - od razu zapragnęłam zapoznać się z innymi jej powieściami. Zauroczył mnie klimat małego miasteczka, romans między dwoma zupełnie różnymi osobami i ten rozkoszny slow burn. Takim sposobem skusił mnie opis pierwszego tomu jednej z jej pierwszych serii "Miasteczko Benevolence", zwłaszcza, że poruszony zostaje tutaj mój absolutnie ukochany wątek udawanego związku. Niestety, szybko przekonałam się, że dość wyraźnie można odczuć, że ta historia została napisana dekadę temu i wypada odrobinę jak o wiele gorsza wersja historii Naomi i Knoxa - frustrująca, mało ekscytująca i rozczarowująca. A ja tak bardzo ją wymęczyłam, że straciłam na nią tydzień czasu.

Historia nie rozpoczyna się źle - poznajemy Harper, która przypadkowo trafia do małego miasteczka Benevolence, gdzie poznaje miejscowego wojskowego, Luke'a. Wszystko w jej życiu poszło nie tak, więc kobieta pragnie tylko nowego początku w jakimś spokojnym miejscu. Przypomina wam to coś? Owszem, dokładnie tak samo rozpoczyna się "To, co zostaje w nas na zawsze". Tutaj niestety wszystko zaczyna się walić, bo historia Luke'a i Harper szybko przybiera obrót, którego się nie spodziewałam. Zacznijmy od tego, że ja nie znoszę, gdy romanse zaczynają się od takiego natychmiastowego zauroczenia, a niestety właśnie tak rozwija się relacja między głównymi bohaterami. Pierwsza połowa tej książki to przede wszystkim dużo scen seksu i wzajemnej fascynacji, podczas gdy nad parą wisi chmura nadchodzącego wyjazdu Luke'a, który ma trwać pół roku i ma jednocześnie oznaczać ich zerwanie oraz wyjazd Harper z miasteczka.

Do przeczytania tej książki skusił mnie przede wszystkim wątek udawanego związku, ale niestety nawet tutaj autorka mnie zawiodła. Na samym początku Harper i Luke'a zawierają pakt - w zamian za tymczasowy dach nad głową i pracę, Harper ma udawać dziewczynę Luke'a przed jego rodziną, aby dali mu w końcu spokój z nagabywaniem o ustatkowanie się. I owszem, dzielenie jednego łóżka też się znajdzie! Z tym że dzieje się to jakieś pięć minut po ich poznaniu, więc cała możliwa ekscytacja i napięcie nie mają nawet szansy się rozwinąć. I właśnie taki miałam z nimi problem na samym początku - było słodko i uroczo, ale też nudno i mało ekscytująco. Zanim na dobre zdążyli się przyzwyczaić do tego, że mają udawać parę, już właściwie byli nią na poważnie.

I tutaj wszystko się kompletnie psuje. Początkowo, chociaż nie byłam zakochana w historii Luke'a i Harper, to nawet przyjemnie mi się o nich czytało. Ot, taki niezobowiązujący umilacz czasu, bez większej ekscytacji, za to dużo słodyczy i pikanterii. Autorka nie ma problemu w tworzeniu sympatycznych, ciekawych postaci, więc nawet Harper i Luke dali się lubić, chociaż zdecydowanie na ich punkcie nie oszalałam. A potem Score zrzuca na czytelnika bombę w postaci jednego z wątków, o których nigdzie nie ma mowy. Mam tylko jedno pytanie - dlaczego? Nie chcę tu rzucać spoilerami, zresztą każdy kto zna książkę wie co mam na myśli, ale dla mnie ten wątek już zupełnie zniszczył wszystko to, co autorka budowała do tej pory. Już pomijając fakt, że osobiście nie znoszę takich zagrań i unikam wszelkich romansów z tym wątkiem, padł on po prostu cieniem na cały wątek miłosny i pozostawił wielki niesmak.

Luke, z faceta, który był miły i dbał o każdego, na kim mu zależało, zmienił się w samolubnego dupka, który potraktował Harper jak swoją osobistą wycieraczkę, gdy mu było wygodnie. A gdy wszystko przestało iść po jego myśli, pozbył się jej jak śmiecia. Był taki jeden moment w tej historii, podczas którego całkowicie straciłam resztki szacunku do jego postaci i nie potrafiłam już przejść do porządku dziennego z tym, co powiedział. Tym samym cała podróż Harper, która od zagubionej i zdradzonej kobiety, która przeprowadza się do nowego miejsca, aby rozpocząć nowy rozdział w życiu i postawić siebie na pierwszym miejscu, przestaje mieć znaczenie, bo po raz kolejny zgadza się na to, by być czyimś drugim wyborem. Autorka porusza wątek traumy, która dotknęła głównego bohatera i ja rozumiem jego rozterki oraz problemy z pokochaniem drugiej osoby. Ale ostatnie rozdziały książki to nie jest odpowiedni czas, aby wszystko rozwiązać i potem ubrać jak w kokardkę naciąganym "i żyli długo i szczęśliwie" - szczególnie, że problem Luke'a i Harper jest bardzo głęboko zakorzeniony w przeszłości, z którą bohater nawet nie miał czasu sobie poradzić. To był jeden z tych niewielu momentów, kiedy bardzo nie kibicowałam głównej parze, aby byli razem - ich miłość wydawała się być jednostronna i bardzo niesprawiedliwa.

Czytając tę książkę żałowałam mocno, że nie jestem tym typem czytelnika, który potrafi przerwać historię w połowie i nie tracić na nią czasu, bo niestety strasznie mnie wymęczyła i frustrowała. Jedyny powód, dla którego dobrnęłam do końca, jest właśnie ten klimat małego miasteczka, który nawet tutaj odegrał świetną rolę i zrekompensował wszystko to, co zniszczył wątek romantyczny. Aż nie wierzę, że to piszę, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że czytam tę książkę już tylko dla bohaterów pobocznych i ich historii, bo dzięki nim ta powieść żyła. To oni nadali jej ciepła, humoru i radości - byli jak przyszywana rodzina, której Harper potrzebowała w swoim życiu. Czy poleciłabym więc "Dziewczynę na niby"? Niestety nie. Nie skreślam jednak autorki, chociaż tej konkretnej serii nie mam w planach kontynuować, bo wiem, że jej warsztat z biegiem czasu ogromnie się poprawił, co widać po "To, co zostaje w nas na zawsze". Najwyraźniej niestety z tą serią nie było nam po drodze.



Lucy Score to autorka bestsellerowych komedii romantycznych oraz współczesnych romansów – bestsellerów New York Timesa, USA Today, Amazona i Wall Street Journal – które do tej pory zostały przetłumaczone na wiele języków.

Dorastała na wsi w Pensylwanii, a swój wolny czas poświęcała na czytanie. Dorastała w literackiej rodzinie, która upierała się, że stół kuchenny służy do czytania książek. Pasja do pisania pojawiła się u Lucy w wieku pięciu lat – kiedy nauczyła brata pisać jego imię na drzwiach łazienki.

Lucy uzyskała dyplom z dziennikarstwa, a zanim została pełnoetatową pisarką, zajmowała się planowaniem imprez, roznoszeniem gazet czy nauczaniem jogi.

Obecnie pisze na pełen etat z domu w Pensylwanii, który dzieli z mężem oraz „swoim nieznośnym kotem” Cleo. Kiedy nie spędza godzin na pisaniu łamaczy serc i kreowaniu niesamowitych bohaterek, Lucy można znaleźć na kanapie, w kuchni lub na siłowni. Ma nadzieję, że pewnego dnia będzie mogła pisać z żaglówki, pięknego domku nad oceanem lub tropikalnej wyspy z niezawodnym Wi-Fi.


Tytuł: Dziewczyna na niby
Autorka: Lucy Score
Tytuł w oryginale: Pretend You're Mine
Seria: Miasteczko Benevolence. Tom 1
Data premiery: 22.03.2023
Wydawnictwo: Editio.Red
Liczba stron: 394
Ocena: 5/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Editio.red:



Czytaj dalej »

czwartek, 15 czerwca 2023

Julia Biel - Memory Almost Full



Amelia od dzieciństwa kocha anagramy, przyjaciółkę Kiki i swoją rodzinę. Kiedy wraca ze szkolnej wymiany, okazuje się, że w domu czeka na nią zupełnie inne życie i rzeczywistość, z którą niełatwo się pogodzić. W dodatku w ręce dziewczyny trafia list, a z nim tajemnica, która solidnie zamiesza w jej życiu oraz w jej… snach. Już wkrótce Amelia nie będzie w stanie stwierdzić, gdzie przebiega granica między jawą a snem i do którego świata należy. Zwłaszcza że i w jednym, i w drugim wymiarze spotyka chłopaka o szmaragdowych oczach…

Miłość, przygoda i tajemnica spiętrzone do granic przyzwoitości.


Czy jest wśród czytelników ktoś, kogo Julia Biel jeszcze nie zauroczyła swoimi książkami i niezastąpioną błyskotliwością? Ja pochłaniam każdą jej kolejną powieść i z niecierpliwością wyczekiwałam informacji o nowej książce, a tu taka niespodzianka - Julia powraca, i to w jakim stylu! "Memory Almost Full" to coś nowego i niespodziewanego, bo autorka zabiera nas w świat zagadek, tajemnic i nadprzyrodzonych wydarzeń, gdzie fikcja przeplata się z rzeczywistością i nagle nic nie jest takie oczywiste, jak się wydaje. I chociaż nie spodziewałam się nic innego, ta historia mnie kompletnie zauroczyła, a na dodatek niejednokrotnie zaskoczyła.

Amelia powraca do Polski po roku nieobecności, gdzie wita ją niespodziewana informacja o śmierci jej ukochanej babci, Mags. Babcia pozostawia po sobie niezrozumiały i zagadkowy list, w którym prosi ją o pomoc, ale dziewczyna nic z niego nie rozumie. Razem ze swoją przyjaciółką postanawiają dojść do sedna sprawy i rozwiązać zagadkę, ale sytuacja się komplikuje, gdy zaczyna jej się śnić tajemniczy, nieznajomy chłopak, na którego pewnego razu wpada w klubie. Czy to możliwe, że chociaż nigdy wcześniej go nie widziała, jej umysł go stworzył? Czy już wcześniej gdzieś się spotkali, a ona go nie pamięta? Sny zaczynają się robić coraz dziwniejsze i bardziej realistyczne, a na dodatek tajemniczy chłopak przestaje być tajemniczy, gdy zauważa jak Amelia go obserwuje i się z nią konfrontuje. Nieufny, lecz zaintrygowany Jonatan, postanawia dołączyć do rozwiązywania zagadki, nawet jeśli wyjaśnienia Amelii zdają mu się być absurdalne. No bo czy to możliwe, aby już się kiedyś spotkali? I co ma z tym wspólnego jej babcia i jej prośba o pomoc?

Za mną już wiele książek autorki, ale jeszcze żadna z nich tak mnie nie zaskoczyła, jak "Memory Almost Full". Kiedy dostałam ją przedpremierowo nawet nie wiedziałam czego się spodziewać, ale wciągnęło mnie od pierwszej strony, a im dalej, tylko bardziej próbowałam wszystko zrozumieć i poukładać w głowie. Trudno jest pisać o tej książce i nic nie zdradzić (a uważam, że największą zabawę będziecie mieli odkrywając ją zupełnie w ciemno, bo ta odkrywanie tej książki jest jak szukanie sedna zagadki), ale sposób, w jaki Julia wymyśliła sobie wątek listu babci Amelii i te wszystkie zagadki związane z pojawianiem się Jonatana w snach bohaterki był g e n i a l n y. W zagadkach zawsze byłam kiepska, nic więc dziwnego, że łatwo przegapiłam niektóre wskazówki, ale to tylko udowadnia, jak rewelacyjnie autorka wszystko tutaj poprowadziła.

Poza tym dodaję do listy ulubieńców książkowych nowych bohaterów, bo Amelia, Jonatan, nawet Kiki i August, błyskawicznie zdobyli moją sympatię i z zapartym tchem śledziłam ich losy. Nie mogło zabraknąć typowego dla Julii błyskotliwego humoru i docinek ze strony bohaterów, a mi uśmiech nie schodził z twarzy, kiedy ta grupka odkrywała kolejne tajemnice. A trzeba przyznać, że z Amelii i Jonatana to niezły duet, szczególnie biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się poznają. Między nimi nie tylko wylewają się kolejne żarciki, ale też ogromna chemia i już nie mogę się doczekać, aż poznamy dalsze losy tej dwójki.

Pełna zagadek i tajemnic "Memory Almost Full" to zagadka sama w sobie, a jej odkrywanie gwarantuje wam całą masę dobrej zabawy, przyprószonej dobrym humorem i ogromem świetnych zwrotów akcji. Przygotujcie się na niezapomnianą przygodę, bo ja do tej pory nie mogę wyjść z podziwu geniuszu Julii - pochłonęłam tę książkę w jeden wieczór i rączkami przybieram, aby już poznać kontynuację. A co najlepsze? Nieważne ile razy tę książkę czytacie, zawsze znajdziecie w niej coś nowego i innego, co przegapiliście poprzednim razem. To jak niekończąca się zabawa, od której nie można się oderwać.

JULIA BIEL to polska autorka i miłośniczka książek, redaktorka i tłumaczka, z sercem ulokowanym w Poznaniu i gdzieś w Utah. Jej debiutancka książka to przyjemna młodzieżówka "To nie jest, do diabła, love story".


Tytuł: Memory Almost Full
Autorka: Julia Biel
Wydawnictwo: Must Read
Data premiery:  14 czerwca 2023
Liczba stron: 336
Ocena: 9/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Must Read:




Czytaj dalej »

sobota, 10 czerwca 2023

Bianca Iosivoni - A Fate Darker Than Love





Potężne, nieśmiertelne i tajemnicze. Walkirie są następczyniami nordyckich bogów i jedynymi istotami, które mogą uchronić ludzkość przed ostateczną zagładą. Ich zadanie polega na towarzyszeniu duszom poległych bohaterów w drodze do Walhalli. Blair, która, jako córka Walkirii, nie posiada żadnej mocy, nie ma z tym wszystkim nic wspólnego – do czasu, kiedy jej matka ginie w wypadku samochodowym. Blair jest pewna, że to nie był wypadek. Jej matka została zamordowana. Nikt jednak nie chce jej uwierzyć, nawet najlepszy przyjaciel Ryan, do którego od dawna czuje więcej niż przyjaźń. Zdana na samą siebie Blair wyrusza na poszukiwanie prawdy i wkrótce przekonuje się, że jej przeznaczenie splata się z losem Walkirii – i z przyszłością Ryana.


Twórczość Bianki Iosivoni jest mi już bardzo dobrze znana, bo autorka napisała jedne z moich ulubionych romansów. W wydaniu fantasy znam ją natomiast jedynie z jej napisanej w duecie z Laurą Kneidl serią "Midnight Chronicles", dlatego bardzo byłam ciekawa tego, jak wypadnie solo w swojej najnowszej dylogii. A już szczególnie, że historia została oparta na mitologii nordyckiej, a to mój absolutnie ulubiony typ romantasy, po który potrafiłabym sięgnąć nawet w ciemno. Jednakże czy autorce udało się spełnić moje oczekiwania? Niestety, nie do końca. To zdecydowanie historia przeznaczona raczej dla osób, które dopiero co rozpoczynają swoją przygodę z fantastyką - prosta, nieskomplikowana i niestety dość przewidywalna.

Główna bohaterka książki, Blair, to córka walkirii - jednej z dziewięciu następczyń nordyckiego boga, które jako jedyne mogą ochronić ludzkość przed zagładą. Dziewczyna prowadzi jednak pozornie normalne życie. Podczas gdy jej starsza siostra ćwiczy i szykuje się na przejęcie mocy po ich matce, ona powoli kończy szkołę średnią, sekretnie podkochuje się w swoim najlepszym przyjacielu Ryanie i żyje w błogiej nieświadomości tego, co naprawdę dzieje się na świecie. Do czasu... w dniu, gdy moce jej matki mają przejść na siostrę Blair, dochodzi do tragicznego wypadku samochodowego z ich udziałem. Dziewczyna jest jednak przekonana, że nie był to zwykły, niefortunny wypadek - jest pewna, że na miejscu widziała tajemniczego człowieka, który za wszystko odpowiada. Nikt jednak jej w to nie wierzy, ani policja, ani jej najlepszy przyjaciel... Blair postanawia więc wziąć sprawę w swoje ręce. Wyrusza do Wallhali, miejsca, do którego trafiają dusze bohaterów po śmierci, aby zagłębić się w tajemniczą śmierć jej rodziny.

Fabuła "A Fate Darker Than Love" zapowiadała się naprawdę obiecująco - tajemniczo, ciekawie, trochę mrocznie. Dokładnie tak, jak lubię. Obawiam się niestety, że wykonanie pozostawiło wiele do życzenia. Już na samym początku uderzyło we mnie to, jak nazbyt uproszczony i mało ekscytujący jest świat przedstawiony. Po historii opartej na bogatej mitologii nordyckiej, którą można było rozwinąć na tak wiele sposobów, spodziewałam się zagłębienia w temat, a nie tylko powierzchownych i bardzo podstawowych informacji. Nie wspominając już o tym, że wszelkie zwroty akcji, które miały służyć wprowadzeniu do historii pewnej ekscytacji, były na kilometr do przewidzenia. Niektórych wątków autorka nawet nie próbowała wprowadzać krok po kroku - były oczywiste i zbyt proste.

Nie jestem też niestety fanką wątku miłosnego, szczególnie, że główny obiekt miłosny, Ryan, jest praktycznie nieobecny przez większość czasu. Była tu okazja na stworzenie pełnego emocji, zakazanego i skomplikowanego romansu friends to lovers, ale wszystko między Blair i Ryanem było takie płytkie i rozczarowujące. Gdyby tylko autorka poświęciła więcej czasu na przedstawienie ich przyjaźni w bardziej wiarygodny sposób, być może wtedy nie miałabym takiego problemu, by zaangażować się w ich wątek. Niestety już nawet drugoplanowy bohater, który zostaje nowym sojusznikiem Blair, wypada ciekawiej niż sam Ryan. A to było bardzo rozczarowujące.

Myślę, że to będzie lektura idealna dla osób, które może chcą rozpocząć swoją przygodę z tym gatunkiem, ale nie chcą zostać przytłoczonym już na samym początku. Fabuła jest bardzo prosta, ale daje ten smaczek fantastyki, który uwielbiamy. Poza tym nawet jeśli mnie samej książka nie zachwyciła, to trzeba przyznać, że styl pisania autorki jest równie przyjemny i wciągający, jak zawsze. Przez książkę przepłynęłam błyskawicznie, w ciągu jednego wieczoru. A dodatkowo skończyła się w takim momencie, że zapewne i tak przeczytam również drugą część. Nie poleciłabym jej jednak osobom, które preferują bardziej złożone, zaskakujące fantasy - dla mnie to niecałe trzysta stron to było zdecydowanie za mało, aby rozwinąć tak wiele upchniętych wątków.


BIANCA IOSIVONI to niemiecka autorka romansów i powieści fantasy. Zaczęła pisać już w wieku kilkunastu lat. Od zawsze miała głowę pełną pomysłów, a odkąd w pełni poświęciła się pisarstwu, przestała walczyć z ich zalewem. Studiowała nauki społeczne w Hanowerze. W 2017 roku ukazała się powieść jej autorstwa zatytułowana "First Last Look".


Tytuł: A Fate Darker Than Love
Autorka: Bianca Iosivoni
Seria: Ostatnia bogini. Tom 1
Data premiery: 26 kwietnia 2023
Wydawnictwo: Must Read
Liczba stron: 352
Ocena: 6/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Must Read:


Czytaj dalej »

niedziela, 4 czerwca 2023

Sarah Adams - When in Rome. Rzymskie wakacje



Amelia Rose, znana fanom jako Rae Rose, jest zmęczona utrzymywaniem wizerunku „księżniczki popu”. Zainspirowana filmem z Audrey Hepburn, Rzymskie wakacje, chce zrobić sobie przerwę i wyjeżdża w środku nocy do Rzymu… To znaczy Rzymu w Kentucky.

Kiedy Noah Walker znajduje Amelię na swoim trawniku przed domem w zepsutym samochodzie, daje jej jasno do zrozumienia, że nie ma czasu ani cierpliwości na problemy celebrytów. Jest zbyt zajęty prowadzeniem cukierni, którą zostawiła mu babcia i przypominaniem wścibskim, ale sympatycznym sąsiadom, żeby pilnowali swojego cholernego nosa. Wbrew rozsądkowi pozwala jej zatrzymać się w pokoju gościnnym – ale tylko na czas naprawy jej samochodu.

Wkrótce Noah zaczyna dostrzegać inną stronę Rae Rose – to Amelia: urocza i zwariowana, ale też samotna, przez lata żyjąca w centrum zainteresowania opinii publicznej. Nie może się powstrzymać przed zbliżeniem się do niej.

Wkrótce będzie musiała wrócić do swojego wytwornego życia w trasie, ale do tego czasu Noah pomoże Amelii doświadczyć życia w małej mieścinie, za którym tęskniła, a ona pomoże mu otworzyć serce na więcej.


Jeśli macie ochotę na historię rodem z planu filmu "Rzymskie wakacje" z Audrey Hepburn i Gregorym Peckiem, która dzieje się w pięknych Włoszech... no to muszę was rozczarować, bo nie do tego Rzymu się wybieramy. Ale bez obaw, bo chociaż "When in Rome" tak naprawdę nie dzieje się w tym Rzymie, to od niego wszystko się zaczyna, a autorka zabiera nas do klimatycznego i cudownego małego miasteczka w Kentucky, w którym stykają się ze sobą dwa zupełnie różne światy i gdzie wybucha niesamowita chemia, której nie sposób zaprzeczyć.

Osobiście miałam trochę burzliwy początek z twórczością autorki, bo gdy wyszła jej książka "The Cheet Sheet" nie zakochałam się w niej aż tak, jak się spodziewałam po tak wielu pozytywnych opiniach. Jednakże bardzo się cieszę, że dałam jej kolejną szansę, bo uwielbiam małomiasteczkowe historie z wątkiem grumpy/sunshine, a już szczególnie, gdy jedno z głównych bohaterów jest sławną osobą, a dokładnie to znajdziemy w "When in Rome". Muszę jednak wyznać, że nie była to miłość od pierwszego wejrzenia i przy tej powieści też potrzebowałam chwili, aby się zaangażować. Aż w pewnym momencie zupełnie przestałam zwracać uwagę na jej niektóre wady i wciągnęłam się kompletnie.

Amelia to znana dla całego świata Rae Rose - księżniczka popu, która już za kilka miesięcy ma wyjechać na światową trasę koncertową promującą jej nowy album. Jest to niestety ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę. Zmęczona ciągłym zainteresowaniem mediów i samotnością nie potrafi już nawet czerpać radości z muzyki. Dlatego w przypływie chwili, zainspirowana swoim ukochanym filmem z Audrey Hepburn pt. "Rzymskie wakacje", postanawia zrobić sobie krótkie wakacje w Rzymie... w Kentucky. To małe miasteczko ma być jej ucieczką od przepychu i blichtru, ale już pierwszy dzień okazuje się być problematyczny, bo niespodziewanie jej auto przestaje działać na podjeździe gburowatego, lecz przystojnego faceta. Noah nie chce mieć nic wspólnego z nią, ani tym bardziej jej życiem jako gwiazda popu, ale gościnność nie pozwala mu po prostu zostawić ją w potrzebie, więc proponuje jej pokój na noc. Wtedy jednak zaczyna poznawać inną stronę Amelii, tę, której nie pokazuje przed kamerami - zabawną, słodką i kochaną, a powstrzymanie rosnących w siłę uczuć staje się być coraz trudniejsze.

Bardzo podobał mi się pomysł na fabułę i umieszczenie akcji książki w małym miasteczku, ale potrzebowałam czasu, aby przekonać się do głównego bohatera. Mamy tutaj dość znaną w romansach sytuację, kiedy to bohater niechętny do wejścia w związek odpycha bohaterkę, ale Noah wyjątkowo mocno mnie zniechęcił swoją nieprzyjemną postawą i tak niepotrzebną wrogością względem Amelii. Rozumiem jego powody, ja zapewne też nie do końca cieszyłabym się niespodziewanym gościem w domu, który zajmuje mój pokój, ale nie trzeba być od razu dupkiem z tego powodu. Całe szczęście im dalej brniemy w książkę, tym sympatyczniejszy się staje, bo czasami mocno testował moją cierpliwość.

Jedną z moich ulubionych książek tego roku jest "Diabeł na Hawajach" Elizabeth O'Roark i historia Amelii bardzo mocno przypominała mi historię Drew. Te same zmagania ze sławą, ta sama tęsknota za spokojem i poszukiwanie miejsca, w którym będą czuć się trochę mniej samotne. Miło było zobaczyć, że Amelia znajduje w tym małym miasteczku miejsce i ludzi, którzy o nią dbają i okazują jej wsparcie, jakiego jej brakowało. Noah może i nie ułatwia jej sytuacji od samego początku, ale ich docinki nadają tej historii lekkiego i humorystycznego tonu, a ich wzajemne zainteresowanie jest oczywiste i tylko rośnie w siłę z każdym kolejnym rozdziałem. Z przyjemnością śledziłam rozwój ich relacji, gdy już Noah się ogarnął - ich starcia wywoływały śmiech, intymne momenty szeroki uśmiech i rumieńce, a te wszystkie chwile, w których widać było, jak się zakochują, motylki w brzuchu.

Dodatkowo jako ogromna fanka miasteczek w klimacie Stars Hollow (z mojego ukochanego serialu Kochane Kłopoty, jeśli ktoś nie kojarzy), od razu zakochałam się w umiejscowieniu akcji tej książki w miejscu, gdzie każdy zna każdego, plotki rozprzestrzeniają się z prędkością światła, a mieszkańcy znajdą cię na każdym kroku, aby obserwować twój rozkwitający romans z księżniczką popu, która ma być tu tylko przejazdem. Oczami wyraźnie widziałam, jak pewne sytuacje z udziałem mieszkańców dzieją się na ekranie, a ta miejscowa wścibskość i ciekawość nadała całej tej historii świetnego uroku i humoru. To była chyba moja ulubiona rzecz w całej tej historii.

"When in Rome" nie jest jakimś wygórowanym, niespotykanym romansem, ale można się przy nim bardzo fajnie rozerwać i odprężyć, a czasami każdy z nas potrzebuje takich historii w swoim życiu. I zdecydowanie o wiele lepiej bawiłam się teraz, niż podczas czytania poprzedniej książki autorki i teraz jestem jeszcze bardziej ciekawa kolejnych jej powieści. Jeśli macie ochotę na coś niewymagającego, słodkiego i zabawnego, to bardzo wam tę książkę polecam. Z pewnością was zauroczy.


Sarah Adams to niezadeklarowana introwertyczka, matka dwóch córek, żona swojego najlepszego przyjaciela. Woli przekąski od posiłków i marzy o tym, by zawsze pisać historie, które rozbawią, a może nawet doprowadzą czytelników do łez - jednak zawsze pozostawią ich szczęśliwszych niż przed rozpoczęciem lektury.


Tytuł: When in Rome. Rzymskie wakacje
Autorka: Sarah Adams
Data premiery: 26.04.2023r.
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 440
Ocena: 8/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Filia:






Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia