Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Znak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Znak. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 sierpnia 2024

Ella Maise - The Hardest Fall



Zawsze miałam pecha. A kiedy w pobliżu pojawiał się Dylan Reed, wychodziłam na wyjątkową wariatkę.

Wparowałam mu do łazienki. Usiłowałam go pocałować. Ostatecznie rzuciłam się na niego z wałkiem do ciasta, bo myślałam, że jest włamywaczem, a okazało się, że będzie moim nowym współlokatorem. Ups?

Czy mogłoby być bardziej niezręcznie?

Dylan Reed, najprzystojniejszy futbolista na kampusie, i ja, totalna niezdara, która zawsze powie o dwa słowa za dużo. Po moich licznych wpadkach w jego obecności nie dawałam nam żadnych szans. Jednak zaprzyjaźniliśmy się i to jest jeszcze gorsze. Kiedy widzę, jak robi setną pompkę na środku naszego salonu, powtarzam w myślach jak mantrę, że jesteśmy tylko kumplami.

Ale coraz częściej zastanawiam się, czy nie chcę, by był kimś więcej. By po prostu był mój.


Jednym z moich absolutnie ukochanych romansów jest Marriage for One od Elli Maise, więc bardzo nie mogłam się doczekać, aż w końcu poznam The Hardest Fall. Uwielbiam romanse sportowe i studenckie, a to jedyna książka autorki, której jeszcze nie znałam, miałam więc duże oczekiwania. W rzeczywistości jednak okazała się być najsłabszą książką autorki, którą momentami troszkę męczyłam.

Zoe i Dylan mają pecha do pierwszego spotkania: za każdym razem, gdy na siebie wpadają na przestrzeni lat, jedno z nich jest w związku z kimś innym, a na dodatek pakują się w bardzo niezręczne sytuacje. Ona jest bardzo nieśmiałą studentką, a on słynnym na uniwerku sportowcem z rzeszą fanów. Nic więc dziwnego, że Zoe pragnie się trzymać od niego z daleka. Wystarczy jej już upokorzeń w jego obecności. Parę lat po ich pierwszym spotkaniu ich losy splatają się ponownie... w jednym mieszkaniu. Gdy Zoe wita go wałkiem do ciasta, Dylan wyjawia jej, że jego trener dał mu klucze do swojego mieszkania, aby mógł się w nim tymczasowo zatrzymać. Nie powiedział mu jednak, że obecnie mieszka w nim również Zoe. Zmuszeni do pogodzenia się z niespodziewaną sytuacją, Zoe i Dylan nawiązują niespodziewaną przyjaźń. Bo raczej nie wypada próbować czegoś więcej z własnym współlokatorem... prawda?

Jeśli macie ochotę przeczytać spis najbardziej żenujących sytuacji, w jakie może się człowiek wpakować, to oto przedstawiam wam tę książkę. I Zoe, która jest prawdopodobnie mistrzynią wpakowywania się w sytuacje, przez które aż mnie skręcało z zażenowania. Przykład pierwszy: wparowuje mu do łazienki na imprezie, zmuszona przez koleżanki do pocałowania najpopularniejszego futbolisty na uniwerku, ale widzi jego penisa i przy okazji słyszy od niego, że ma dziewczynę, więc ucieka bez słowa. Przykład drugi: gdy wpadają na siebie w mieszkaniu, ona wychodzi właśnie z łazienki po wzięciu prysznica i oczywiście spada jej na jego oczach ręcznik. A to tylko kilka przykładów z całej masy żenujących sytuacji, przez które byłam gotowa dać sobie z tą książką spokój.

Nie mam nic przeciwko nieśmiałym bohaterkom, lubię je - zresztą ja sama jestem taką osobą i bardzo dobrze rozumiem, jak stresujące potrafią być pewne sytuacje. W przypadku Zoe miałam jednak wrażenie, że w pewnym momencie to była jej jedyna cecha osobowości, przez co nie mogłam jej znieść. Przy każdej żenującej sytuacji umierała część mnie. Początek tej historii, kolejne niezręczne spotkania bohaterów, to była dla mnie tragedia, przez którą co chwilę robiłam sobie przerwę. I mam niby uwierzyć, że Zoe zrobiła tak piorunujące pierwsze wrażenie na Dylanie, że nie mógł o niej przestać myśleć?

Dylan to przez dłuższy czas był jedyny pozytywny aspekt tej historii, dzięki któremu brnęłam dalej. Nie pobije co prawda innych chłopaków książkowych, nawet tych stworzonych przez samą Ellę Maise, ale był sympatyczną postacią i z łatwością go polubiłam. Jestem tak przyzwyczajona do tego, że w romansach sportowych główni sportowcy są zawsze tacy sami - popularność uderza im do głowy, a kobiety rzucają u stóp - że naprawdę fajnie jest przeczytać czasami o futboliście, który jest może popularny, ale też bardzo zwyczajny. Ciężko pracuje na swoje sukcesy, nie pozwala, aby sława uderzyła mu do głowy i jest po prostu dobrym człowiekiem.

Książka staje się znośniejsza mniej więcej w połowie i chyba dopiero wtedy zaczęłam się w końcu dobrze bawić. Chociaż nie jest to najlepsza powieści Elli, to jej styl pisania nadal jest jednym z moich ulubionych i chyba dlatego mimo wszystko czytało mi się ją bardzo szybko. Niestety fabularnie nie wyróżnia się niczym szczególnym, przez co trochę się nudziłam. Jeden z wątków, który nadaje tej historii - i samej Zoe - pewnej tajemniczości, moim zdaniem miał potencjał, ale został odrobinę zmarnowany. Żałuję, że w dużej mierze rozwija się dopiero pod koniec, bo mógł być fajnym tłem dla wątku Zoe i Dylana, dzięki czemu byłoby ciekawiej.

The Hardest Fall to niestety taki średniak, a Ella Maise zdecydowanie ma na swoim koncie o wiele lepsze powieści. Chociaż w ogólnym rozrachunku był to dość przyjemny (poza początkiem) romans sportowy, to niestety nie wyróżniający się niczym pośród wielu innych, przez co kilka dni później niewiele już z tej książki pamiętam. A szkoda, bo oczekiwałam od niej więcej. Nadal jednak jestem ogromną fanką twórczości Elli, nie skreślam jej więc po jednej książce, która nie była do końca w moim guście - a wam zdecydowanie bardziej polecam zapoznanie się z innymi tytułami, jak chociażby z Marriage for One.



Ella Maise to pochodząca ze Szwecji młoda pisarka, która zdobyła już pokaźne grono wiernych czytelników. Tworzy powieści z gatunku literatury kobiecej i obyczajowej. Z lekkością przemyca do swoich historii poczucie humoru i skłaniające do refleksji wypowiedzi, a także rozmaite emocje. Wśród opublikowanych przez nią pozycji znajdują się między innymi “The Hardest Fall” oraz “Marriage for One”.


Tytuł: The Hardest Fall
Autor: Ella Maise
Data premiery: 01.07.2024
Wydawnictwo: Znak JednymSłowem
Liczba stron: 416
Ocena: 6/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Znak:


Czytaj dalej »

niedziela, 19 maja 2024

Marcos Bueno, Laia Lopez - Taylor Swift. Podróż przez wszystkie ery



Każdy zna Taylor Swift – jej reputacja ją wyprzedza.

Najbardziej popularna piosenkarka na świecie i pierwsza w historii kobieta czterokrotnie wyróżniona Grammy za najlepszy album roku.

Nieustraszona skandalistka i delikatna romantyczka w jednej osobie.

Autorka tekstów, w których odnalazły się miliony słuchaczy.

Jak zwykła dziewczyna z Pensylwanii stała się jedną z największych ikon muzycznych XXI wieku?

Dzięki tej książce odbędziesz sentymentalną podróż do początków jej kariery, poczujesz niepokorną dziewczyńską energię Shake It Off i zanurzysz się w słodko-gorzkich brzmieniach folklore. Odkryjesz ukryte znaczenia oraz historie, które zainspirowały Taylor, i zobaczysz, jak splatają się z twoim życiem.
Bo skoro trzymasz tę książkę w ręku, też to kiedyś czuł_ś, prawda? Że Taylor, śpiewając o sobie, opowiada również o tobie i o wszystkich tych rzeczach, które pamiętasz zbyt dobrze.


Nie znajdziecie u mnie raczej tego typu książek, ale dzisiaj dla odmiany chciałabym pomówić trochę o muzyce, ogromnej części mojego życia, bez której nie wyobrażam sobie mojego istnienia. Chociaż teraz uważam się za ogromną fankę Taylor Swift, nie zawsze tak było - oczywiście w młodości przewijały mi się jej piosenki, które bardzo lubiłam, ale tak naprawdę w cały lore związany z jej twórczością i w jej albumy wkręciłam się dopiero kilka lat temu, w okolicach premiery folklore. Zresztą, teraz, na fali popularności trasy koncertowej The Eras Tour nie ma na świecie raczej zbyt wielu osób, które nie polubiłyby się z jej twórczością i nie znaleźli chociaż kilku piosenek, które do nich przemówią. Uznałam więc, że fajnie będzie przeczytać książkę napisaną przez swiftie, który był przy piosenkarce podczas każdej z jej największych er i dowiedzieć się czegoś więcej o fenomenie, jakim jest Taylor Swift.

Jak sugeruje nam sam tytuł, książka podzielona jest na wszystkie największe ery Taylor, wykluczając album The Tortured Poets Department, który wyszedł już po napisaniu książki: Taylor Swift, Fearless, Speak Now, Red, 1989, Reputation, Lover, folklore, evermore oraz Midnights. Marcos Bueno, odpowiedzialny za tekst niniejszej książki, zabiera nas w podróż od samych początków dziewczyny z małego miasteczka z ogromnymi marzeniami, aż po dzień dzisiejszy, w którym Taylor stała się jednym z największych fenomenów muzycznych. Przedstawia kulisy powstawania jej największych krążków, ważne wydarzenia w jej życiu, które ukształtowały jej pozycję w branży, analizuje jej największe przeboje, a także stara się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to akurat Taylor Swift zaskarbiła sobie miłość i oddanie milionów fanów na całym świecie.

Jak już wspomniałam, jestem jedną z osób, które dołączyły do fanów tej piosenkarki po czasie, a więc z pewnością nie jestem na tyle "wykwalifikowana", aby wychwytać każdy easter egg, jaki Taylor wrzuca do swoich piosenek, teledysków i albumów. Nie jestem świadoma wszystkich rzeczy, dzięki którym udało jej się nawiązać tak głęboką więź ze swoimi fanami. I fajnie się to czytało z perspektywy osoby, która niemalże daje nam wgląd w swój dziennik lat spędzonych ze swoją ulubioną piosenkarką. Ale czy autor przedstawia nam tu coś odkrywczego? Uważam niestety, że nie. Nie spodziewałam się oczywiście biografii, bo nie o tym miała być ta książka, ale oczekiwałam chyba większej ilości informacji, które być może nie byłyby oczywistością dla przeciętnego fana, takiego jak ja. Najbardziej chyba podobały mi się fragmenty jej wywiadów i różnych wypowiedzi, bo one dają nam największy wgląd w jej twórczość.

Natomiast jeśli chodzi o oprawę graficzną, to jestem po prostu zakochana. Chociażby dla samych ilustracji uważam, że warto mieć tę książkę na swojej półce. Zachwycałam się sztuką Lai Lopez jeszcze zanim dowiedziałam się, że ta książka zostanie u nas w ogóle wydana, bo udało jej się tak pięknie uchwycić magię każdego albumu Taylor i przedstawić kilka najbardziej ikonicznych momentów. Te ilustracje wręcz chce się oprawić w ramkę i powiesić na ścianie - są sztuką samą w sobie i nie da się oderwać od nich wzroku. Zresztą, cała ta książka pełna jest ilustracji, które tylko nadają jej klimatu takiego fanowskiego scrapbooka, czy nawet dziennika. Myślę, że niejeden fan byłby zadowolony, mogąc postawić ją na swojej półce.

Nie uważam, aby to rzeczywiście był "niezbędnik każdej swiftie", ale z pewnością fajnie jest poczytać o fenomenie, jakim jest Taylor. Poznać interpretacje niektórych jej utworów, tak pełnych różnych historii, które być może nie są dla każdej osoby oczywistością. Okazuje się bowiem, że Taylor Swift to o wiele więcej, niż jej największe hity w stylu Shake It Off, 22, I Knew You Were Trouble, czy Love Story. A odkrywanie jej tekstów i historii to niesamowita przygoda, z której nie ma już odwrotu - piszę to jako osoba, która kilka lat temu sama się o tym bardzo dobrze przekonała.


Tytuł: Taylor Swift. Podróż przez wszystkie ery
Autorzy: Marcos Bueno, Laia Lopez
Tytuł w oryginale: Taylor Swift. Un diario swiftie
Data premiery: 06.05.2024
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 128
Ocena: 7/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Znak:


Czytaj dalej »

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Mia Sheridan - Most of All You



Od pierwszej chwili Crystal widziała, że Gabriel tu nie pasuje. Dobrze znała bywalców nocnego klubu. To miejsce było jej domem. Tańczyła, czarując mężczyzn, i… nie czuła kompletnie niczego. Opanowała tę sztukę do perfekcji. Lepiej nie czuć nic niż ponownie dać się zranić.

Okazało się jednak, że jest ktoś, kto boi się jeszcze bardziej.

Gabriel jako dziecko został porwany i przeszedł prawdziwy koszmar. Teraz nie potrafi znieść dotyku drugiej osoby. Czy wyleczy go przypadkowa, wynajęta dziewczyna? A może to Gabriel będzie tym, kto sprawi, że Crystal przestanie wierzyć w to wszystko, co wmawiała sobie od lat?

Dwie zagubione dusze spotykają się, by uwierzyć, że można podnieść się nawet z najmroczniejszego dna. Do tej pory świat zabierał im wszystko. Czy odważą się dostrzec, jak głęboką miłość może im podarować?


Książkę Most of All You miałam już okazję czytać, gdy pojawiła się u nas pod tytułem Bez Złudzeń w 2018 roku. I chociaż kochałam niegdyś twórczość Mii Sheridan, a jej pierwsze romanse już na zawsze pozostaną moimi ulubieńcami, to niestety ta książka nie zapadła mi w pamięci i chociaż czytałam ją drugi raz, to odkrywałam ją niemalże jak za pierwszym razem. I miałam ogromną nadzieję, że być może musiałam do niej dojrzeć i tym razem naprawdę ją pokocham... cóż, niestety nadal wypadła w moim odczuciu dość średnio.

Mia Sheridan ma niepodważalny talent do posługiwania się słowami tak, że zawsze chwyta za serce. To w jej książkach zawsze mam ochotę zaznaczać piękne fragmenty, zapisywać je na kartkach i do nich powracać. Chwytają za serce, dają do myślenia i naprawdę poruszają. I nawet w tej książce, choć nie była idealna i za chwilę przejdę do moich argumentów dlaczego, ten aspekt nadal jest zauważalny i sprawia, że mimo wszystko jest to naprawdę piękna powieść. Napisana wręcz poetycko, mówi o czerpaniu radości z życia, drugich szansach, podnoszeniu się, gdy ciągle upadamy. O odnajdywaniu miłości tam, gdzie na pierwszy rzut oka jej nie zauważamy.

Niestety, chociaż to brzmi pięknie, to ten właśnie aspekt pod paroma względami także tej książce zaszkodził, bo nie mogłam pozbyć się wrażenia, że sposób przedstawienia historii tych bohaterów i ich relacji był wręcz zbyt idylliczny i podkoloryzowany. I chociaż chciałabym uwierzyć w taką potęgę miłości, że uleczyłaby wszystko i wszystkich, to nie da się zaszpachlować wieloletnich ran uciekaniem od problemów w ramiona ukochanej osoby, bo w końcu nas one dogonią. Zresztą, nie mówię, że autorka nie próbowała tego przekazać - po prostu jakby zbrakło jej czasu i strasznie się z tym pośpieszyła, a rezultat jest po prostu nijaki i zbyt... cóż, romansowy, a mało realistyczny.

Sheridan ukazuje nam w tej powieści historię dwójki ludzi, którym przyszło zmierzyć się w życiu z wieloma traumatycznymi zdarzeniami, ale przedstawia wpływ tych doświadczeń na ich życie na dwa zupełnie różne sposoby. Z jednej strony mamy Gabriela, który w dzieciństwie został porwany i przez wiele lat przetrzymywany w ciemnej piwnicy, ale doświadczenie to nauczyło go doszukiwać się szczęścia w rzeczach i momentach, które inni ludzie biorą za pewnik. Natomiast Crystal, kobieta nauczona nie ufać nikomu, a już zwłaszcza mężczyznom, którzy tylko od niej biorą, wykorzystują i porzucają, traktując ją jedynie jako swój obiekt fantazji, dawno już przestała marzyć o lepszym życiu i zaakceptowała swój los ledwo wiążącej koniec z końcem striptizerki.

Ich pierwsze spotkanie w klubie, w którym Crystal pracuje, nie mogłoby być bardziej burzliwe, bo od razu zauważamy, że są z dwóch różnych światów. I podczas gdy Gabriel pojawia się tam w konkretnym celu, pragnąc w końcu rozwiązać ostatni problem, który nie pozwala mu w pełni ruszyć dalej ze swoim życiem, czyli zbliżyć się do jakiejkolwiek kobiety, ona od razu go skreśla, bo wie, że to nie jest miejsce dla niego. Widać jej strach przed człowiekiem, który po raz pierwszy okazuje jej życzliwość i wydaje się widzieć coś więcej niż jej ciało i mrok. Czasami miałam jej dość, nie ukrywam, szczególnie biorąc pod uwagę, jak okrutnie traktowała Gabriela na początku, ale nie mogę mieć jej tego za złe. Tak trudno się czytało o tym, jak ludzie ją traktowali i traktują. Jej mechanizmy obronne były jak najbardziej zrozumiałe.

Natomiast Gabriel? Jak go uwielbiam, tak nie mogłam się pozbyć uczucia, że przyciągnęło go trochę do Crystal jak do rannego ptaszka, którym sam niegdyś był i za wszelką cenę chciał jej pomóc, co zdecydowanie pomylił z miłością. Może nie później, bo wierzę, że w końcu prawdziwie ją pokochał, kiedy już dała mu się poznać, ale to insta love zdecydowanie było trochę wyidealizowaną formą miłości wobec kogoś, kto jej nie zna, od kogoś, kto jej desperacko pragnie, ale nigdy nie miał okazji spróbować. Cały jego proces budowania zaufania wobec drugiego człowieka i nauczenia się znoszenia jego dotyku zszedł tak naprawdę na bok i bardzo żałuję, że został tak spłycony. I chociaż rozumiem, że to książka skupiająca się przede wszystkim na zdrowieniu Crystal, tak nie mogę pozbyć się wrażenia, że postać Gabriela została trochę zaniedbana dla samego romansu.

Dopiero podczas czytania tej książki tym razem zauważyłam te wszystkie podobieństwa do Archer's Voice i czasami wręcz szokująco czytało mi się tę historię jak taką słabszą wersję tamtej książki (którą swoją drogą kocham całym sercem!). Podobne schematy, dwójka ludzi z ciężką historią, którym nikt od dawna nie okazał miłości, droga do odnalezienia samego siebie (końcówka wątku Crystal była wręcz identyczna, jak w przypadku historii Archera). Z tym, że gdy w historii Archera i Bree były emocje, odpowiedni czas na zbudowanie zaufania, poczucia bezpieczeństwa, ale też dawanie sobie spokoju, gdy tego było trzeba, w przypadku Gabriela i Crystal wszystko zadziało się w przyspieszonym tempie. Ta dwójka zamknęła się w swoim kokonie zdradliwego poczucia bezpieczeństwa i miłości, nie dając sobie prawdziwe czasu na uleczenie własnych ran i zadbanie o swoje zdrowie psychiczne.

Mam bardzo mieszane uczucia, bo ta książka mogła być tak dobra i piękna, ale zabrakło w niej czegoś bardzo ważnego - może emocji, głębi - i wypadła dość płytko. Oczywiście nie mówię, że jest zła, ale myślę, że osoby sięgające po nią po tak cudownym Archer's Voice mogą się prawdziwie zaskoczyć i trochę zawieść. Jako osoba, która nie lubi spłycania ważnych problemów i insta love czuję się trochę zawiedziona - ale przyznaję, książka jest przepięknie napisana i mimo wszystko się przez nią płynie.


MIA SHERIDAN  to pisarka urodzona w Stanach Zjednoczonych. Wielokrotnie odznaczana za swoją twórczość, między innymi nagrodą New York Timesa w kategorii Bestseller Author. Do tej pory Mia Sheridan napisała 10 książek. Wszystkie spotkały się z gorącym przyjęciem, a sama autorka ma rzeszę oddanych fanów.

Prywatnie żona i matka czworga dzieci. Jej największą pasją jest "tkanie prawdziwych miłosnych historii o ludziach, którym przeznaczone jest, by być razem". Postacie kreowane w jej opowieściach są wielowymiarowe, zazwyczaj z dużym bagażem doświadczeń, który ukształtował ich życie. Jej powieści cechuje duże poczucie humoru i przedstawianie miłości w jej najpiękniejszych odsłonach.

Utwory wychodzące spod jej pióra porywają czytelników na całym świecie. Ludzie, którzy czytają te książki, odbywają z ich bohaterami podróż, na końcu której są z nim tak związani, że po jakimś czasie z utęsknieniem powracają do lektury odświeżając sobie perypetie "nowych przyjaciół".


Tytuł: Most of All You. Dotyk miłości
Autor: Mia Sheridan
Tytuł oryginału: Most of All You
Data premiery: 15 luty 2024
Wydawnictwo: Znak JednymSłowem
Liczba stron: 384
Ocena: 6/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Znak:

Czytaj dalej »

niedziela, 28 stycznia 2024

Ella Maise - To Hate Adam Connor



Wyobraź sobie, że w domu obok ciebie mieszka aktor-celebryta.

Czy nie skusiłaby cię możliwość podglądania seksownego sąsiada?

Ja poczułam się skuszona. I to bardzo.

Ale nawet tak uroczy przystojniak w mgnieniu oka może się okazać totalnym dupkiem i twoim wrogiem numer jeden… Na przykład wtedy, kiedy wpakuje cię do aresztu za stalking.

Po czymś takim nie można się zakochać, nawet jeśli serce i ciało właśnie tego się domagają.

Po prostu nie mogłam mu wybaczyć.

Gdybym jednak puściła w niepamięć to, jak mnie potraktował, kto wie, co mogłoby się między nami wydarzyć…


Ella Maise skradła moje serce lata temu i szybko stała się jedną z tych autorek, której książki mogą mieć wady i niedoskonałości, ale zawsze w jakiś sposób trafiają prosto do mojego serca. W przypadku "To Hate Adam Connor" przemówiła już do mnie sama dedykacja autorki, jej słowa, że napisała tę powieść dla każdego, który w jakimś momencie swojego życia stracił wiarę w to, że jest coś wart. Bo właśnie tym jest dla mnie historia Lucy, Adama i Aidena - małym promyczkiem nadziei, że na każdego z nas czeka nasze własne szczęśliwe zakończenie, bo zasługujemy na to, by znaleźć swój dom, kogoś, z kim będziemy mogli tańczyć bez muzyki, śmiać się i brnąć przez życie, czy to przyjaciół, czy partnera.

Lucy wierzy, że nad jej rodziną wisi klątwa. Kobiety z jej rodu ogółem mają ogromnego pecha i zakochanie się w kimś zawsze kończy się katastrofą. Raz zdarzyło jej się oddać swoje serce innemu, a on je zwrócił w kawałkach i zniknął z jej życia. Teraz jest zdeterminowana już nigdy więcej się nie zakochać i nie popełnić błędów swojej rodziny. Przygodny seks? Jasne. Ale żadnych więcej uczuć. Zmuszona opuścić mieszkanie zamieszkuje ze swoją najlepszą przyjaciółką i jej mężem, który jest słynną gwiazdą filmową. Największym plusem okazuje się być jednak jej nowy sąsiad - Adam Connor, aktor, świeży rozwodnik i samotny ojciec. Lucy i Olive nie potrafią się oprzeć i postanawiają zajrzeć zza płotu w życie tego ekscytującego aktora. W końcu jak często się zdarza, że mieszka się tuż obok jednego z najbardziej atrakcyjnych, rozchwytywanych i samotnych aktorów? Czas jednak pryska, gdy ten sam mężczyzna ją przyłapuje i pakuje do aresztu za stalking. Teraz już w ogóle nie ma mowy o zakochiwaniu się... a może jednak?

Po raz pierwszy czytałam tę historię jakoś dwa lata temu, będąc na fali poznawania całej twórczości Elli Maise i byłam nią zachwycona. I cóż, nawet po latach podtrzymuję moje zdanie, bo ta historia to jedna z najlepszych komedii romantycznych z warstwą emocjonalną, jakie czytałam - być może dlatego, że sama rezonuję z wieloma wątkami, które zostają tu poruszone. Nie tylko zwyczajnie świetnie się bawiłam, śledząc perypetię szalonej Lucy i Adama, który pragnie zdobyć jej serce, ale najbardziej trafiło do mnie to, że sednem tej powieści jest po prostu historia dziewczyny, która uwierzyła, że nie jest warta oszałamiającej miłości prosto z filmów i krok po kroku uczy się oswajać z myślą, że każdy z nas zasługuje na to, aby poczuć się jak główna postać swojej własnej historii.

Przyznaję, sama Lucy jest bardzo specyficzną postacią. Ma lekką obsesję na punkcie seksu, skłonności stalkerskie, plecie co ślina jej na język przyniesie i zdarza jej się zachowywać jak dzieciak. Zresztą, gdy ją poznajemy, spędza tygodnie na obserwowaniu przez płot Adama, co samo w sobie jest szalone (chociaż nie oszukujmy się, kogo nie zaintrygowałaby gwiazda filmowa mieszkająca za płotem naszego domu?). I pewnie znajdą się osoby, którym ta bohaterka wyda się zbyt śmiała, ekscentryczna i głośna, a może nawet infantylna. Bo rzeczywiście dokładnie taka jest - a jednak ja pokochałam ją już w pierwszym tomie (bo dla tych, którzy nie wiedzą, historię Olive i Jasona możecie przeczytać w "Pokochać Jasona"), a w tej części uwielbiam ją jeszcze bardziej. Jest taka inna od typowych, spokojnych bohaterek romansów - Lucy znana jest z tego, że nie ma filtra w ustach i nie daje nikomu sobą pomiatać. Jest też osobą z ogromnym murem wokół własnego serca, który zbudowała w wyniku tego, że zostało złamane już zbyt wiele razy, zarówno przez własną rodzinę, jak i byłego chłopaka.

Adam jest dla niej w moim odczuciu idealny - poukładany facet, który samotnie wychowuje swojego pięcioletniego synka, Aidena (który swoją drogą zyskał całe moje serce, a jego relacja z Lucy była przeurocza), wprowadza pewną równowagę do jej życia. I chociaż ich relacja nie mogłaby się zacząć bardziej katastrofalnie, obserwowanie ich drogi od nieznajomych, do wrogów, do przyjaciół, aż w końcu do miłości, to była przepiękna, pełna emocji i różnych zawiłości droga, od której nie mogłam się oderwać. Adam swoimi czynami i słowami rozłożył mnie na łopatki. Jego miłość do syna była godna podziwu, ale to jego uczucia do Lucy w dalszej części historii kompletnie mnie rozwaliły. Jego gotowość do walki o jej serce, wyrozumiałość i cierpliwość, a dodatkowo jego osobista historia, to wszystko sprawiło, że pokochałam jego postać.

Jeśli macie ochotę na taką lekką historię o gwiazdorze i dziewczynie, która (dosłownie) wpada na jego podwórko, pełną przezabawnych sytuacji, poruszających momentów i solidnej dawki pikantnych scen (które z pewnością wywołają rumieńce na twarzy), to "To Hate Adam Connor" nada się do tego idealnie. Ta historia składa się z tak wielu warstw, pewnych osobistych tragedii i uczuć, że nie sposób się w niej nie zakochać.



Ella Maise to pochodząca ze Szwecji młoda pisarka, która zdobyła już pokaźne grono wiernych czytelników. Tworzy powieści z gatunku literatury kobiecej i obyczajowej. Z lekkością przemyca do swoich historii poczucie humoru i skłaniające do refleksji wypowiedzi, a także rozmaite emocje. Wśród opublikowanych przez nią pozycji znajdują się między innymi “The Hardest Fall” oraz “Marriage for One”.


Tytuł: To Hate Adam Connor
Autor: Ella Maise
Data premiery: 10.01.2024
Wydawnictwo: Znak JednymSłowem
Liczba stron: 448
Ocena: 9/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Znak:


Czytaj dalej »

niedziela, 24 września 2023

Mia Sheridan - Archer's Voice



Chciałam ukryć się w małym, spokojnym miasteczku. Zapomnieć o wszystkim. O nocy, kiedy moje życie roztrzaskało się w drobny mak. I gdy już zaczęłam układać sobie wszystko na nowo, spotkałam Archera Hale’a. Trzęsienie ziemi nawiedziło moje życie… a ja już nie chciałam odbudowywać go w pojedynkę.

Archer od wielu lat z nikim nie rozmawiał – zapomniany przez ludzi z miasteczka, odtrącony i zamknięty w sobie. W jego historii było jednak coś więcej niż to, co opowiadał mi swoimi dłońmi. Całe miasto tonęło w tajemnicach i zdradach, a Archer okazał się osią tych sekretów.

Rozdarci między namiętnością i cierpieniem, szukaliśmy sposobu, aby sobie zaufać. Słowa nie są jedynymi znakami miłości. To w ciszy Archera znaleźliśmy wszystko, co potrzebne, by się uleczyć… i żyć.


Spędzamy całe życia w poszukiwaniu tej odpowiedniej osoby, której obecność wniesie do naszego życia miłość, szczęście i spokój. Która pokocha nas z naszymi wszystkimi wadami i trochę pokruszonymi cząstkami duszy, a nie pomimo nich. Której miłość poznamy w sposobie, w jakim zadba o nasze serce. "Archer's Voice" nauczyło mnie, że do okazywania miłości nie potrzeba słów, a czasami to cisza wyszepta nam wszystko, czego potrzebujemy. Że najprawdziwszą miłość odkryjemy nawet w najmniejszych momentach - w codziennych czynnościach, wzajemnym okazywaniu troski, posyłanych uśmiechach, lekkich dotykach. W robieniu małych rzeczy, które dla tej odpowiedniej osoby będą znaczyć wszystko.

Ta książka to jedna z historii, przy których dorastałam. Co jakiś czas kochałam do niej wracać, bo szukałam tego uczucia, które autorka ujmuje swoimi pięknymi słowami. I chociaż minęły lata odkąd przeczytałam ją po raz pierwszy, nadal noszę ją w sercu jako wspomnienie jednej z najpiękniejszych, najbardziej wartościowych historii i powrót do niej teraz był niemalże dwukrotnie emocjonalnym doświadczeniem, które doceniłam na zupełnie innym poziomie. Przeczytałam setki książek w swoim życiu, a nigdy nie udało mi się odnaleźć drugiej takiej historii, jak historia Bree i Archera.

Czytając tę książkę, przeniosłam się do klimatycznego i malowniczego miasteczka Pelion nad jeziorkiem i czułam się tak, jakbym była jego częścią. To tutaj Bree przyjeżdża w poszukiwaniu nowego startu po traumatycznej śmierci taty i wydarzeniach, które są źródłem jej koszmarów. Wynajmuje domek nad jeziorem z nadzieją, że przeprowadzka pozwoli jej odzyskać spokój i tę część siebie, którą utraciła. Niespodziewanie wpada pod sklepem na cichego i tajemniczego mężczyznę, od którego większość ludzi w miasteczku każe trzymać się jej z daleka. Archer Hale budzi skojarzenia z tragicznym wypadkiem sprzed lat, o którym nikt w miasteczku nie chce pamiętać. Żyje samotnie i do nikogo się nie odzywa, zapomniany i odtrącony, a jego obecność w miasteczku jest niemalże jak cień. Do czasu, aż Bree trafia do jego posiadłości. Ten milczący, samotny mężczyzna staje się jej bezpieczną przystanią w nowym mieście, a ona jako jedyna podejmuje się wyzwania, by przebić się przez jego mury zbudowane na latach cierpienia i samotności.

Archer i Bree to dla mnie definicja bratnich dusz. Dwie osoby, które przeżyły w życiu ogromne tragedie, samotne i odrobinę zagubione, które znajdują w sobie dom i spokój, czego nie znaleźli w żadnym innym miejscu, w żadnej innej osobie. I chociaż zazwyczaj nie jestem największą fanką tak szybkiego rozwoju uczuć, tak w ich relacji od samego początku nic nie było łatwe i potrzeba im czasu, aby stworzyć zdrową, silną relację, która nie pęknie pod wpływem ich traumatycznej przeszłości. Archer, ten cudowny, osamotniony mężczyzna, przeszedł w swoim życiu tak wiele, że czasami pragnęłam zwinąć się w kłębek, schować z książką pod koc i przytulić ją mocno, jakbym w ten sposób mogła go pocieszyć. W tragicznym wypadku utracił nie tylko całą swoją rodzinę, ale i głos, a całe miasteczko uznało go za odludka niewartego ich uwagi. Jego życie toczyło się jedynie wokół domku na skraju ulicy, w którym żył samotnie, od śmierci wujka nie mając nikogo, z kim mógłby chociażby porozmawiać.

To Bree po raz pierwszy pokazała mu piękno miłości i zrobiła krok w jego stronę, gdy nikt inny się na to nie odważył. Te wszystkie momenty, gdy opiekowała się w nim w sposób, w który nikt inny się nim nie zaopiekował, jak uczyła go rzeczy, o których on nigdy nawet nie śmiał marzyć i podarowała mu swoje serce, wiedząc, że on się nim zaopiekuje, jednocześnie bolało i sprawiało, że serce mi puchło. Nawet nie wyobrażam sobie, ile bólu musi nosić w sobie osoba pozostawiona sobie w tak młodym wieku, nosząca ciężar tajemnicy tragicznego wypadku, który zmienił całe jego życie. Wstawki z rozdziałów z jego przeszłości doprowadzały mnie do płaczu, a serce bolało, jakbym przeżywała to wszystko razem z nim.

Gdy czytałam tę książkę w młodości, chyba nawet nie zdałam sobie sprawy, jak młodzi są Archer i Bree. Mam teraz dosłownie tyle samo lat, co oni, a wtedy wydawali mi się tak dojrzali, jakby los kazał im dorosnąć o wiele za wcześnie - bo dokładnie tak było. Chociaż miłość, która ich łączy, pozwala im powoli uleczyć złamane serca, to jest to wyboista i bolesna droga. Gdzie dla Bree Archer staje się bezpieczną przystanią po tragicznej śmierci taty, dla niego ta miłość wiąże się nieuchronnie ze strachem i bólem, że znowu zostanie sam, a Bree w końcu go opuści. Bardzo podoba mi się to, że autorka poświęciła czas, by pozwolić mu przepracować swoją niepewność i przerażenie związane z jego życiem przed Bree, zanim w pełni zaangażował się w ten związek. I chociaż to bolało, to nie wyobrażam sobie innego sposobu, aby ta miłość nie stała się toksycznym miejscem. Ta historia poza wątkiem miłosnym naprawdę świetnie sobie radzi z realistycznym przedstawieniem życia z tak ogromną traumą, wszystkich wzlotów i upadków tych postaci i ich prób przetrwania.

Nie potrafię wyrazić słowami, jak wiele "Archer's Voice" dla mnie znaczy, nieważne jak bardzo bym próbowała. Ta historia zawiera w sobie tak wiele emocji, że czytanie jej wręcz pochłania. Jest nie tylko napisana przepięknym językiem, ale sama historia niesie wiele wartości, która pozostała ze mną do dzisiaj. Tak pięknie i emocjonalnie ukazuje różne sposoby, na jakie można pokochać drugą osobę. Te małe i te wielkie. Czasami wystarczy jeden uśmiech, jeden pocałunek, aby wszystko inne przestało mieć znaczenie. I jedna osoba, która może zmienić wszystko w naszym życiu. Jestem dumna z drogi, którą razem przeżyli ci bohaterowie, aby uzdrowić swoje serca, jakby byli prawdziwymi osobami z krwi i kości. Mogę mieć tylko nadzieję, że każdy, kto tę powieść przeczyta, pokocha ją równie mocno.

MIA SHERIDAN  to pisarka urodzona w Stanach Zjednoczonych. Wielokrotnie odznaczana za swoją twórczość, między innymi nagrodą New York Timesa w kategorii Bestseller Author. Do tej pory Mia Sheridan napisała 10 książek. Wszystkie spotkały się z gorącym przyjęciem, a sama autorka ma rzeszę oddanych fanów.

Prywatnie żona i matka czworga dzieci. Jej największą pasją jest "tkanie prawdziwych miłosnych historii o ludziach, którym przeznaczone jest, by być razem". Postacie kreowane w jej opowieściach są wielowymiarowe, zazwyczaj z dużym bagażem doświadczeń, który ukształtował ich życie. Jej powieści cechuje duże poczucie humoru i przedstawianie miłości w jej najpiękniejszych odsłonach.

Utwory wychodzące spod jej pióra porywają czytelników na całym świecie. Ludzie, którzy czytają te książki, odbywają z ich bohaterami podróż, na końcu której są z nim tak związani, że po jakimś czasie z utęsknieniem powracają do lektury odświeżając sobie perypetie "nowych przyjaciół".


Tytuł: Archer's Voice. Znaki miłości
Autor: Mia Sheridan
Tytuł oryginału: Archer's Voice
Data premiery: 9 sierpnia 2023
Wydawnictwo: Znak JednymSłowem
Liczba stron: 384
Ocena: 10/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Znak:



Czytaj dalej »

niedziela, 14 maja 2023

Ella Maise - Marriage for One | Recenzja przedpremierowa



Jack i ja zrobiliśmy wszystko dokładnie na odwrót.

Dzień, w którym zwabił mnie do swojego biura, był jednocześnie dniem naszego pierwszego spotkania i naszych zaręczyn. Magia chwili i huk otwieranego szampana? Nie… Jack Hawthorne wcale nie przypominał narzeczonego moich marzeń.

Byłam zła i winiłam go za wszystko. Za swoją bezbronność i zamroczenie. Za jego błękitne oczy, za przepastne spojrzenie wycelowane wprost we mnie. Za układ, w który mnie wmanewrował.

W jednej sekundzie był dla mnie nikim. W następnej stał się wszystkim.

W jednej sekundzie był nieosiągalny. W następnej wydawał się całkowicie mój.

W jednej sekundzie myślałam, że jesteśmy zakochani. W następnej – że to tylko kłamstwo.

Wpadłaś w kłopoty, Rose. W końcu czego się po sobie spodziewałaś?


Macie takie książki, które słowo po słowie kradły kawałek waszego serca i nawet pomimo tego, że może fabularnie nie mogą się pochwalić niczym szczególnym, to czytając je czuliście się jak w domu? Właśnie tym jest dla mnie książka "Marriage for One". Nie wiem czy spodoba się ona wszystkim - to historia, która charakteryzuje się powolnym rozwojem akcji, składa się z ponad pięciuset stron, które skupiają się na najmniejszych szczegółach, dzięki którym obserwujemy rozwój relacji głównych bohaterów, ale jest to jeden z najsłodszych i najpiękniejszych slow burnów, jakie kiedykolwiek czytałam. Pomimo braku zaskakujących zwrotów akcji czy przesadnych dramatów, emocje czułam w każdym słowie wypowiedzianym przez bohaterów, w każdej, nawet najmniejszej czynności. Kiedy czytałam ją po raz pierwszy ponad rok temu nawet nie spodziewałam się, że tak mnie ta historia zauroczy, a do dzisiaj jest jednym z moich najukochańszych romansów, do których powracam z czystą przyjemnością.

Relacja Rosie i Jacka zaczyna się w niecodziennych okolicznościach, bo propozycją fałszywego małżeństwa. Gdy umiera rodzina Rosie, dzięki której miała otworzyć swoją wymarzoną kawiarnię i dowiaduje się o zmianach, przez które miejsce może odziedziczyć tylko jeśli zostanie przepisane na jej męża, kobieta traci wszelkie nadzieje na spełnienie marzenia. Nie stać jej na wykupienie posiadłości, nie pozwoli jej również na to rodzina. Więc kiedy Jack Hawthorne pracujący w firmie prawniczej zaprasza ją do swojego biura i składa propozycję udawanego małżeństwa, Rosie pomimo oczywistego szaleństwa tego planu postanawia się zgodzić. Dwa lata. Tylko tyle musi udawać jego żonę, pojawić się na kilku uroczystościach u jego boku, a w rezultacie dostaje zielone światło na otworzenie swojej ukochanej kawiarni. Wkłada w pracę nad nią całe swoje serce, zdeterminowana wykorzystać sytuację najlepiej jak może, jednocześnie unikając swojego nowego męża, którego praktycznie nie zna. Jack Hawthorne ma jednak inne plany - aby uwiarygodnić ich grę każe jej się do siebie wprowadzić, na dodatek codziennie odwiedza ją w pracy i oferuje swoją pomoc. Mężczyzna, który miał być tylko pionkiem do celu i nieznajomym, nagle staje się stałym elementem jej życia i jej oparciem. W jednej sekundzie był dla niej nikim. W drugiej staje się wszystkim. Jednakże czy w tej grze jest szansa na coś prawdziwego?

Mam w zwyczaju narzekać na schematyczne książki, w których główny bohater jest bogatym, aroganckim kobieciarzem, a główna bohaterka jest taką "dziewczyną z sąsiedztwa", ale Ella Maise wykorzystała ten trop i stworzyła z tego coś cudownego. Nasi główni bohaterowie, chociaż na pierwszy rzut oka właśnie tacy - on bogaty, ona biedna - składają się z tylu warstw, tylu różnych cech charakteru, małych dziwactw i rzeczy, które zauważamy po czasie, że nie da się ich nie pokochać.

Okazuje się, że da się stworzyć bohatera z wyższych sfer, który wcale nie jest aroganckim samcem alfa, który zaliczył połowę miasta. Jack może i jest skryty w sobie, mało się odzywa i na pierwszy rzut oka wydaje się gburowaty, jednakże im bliżej go poznajemy, tym bardziej zaczynamy się zakochiwać w tych szczegółach. Szczerze, w momencie kiedy roześmiał się po raz pierwszy, zupełnie jak Rose czułam się tak, jakbym wygrała na loterii. Poza tym czy wspominałam o tym, że absolutnie, kompletnie, bezwarunkowo go kocham? Jack zniszczył dla mnie wszystkich przyszłych facetów (książkowych i nie tylko). Wszystko, co zrobił dla Rose, każdy sposób, w który pokazywał swoją miłość do niej - kupowanie świeżych kwiatów co tydzień, pomaganie w renowacji kawiarni, odbieranie jej z pracy każdego dnia, i wiele innych rzeczy - te najmniejsze rzeczy, które dla niej robił, kradły mi serce kawałek po kawałku.

Rose to również nie jest wcale kolejna typowa mdła bohaterka, która zostaje przyćmiona przez bohatera. Jej historia i cała jej osoba skradły kolejny kawałek mojego serca - jej determinacja, aby spełnić własne marzenie o otworzeniu kawiarni, nawet pomimo potu, łez i ciągłego zmęczenia. Jej przeszłość, gdy trafiła do rodziny zastępczej, w której nie czuła się kochana. Jej siła i odwaga, gdy przyszło jej zmierzyć się z czymś niesamowicie trudnym i traumatycznym. Jej pozytywna energia, którą zarażała wszystkich wokół i jej dobre serce, które dzieliła nawet z nieznajomymi osobami. Rzadko się zdarza, że bohaterki są równie dobrze rozwinięte jak bohaterowie, taka już przypadłość tego gatunku, ale Rose szybko stała się jedną z moich ulubionych postaci.

Zresztą cały związek Rose i Jacka jest godny podziwu, bo nieczęsto się czyta o tak zdrowych, pełnych zaufania i komunikujących się ze sobą parach. Jestem tak przyzwyczajona do różnych dramatów, że miłość tej dwójki do siebie, ich szczerość, gotowość do poświęceń i prawdziwe partnerstwo mnie zszokowało. Ta dwójka sprawiła, że przez większość książki motylki szalały mi w brzuchu, a na twarzy widniał szeroki uśmiech. Okazuje się, że wcale nie trzeba mieszać w życiu bohaterów dramatami wyssanymi z palca tylko po to, żeby coś się działo, bo historię miłosną można poprowadzić na wiele innych sposobów. I jak wspomniałam wyżej, ich historia to slow burn, więc wszystko rozwija się bardzo powoli i stopniowo, ale ja byłam w tym absolutnie zakochana - w każdym znaku, że zaczęło się rodzić między nimi coś więcej, w każdym czynie, słowie, uśmiechu. Zostałam całkowicie zauroczona.

"Marriage for One" to taka przyjemna historia, że już zawsze będę ją wspominać jako jedna z najsłodszych, najmniej skomplikowanych, a jednocześnie przepięknych i wciągających historii miłosnych, jakie dane mi było przeczytać. I naprawdę ogromnie mnie cieszy fakt, że wreszcie pojawi się u nas na rynku i każdy będzie mógł się w niej zakochać. I chociaż jestem świadoma, że nie każdy się ze mną zgodzi, bo takie powolne romanse trzeba po prostu lubić, to ja wam ją polecam z ręką na sercu. Gwarantuję, Jack i Rose skradną kawałek waszego serca. Polecam!



Ella Maise to pochodząca ze Szwecji młoda pisarka, która zdobyła już pokaźne grono wiernych czytelników. Tworzy powieści z gatunku literatury kobiecej i obyczajowej. Z lekkością przemyca do swoich historii poczucie humoru i skłaniające do refleksji wypowiedzi, a także rozmaite emocje. Wśród opublikowanych przez nią pozycji znajdują się między innymi “The Hardest Fall” oraz “Marriage for One”.

Tytuł: Marriage for One
Autor: Ella Maise
Data premiery: 17.05.2023
Wydawnictwo: Znak JednymSłowem
Liczba stron: 520
Ocena: 10/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Znak:


Czytaj dalej »

piątek, 26 sierpnia 2022

Shaun David Hutchinson - Stany Zjednoczone Miłości


Wystarczy jeden alarm bombowy i dwaj synowie politycznych rywali trafiają do tego samego schronu. To spotkanie wyborcze skończy się albo katastrofą, albo czymś nieoczekiwanie wspaniałym.

Dre jest przyzwyczajony do sławy… no dobrze, rozpoznawalności. Kręci filmiki, przebiera ludzi za kosmitów, a na konwentach ustawiają się do niego kolejki fanów! Głośny, fantazyjnie ubrany, a przede wszystkim wyoutowany i z tego dumny – zwraca uwagę i budzi emocje. Emocje, które mogą odebrać jego ojcu szanse na zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Dean nie ma takich problemów. Od zawsze wiedział, że jego mama mierzy wysoko, a on musi uważać na każdy swój krok. Jako idealny syn zrobi wszystko, żeby republikanie zwyciężyli. Pokaże się nawet z dziewczyną wybraną dla niego przez sztab wyborczy. To w końcu żaden kłopot. Przynajmniej nie musi się zastanawiać, czy jego mama faktycznie akceptuje go takiego, jakim jest.

Rozmowa w schronie pokazuje obu chłopakom, że przeciwieństwa się przyciągają, a miłość ponad podziałami politycznymi jest możliwa. O ile nikt nikogo nie śledzi ani nie próbuje szantażować. A przecież nie wszyscy kandydaci grają równie uczciwie, prawda?


Jedną z moich ukochanych książek jest "Red, White & Royal Blue" Casey McQuiston, więc kiedy przeczytałam opis "Stany Zjednoczone Miłości", od razu książka wzbudziła moje zainteresowanie. Historia brzmiała podobnie, ale nie na tyle, aby można było ją nazwać kopią, więc pomyślałam: czemu nie? Dopiero podczas lektury w oko wpadły mi wszelkie negatywne opinie na jej temat i szybko okazało się, że jej podobieństwo do "Red, White & Royal Blue" to najmniejszy z problemów. Nie wiem nawet jak tę książkę opisać, bo jej lektura wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia, a z pewnymi kwestiami autor sobie po prostu nie poradził, wręcz podszedł do nich szkodliwie. Okazuje się, że ta historia to idealny przykład tego, jak wiele szkody może narobić książka skierowana do młodzieży i jak bardzo może zamydlić oczy uroczą historią miłosną, która w połączeniu z pewnymi kwestiami po prostu nie powinna była mieć miejsca.

Dre i Dean to synowie rywali politycznych, których rodzice startują przeciwko sobie w wyborach na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Różni jak ogień i woda. Dre jest głośny, odważny i dumnie wyoutowany, a Dean zna jedynie życie w cieniu swojej matki, jest cichy, poukładany i uważa na wszystko, co robi, aby nie zaszkodzić swojej mamie. Kiedy jednak podczas jednego z wieców wyborczych zostają zamknięci razem w jednym schronie, okazuje się, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się zdawać. Rozumieją się na sposoby, na jakie nikt inny ich nie rozumie. W ten sposób rozwija się między nimi sekretna przyjaźń na odległość, która po czasie przeradza się w coś poważniejszego. Jednakże czy miłość między podziałami politycznymi ma w ogóle szanse zaistnieć?

Nawet nie wiem od czego zacząć, tyle myśli kotłuje mi się w głowie. Przeraża mnie trochę to, ile osób przeczyta tę książkę i powie, że to była urocza historia LGBT, "Red, White & Royal Blue" dla młodzieży. I całkowicie to rozumiem, bo ta historia rzeczywiście była bardzo przyjemna i lekka, a główni bohaterowie dali się lubić. Talentu pisarskiego autorowi nie da się zarzucić. I zupełnie szczerze, przeciętny czytelnik, nieinteresujący się polityką amerykańską, życiem w Stanach i problemami, które są kompletnie różne od problemów, z jakimi zmagamy się w naszym kraju, pewnie nie zauważy tego, jak problematyczne są pewne kwestie w tej historii. Szczególnie, że to powieść skierowana do młodzieży. Ale kiedy do głosu dochodzą osoby, które czują się osobiście skrzywdzone tym, jak autor podszedł do pewnych wątków, pojawia się pytanie: hej, może coś tutaj rzeczywiście jest nie tak? I wtedy zaczynamy się zastanawiać, czy taka historia w ogóle powinna mieć miejsce.

Kiedy po raz pierwszy przeczytałam opis fabuły tej książki, a mianowicie tę część o tym, że zakochują się w sobie synowie dwóch rywali politycznych, miałam w głowie trochę inny koncept. Spodziewałam się, że autor poruszy ważną konwersację na temat programów wyborczych Demokratów i Republikanów, że to będzie dobry sposób na wskazanie problemów, z jakimi zmaga się amerykańska społeczność, które zresztą wpływają na cały świat. Nie spodziewałam się natomiast, że polityka będzie właściwie pionkiem w grze miłosnej, przeszkodą wykorzystaną do tego, aby nieść jedną wiadomość: miłość wygrywa ze wszystkim. Przykro mi to pisać, ale to najgłupsza rzecz, jaką przeczytałam. Może i w pięknym życiu, w którym ludzie nie muszą codziennie walczyć o równouprawnienia, prawo do życia, walczyć przeciwko homofobii, rasizmowi, mizoginii, transfobii i wielu innym rzeczom, to byłby piękny, bajkowy przekaz. Ale nie żyjemy w takim świecie. Żyjemy w świecie, w którym kobiety zmuszane są do porodu i posiadania dzieci, w którym pary jednopłciowe są bite za miłość, w którym czarny człowiek uważany jest za śmiecia i to tylko z powodu koloru skóry. I takie zakończenie książki wypadło bardzo ignorancko i naiwnie, a już szczególnie, że to były kwestie, które mocno dotykały jednego z głównych bohaterów.

A to i tak nie jest najgorsza część tej historii. Najbardziej nie spodobało mi się to, jak autor podchodzi do samej kwestii przedstawienia rywalizacji między matką Deana, która startuje na prezydentkę, oraz ojcem Dre, kandydata na prezydenta. Republikanka vs Demokrata. Dean przedstawiony jest jako bohater, który od zawsze zmagał się z uwagą społeczności z powodu życia publicznego jego matki. Jego wsparcie dla jej kandydatury, a więc jej konserwatywnych poglądów wobec wielu kwestii, wbrew jego własnym opiniom wiązało go z jej personą i tym, co reprezentuje jako Republikanka. Natomiast Dre, homoseksualny chłopak znany z kanału, na którym razem z przyjaciółką tworzy fantazyjne makijaże i kostiumy, jest synem Demokraty i utożsamia się z większością poglądów reprezentowanych przez jego tatę, nawet jeśli polityka to nie jest jego bajka. Niemieszanie polityki w tę relację jest więc niemożliwe, nawet jeśli bardzo się starają o niej nie rozmawiać. Ale jak na historię tak mocno opartą na polityce, autor naprawdę z wielką łatwością ucieka od problemów, które powinny były być mocniej rozwinięte. Nagle fakt, że matka Deana reprezentuje sobą wszystko to, co mocno wpływa na bohaterów tej książki, nie ma znaczenia, bo love wins all.

Aby uniknąć poruszenia pewnych wątków, autor przedstawia nam trzeciego bohatera, który utożsamia wszystko, co złe i pragnie zniszczyć matkę Deana oraz ojca Dre. I to chyba przelało czarę goryczy, bo w jakim świecie Republikanie i Demokraci współpracowaliby razem, aby zniszczyć przeciwnika i pokazać wsparcie dla związku swoich synów? Wyobrażacie to sobie? Miałam wrażenie, że to był sposób autora na wybielenie matki Deana i jej problematycznych poglądów, na zjednoczenie dwóch kontrastujących ze sobą frontów i odłożenie na bok kontrowersyjnych kwestii, o których powinno się mówić, a nie przemilczeć dla dobra miłości. Myślę, że ta książka to idealny przykład tego, że pewnych rzeczy nie powinno się i nie można romantyzować. A człowiek, który cały swój plan wyborczy opiera na odbieraniu praw mniejszościom i opresjonowanym ludziom, nie staje się nagle lepszy, tylko dlatego, że na horyzoncie pojawia się jeszcze gorsza osoba. To było kompletnie bez sensu.

Żeby tego było mało, kolejną problematyczną kwestią jest sam fakt, że Dre i jego rodzice mieli mieć rzekomo meksykańskie korzenie i ciemną skórę. Wiecie skąd to wiem? Z opinii innych ludzi. W książce wspomniane zostało to właściwie tylko raz. Ta wyraźna nieumiejętność autora, by stworzyć postać poc, jest bardzo problematyczna i zupełnie mnie nie dziwi, że tyle osób poczuło się skrzywdzonych i domaga się lepszego traktowania. Wyszło tak, że autor wrzucił tę informację dla wprowadzenia odrobiny różnorodności w swojej historii (chociaż, kto wie, może za bardzo starał się opierać na RW&RB, jest dużo podobieństw między Dre, a Alexem) i stwierdził "okej, wykonałem swoją robotę na dziś".

Jak widać, na temat tej książki można by było napisać cały esej i zapewne każdy miałby wiele do powiedzenia. Najbardziej rozczarowujące jest to, że ta historia mogła być naprawdę bardzo dobra. Sam wątek między Deanem i Dre mi się bardzo podobał (pomijając oczywiście wyżej wymienione kwestie), ich chemia też była świetna. Jedynie irytowało mnie to, że Dre ciągle czepiał się cichej osobowości Deana, jego zamiłowania do planowania i nazywał go sztywnym, jakby było coś w tym złego. Poza tym polubiłam tych chłopaków. Wolałabym jednak po raz dziesiąty przeczytać "Red, White & Royal Blue", albo jakąkolwiek inną książkę m/m, niż polecić tę, biorąc pod uwagę wszystkie te problematyczne kwestie. To nie była dobrze poprowadzona młodzieżówka. Nie wiem jak ją ocenić, więc tego tym razem nie robię. Swoje napisałam, ale oczywiście wy macie pełne prawo się ze mną nie zgodzić. Decyzję, czy chcecie ją przeczytać, pozostawiam wam.

Shaun David Hutchinson urodził się w West Palm Beach na Florydzie pierwszego maja 1978 roku. Studiował literaturę średniowieczną i renesansową, po czym porzucił swój stopień naukowy, aby pracować w IT, zajmując się projektowaniem baz danych, budując aplikacje i kodując strony internetowe, zanim opublikował swoją pierwszą książkę, List śmierci. Dziś Shaun jest pełnoetatowym autorem mieszkającym w Seattle.

Tytuł: Stany Zjednoczone Miłości
Autor: Shaun David Hutchinson
Tytuł w oryginale: The State of Us
Data premiery: 04.07.2022r.
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Liczba stron: 352

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak :)





Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia