Dwoje byłych partnerów. Jeden pakt. I tydzień, który może wszystko zmienić.
Odkąd poznali się na studiach, Harriet i Wyn stanowili parę idealną. Pasowali do siebie jak sól i pieprz, herbata i miód, Blake Lively i Ryan Reynolds. Tylko – z powodów, o których wciąż nie rozmawiają – nie są już razem.
Rozstali się pięć miesięcy temu. I nadal nie powiedzieli o tym swoim najlepszym przyjaciołom.
I tak oto znaleźli się w największej sypialni w domku w Maine, który co roku, od prawie dziesięciu lat, wynajmowali z grupą przyjaciół. Ten wyjazd był dla nich zawsze momentem wytchnienia – na tydzień zostawiali za sobą obowiązki i problemy. Jedli dużo sera i owoców morza, rozkoszowali się rześkim nadmorskim powietrzem, spędzając czas z ludźmi, którzy rozumieją ich najlepiej pod słońcem.
Jednak w tym roku Harriet i Wyn muszą udawać – przed resztą ekipy, a także przed sobą – że nic się
nie zmieniło. Domek jest na sprzedaż, a oni nie potrafią znieść myśli, że ich rozstanie złamie serce również ich najbliższym. Dlatego zawierają pakt – będą stwarzać pozory jeszcze przez tydzień.
Plan wydaje się doskonały (jeśli spojrzeć na niego przez naprawdę różowe okulary). W końcu czy granie roli zakochanych po latach związku może być trudne? Nawet jeśli trzeba udawać przed tymi, który znają cię najlepiej?
Kocham książki, które wprowadzają mnie w emocjonalny i nostalgiczny nastrój, a "Happy Place" nieoczekiwanie zabrało mnie w jedną z najbardziej emocjonalnie wykańczających, ale jednocześnie przepięknych przygód po przeróżnych momentach życia. Stała się nie tylko fikcyjną historią, ale momentem refleksji nad moimi własnymi doświadczeniami, bardzo szybko wkradając się w czeluści mojego serca. A zupełnie się tego nie spodziewałam, bo liczne negatywne opinie nastawiły mnie na rozczarowanie i szczerze mówiąc, byłam gotowa ogłosić, że będzie to najsłabsza książka Emily Henry. A okazała się być jedną z najpiękniejszych historii, jaką przeczytałam w tym roku.
Jakie jest wasze szczęśliwe miejsce? Gdy zamkniecie oczy, jakie chwile waszego życia się wam przewijają w głowie? Wyobrażacie sobie wtedy ludzi? Miejsca? Najszczęśliwsze wspomnienia? A może czujecie ukłucie nostalgii i tęsknoty za czymś, co utraciliście? Dla Harriet, głównej bohaterki tej książki, takim szczęśliwym miejscem był dom w Knott's Harbor w Maine, gdzie co roku w wakacje wyjeżdżała razem z najlepszymi przyjaciółmi. To tutaj spędzała liczne wieczory, tworząc z bliskimi najlepsze wspomnienia, pijąc wino, grając w gry, zwiedzając różne miejscówki, czerpiąc radość z morskiego powietrza. I to tutaj poznała miłość swojego życia, narzeczonego Wyna Connora, z którym spędziła osiem pięknych lat życia. Powrót do tego miejsca po latach i pierwsze wspólne spotkanie z całą ekipą, która na przestrzeni lat została rozrzucona po całym kraju, powinny więc przynieść poczucie nostalgii i szczęścia. Nikt z ich przyjaciół jednak nie wie najważniejszego - że pięć miesięcy temu szczęście Harriet padło jak domek z kart za sprawą jednego telefonu, który doprowadził do zerwania. Wyn i Harriet nie wiedzą, jak zachować się w swoim towarzystwie, ale dla dobra przyjaciół postanawiają udawać, że nadal są parą. Ten tydzień jednak okazuje się być jednym wielkim zderzeniem z huraganem tłumionych uczuć, które wkrótce mogą wybuchnąć.
Czy mogę po prostu zacząć od tego, jak przepięknie jest ta historia napisana? Mam wrażenie, że autorka zaatakowała prawie wszystkie moje zmysły. Węch, wzrok, słuch, dotyk. Swoim lirycznym, obrazowym językiem, przenosiła mnie do najszczęśliwszych, ale i też do najsmutniejszych momentów życia bohaterów, opisując ważne dla nich miejsca z taką intymnością i uwagą do ważnych szczegółów, że z łatwością stałam się częścią ich świata. Ze zwykłego opisu pokoju zrobiła miejsce pełne wspomnień, chwil wypełnionych szczęściem, miłością, bólem, a także tęsknotą za dawnym życiem. W zwykłych chwilach uchwyciła miłość, przyjaźń, nostalgię. Gdybym miała wymienić najpiękniej napisaną książkę Emily, byłoby to właśnie "Happy Place".
Nawet w najmniejszym stopniu nie spodziewałam się, że ta powieść mnie tak pochłonie, że motylki szalejące w moim brzuchu będą na przemian walczyć ze spływającymi po moich policzkach łzami. Pozwoliłam negatywnym opiniom wpłynąć na moje doświadczenie z tą książką jeszcze zanim zaczęłam ją czytać, aż prawie nie dałam jej szansy, a byłby to największy błąd w moim życiu, bo jestem nią zauroczona. Rozumiem, że to nie jest powieść dla każdego. Czasami trafiała mnie prosto w serce swoją surowością, realizmem historii bohaterów, ich reakcji i problemów. Emily Henry nie boi się rozłożyć na czynniki pierwsze relacji międzyludzkich oraz ludzkich odruchów i reakcji na przeróżne wydarzenia, a w tej książce robi to z taką surowością, że powstaje nam jedna z najbardziej słodko-gorzkich historii. Ale każda chwila jest tego warta.
Według mnie autorka stworzyła tutaj najbardziej rozwiniętych, najbardziej realistycznych bohaterów spośród wszystkich swoich książek. I mam tu na myśli nie tylko Wyna i Harriet, ale również ich przyjaciół - Sabrinę, Kimmy, Partha, Cleo. Dzięki podwójnej osi czasowej poznajemy nie tylko teraźniejszość, ale i ważne momenty z przeszłości bohaterów, podczas których kształtowała się ich przyjaźń, rodziła miłość, a ich życie z nastoletnich czasów przechodziło w prawdziwą dorosłość, aż do obecnego momentu. Początek daje zalążek zawirowań emocjonalnych i odkrywa największą tajemnicę, jaką jest zerwanie Wyna i Harriet, a każdy kolejny rozdział pozwala nam się jeszcze bardziej zagłębić w historię każdej z tych postaci. Obserwujemy zmiany w ich życiu, pierwsze ich próby odnalezienia swojego miejsca na świecie, kolejne przemijające lata. Za serce chwyta ich strach przed zmianami, który jest przecież nieuchronną częścią naszego życia - przyjaźnie się kończą, ludzie się zmieniają, relacje nie zawsze zostają takie, jakie były na początku. To jedna z najtrudniejszych życiowych lekcji, z którymi czasami nawet mi jest sobie ciężko poradzić, więc naturalnie ten wątek bardzo chwycił mnie za serce.
Zaskoczyło mnie natomiast to, jak bardzo zaangażowałam się w historię Wyna i Harriet, bo byłam przygotowana, że ich sytuacja będzie mnie frustrować i nie uda mi się nawiązać z nimi emocjonalnego połączenia. A zdarzyło się coś zupełnie odwrotnego. Jeśli istnieją na świecie bratnie dusze, to dla mnie Wyn i Harriet są ich idealnym przykładem. Czułam, jak ich miłość wylewa się stronami i za serce chwytały mnie nie tylko rozdziały z ich przeszłości, ale też krótkie wspomnienia ich wspólnego życia, tych małych momentów, które mogły zajść jedynie pomiędzy dwójką ludzi, którzy znają się do szpiku kości, znają każdy swój nawyk, każde spojrzenie, każdą minę. Czułam też ich desperacką tęsknotę, frustrację związaną z ich sytuacją i pragnieniem bycia razem, chociaż wszystko zdawało się być przeciwko nim. Ich zerwanie może i wynikło z pewnego rodzaju braku komunikacji, ale nie był to niezrozumiały problem. Właściwie to chyba właśnie to uderzyło we mnie najmocniej - realizm ich sytuacji, to, jak wiele problemów może się nawarstwiać w ciszy, niszcząc po drodze najpiękniejszą rzecz w naszych życiach, nawet jeśli robimy wszystko, aby temu zapobiec.
Cierpiałam z nimi, bo rozumiem nieumiejętność mówienia o swoich uczuciach, która może być postrzegana jako bierność, z obawy, że kogoś utracimy. Znam to poczucie samotności i desperackich prób robienia wszystkiego, aby stworzyć sobie szczęśliwe życie, nawet jeśli są one wykańczające, bo nie chcemy zawieźć najbliższych i się załamać. Widziałam w Harriet cząstkę siebie, w jej niechęci do konfliktów i chełpliwym trzymaniu się krótkich chwil szczęścia, przymykaniu oczu na problemy, bo gdyby tylko zaczęła stawiać im czoła, życie mogłoby się posypać jak domek z kart. Bolało mnie jej niezadowolenie z wybranej kariery, w którą włożyła długie lata i pieniądze rodziny, jej niepewność jaką ścieżką powinna podążać, aby robić to, co będzie jej przynosić szczęście, bo było to aż zbyt realistyczne.
I rozumiałam też Wyna, który całe życie czuł się w pewnym sensie jak nieudacznik, chwytając się kolejnych szans stworzenia dla siebie dobrej przyszłości, która pozwoliłaby zapewnić sobie szczęśliwe życie u boku Harriet, ale ciągle ponosząc kolejne porażki. Ten aspekt ciągłego dążenia za oczekiwaniami wobec samego siebie oraz innych ludzi w naszym życiu siedzi w wielu z nas, szczególnie, gdy wchodzimy w dorosłe życie i próbujemy sobie wszystko poukładać. I czasami naturalną koleją rzeczy staje się to, że nasze związki z innymi ludźmi zostają wystawione na próbę, a my musimy stawić czoła prawdzie, że niekiedy miłość nie wystarczy, aby wszystko się pięknie ułożyło. Piękne były ich rozmowy o ich strachu, cierpieniu, rozczarowaniach i błędach, które popełnili, bo były tak surowe i boleśnie poruszające, nawet jeśli zajęło im chwilę, aby zdać się na odwagę, by to zrobić.
Mój jedyny problem był z końcówką, bo mam wrażenie, że autorka troszkę za bardzo przeciągnęła to rozstanie i w pewnym momencie zaczęłam się frustrować tym, że bohaterowie nie czynią żadnego kroku do przodu, aby znaleźć wspólne rozwiązanie z sytuacji, w której się znaleźli. Chciałabym też móc spędzić trochę więcej czasu z nimi już po tym wszystkim, co się wydarzyło, nawet jeśli byłam ogólnie usatysfakcjonowana zakończeniem. Nie wpłynęło to jednak na mój ogólny odbiór książki, bo absolutnie pokochałam to, jak prawdziwa i złożona była. Zawiera w sobie tak wiele prawd o życiu i związkach, że nie nadążałam z zakreślaniem ukochanych momentów. Więc jeśli jeszcze jej nie czytaliście, mogę mieć tylko nadzieję, że znajdziecie się w gronie tych osób, którzy ją pokochali.
Emily Henry to amerykańska autorka powieści młodzieżowych oraz takich przeznaczonych tylko dla dorosłych. Kilka jej książek osiągnęło status bestsellerów. Studiowała kreatywne pisanie w Hope College i nieistniejącym już New York Center for Art & Media Studies. Obecnie spędza większość czasu w Cincinnati w Ohio, ale też w sąsiednim stanie, Kentucky. W Polsce znana choćby jako autorka powieści "Miłość, która przełamała świat".
Tytuł: Happy Place
Autor: Emily Henry
Tytuł w oryginale: Happy Place
Data premiery: 23 sierpnia 2023
Wydawnictwo: Kobiece
Liczba stron: 432
Ocena: 9/10
Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Kobiecym: