środa, 31 stycznia 2018

[RECENZJA] Leisa Rayven - Złe Serce


Tytuł: Złe Serce
Autor: Leisa Rayven
Seria: Starcrossed
Data premiery: 2018-01-10
Liczba stron: 352
Wydawnictwo: Otwarte

Utrata kogoś z kim wyobrażaliście sobie przyszłość, komu oddaliście całą swoją duszę i serce, może zniszczyć. Ale ponowne spotkanie i stanięcie twarzą w twarz z faktem, że ta osoba ruszyła dalej i kocha kogoś innego? To może rozwalić serce na kawałki, tak, że nikt nie będzie w stanie poskładać ich do kupy.

Kiedy tylko usłyszałam o premierze kolejnej części „Złej” trylogii Leisy Rayven, nie posiadałam się z radości. Należałam do tej grupy ludzi, którzy byli kompletnie oczarowani Złym Romeo i Złą Julią, chociaż wiem, jak różne opinie były na temat historii Cassie i Ethana. Na początku myślałam, że to kontynuacja ich love story, bo w końcu trylogie skupiają się na tej samej historii, ale okazało się, że tym razem książka skupi się na siostrze Ethana, Elisse. Co ucieszyło mnie jeszcze bardziej, bo dla mnie historia Ethana i Cassie skończyła się na Złej Julii. Kiedy kilka dni temu wreszcie dostałam „Złe Serce” w swoje łapki, od razu wzięłam się za czytanie. Byłam bardzo ciekawa co takiego ma do opowiedzenia Elisse.

"Jak szybko można się zakochać?
W sekundę? W tydzień? W rok?
To jak pytać, ile czasu trwa zasypianie. Niektórzy chrapią, kiedy tylko przyłożą głowę do poduszki. Inni godzinami leżą w ciemnościach i dopiero gdy gonitwa myśli na moment ustaje, wkrada się sen i wciąga ich w swoje odmęty.
Tak właśnie wyobrażam sobie proces zakochania. Niektórzy zakochują się tak łatwo, że sprawiają wrażenie nieustraszonych. Kochają odważnie i bez ograniczeń.
Niektórzy ludzie to idioci."
Elissa Holt poznała miłość swojego życia sześć lat temu. Ale on złamał jej serce i wyjechał, a ona musiała nauczyć się żyć bez niego. Kiedy przyjmowała pracę inspicjentki najnowszej produkcji na Broadwayu, nie wiedziała, że los ponownie rzuci ją w ramiona dawnego kochanka, Liama Quinna. I zdecydowanie nie była przygotowana na to, że będzie musiała pracować z nim i jego narzeczoną – najgorętszą parą Hollywood. Ból złamanych serc powraca, kiedy Liam i Elissa ponownie stają przed sobą, sześć lat po rozstaniu, z ogromem nadal trwających uczuć w swoich sercach.

"Oto, czego nauczyły mnie te wszystkie lata: można zrezygnować w życiu z wielu rzeczy i nadal być szczęśliwym. Można uznać, że jogging to wymysł szatana. Stwierdzić, że popularny bestseller, którym zachwycają się wszyscy wokół, po prostu nie jest w twoim guście. Można kupić karnet na siłownię, a potem ani razu nie przekroczyć jej progu. Ale jedyna rzecz, z której nie wolno rezygnować, to prawdziwa miłość. Kiedy ją znajdziesz, łap ją obiema rękami i pod żadnym pozorem nie puszczaj, ponieważ choć nie zawsze jest łatwa i wygodna, prawdziwa miłość jest warta każdego wysiłku. Tego jednego jestem absolutnie pewna."
Autorka świetnie nadaje charakter uczuciom bohaterów. Sprawia, że czytelnik czuje każdą emocję, szczęście, smutek, ból złamanego serca, czy nadzieję. Liam i Elissa zostali wykreowani wspaniale. Czytając jak Elissa została ze złamanym sercem, a potem ponownie stanęła twarzą w twarz z mężczyzną, który był tego powodem i na dodatek musiała codziennie oglądać jego i jego ukochaną, z którą planował wspólne życie? To rozwaliło mi serce, a byłam tu tylko czytelniczką. Chyba każdy, kto chociaż raz miał złamane serce, może poświadczyć, że to okropne, brzydkie uczucie.

"Miłość to kawał drania. Ma w nosie nasze plany. Nigdy nie przychodzi w wygodnym momencie. Zjawia się nieproszona i każe ci czuć, czy ci się to podoba czy nie. I nawet kiedy wiesz, że powinnaś przestać kogoś kochać, dalej cię trzyma."
Czułam się też źle ze względu na Liama. Chociaż na początku mógł się wydawać dupkiem za to jak ją pozostawił, to jednak nie dało się na niego złościć. Wystarczyło kilka stron, a mi już ciekła ślinka. Sprawił, że zakochałam się w jego postaci w przeciągu kilku minut. Myślę, że to dlatego rozgryzłam już na początku co wydarzy się dalej. Wyparłam możliwość, że umyślnie skrzywdziłby Elissę, bo proste było dla mnie, że ją pokochał. Kiedy wreszcie potwierdziły się moje domysły i wyszło na jaw co stało za jego zachowaniem, mogłam tylko siedzieć i rozpływać się w zachwycie, jednocześnie czując ból ze względu na tą dwójkę ludzi, którzy zakochali się w sobie do szaleństwa w niewłaściwym momencie i czasie. Już od ich pierwszego spotkania czuć było intensywność uczuć, jakimi do siebie pałali.

"Możemy być razem teraz albo nigdy. A ponieważ nie jestem w stanie pogodzić się z "nigdy", głosuję za "teraz"."
W jednym momencie śmiałam się do łez, w drugim płakałam, zupełnie rozdarta niesprawiedliwością losu, w innym ryczałam ze szczęścia, wachlowałam zarumienione policzki i coraz bardziej zakochiwałam się w tej historii. Pokochałam nie tylko Liama i Liss, ale także bohaterów drugoplanowych, Josha, najlepszego przyjaciela Elissy, i Angel, narzeczoną Liama. Tak, nawet jego narzeczoną! Jeśli podchodzicie do książki z zamiarem znienawidzenia jej, przysięgam, nie uda wam się. Jest tak wiele rzeczy, które chciałabym tu poruszyć, ale po prostu musicie przekonać się sami, że ta historia ma w sobie o wiele, wiele więcej niż spodziewany trójkąt miłosny i nieszczęśliwa miłość. To wspaniała powieść o nadziei, przeznaczeniu i drugiej szansie.

"Tęskniłem za tobą. Te lata bez ciebie bolały, ale to... Jesteś obok, a ja nie mogę cię mieć. To boli o wiele bardziej."
Po trzeciej lekturze spokojnie mogę powiedzieć, że Leisa Rayven to królowa powieści miłosnych o drugich szansach. Pokochałam ją już za Złego Romeo i Złą Julię, ale jestem w stanie stwierdzić, że Złe Serce kocham najmocniej. Trzecia część wydaje się być dojrzalsza i o wiele lepiej poprowadzona, niż poprzednie. Chociaż rozgryzłam fabułę dość szybko, to książka cały czas trzymała mnie w napięciu. Wiedziałam, że piszę się na rollercoaster emocji i pięknej powieści o namiętnej miłości. Autorka mnie nie zawiodła. Spędziłam kilka godzin na śmiechu i płaczu, a jeśli ktoś potrafi sprawić, że zmieniam się w rozemocjonowaną papkę, zajmuje u mnie wysoką pozycję.

"- Ty. Ty jesteś dla mnie wszystkim - szepcze prosto w moje usta."
Jeśli przeczytaliście „Złego Romeo” i „Złą Julię” i nie podobało wam się, albo nie mieliście jeszcze z tymi książkami do czynienia, i tak powinniście sięgnąć po „Złe Serce”. Spokojnie można to traktować jako oddzielną książkę, a uważam, że jest lepsza niż jej poprzedniczki. Gwarantuję wam świetną zabawę - nie tylko intensywność emocji, ale też solidną dawkę humoru, a bohaterowie zdobędą wasze serce już od pierwszego spotkania.

Na koniec taki zabawny moment, jeden z moich ulubionych:
"Wącham ser.
- Rany, włoski. Dojrzały. Pachnie niesamowicie.
Liam unosi brew.
- Może wolicie zostać sami?
Odkładam ser na blat i głaszczę czule.
- Nie. Pragnę go, lecz przecież nie należy do mnie. Będę więc wzdychać do niego z oddali.
Liam wyjmuje z szafki papierową torbę.
- Nie ma mowy. Nie wolno stawać na drodze prawdziwej miłości."

A wam, która część się najbardziej podobała? A może żadna? Piszcie w komentarzach! :)
Czytaj dalej »

poniedziałek, 29 stycznia 2018

[RECENZJA] Aurora Rose Reynolds - Until Trevor | PREMIERA


Tytuł: Until Trevor
Autor: Aurora Rose Reynolds
Seria: Do utraty tchu (oryg. Until)
Data premiery: 2018-01-23
Liczba stron: 240
Wydawnictwo: Editio

„Until Trevor” to już druga część serii „Until” Aurory Rose Reynolds. Pierwszą część „Until November” przeczytałam już kilka miesięcy temu. Niestety nie byłam nią zbyt zachwycona, a teraz właściwie niewiele z niej pamiętam. Dlatego do „Until Trevor” podeszłam z rezerwą, nie oczekując nic wielkiego.

Trevor i Liz przyjaźnili się przez kilka miesięcy, aż pewnego dnia doszło pomiędzy nimi do czegoś, co sprawiło, że Trevor zaczął unikać Liz. Zawstydzona i odrzucona dziewczyna wyrzuciła go ze swojego życia. Podczas, gdy ona uczyła się żyć bez niego, Trevor walczył ze swoimi uczuciami, które sprawiały, że coraz trudniej było mu o niej zapomnieć. Liz nie chce mu dać drugiej szansy, aby nie zostać z ponownie złamanym sercem, ale Trevor nie poddaje się tak łatwo. Za wszelką cenę chce jej udowodnić, że powinna otworzyć na niego swoje serce.

"- To się wydarzy.
- Co? - pytam, w zdumieniu marszcząc brwi. Trevor unosi dłoń i przeciąga palcem przez środek mojej twarzy, od czoła do podbródka.
- Ty i ja, będziemy razem."
Bohaterów poznajemy już w Until November. Trevor jest bratem Ashera, a Liz to najlepsza przyjaciółka November. Autorka trochę wspominała o nich, ale nie wiadomo było co dokładnie działo się pomiędzy tą dwójką, aż do tej części. Pierwsze strony zapowiadały się nawet ciekawie. Oczywiście nie oczekiwałam żadnej głębokiej, poruszającej historii, bo już po pierwszej części domyśliłam się, że cała seria ma lekki, niewymagający klimat. Autorka powoli wprowadzała nas w życie Trevora i Liz, i nawet zaczynałam się wkręcać, dopóki nie zaczęli ze sobą chodzić, i wszystko nagle zaczęło się robić mdłe i nudne. Przeczytałam ledwo kilkadziesiąt stron, a oni już planowali wspólne mieszkanie, adopcję psa i wszystkie te inne rzeczy.

Bohaterowie sami w sobie byli mdli i płytcy. Brakowało mi tego czegoś, co sprawiłoby, że ich polubię. O ile Liz była w porządku, rzuciła kilka zabawnych tekstów i trzymała głowę na karku, tak Trevora w pewnym momencie nie mogłam znieść. Uwielbiam silnych, władczych męskich bohaterów. Wiem, że autorka miała zamysł wykreować braci Mayson na aroganckich dupków, którzy mają złote serce i kochają całym sobą swoje dziewczyny, ale poległa przy tworzeniu Trevora. Zbyt mocno rozkazywał Liz, za bardzo chciał ją kontrolować i egoistycznie robił wszystko po jego myśli, nieważne, czy Liz się na to zgadzała, czy nie. Niestety nie polubiłam go i to w dużej mierze składa się na moją negatywną recenzję.

"- Dziękuję – mówi, rzucając mi się w ramiona.
- Za co?
- Za to, że się go pozbyłeś […]
- Zawsze będę cię chronił."
Bardzo lubię od czasu do czasu przeczytać takie lekkie, niewymagające, słodkie historie. Są odprężające i niewymagające, idealnie na wieczór po ciężkim, stresującym dniu. I właściwie dlatego podjęłam decyzję, że jeszcze raz dam szansę autorce. Ale mam za sobą już drugą jej książkę i jestem na nie. Bo jednak nawet od lekkiej powieści wymagam tego „czegoś”, co sprawi, że spędzę przyjemnie te kilka godzin.

Zupełnie nie podchodzi mi styl pisania autorki i to chyba razi mnie najbardziej w jej książkach. Przynosi mi na myśl opowiadania na bloggerze, które tak namiętnie czytałam, mając ledwie dwanaście lat. Fabuła kręci się szybko, nie ma w niej nic zaskakującego, ani intrygującego, a jak już dzieje się coś, co ma niby dać efekt tego „wow!”, jest to po prostu płytkie i denne. Bohaterowie przez całą książkę robili w kółko to samo, a ja już przewracałam oczami, czekając na coś, co wreszcie mnie zaciekawi. Niestety, nie doczekałam się.

"Nie sądziłam, że mogłabym cię znienawidzić, ale właśnie udowodniłeś, że się myliłam."

Nie lubię pisać negatywnych opinii, bo wiem, że dla wielu pisarzy książki są jak dzieci, ale niestety nie potrafię powiedzieć wiele dobrego o twórczości Aurory Rose Reynolds. Patrząc na wiele pięciogwiazdkowych opinii na goodreads, pewnie wielu osobom spodobałoby się „Until Trevor”. Należę to niewielu osób, które wystawiły tej książce negatywną opinię, więc jeśli szukacie czegoś lekkiego i bez ciężkiej fabuły, możecie spróbować. Nie gwarantuję wspaniałej zabawy, bo jak dla mnie książka nie jest warta tylu dobrych opinii, ale wiele czytelniczek widziało tu coś więcej niż mdłych bohaterów i nudną fabułę, więc może akurat wam się spodoba. Decyzja należy do was. Po prostu nie wymagajcie od tej książki zbyt wiele ;)
Czytaj dalej »

sobota, 27 stycznia 2018

[Recenzja] Elizabeth O'Roark - Przebudzenie Olivii


Tytuł: Przebudzenie Olivii
Autor: Elizabeth O'Roark
Data premiery: 2017-10-26
Liczba stron: 432
Tytuł w oryginale: Waking Olivia
Wydawnictwo: Kobiece

„Przebudzenie Olivii” Elizabeth O’Roark przewijało mi się na przeróżnych stronach tyle razy, że postanowiłam przeczytać ją z czystej ciekawości. Nigdy dotąd nie słyszałam o tej autorce, a okładka jakoś mnie nie przekonała, ale jeśli nauczyłam się czegoś czytając literaturę, to tego, że okładka i opis prawie nigdy nie odzwierciedlają historii, jaka znajduje się w środku.

„Nikt nie zna jej lepiej ode mnie. Nikt nie wie, jaka naprawdę jest krucha i jak pełna słodyczy. Tylko ja to wiem. I mimo ciągłych kłótni między nami nie ma dwóch innych osób na tej sali tak stworzonych dla siebie jak my dwoje.”
Olivia Finnegan codziennie musi walczyć ze swoimi demonami. Nie śpi spokojnie, budzi się daleko od domu i wydaje się, że nie ma nawet jednej osoby, która próbowałaby jej pomóc. Gdy zostaje wyrzucona z college’u za pobicie, jedyną inną uczelnią, która zgadza się ją przyjąć jest Uniwersytet w Kolorado. Postanawia przyjąć życiową szansę i trafia do żeńskiej drużyny biegaczek – gdzie jej trenerem zostaje tylko kilka lat starszy, przystojny i irytujący Will Langstrom. Już od pierwszego spotkania nie potrafią się ze sobą dogadać. On nie ukrywa, że nie chce jej w swojej drużynie, a ona nie ukrywa swojej niechęci do niego. Ostatnie czego chce Will to zakochanie się w swojej studentce, zwłaszcza gdy ma tak mało czasu dla siebie, zajęty dbaniem o farmę. Jednak gdy odkrywa z czym zmaga się Olivia, postanawia za wszelką cenę jej pomóc. Żadne z nich nie jest przygotowane, że nienawiść tak szybko przeobrazi się w coś poważniejszego…

„Wparowała do tego pokoju niczym modelka na wybiegu, cała opalona, z nogami do samej szyi, wielkimi, zielonymi oczami i wszystkowiedzącym uśmiechem. Taka dziewczyna stwarza problem samym swym istnieniem, po czym rozmyślnie go tylko eskaluje.”
Miałam trudny start z książką. Mój problem polegał na tym, że nie mogłam polubić ani głównego bohatera, ani głównej bohaterki. Zazwyczaj uwielbiam historie, które rozpoczynają się nienawiścią, a kończą miłością, ale bałam się, że z tą książką się nie polubimy. Zachowanie Willa i Olivii podchodziło pod zachowanie dzieciaków z podstawówki, a nie dorosłych. Ale potem robiło się coraz ciekawiej, a ja nie mogłam oderwać wzroku od lektury i nie wiem nawet kiedy dotarłam do ostatniej strony.

„W chwilach takich jak ta nieomal żałuję, że nie jestem dobrym człowiekiem. Taki, który umie uszczęśliwiać innych. Albo przynajmniej takim, który ich nie krzywdzi.”
Skończyło się na tym, że pokochałam relację między Willem i Olivią. Autorka stopniowo wprowadza nas w ich historię, a nienawiść pomiędzy nimi maleje, przeobrażając się w pożądanie, troskliwość i namiętność. Zarówno Will, jak i Olivia, mają równie wybuchliwe charaktery. Will hardo stoi przy swoim, nie pozwalając sobie na interesowanie się Olivią, nieważne jak piękna i pociągająca jest. Skupiony na spełnianiu swoich życiowych celów, stara się trzymać od niej z dala. Jest dla niej oziębły, krytyczny i wymaga o wiele więcej, niż od reszty dziewczyn z drużyny. To jeden z powodów, dla których na początku nie pałałam do niego sympatią, ale potem wszystko zaczęłam bardziej rozumieć, a jego zachowanie zaczęło mieć sens. Natomiast Olivia nie pozwala sobą pomiatać. Jej ognisty charakter w połączeniu z gburowatością Willa stanowią mieszankę wybuchową, która skutkowała w wielu komicznych sytuacjach. Cięty język Olivii wielokrotnie doprowadzał bohaterów do kłótni, które rozbawiały mnie do łez.

„Ma taki drobny mięsień u nasady żuchwy, który zaczyna drżeć, kiedy robi się zły. Znam ten skurcz już tak dobrze, że jesteśmy prawie jak rodzina.”
A potem, gdy wreszcie zaczęliśmy odkrywać co kryje się za tajemniczym tytułowym „przebudzeniem” i ukazała się troskliwa strona Willa oraz krucha, złamana strona Olivii, nie potrafiłam ich nie pokochać. Will, ryzykując utratą posady i łamiąc wszystkie zasady uczelni, całym sobą chciał pomóc Olivii zwalczyć jej demony. Ich zakazana miłość tworzy seksowną, intrygującą historię, która posiada uwagę czytelnika aż do ostatniej strony.

„Kocham ją tak bardzo, że ledwo mogę to w sobie pomieścić.”
Historia, chociaż momentami zabawna, łamie serce. Przeszłość Olivii jest ciężka, wstrząsająca i przykra. Kibicowałam Willowi, aby sprawił, że jej dusza zazna wreszcie spokoju i będzie tym kimś, kto wreszcie się nią zaopiekuje. Samotność to cholernie ciężka sprawa, zwłaszcza kiedy trzeba walczyć z okrutnymi demonami, które panują nad całym twoim ciałem, duchem i życiem. Obserwowanie jak Will troskliwie stara się być jej pomocną dłonią, rozczuliło moje serce.

„-Tyle lat, a ona wciąż uważa, że ją uratowałem.
- Bo tak było, Will. A ona uratowała ciebie.”
„Przebudzenie Olivii” to rewelacyjna książka, ale mam małe zastrzeżenie co do zakończenia. Myślę, że autorka niepotrzebnie wtrąciła kilka spraw, bo wydały się wymuszone i zbyt pośpieszone. Albo może nie „niepotrzebnie”, ale mogła trochę lepiej je rozwinąć. Skupiła wiele ważnych wydarzeń w kilkunastu krótkich stronach, co trochę zepsuło mi urok całej książki. Ale nie na tyle, żeby powiedzieć, że mi się nie podobało. Bo podobało mi się bardzo. A większość pewnie nawet nie zwróci na to uwagi.

„- Ale z ciebie zołza – wzdycha. - Nic dziwnego, że mojego brata to kręci.”

Elizabeth O’Roark zaserwowała kawał dobrze przemyślanej historii miłosnej. Książka jest intrygująca, ciekawa, nieprzewidywalna i za to autorka ma u mnie ogromny plus. Tajemniczość i sekrety trzymają w napięciu, sprawiają, że nie można odłożyć książki na bok. A wątek miłosny dodaje książce humoru i pikanterii. Wszystko to składa się na naprawdę dobrą książkę, zachęcam was do zajrzenia do niej, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście!
Czytaj dalej »

środa, 24 stycznia 2018

[Recenzja] Claire Kingsley - Always Have | KSIĄŻKA ANGLOJĘZYCZNA


Tytuł: Always Have
Autor: Claire Kingsley
Premiera: 20 września 2016
Seria: Always
Język: Angielski

„Always Have” Claire Kingsley to pierwsza część serii „Always”, wydana w języku angielskim.
Książka wpadła mi w ręce, kiedy przeglądałam przecenione romanse na Amazonie. Nigdy wcześniej nie słyszałam o autorce, ale przyciągnęła mnie okładka oraz fakt, że to romans rozpoczynający się od wieloletniej przyjaźni.

Kylie zbliża się do trzydziestki. Jej noworocznym postanowieniem jest porzucenie nic nieznaczących numerków z facetami i ustatkowanie się z dobrym mężczyzną. Braxton jest przystojny, ma wspaniale umięśnione ciało, zniewalający uśmiech i jest jej najlepszym przyjacielem. Zdobywa każdą kobietę, jaka mu się wymarzy, oprócz tej jednej, której pragnie od lat - Kylie. Ona nie chce spojrzeć na niego jak na kogoś więcej, bo wie, że Baxton nie chce się angażować w związki. On boi się zaryzykować utratą przyjaźni, przez powiedzenie o swoich uczuciach. Przez lata obserwuje Kylie, gdy ta umawia się z innymi mężczyznami. Żadne z nich nie wtrąca się w życie uczuciowe drugiego, nie rozmawiają o miłości, trzymają się linii, która trzyma ich jako przyjaciół. Co się stanie, gdy ich niewypowiedziany układ zostanie zerwany, a oni pozwolą pożądaniu przejąć kontrolę?

Trochę tydzień po przeczytaniu tej książki, wciąż mam mieszane uczucia. Lubię czytać romanse, które rozpoczynają się dobrą, solidną przyjaźnią. Taka historia opisana została chociażby we „Frigid” J. Lynn, „Elli i Michy” Jessici Sorensen, czy nawet w mojej ostatniej wielkiej miłości, „Consolation” Corinne Michaels. Książki tego typu przynoszą za sobą coś innego, niż każdy inny romans. Dlatego też byłam bardzo ciekawa co zaserwuje mi Claire Kingsley. Przez pierwszą część historii czułam frustrację, gdy autorka wprowadzała nas w historię Kylie, Braxtona, a także jego siostry, Selene. Moją najmniej ulubioną częścią romansów jest ten moment, kiedy trzeba przejść przez związki głównych bohaterów z innymi osobami. W takich momentach mam ochotę wejść do tej historii i potrząsnąć ramionami bohaterów, że prawdziwą miłość mają przed sobą, ale są zbyt ślepi, żeby ją zobaczyć. Ale potem akcja zaczęła się rozkręcać, a ja wreszcie wkręciłam się w klimat.

„Always Have” to nie tylko historia o miłości, ale też o przyjaźni. Bohaterowie przyjaźń stawiają na najwyższym szczeblu wartości, nawet ponad miłością. Z rozwijającym się uczuciem pomiędzy Braxtonem a Kylie, nie musieli poradzić sobie tylko oni, ale także Selene, która najbardziej na świecie nie chciała stracić Kylie, swojej najlepszej przyjaciółki. Nadal nie wiem jak czuć się względem Selene. Rozumiem jej sposób myślenia, ale wielokrotnie byłam zirytowana jej zachowaniem. Wiem, że druga część tej serii skupia się na jej historii, więc chciałabym ją przeczytać i zobaczyć czy przekonam się do jej postaci.

„Płaczę i śmieję się jednocześnie. Kocha mnie. Odwzajemnia to co czuję, a to co czuję jest tak ogromne, że prawie nie mogę w to uwierzyć. Nikt nigdy nie będzie się równał z moim Braxtonem. Nigdy nie będę chciała innego.”
Mam dwa małe problemy z tą książką. Po pierwsze, nie podobało mi się to strasznie szybkie tempo akcji. O ile jeszcze na początku autorka powoli wkręcała czytelnika w historię, tak później wszystko zaczęło dziać się tak nagle. W jednym momencie Braxton wzdychał do Kylie na odległość, w drugim oni już byli razem. Być może to tylko moje odczucia, bo przecież oni znali się przez kilkanaście dobrych lat i ominęli cały proces poznawania się, ale nadal, oczekiwałam czegoś więcej. Po drugie, chociaż bohaterowie wielokrotnie powtarzali, że są najlepszymi przyjaciółmi od czasów, kiedy byli dziećmi, czułam niedosyt po sposobie w jaki autorka to ukazała. Czy to nie tak, że najlepsi przyjaciele powinni spędzać ze sobą czas, a przynajmniej od czasu do czasu rozmawiać? Ja mam wrażenie, że oni przez większość czasu się unikali, nawet wtedy, kiedy uczucia jeszcze nie wchodziły w grę – przynajmniej nie jawnie.

Ale tak poza moimi osobistymi uczuciami, których większość pewnie nawet nie zauważy, książka jest przyjemna. Może nie z najwyższej półki, bo zdecydowanie czytałam lepsze, ale nie jest też zła. A ja nigdy nie odmówię romansowi rozpoczynającemu się od przyjaźni. „Always Have” było bardzo fajną, ciepłą historią miłosną. Miło było zobaczyć jak Kylie i Braxton próbują walczyć z uczuciem, które mogło zrujnować ich przyjaźń cenioną przez nich bardziej niż cokolwiek innego, a potem z ciepłym sercem czytałam jak stają się czymś, co mogło trwać na zawsze. W książce nie działo się nic dramatycznego, ani ciężkiego, a Claire Kingsley zaserwowała lekką, uroczą, a momentami nawet seksowną historię.

Czytaj dalej »

sobota, 20 stycznia 2018

[Recenzja] Eve Jagger - Cash


Tytuł: Cash
Autor: Eve Jagger
Seria: Sexy Bastard
Data premiery: 2017-11-23
Liczba stron: 328
Wydawnictwo: Kobiece

„Cash” to druga książka z serii „Sexy Bastard” Eve Jagger, ale pierwsza, po jaką sięgnęłam. Do tej pory nie miałam żadnej styczności z twórczością tej pisarki. Trudno znaleźć dobrą literaturę erotyczną, ze względu na nudne, przerysowane schematy, przewidywalną fabułę i nieumiejętne opisywanie scen łóżkowych, co pojawia się w naprawdę wielu książkach tego typu. Ale postanowiłam, że dam szansę Eve Jagger – i zostałam miło zaskoczona.

Cash jest właścicielem i barmanem jednego z najgorętszych barów w Atlancie. Kobiety ustawiają się do niego w kolejce, prosząc o wspólną noc. W łóżku chętnie daje im wszystko, co chcą, wprowadzając tylko jedną, ważną zasadę – żadnych zobowiązań. Tylko seks i „żegnam”. Savannah jest prawniczką, na najlepszej drodze do awansu. Ale jej życie miłosne kręci się wokół wielu nieudanych randek i złamanego serca. Dopóki nie poznaje Casha, który składa jej propozycję zaspokojenia jej potrzeb seksualnych. Tylko, że Savannah nie bawi się w przygody na jedną noc, a już na pewno nie z czarującym Cashem, najlepszym przyjacielem chłopaka jej przyjaciółki, mężczyzną, który codziennie ma w łóżku inną kobietę. Gdyby tylko nie czuli do siebie tak mocnego pożądania…

„Czasami musisz po prostu to zrobić, bez roztrząsania. Miłość jest chaotyczna, nieuporządkowana, a ty możesz się sparzyć, lecz mimo to przesz to przodu.”
Chyba każda kobieta lubi od czasu do czasu przeczytać dobry erotyk. Wiem, że ja lubię, ale właśnie – słowo klucz – „dobry”. Nie interesują mnie książki, w których co dwie strony bohaterowie uprawiają seks. Eve Jagger dała mi dokładnie to, czego szukałam. Okładka na pierwszy rzut oka nie jest niczym oryginalnym, na półkach wielu księgarni znajdziemy książki z nagą klatką mężczyzny na frontowej stronie. A jednak wiele z nas w końcu po nie sięga, nieprawdaż? Opis właściwie też nie przyciąga, bo nie wyróżnia się niczym, wśród tylu innych propozycji. Więc co sprawiło, że książka mi się spodobała?

„To właśnie różnica między potrzebą, a kochaniem. Coś, czego potrzebujesz, możesz łatwo zastąpić czymś, co zaspokaja cię w ten sam sposób, jednak miłości nie da się zastąpić czymś innym. Miłość to coś, o co walczysz.”
Cash czaruje czytelnika już od pierwszej strony. Chociaż wszyscy widzą go jako kobieciarza, wczytując się w resztę historii, okazuje się, że jest w nim o wiele, wiele więcej. Bardzo podobało mi się to, jak autorka stopniowo rozwijała jego postać i wkręcała nas w jego życie. Jest arogancki, pewny siebie i czarujący, ale też opiekuńczy i kochany. Savannah za to jest kobietą niezależną, która zawsze stawia na swoim i nie pozwala innym porządkować jej życia. Oboje mają za sobą trudną przeszłość, która niesie ból aż do teraz. Kiedy ich relacja się rozkręca, okazuje się, że poza niezaprzeczalnym przyciąganiem i pożądaniem, łączy ich o wiele więcej. Ich wspólne przekomarzania i zaloty sprawiły, że wkręciłam się w ich związek już od samego początku.

Wbrew pozorom, historia, którą zaserwowała Eve Jagger nie jest błaha. Przeszłość bohaterów staje na drodze ich szczęściu, tajemnice nieubłagalnie próbują wyjść na światło dzienne. Autorka serwuje nam dobrą fabułę, która dodaje książce charakteru i nutkę niepokoju. Powieść nie jest przesycona scenami łóżkowymi, a te poprowadzone są dobrze i interesująco, wkręcając czytelnika. Dla mnie wielkim plusem jest wprowadzenie dobrej, interesującej fabuły, która pomaga mi poznać głównych bohaterów. Bez tego nie potrafię się wkręcić w ich relację, a sceny łóżkowe stają się nudne. Eve Jagger wykonała dobrą robotę.

„Potrzeba to nie miłość i nieważne, co z nią zrobisz, nigdy się miłością nie stanie.” 
Biorąc się za „Casha”, bałam się, że nie połapię się w historii, bo nie przeczytałam pierwszej książki. I rzeczywiście, czasami nie bardzo wiedziałam o co chodzi, gdy autorka powracała do sytuacji przedstawionych w poprzedniej części, ale zaraz wszystko było wyjaśnione. Chociaż bohaterowie książek przeplatają się w każdych częściach, uważam, że spokojnie można je czytać jako oddzielne historie. Jestem pewna, że kiedyś sięgnę po resztę książek z serii „Sexy Bastard”, bo chcę poznać resztę tych czarujących chłopaków.

Dużym plusem jest tu lekkie pióro autorki. Książkę czyta się szybko, spokojnie można ją przerobić w jeden wieczór. Autorka serwuje przyjemną historię z dobrym humorem i nutką pikanterii, ze świetnymi bohaterami i ciekawą fabułą. Jeśli szukacie jakiegoś lekkiego erotyka, „Cash” z pewnością przypadnie wam do gustu. 


Książki z serii "Sexy Bastard":





Czytaj dalej »

czwartek, 18 stycznia 2018

Bonusowa świąteczna scena z "The Consolation Duet" Corinne Michaels!


Wiele autorów publikuje dodatkowe lub usunięte sceny ze swoich książek na blogach czy stronach internetowych. Kiedy przeglądałam inne książki Corinne Michaels, do ręki wpadła mi bonusowa scena ze świętami Natalie i Liama, i od razu wiedziałam, że muszę się nią z wami podzielić. Chociaż święta już minęły, z pewnością miło będzie się wam ją czytało. Przetłumaczyłam ją osobiście, więc prosiłabym tekstu nie udostępniać. No i radzę nie czytać, jeśli nie zapoznaliście się najpierw z Consolation i Conviction, bo akcja dzieje się już daleko po zakończeniu książek, więc możecie sobie kilka rzeczy zaspoilerować :) Miłego czytania!






- Kochanie? Możesz tu podejść? – Liam woła z salonu, gdzie powinien ustawiać choinkę. To nie może być nic dobrego.

- Co do cholery? – wydaję zduszony okrzyk, gdy wchodzę do pokoju. Tylko on. Tylko mój mąż mógł przywiązać drzewko do sufitu i do nóg kanapy oraz pianina. – Liam! To nie jest namiot! To choinka.

- Ciągle się wywracała, więc ją naprawiłem – promienieje dumą.

Nawet nie mam słów, aby opisać idiotyzm, który tkwi w tym jakże wspaniałym, utalentowanym, mężczyźnie, który właściwie jest geniuszem. Bo naprawdę? Uwiązać drzewko?

- Napraw ją jeszcze raz! Naprawdę myślisz, że to zadziała? Aarabele potknie się o liny, nawet nie wspominając o twoim synu, który wkłada wszystko do buzi! – kręcę głową w niedowierzaniu.

Zakłada ręce i spogląda na swoją robotę. – Wszystko będzie w porządku. Stoi rzetelnie, w porównaniu z tym jak było jeszcze piętnaście minut temu. Plus, nawet nie musiałem użyć taśmy.

Moje życie z Liamem zawsze jest pełne niespodzianek. Trzyma mnie w gotowości, to na pewno. To pierwsze święta Shane’a i daliśmy z siebie wszystko. Odwiedziliśmy moich rodziców w Arkansas, potem polecieliśmy do Ohio, żeby zobaczyć się z jego tatą. Na szczęście daliśmy radę wrócić do domu, aby spędzić święta pod własnym dachem. Ale to oznaczało, że dostaliśmy ostatnią dostępną choinkę. Była o pół metra za wysoka i musieli ją uciąć, aby się zmieściła, ale nadal jest za duża.

To jest po prostu niedorzeczne. – Jesteś niepoważny, Liam! Sznur jest praktycznie przybity do sufitu!

Postanawiam wyjść z pokoju zanim powiem coś głupiego – świąteczna radość i te sprawy – ale jego silne ramiona oplatają się wokół mojej sylwetki. Tak bardzo jak mam ochotę go odepchnąć, nie potrafię. Jego dotyk rozmiękcza moje serce, a cała moja złość znika. Wszystko w naszym wspólnym czasie jest wyjątkowe.

- Lee – szepcze do mojego ucha. – Jest szansa, że nie będzie mnie tu w następne święta. Naprawdę chcesz je spędzić wkurzając się o choinkę?

Niech go diabli.

Moja głowa odsuwa się w bok, gdy ociera się zarostem o moją szyję. – Dlaczego sprawiasz, że tak łatwo ci wybaczam?

- Bo mnie kochasz.

- A i tak ciągle mnie denerwujesz.

-Athair! – Aarabelle wbiega do pokoju, witając Liama słowami „tato” po celtycku i zatrzymuje się, spoglądając na choinkę. – Uh oh – mówi, odwracając się do Liama.

Obydwoje się śmiejemy, a on całuje mnie w szyję. – Idź przyrządzić talerz dla Mikołaja, kobieto – daje mi klapsa w tyłek, łagodnie popychając w stronę drzwi.

Odwracam się i posyłam w jego stronę spojrzenie. – Masz szczęście, że jesteś gorący.

Idę do kuchni i przygotowuję talerz batoników proteinowych – najwyraźniej Święty Mikołaj musi nabrać sił w naszym domu, a nikt nie pozwolił mi gotować… - a potem biorę piwo. To były żądania Liama – Mikołaj potrzebuje „jedzenia dla mężczyzn”, ponieważ „to gówno z ciasteczkami i mlekiem nie doda mu sił. A ma wiele gówna do zrobienia.” Więc najwyraźniej uczymy nasze dzieci, że Mikołaj lubi zdrowe batoniki i alkohol.

- Lee! – krzyczy Liam. – Przyprowadź tu swój tyłek!

Nasz dom wygląda jakby wybuchła w nim bomba. Rzeczy są rozsypane po każdym pokoju, torby tarasują korytarz, to śmiertelna pułapka. Biorę talerz i Sama Adamsa, i wchodzę do salonu.

Prawie upuszczam talerz.

Właściwie to jestem w szoku, że tego nie robię.

Choinka nadal jest przywiązana. Jednakże teraz Aarabelle jest opleciona światełkami, a Shane uderza o siebie dwie ozdoby, które jakimś cudem jeszcze nie pękły. Liam stoi na drabinie ze światełkami. – Czy twoi rodzice kiedykolwiek ubierali choinkę? – pytam, podchodząc do dzieci. – Jakim cudem wszystko pogorszyłeś w te pięć minut kiedy mnie nie było?

- Mama! – Aarabelle obraca się, jeszcze bardziej się zaplątując. – Łane światełka!

- Tak, kochanie – zaczynam ją rozplątywać i zabieram szklane ozdoby od Shane’a. Kiedy już odsuwam ich na bezpieczną odległość od ich ojca i bałaganu jakim jest nasza choinka, podchodzę, aby pomóc.

Liam rzuca światełka na podłogę. – Nie chcą się okręcić wokół liny.

- Masz na myśli tą linę przygwożdżoną do sufitu? – przewracam oczami. – Jak ty przeszedłeś BUDs? Czy nie musicie tam budować rzeczy i przetrwać z pudełkiem zapałek i kijem?

Liam rzuca we mnie gałązką. – Nie jestem MacGyverem. Albo Chuckiem Norrisem?

- Nie, nie jesteś – rzucam w jego stronę uśmieszek. – On ustawiłby choinkę, wyprostował ją i zapalił w kominku już w wieku Shane’a. Sprawiłby, że choinka ustawiłaby się samoistnie, podczas gdy on grillowałby krowę i opróżniał butelkę whiskey. Chuck Norris to twardziel.

- Więc lecisz na twardzieli?

- Lecę na facetów, którzy potrafią naprawiać rzeczy. Nie tak jak mój mąż osioł, który potrzebuje do tego liny albo taśmy klejącej.

Liam schodzi z drabiny z błyskiem w oku. Obejmuje mnie, przyciągając do siebie. – Naprawiłem ciebie.

- Nie wiedziałam, że byłam zepsuta – uśmiecham się.

Ale naprawił mnie. Naprawił nas wszystkich. Jego miłość, cierpliwość i wytrwałość skleiły mnie w całość. Liam wypełnił luki o których nawet nie miałam pojęcia. Teraz jest tym, co trzyma nas wszystkich razem.

- Nie zepsuta, a trochę popękana. I może trochę wgnieciona – pochyla się i przyciska swoje usta do moich, zanim mam szansę na odpowiedź.

- Ja ci dam wgnieciona.

- Możesz mi dać buziaka – proponuje.

Odsuwam się i ciężko wzdycham, aby się z nim zabawić. Liam mocno mnie ściska i ociera swoim zarostem o moją szyję. – Liam! – protestuję.

- Pocałuj mnie – żąda.

Moje ręce obejmują jego twarz, gdy przyciskam usta do jego. Trzyma mnie blisko, a jego dłonie suną po moich plecach, przytrzymując mnie blisko przy nim. Drzewko przywiązane do sufitu, dzieci zaplątane w światełka, cały bałagan i szaleństwo, wszystko to znika. Mimo, że pocałunek jest krótki, jest pełen pasji i uwielbienia. Zatracam się w Liamie dopóki ktoś nie ciągnie mnie za nogę.

- Mamo!

Odsuwamy się od siebie ze śmiechem.

- Mamo! Mikołaj przyjdzie?

Kucam, pstrykam ją w nosek i uśmiecham się. – Tak, księżniczko. Chodźmy do łóżka, żeby Mikołaj mógł przyjść.

- Tęsknię za czasami, kiedy nie miała jakiegoś dziwnego radaru, który wyłapuje każdy moment kiedy cię dotykam.

Wybucham śmiechem. – Po prostu nienawidzi kiedy nie zwracasz na nią uwagi.

- Czy to prawda, Aara? – Przyciąga ją w swoje ramiona. – Tak jest? Chcesz mojej uwagi? – pyta żartobliwie. Chichocze, kiedy Liam podrzuca ją w powietrze i łapie. Biorę Shane, a dźwięki jej chichotów wypełniają powietrze.

Kiedy kładziemy dzieciaki do łóżka, Liam zaczyna znosić wszystkie prezenty ze strychu. Oh, ta nadchodząca radość, kiedy będzie musiał złożyć domek dla lalek Aarabelle. Jestem w połowie podekscytowana, a w połowie przerażona.

- Wykupiłaś cały sklep z zabawkami?

- Kiedy są mali, po prostu wydaje się, że jest tego dużo. Przestań marudzić. Pomyśl o tym jak o ćwiczeniach. Przy okazji, twoje mięśnie wyglądają na trochę mniej… wyrobione?

- Zabawne – jego oczy zwężają się kiedy go klepię. Oczywiście, że to daleka prawda. Liam ćwiczy każdego dnia, nawet jeśli nie może pójść na siłownię. Co to był za widok, kiedy robił pompki z Aarabelle na jego plecach. Cholernie seksowny widok.

- Tak sądzę – wzruszam ramionami, rzucając w jego stronę mój najbardziej niewinny uśmieszek.

Podchodzi do przodu. – Nie zapominajmy co się stało ostatnim razem kiedy insynuowałaś, że jestem gruby.

Moje myśli wracają do tamtego wieczora. Wieczora, kiedy coś zmieniło się w naszej przyjaźni. Wieczora, kiedy spojrzałam na niego inaczej. Kręcę głową. – Nie tym razem, Przystojniaku. Masz robotę do wykonania.

Jego uśmiech znika. – Robotę?

- Myślisz, że kto złoży ten domek dla lalek?

- Chyba sobie ze mnie kurwa żartujesz.

- Nie. Do roboty.

Bierze piwo ze stołu, kopie pozostałości liny i światełka na bok, podczas gdy ja staram się udekorować drzewko. Kilka następnych godzin mija na przeklinaniu Liama, który przeklina fabryki zabawek.

Liam wyrzuca śrubokręt i instrukcję za siebie. – Przysięgam na Boga! Ludzie, którzy tworzą te rzeczy to wcielenie diabła. Wiedzą, że ojcowie na całym świecie siedzą całą noc próbując ogarnąć, gdzie przykręcić kawałek J34, bo to śrubka, która wygląda jak każda cholerna inna śrubka!

- Jeśli użyjesz jakiegokolwiek ze swoich „naprawiających” narzędzi, nigdy więcej nie będziemy uprawiać seksu – ostrzegam go.

- Nie potrafisz mi się oprzeć.

- Przekonajmy się.

Łapie instrukcje i wraca do roboty. Po kolejnych dwóch godzinach i niezliczonych piwach, domek dla lalek i mata do zabaw Shane’a zostają złożone – prawidłowo, z małą kupką pozostałych tajemniczych części, które niby przypadkiem wyrzuca do kosza, kiedy ja zawieszam kokardki. 

Idziemy na górę, mając nadzieję na kilka godzin snu. Wchodzę do łazienki, aby się przygotować i zatrzymuję się przed lustrem, aby spojrzeć na swoje odbicie. Przysięgam, że wczoraj nie miałam tych zmarszczek.

W lustrze widzę Liama, opierającego się o drzwi. – Wyglądasz pięknie.

- Kłamiesz.

- Jesteś perfekcyjna, Lee. – Staje za mną i przytula do swojej klatki piersiowej. – Nie masz pojęcia jak bardzo cię kocham, kochanie.

Wychylam się do tyłu, opierając głowę o jego ramię. – Mam bardzo dobre pojęcie, ale nie kochasz mnie tak bardzo, jak ja kocham ciebie.

- Wątpliwe.

Pozostajemy w tej pozycji, pozwalając momentowi trwać najdłużej jak to możliwe. Z naszymi pracami, jego nieobecnościami, dwójką dzieci, domem i po prostu życiem… nie ma ich zbyt wiele.

- A teraz – chrapliwy głos Liama odbija się echem w pokoju. – Chcę otworzyć mój prezent.

Jego usta znajdują się tuż pod moim uchem. – Tak? A byłeś grzeczny?

- Bardzo – znowu mnie całuje.

- Może jesteś na liście niegrzecznych.

Język Liama zjeżdża po mojej szyi, kiedy ściąga ramiączko mojego stanika. – Tylko z tobą.

Jego ręce jadą po moim brzuchu, aż łapie moje piersi. Jęczę, odsuwając głowę w bok, kiedy je masuje i ciągnie. Łapie mnie za biodra i obraca. Nie mija nawet jedno bicie serca, a jego usta już odnajdują moje. Nasze języki odnajdują siebie, a on trzyma tył mojej głowy i mój tyłek. Całujemy się, jakbyśmy nie całowali się od miesięcy. Ciężko oddychamy kiedy odsuwa się ode mnie. Patrzy w moje czy i nie musi nic mówić. Wiem czego potrzebuje – mnie.

Liam niedługo wyjeżdża i ta myśl ciężko nad nami wisi. Kolejny wyjazd na misję. Kolejne poświęcenie naszego wspólnego czasu, ale to nasze życie i wiedziałam, że to nadejdzie.

- Kocham cię. Bardzo – mówię mu jedyną rzecz, której moje serce jest pewne w tym momencie.

- Wiem. A ja kocham ciebie. A teraz przymknij się, żebym mógł ci pokazać jak bardzo.

Zaciskam usta, a Liam zdejmuje moją bluzkę. Na szczęście dla mnie, ma na sobie tylko bokserki, żebym miała łatwy dostęp. Moje dłonie wędrują po każdym calu jego klatki piersiowej. Śledzę każdą krzywiznę i równię jego ciała.

Boże, jestem szczęściarą.

Unosi mnie do góry i sadza na zlewie. Zimny granit sprawia, że gwałtownie zaczerpuje wdech. Liam odpada na kolana, ściąga moje majtki i zarzuca moje nogi na swoje ramiona. Moja głowa opada do tyłu, uderzając o lustro, gdy ociera język o moją łechtaczkę.

Jęczę, a on kontynuuje doprowadzanie mnie do szaleństwa. Moje dłonie mocno ściskają brzegi, gdy Liam mnie pożera. Porusza się w rytmie, który jednocześnie jest irytujący i odurzający. – Liam – błagam. – Proszę, potrzebuję cię.

Gryzie mnie, a ja się rozpadam. Wykrzykuję jego imię, a on nieustająco krąży i ssie. Zatrzymuje się, ściąga swoje bokserki i przyciąga mnie na krawędź. – Wesołych Świąt, kochanie – mówi, zanim wchodzi we mnie powoli.

- Najlepszy. Prezent. Na. Świecie.

Gdy kończymy się kochać, Liam zanosi mnie do łóżka. Szeroko otwiera ramiona, a ja wtulam się w zgięcie jego ramienia. Przytulanie się nie jest jego ulubioną rzeczą, ale wie jak wiele to dla mnie znaczy. Wiele nocy spędzę zimno i samotnie w tym łóżku, więc dopóki jest w domu, potrzebuję jego ciepła.

- Dobranoc, Lee.

- Dobranoc, skarbie.

Zapadamy w sen, owinięci w siebie.

- Mamo! Athair! Mamo! Mikołaj psisiedł! – Przysięgam, że dopiero co zamknęłam oczy.

Liam podnosi Aarę do naszego łóżka i przytula do swojej klatki piersiowej. – Naprawdę?

- Chodź i zobacz! Chodź i zobacz, Athair! Mikołaj psisiedł! – piszczy, gdy on ją łaskocze.

- No to chodźmy zobaczyć! – Liam jest podekscytowany bardziej niż ktokolwiek. Ale patrząc na to, że spędził godziny na składaniu domku dla lalek, wyobrażam sobie, że chce zobaczyć jej reakcję.

Aarabelle zeskakuje z łóżka i biegnie do pokoju Shane’a. – Wśtawaj, Shane! Mikołaj psisiedł! – szturcha go przez barierki.

Podnoszę go i podążamy za Aarabelle na dół, jej śliczne loczki powiewają za nią, gdy biegnie.

Pukanie w drzwi zatrzymuje naszą dwójkę. Moje serce nadal lekko się zatrzymuje. Ten odgłos przenosi mnie do wspomnień, nieważne jak bardzo staram się temu zapobiec. Wiem, że to szalone. Wiem, że Liam jest teraz bezpieczny, ale usłyszenie, że twój mąż nie żyje to coś, czego nigdy nie zapomnę.

- Oczekujesz kogoś? – pyta.

- Nie,  ty?

Nie widzieliśmy się z nikim, kiedy oblatywaliśmy kraj. Więc nie mam pojęcia kto mógłby nas odwiedzić o szóstej rano.

Aarabelle biegnie do drwi, zapominając o prezentach. Liam unosi ją do góry, a ja biorę butelkę Shane’a. Nie obchodzi go nic, poza jedzeniem. Oczy prawie wychodzą mi z orbit, gdy wchodzę do salonu. Wszyscy tu są.

Każdy z nich.

Jackson, Catherine, Mark, Aaron i Quinn. O szóstej rano, wszyscy tu są.

- Mamo! – Aarabelle krzyczy, kiedy jej „wujkowie” przekazują ją sobie. – Mikołaj odwiedził domy wsistkich!

- Wesołych Świąt! Przybyłem obdarzyć was mą boską mądrością w ten świąteczny czas. Daj staremu wujkowi przytulasa, co? – Mark idzie w moją stroną z szeroko otwartymi ramionami.

- Jesteś idiotą. Kiedy te święcenia kapłańskie wygasną?

- Kochasz mnie – odpowiada.

Przez sekundę obserwuje widok wokół nas i zaczyna się histerycznie śmiać. – Stary, jesteś szczególny, wiesz? Niezła robota z linami.

Jęczę. – Nie. Pochlebiaj. Mu. Co wy wszyscy tu robicie?

Catherine wyciąga ręce po dziecko. – Ponieważ jesteśmy rodziną i chcieliśmy spędzić poranek świąteczny z naszą rodziną.

Jackson obejmuje ją ramieniem, gdy ona trzyma Shane’a. – Liam to zorganizował. Wiedział, że chciałabyś, aby te święta były specjalne.

Spoglądam na mojego męża, który siedzi na podłodze z Aarabelle. Biega pomiędzy Markiem a Liamem, korzystając z uwagi jaką jej poświęcają. Aaron i Quinn siedzą na kanapie, śmieją się i popychają. Catherine i Jackson przeżywają mały moment, kiedy patrzą na Shane’a i myślą o wspólnej przyszłości. Liam ciągle daje mi coś, o czym nawet nie wiedziałam, że mi potrzeba. Zaplanował ten poranek dla mnie. Otoczona ludźmi, których kocham. Jasne, są lekko świrnięci, ale to tylko sprawia, że jest tak idealnie. Wiedział, że to był jedyny prezent, który miał znaczenie i znowu – podarował mi go.

Liam łapie moje spojrzenie i mruga. Podchodzę do niego, a on mnie do siebie przyciąga. – Szczęśliwa?

Patrzę w jego niebieskie oczy. – Jestem szczęśliwa z tobą.


- To dobrze – całuje mnie w nos. – Wesołych Świąt, kochanie. To tylko początek.


Czytaj dalej »

wtorek, 16 stycznia 2018

[Recenzja] Corinne Michaels - The Consolation Duet (Consolation & Conviction)


Tytuły: Consolation i Conviction
Seria: Salvation: The Consolation Duet
Autor: Corinne Michaels
Data premiery: 2017-10-11 (Constolation) & 2017-12-05 (Conviction)
Liczba stron: 400 & 360
Wydawnictwo: Szósty Zmysł

Corinne Michaels to jedna z tych autorek, w których zakochujemy się natychmiastowo. Książki „Consolation” i „Conviction” już od bardzo dawna przewijały mi się na różnych stronach, postanowiłam jednak, że przeczytam je, kiedy na rynku dostępne będą już obydwie części, bo nie lubię czytać serii z odstępami czasowymi pomiędzy wydaniami. Już po pierwszych kilkunastu stronach okazało się, że nie bezpodstawnie te tytuły górują na szczytach najlepszych książek. Żałuję, że nie dałam rady przeczytać ich jeszcze w 2017, bo z ręką na sercu mówię, że znalazłyby się na liście moich top książek tamtego roku.

„Nie powinnam tego chcieć.
Ale chcę.Nie powinno mi być tak dobrze w jego ramionach.
Ale jest.Powinnam kazać mu wyjść i zwiększyć dystans między nami.
Ale nie potrafię.”

The Consolation Duet to część serii Salvation, która w oryginale rozpoczęła się książkami Beloved i Beholden (The Belonging Duet) – które opowiadają nam historię Jacksona i Catherine, dobrze znanych nam z tych części. Nie jestem pewna dlaczego wydawnictwo Szósty Zmysł rozpoczęło tłumaczenie właśnie od historii Liama i Natalie, i czy w ogóle mają w planach wydać poprzednie części, ale chętnie przeczytam je po angielsku i dla was zrecenzuję.

„Człowiek czuje się całkowicie bezradny, gdy patrzy, jak jedyna osoba, której pragnie się ponad wszystko na świecie, prawdopodobnie opuszcza cię już na zawsze.”

Natalie prowadzi życie idealne – ma kochającego męża, dziecko w drodze, dom z widokiem na ocean. Aż kilka dni przez narodzinami ich pierwszego dziecka, słyszy pukanie do drzwi i dowiaduje się, że jej mąż Aaron zginął na misji za granicą. Całe jej życie się rozpada, a ona zostaje samotną matką i wdową, nie wiedząc jak sobie poradzić z życiem bez ukochanego i wypełnić pustkę w sercu po jego stracie. Na pomoc przybywa Liam, najlepszy przyjaciel zmarłego męża Natalie, który obiecał zająć się jego rodziną. Po kilku latach przyjaźni, żadne z nich nie spodziewa się, że w tej trudnej sytuacji pojawi się pomiędzy nimi silniejsze uczucie. Liam staje się dla Natalie podporą w trudnych momentach, sprawia, że na jej usta wraca prawdziwy uśmiech i pomaga jej stać się silną dla jej córki. Tym samym nieodwracalnie skrada jej serce. Żadne z nich nie chce poddać się uczuciu, a pomiędzy nimi zawsze staje dusza zmarłego Aarona, najlepszego przyjaciela i męża. Muszą podjąć decyzję, czy pozwolą sobie na coś więcej, czy pozostaną jedynie przyjaciółmi.

„Liam leży na kanapie ze śpiącą Aarabelle na piersi. Jej malutka rączka obejmuje jego dłoń. Przytulają się do siebie. Jego wielkie ciało osłania ją, gdy trzyma ją w pasie. Widok łamie mi serce i jednocześnie skleja je na nowo. Jestem rozdarta. Jedna część mnie smuci się, że Liam nie jest jej ojcem. Druga część jest wdzięczna, że to Liam.”

Jestem absolutnie, po uszy zakochana w historii Liama i Natalie. To moje pierwsze książki Corinne Michaels, ale zdecydowanie nie ostatnie. Autorka wykonała kawał wspaniałej roboty tworząc fabułę i każdego z bohaterów, nawet tych drugoplanowych. Liam to mężczyzna idealny, chociaż ma też swoje wady. Jest seksowny, kochany, czarujący, opiekuńczy, niezawodny i właściwie mogłabym tak iść jeszcze dłużej. Moje serce do tej pory się rozpływa, po tym jak przez dwie książki mogłam śledzić jak mocno i bezinteresownie dbał o Natalie i wychowywał jej córkę, Aarabelle, jakby była jego własną. To, jak mocno pokochał Aarę i się nią zajmował, skradło moje serce. Sprawił, że w ich życiu zawitało światło nawet w najciemniejszych momentach. Mogłabym się rozpisać na strony, jak mocno pokochałam tę postać, ale chyba nie byłoby sensu. Sami przeczytajcie, a przekonacie się, że nie przesadzam. Za to Natalie, to naprawdę silna kobieta, która po tylu przejściach, po tylu upadkach, podniosła się i wychowała swoją córkę najlepiej jak potrafiła. Chociaż to tylko postać książkowa, jestem z niej strasznie dumna za bycie wspaniałą matką i kobietą.

„Patrzy na mnie, jakbym ją ocalił. Szkoda, że nie wie, że dla mnie robi to samo."

Miłość jaka połączyła głównych bohaterów to miłość, której szukamy przez całe życie. Opiera się na zaufaniu, wzajemnym wsparciu i akceptacji. Liam i Natalie musieli przejść przez wiele ciężkich momentów, ale to ich wzajemna miłość pomogła im przetrwać. Wzajemnie siebie ocalili, a nawet nie mieli tego w planach. Kocham to, że żadne z nich właściwie nie myślało o sobie jako o kimś więcej, kiedy to jeszcze Natalie była żoną Aarona, a jednak okazało się, że to właśnie oni byli pisani sobie, aby być razem na zawsze. Ich historia rozwijała się we własnym tempie i dlatego była jeszcze lepsza. Są książki, które niepotrzebnie zostały rozłożone na dwie części, które spokojnie można było skrócić do jednej. Ale opisanie historii Liama i Natalie w dwóch książkach było dobrym wyborem, bo to dało możliwość na rozwinięcie wszystkiego w swoim czasie i nie pośpieszanie akcji.

„Moje serce jest twoje, moja miłość jest twoja, moje dni i noce są twoje. Będę cię trzymać, będę cię wspierać, dam ci wszystko co posiadam.”

Zakończenie Consolation totalnie mnie rozwaliło, nie byłam na nie przygotowana. Właściwie myślałam o wielu rzeczach, które mogą się stać i naprowadzić na fabułę drugiej części, ale nie spodziewałam się właśnie tego. Nawet nie przyszło mi do głowy. Pierwszy raz się cieszę, że powstrzymałam się przed spojrzeniem na zakończenie, jak to mam w zwyczaju robić. Nieprzewidywalność tej książki sprawiła, że była jeszcze bardziej uzależniająca.
 „Jestem w domu. Jestem kompletna. Jestem cała. I jestem jego.”

Ani pierwsza część, ani druga, nie oszczędziła bohaterom na cierpieniu. Chociaż w moim odniesieniu to pierwsza była odrobinę lżejsza, bo właściwie była wprowadzeniem do związku między Liamem, a Natalie, nie było momentu, żebym się nudziła. Przeczytałam trzy książki w trzy dni (razem z „It Ends With Us” Colleen Hoover). Przez te kilka godzin, które spędziłam na wgłębianie się w historię, byłam całkowicie odcięta od świata i zastanawiam się czy w ogóle oddychałam. Napisana jest prosto, świetnie, a kiedy dochodzimy do końca, pragniemy tylko więcej.

„To ty masz moje serce. To ty trzymasz mój świat.”

Chociaż w tle jest wiele smutku, cierpienia i ciężkich sytuacji, książka jest utrzymana w przyjemnym nastroju. Historia Liama, Natalie, a nawet Aarabelle, jest zabawna, przyjemna i łapie za serce. Nie na darmo na Goodreads ma tyle pięciogwiazdkowych opinii, a na stronie empik.com utrzymuje się jako jedna z najlepszych romansów. Mogłabym poruszyć jeszcze tak wiele kwestii, ale nie chcę wam niczego spoilerować – tą historię po prostu trzeba przeżyć. Jeśli zastanawiacie się czy wziąć się za te pozycje, to nie ma się nad czym zastanawiać. Gwarantuję wam kilka godzin dobrej lektury, zdecydowanie nie będziecie się nudzić.

„Walcz! Walcz o mnie. Walcz o nas. Po prostu odejdziesz? Oddasz mnie, jakbym nic nie znaczyła?”

W czwartek na bloga dodam małą niespodziankę dla fanów tych książek, więc czekajcie ;)
Czytaj dalej »

sobota, 13 stycznia 2018

[Recenzja] Colleen Hoover - It Ends With Us


Tytuł: It Ends With Us
Autor: Colleen Hoover
Data premiery: 2017-10-11
Liczba stron: 352
Wydawnictwo: Otwarte

Zanim przejdę do recenzji, chciałam was zapytać, czytacie książki w języku angielskim? Uważam, że jest tyle perełek, które nie dotarły na polski rynek i pewnie nie zostaną przetłumaczone przez długi czas, albo nawet w ogóle, że szkoda je pomijać, nawet jeśli są w języku angielskim. Osobiście dla mnie nie jest to żaden problem i zastanawiam się czy nie chcielibyście, abym od czasu dodawała recenzje książek anglojęzycznych. Bardzo bym prosiła, abyście zostawili w komentarzu swoje własne opinie na ten temat. A teraz zapraszam do recenzji „It Ends With Us”!


Colleen Hoover to autorka, która ma szczególne miejsce w moim sercu, bo to właśnie ona wprowadziła mnie w świat literatury kiedy jeszcze byłam przeciwko książkom. Pokochałam ją już za czasów „Hopeless” – pierwszego romansu jaki kiedykolwiek przeczytałam. Uwielbiam jej książki, jedne mniej, inne bardziej, ale każda zawsze ma w sobie coś nowego, oryginalnego. Kiedy widzę, że wydaje coś nowego, mam ochotę od razu mieć to w swoich rękach, nieważne, czy to w języku angielskim, czy polskim. Mam jednak taki problem, że nie potrafię do jej książek zasiąść bez uprzedniego przygotowania się emocjonalnie, bo Hoover zawsze wyciska ze mnie wszystkie możliwe emocje. Dlatego też „It Ends With Us” odkładałam aż do 2018 roku.

„To, że ktoś cię krzywdzi, nie oznacza, że możesz tak po prostu przestać go kochać. To nie czyny sprawiają najwięcej bólu, lecz miłość. Gdyby czynom nie towarzyszyła miłość, ból byłby trochę łatwiejszy do zniesienia.”
Długo zastanawiałam się, czy powinnam wstawiać do recenzji opis fabuły, właściwie to pisałam go kilka razy i usuwałam. Postanowiłam jednak, że będzie to pierwsza recenzja, w której go nie będzie. Uważam, że to jedna z tych historii, które po prostu trzeba przeczytać osobiście, bo żadne słowa nie oddadzą tego, o czym opowiada ta powieść.

„Nie ma czegoś takiego jak źli ludzie. Po prostu wszyscy czasami robimy złe rzeczy.”
Jak pisałam we wstępie, dość długo odkładałam przeczytanie tej pozycji. Dokładnie zdawałam sobie sprawę, że jest to dla autorki bardzo osobista książka. Colleen Hoover w „It Ends With Us” porusza temat przemocy domowej, wplatając w książkę momenty z jej własnego życia. Długo się zastanawiałam, czy jestem gotowa by przez nią przejść, dlatego, że okazało się, że dla mnie to także coś osobistego. I chociaż nie przeżyłam przemocy domowej osobiście, widziałam ją u bliskich mi osób. Przez lata zastanawiałam się co musi czuć i myśleć osoba, która jest poniżana przez kogoś, kto powinien ją kochać, szanować, zapewnić bezpieczeństwo.  Autorka dała mi odpowiedź na wiele pytań, otworzyła mi oczy na kilka spraw, których do tej pory nie rozumiałam.

„Jeśli moje życie będzie wystarczająco dobre, żebyś mogła zostać jego częścią, odnajdę cię.”
„It Ends With Us” to jedna z najmocniejszych książek, jakie dane mi było przeczytać. Przemoc domowa jest czymś okropnym i smutnym - dzieje się pod dachem, który powinien być schronieniem, bezpiecznym azylem, powinien być wypełniony miłością. Autorka wprowadza nas w historię Lily, kobiety, która zakochuje się w mężczyźnie, zakłada z nim rodzinę, tylko po to, aby w piętnaście sekund całe jej życie,  wszystko w co wierzy i kocha, zmieniło się diametralnie. Najbardziej boli mnie to, że na początku naprawdę lubiłam Ryle’a i chyba dokładnie o to chodziło autorce. Skoro ja, jako czytelniczka, nie spodziewałam się tego, do czego to wszystko doprowadzi, to jak mogła zrobić to Lily, która kochała go całym sercem i oddała mu swoje życie? Colleen Hoover swoimi słowami wręcz zmusza nas do przemyśleń. Zadajemy sobie pytania dlaczego od niego nie odeszła, dlaczego mu zaufała, dlaczego go usprawiedliwiała, jak mogła go kochać. Daje nam wgląd w umysł kobiety, która jest bita przez człowieka, którego kocha całą sobą i pozwala nam zrozumieć każdą podjętą przez nią decyzję.

„Ludzie często nie mogą zrozumieć, dlaczego kobiety nie odchodzą. A gdzie się podziali ci, którzy nie mogą pojąć, dlaczego mężczyźni stosują przemoc? Bo czy to nie mężczyźni powinni ponosić całą winę?”
Chyba najbardziej z całej historii podobały mi się wpisy z pamiętników, które Lily pisała jeszcze jako nastolatka w formie listów do Ellen DeGeneres. Dają nam dokładny wgląd w przeszłość Lily i tego jak silny wpływ na jej życie miał Atlas, chłopak, który był jej pierwszą miłością, pierwszym prawdziwym przyjacielem i człowiekiem, którego uratowała. Już od początku mocno pokochałam tego chłopaka. Jej pamiętniki tworzą kontrast między jej przeszłością, a teraźniejszością – pokazują dwa aspekty jej życia, które mają równie mocny wpływ na to kim jest Lily. Może się wydawać, że skoro pojawia się dwóch mężczyzn, to będzie również trójkąt miłosny. Tu chyba mogę was zapewnić, że to coś o wiele, wiele głębszego i chyba musicie po prostu zaufać autorce. Uwierzcie, że będzie warto.

„Jeśli w przyszłości… jakimś cudem znowu będziesz w stanie się zakochać… zakochaj się we mnie. – Przyciska usta do mojego czoła. – Nadal lubię cię bardziej niż innych, Lily. To się nigdy nie zmieni.”
Przez długi czas, zanim jeszcze przeczytałam książkę, zastanawiałam się do czego odnosi się tytuł (dosłownie tłumacząc - „to kończy się na nas”). Okazało się, że w książce te słowa są dokładnie użyte w danym momencie i nie mogłabym być bardziej dumna i szczęśliwa z takiego obrotu spraw. To podsumowanie tego jak silna jest główna bohaterka, która przeszła przez piekło, ale powstała i żyła dalej.

„Przesuwa usta do mojego ucha i szepcze. – Lily, możesz już przestać płynąć. Wreszcie dotarliśmy do brzegu.”
Przyznam szczerze, recenzja przysporzyła mi wiele problemów. Głównie dlatego, że czytając miałam tak wiele myśli w głowie, których do tej pory nie potrafię uporządkować, więc mam problem z przelaniem tego na tekst. Wydaje się, że wszystko co chcę napisać, zaraz ucieka mi z głowy, a zastępowane jest inną, równie ważną myślą. Chcę jednak powiedzieć, że to jedna z tych książek, dla której warto poświęcić kilka godzin. To pierwsza książka od bardzo dawna, którą pochłonęłam w jeden wieczór, nie odrywając się od niej na krok. Czytałam ją trzymając się za serce, wchłaniając każdą stronę z ciężkim oddechem. Książka jest niesamowicie bolesna, szczera i łamie serce.

„- Jesteśmy dokładnie tacy sami - powiedział.
Spojrzałam mu w oczy.
- Ja i Ty?
Pokręcił głową.
- Nie. Rośliny i ludzie. Rośliny potrzebują miłości, żeby przetrwać. Ludzie też. Żeby przeżyć, od początku musimy mieć wystarczająco dużo miłości ze strony rodziców. Jeśli rodzice nam tę miłość okazują, stajemy się lepszymi ludźmi. A jeśli nas zaniedbują... - Ściszył głos. Zabrzmiało to jakoś smutno. (...) - Jeśli nas zaniedbują, stajemy się bezdomni i niezdolni do tego, co ważne.”

„It Ends With Us” reprezentuje każdą kobietę, która musiała przejść przez piekło, kochając niewłaściwą osobę. Hoover opowiada tylko jedną z wielu możliwych historii, przeprowadza nas przez etapy niszczącej relacji i pomaga ponownie odnaleźć szczęście. Ukazuje jak trudno jest odrzucić wszystko co się stworzyło, wszystko co się kocha, nawet jeśli niszczy to nas kawałek po kawałku. Bohaterka książki miała takie szczęście, że miała ludzi wokół, którzy ją kochali i wspierali w każdej podjętej decyzji. Miała przyjaciół, Atlasa, matkę, która dokładnie rozumiała wszystko, przez co Lily przechodziła i ją wspierała. Ale na świecie jest wiele kobiet, które nie mają nikogo i codziennie wstają, wystarczająco silne by żyć. Jestem bardzo dumna z Colleen Hoover za stworzenie historii, która jest tak inspirująca dla wielu kobiet. Uważam, że każdy powinien ją przeczytać, chociażby po to, aby z r o z u m i e ć
Czytaj dalej »

wtorek, 9 stycznia 2018

[Recenzja] Whitney G. - Turbulencja


Tytuł: Turbulencja
Autor: Whitney G.
Data premiery: 2017-11-23
Liczba stron: 480
Tytuł w oryginale: Turbulence
Wydawnictwo: Kobiece

Z Whitney G. nie miałam jeszcze nic wspólnego, właściwie to słyszę o niej pierwszy raz w życiu - "Turbulencja" to pierwsza jej książka po jaką sięgnęłam. Sam opis nie zachęcił mnie do lektury, ale wiadomo, że z opisami jest różnie i rzadko kiedy oddają to, o czym jest książka. A jako, że o tej powieści było tak głośno w ostatnich miesiącach (przynajmniej takie jest moje odczucie) i tak wielu czytelników się nią zachwycało, postanowiłam, że ją przeczytam.

Gdy Gillian wprowadza się do Nowego Jorku, wierzy, że to magiczne miejsce przyniesie jej sukces w karierze pisarskiej. Jednak życie ma dla niej inne plany, gdy po pewnym skandalu jej marzenia legną w gruzach. Zostaje sprzątaczką oraz stewardesą, a do tego okazuje się, że jej wieloletni chłopak zdradza ją z innymi kobietami. Chcąc zapomnieć o byłym chłopaku, wybiera się na imprezę, na której poznaje Jake’a - pilota pracującego w tej samej linii lotniczej, co ona sama. Rozpoczyna się ich burzliwy, namiętny, ale zakazany romans. Zimna, arogancka natura Jake’a nie pozwala im na coś więcej, poza seksem, a demony przeszłości stają na ich drodze do szczęścia.

„Ci, którzy zadają ból, nie mogą decydować kiedy powinien się skończyć.”
Powiem szczerze, jest to moje pierwsze rozczarowanie tego roku. Nawet ogromne rozczarowanie, bo dawno nie czułam takiej ulgi kończąc jakąś książkę, jak właśnie przy tym tytule. Miałam nadzieję na dobrą lekturę, przewijało mi się tyle dobrych ocen i recenzji, że myślałam, że znajdę tu naprawdę dobrą historię, a tymczasem dostałam zlepek nudnych scen seksu i niewykorzystany pomysł, który mógł być naprawdę dobrą historią. Wymęczyłam się strasznie – książkę przeczytałam w dwa dni, ale nie dlatego, że tak mnie wciągnęła, lecz dlatego, że po prostu chciałam mieć ją jak najszybciej z głowy.

Autorka miała ciekawy pomysł na historię, momentami nawet trzymała w napięciu, gdyby nie to, że główni bohaterowie strasznie mnie zniechęcili i całkowicie zniknęło moje zainteresowanie ich historią. Gillian jest naiwną, pozbawioną charakteru bohaterką, która myśli nie tą częścią ciała, którą powinna. Rozumiem, że można kogoś mocno pożądać, a nawet się zakochać, ale trzeba przy tym mieć też rozsądek i nie gubić umiejętności korzystania z niego. Typowo dla takich powieści, Jake od samego początku mówił, że nie może ich łączyć nic więcej, jak tylko seks. A Gillian oczywiście po cichu wierzyła, że czeka ich wielka miłość. Nieważne ile razy ją zranił, nieważne ile razy przez niego płakała, zawsze mu wybaczała. Straciłam rachubę ile razy użyła słów „Teraz to naprawdę koniec” odnośnie jej burzliwego związku z pilotem. Jeśli chodzi o Jake’a, mam mieszane uczucia co do jego postaci. Zdecydowanie był znośniejszy niż Gillian i o wiele bardziej interesowała mnie jego historia, ale wszystko zepsuła jego arogancka postawa. Moja irytacja wzniosła na naprawdę wysokie poziomy, a nie znoszę, kiedy muszę się zmuszać do dokończenia książki.

„Ile razy mnie sparzyłeś?
Trzy, cztery, pięć, może dziesięć?
Czy to ja sparzyłam ciebie?
Tak, ty to zrobiłeś, i to nie raz.
Powinnam odejść pierwsza, abyś mógł pójść za moim przykładem.
Ale chyba od początku wiedziałeś, że tego nie chciałam…”
Czytałam wiele erotyków, w których opisy seksu były poprowadzone umiejętnie i ciekawie, przyprawiając mnie nawet o rumieńce – chociażby ostatnio zrecenzowany przeze mnie „Cel” Elle Kennedy, czy „Stinger” Mii Sheridan. Natomiast tutaj to wszystko było po prostu nudne i przesycone. Jeśli chodzi o wulgarne słownictwo, zazwyczaj nie mam z tym problemu, ale tutaj się on pojawił. Pomijając fakt, że książka w większej części składa się ze scen „łóżkowych” (bo ciężko powiedzieć, żeby często przebywali w tym łóżku), mam jednak wrażenie, że autorka wypisała sobie na kartce te kilka wulgarnych słów i używała ich najczęściej jak się dało, chyba mając na celu dodać pikanterii, której ani trochę nie dało się wyczuć. Były momenty, kiedy po prostu nie mogłam przejść przez te fragmenty i je pomijałam, bo w kółko było jedno i to samo.

Gdyby nie to, że większa część powieści składa się z nudnych, powtarzających się fragmentów akcji (seks, kłótnia, Jake łamiący serce Gillian, seks na zgodę), książka miała predyspozycje na dobrą historię. Widać, że autorka miała ciekawy zamysł, niestety przykro mi powiedzieć, ale poległa w wykorzystaniu go. Nie mogę tu nie wspomnieć o zakończeniu, które zostawiło niedosyt – po tych wielu kłótniach i brudach, które się nazbierały pomiędzy Gillian i Jakem, oczekiwałam na coś więcej niż seks na zgodę i udawanie, że nic się nie stało. Mam wrażenie, że autorka miała pomysł na zakończenie, bo nawet dobrze je prowadziła, a potem nagle musiała przerwać i szybko nabazgrała ostatnie kilka stron, żeby tylko pogodzić bohaterów. Pisząc tę recenzję, mocno się zastanawiam, co takiego w tej książce zauważyli inni czytelnicy, czego nie mogę dostrzec ja.

Pozwolę sobie na stwierdzenie, że powieść spodoba się fanom Greya. Osobiście nie czytałam książek (i nie mam takiego zamiaru), ale widziałam filmy i wydaje mi się, że znajdziecie tu coś dla siebie. Nie chcę skreślać Whitney G. po jednej książce, bo nie lubię tego robić, dlatego może jeszcze kiedyś sięgnę po jakąś jej historię. Na razie jednak mówię „nie” i no cóż, nie polecam "Turbulencji".


Czytaj dalej »

niedziela, 7 stycznia 2018

[Recenzja] Elle Kennedy - Cel


Tytuł: Cel
Autor: Elle Kennedy
Data premiery: 2017-10-23
Liczba stron: 427
Tytuł w oryginale: The Goal
Wydawnictwo: Zysk i S-ka


„Cel” to czwarta i ostatnia część jednej z moich ulubionych serii ‘Off-Campus’ Elle Kennedy. Trochę przeciągałam w czasie jej przeczytanie, a to dlatego, że czytanie książek Elle Kennedy jak dla mnie trwa o wiele za krótko, a ja potem wpadam w depresję, bo potrzebuję więcej. Postaram się napisać recenzję tak, żeby wam niczego nie zaspoilerować, ale może być trudno.

Sabrina James pochodzi z biednego domu. Mieszka z bezczelnym ojczymem i niekoniecznie najmilszą babcią, a żadne z rodziców nie jest obecne w jej życiu. Ciężko pracuje w dwóch miejscach, łącząc to jednocześnie ze studiami przygotowującymi ją do uzyskania miejsca na Harvardzie, na kierunku prawniczym. Całe życie ma szczegółowo zaplanowane – wyrwać się z Bostonu, zostać dobrze zarabiającą prawniczką i spełniać swoje cele życiowe. W planie nie ma miejsca na chłopaka… aż jeden wypad z przyjaciółkami do baru i namiętny seks w samochodzie z Tuckerem wszystko zmienia. John Tucker to wolny strzelec. Wśród swoich przyjaciół to on zawsze rokował najwyżej w szansach na ustatkowanie się z dziewczyną. Ale kiedy wszyscy jego kumple znajdują swoje drugie połówki, on nadal pozostaje singlem. Gdy Sabrina i Tucker spotykają się w barze, od razu coś ich do siebie ciągnie. Ale umawiają się, że jedyne co ich połączy to jedna noc. Co jeśli ten jeden raz nie wystarczy, a ich ciała będą domagały się więcej?

„Bo miłość to ostateczny cel.”
Sabrinę i Tuckera poznajemy już w poprzednich częściach. Sabrina pojawiała się sporadycznie, najpierw jako dziewczyna Beau, potem jako jedna z dziewczyn, z którymi przespał się Dean. Tucker natomiast jest jednym ze współlokatorów chłopaków z poprzednich powieści. Już w „Podboju” dowiadujemy się, że Tucker przez coś przechodzi, jako, że te dwie książki dzieją się prawie w tym samym czasie. A w zakończeniu wyjawia on szokującą informację na temat jego i Sabriny (której nie będę spoilerowała tym, którzy nie czytali poprzedniej części). W tej książce autorka wreszcie przedstawia nam całą ich historię.

Przystojny playboy, dziewczyna, która okręca go sobie wokół palca i jedna sytuacja, która zmienia całą historię to przepis na książkę Elle Kennedy. A jednak przewidywalność jej powieści nie jest ani trochę zła. Biorąc się za „Cel” właściwie od początku wiedziałam, w którą stronę zmierza historia, głównie przez to, że cała bomba została zrzucona już w poprzedniej części. Ale byłam strasznie ciekawa jak do tego wszystkiego doszło i jak tych dwoje się poznało, skoro dotąd nie było pomiędzy nimi praktycznie żadnych interakcji.

„Nieważne, ile masz zer na koncie. Każdy z nas cierpi. I każdy kocha. Jesteśmy tacy sami. A twoja przeszłość, to, z kim mieszkasz, skąd pochodzisz, też nie musi mieć znaczenia. Sama tworzysz własną przyszłość i chciałbym zobaczyć, dokąd prowadzi twoja droga.”
Wiele fragmentów tej części nakładało się z tym, o czym czytaliśmy już w historii Deana i Allie, i dopiero gdzieś od połowy książki zaczęło dziać się coś nowego. Dla osób, które znają poprzednie książki, pierwsza połowa może wydawać się lekko nudna. Ja jednak o wiele bardziej skupiłam się na tym jak przebiegała relacja pomiędzy Tuckerem, a Sabriną, żeby czuć się znudzona tym, co przecież już było. Poza tym, miło było przeczytać jaki wpływ miały niektóre sytuacje na inne osoby, poza tymi, których już wiemy. Za to jestem troszkę, troszeczkę zła na autorkę, że drugi raz złamała mi serce śmiercią jednego z bohaterów - z czym nadal się z tym nie pogodziłam.

"Czasem ludzie wkradają się w twoje życie, i nagle nie masz pojęcia, jak mogłaś żyć bez nich. (...)"
Relacja głównych bohaterów „Celu” jest dość specyficzna, bo przez większość czasu ich związek to właściwie nie związek. Sabrina jest dziewczyną, która nie lubi polegać na innych, twardo trzyma się swoich planów i nie daje innym dyktować jej życia, czy podejmować za nią decyzji. Moim zdaniem jest też jedną z najbardziej bezinteresownych książkowych bohaterek. Przez większość książki w pewnym sensie trzymała Tuckera na dystans. Godziła się jedynie na seks, chociaż niezaprzeczalnie coraz bardziej się do niego przywiązywała. Aż do momentu, który zmienił całą ich dotychczasową relację, a ona zdecydowała, że pozwoli mu odejść, jeśli chce, tylko dlatego, że nie chciała być dla niego ciężarem i powodem, dla którego zrezygnuje ze swoich planów na przyszłość. Naprawdę byłam pod wrażeniem, że była gotowa sama zmierzyć się z trudną sytuacją, jeśli tylko odejście miałoby go uszczęśliwić. To tylko sprawiło, że polubiłam ją jeszcze bardziej. Natomiast Tucker to ten typ, w którym idzie się zakochać od pierwszego spotkania. Jest kochany, wyrozumiały, dojrzały i niezawodny. Zawsze walczył o Sabrinę, ale też dawał jej przestrzeń, gdy tego potrzebowała, jednocześnie nie dając jej zapomnieć, że mu na niej zależy. Dlatego też jest moim ulubionym bohaterem całej tej serii.

"Nie można być całym światem dla drugiego człowieka. To nie jest zdrowe. Jeśli całe życie jest skoncentrowane na jednej rzeczy, na jednej osobie, to co ci zostanie, jeśli tej osoby zabraknie? Absolutnie nic. (...)"
Uwielbiam każdego, absolutnie każdego głównego bohatera Off-Campus. A teraz miałam okazję pokochać Sabrinę i jeszcze bardziej zakochać się w Tuckerze. Autorka nigdy nie zawiodła mnie przy tworzeniu bohaterów. Nawet, gdy część skupia się na danej parze, nigdy nie zapominała o drugoplanowych postaciach, powoli wprowadzając nas w ich historię. Niestety strasznie irytowała mnie matka Tuckera, która komentowała i krytykowała każde słowo, i każdą decyzję Sabriny, gdy powinna okazać jej wsparcie. Nie wspominając już o obrzydliwym ojczymie Sabriny, którego można jedynie określić jako nic nierobiącego śmiecia, myślącego o sobie, jako o jakimś Bogu, któremu wszystko można. Jego postawa strasznie mnie zniesmaczyła.

„Kiedyś, dawno temu, moim celem było odnieść zawodowy sukces. Nie zdawałam sobie sprawy, że stopnie i stypendia nie były sukcesem. Sukcesem okazali się ludzie, których miałam szczęście spotkać w swoim życiu.”

Cała książka jest niezwykle przyjemna, ciekawa i seksowna. Elle Kennedy nie boi się bezwstydnie opisywać momentów seksu, a to zawsze nadaje jej książkom pikanterii. „Cel” był zabawną, lekką powieścią, taką, do której z chęcią się wraca. Czekam tylko na zapowiedziany spin-off serii, rozpoczynający się historią Fitzy’ego. Zdecydowanie polecam ją osobom, które lubią lekkie, ale ciekawe historie miłosne z nutką pikanterii i solidną dawką humoru.  

VIEW ENGLISH VERSION (soon)
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia