czwartek, 28 stycznia 2021

Katy Evans - Racer



Bad boy, który chce coś udowodnić.

Kobieta z misją.

Wyścig, od którego zależą ich losy.

Jego rodzicom zapewne nawet nie przeszło przez myśl, że nazywając syna Racer Tate, wyznaczą jego życiową ścieżkę. Od momentu, w którym poczuł przypływ adrenaliny, siedząc za kółkiem, popadł w uzależnienie. Jest najszybszym, najdzikszym kierowcą wyścigowym.

Obowiązki zawodowe doprowadzają Lanę na próg jego domu, a uśmiech, z jakim otwiera jej drzwi, sprawia, że miękną jej kolana. Seksowny, tajemniczy Racer Tate nie jest typem mężczyzny odpowiednim dla dziewczyny takiej jak Lana. Jest skryty, lekkomyślny, nieuchwytny. Ale w jego obecności cały jej zdrowy rozsądek znika. A po jego pocałunku…

Nadchodzący wyścig F1 jest ostatnią szansą na wygraną dla rodziny Lany. A Racer to ich jedyna nadzieja. Lana musi go tylko dopilnować, aby nie wpakował się w żadne kłopoty. Okazuje się jednak, że ona sama wpada w tarapaty. W przyprawiające o szybsze bicie serca, rozmiękczające kolana, miażdżące duszę kłopoty. Bo kiedy się kogoś kocha, to jego prawdy stają wspólnymi prawdami, a jego tajemnice mogą się okazać zbawieniem albo doszczętnie zniszczyć.

Mówi, że kocha, i że ona jest tą jedyną. Ale ma też pewność, że złamie jej serce, kawałek po kawałku.


W swoim życiu czytałam chyba tylko jedną książkę Katy Evans i była nią "Magnat", dość przeciętna pozycja, o której niestety zapomniałam jak tylko odłożyłam ją na półkę. Ale kiedy przeczytałam opis "Racera", postanowiłam dać autorce jeszcze jedną szansę, bo mnie zaciekawiła. Chociaż nie wiedziałam, że jest to siódmy tom serii "Real" to na szczęście znajomość poprzednich części nie była wymagana. I cóż mogę powiedzieć, Katy Evans wie jak wywołać rumieńce na twarzy nawet u najbardziej oczytanej romansoholiczki, bo ta pozycja była... intensywna. I do wielu rzeczy mogłabym się przyczepić. Książka nie jest idealna, ale też nie była najgorsza. po prostu pozostawiła we mnie bardzo mieszane uczucia.

Życie Lany rozpada się na kawałki - jej matka ją opuściła, jej ojciec choruje na raka i nie zostało mu za wiele czasu, a ich jedyne marzenie doprowadzenia ich drużyny do wygranej w Formule 1 powoli się rozpada, gdy tracą kolejne pieniądze i kierowców. Dlatego dziewczyna postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wyrusza do Stanów, w poszukiwaniu nowego, najlepszego kierowcy. Tam poznaje Racera Tate'a, miejscową legendę wyścigów ulicznych, bad boya uzależnionego od szybkiej jazdy. Od pierwszego spotkania wybucha między nimi płomień pożądania, jednak Lana wie, że nie może pomiędzy nimi do niczego dojść, jeśli Racer ma być ich przepustką do spełnienia marzeń. Nadchodzący wyścig F1 to ich jedyna szansa, aby uratować drużynę przed bankructwem. Jedyne co Lana musi zrobić, to przypilnować, aby Racer nie wpakował się w żadne kłopoty. Okazuje się jednak, że to ona sama wpada w tarapaty, gdy zaczyna się zakochiwać w swoim pracowniku...

Racer i Lana to osoby, które już dawno temu porzuciły wiarę w szansę na prawdziwą miłość. Ona już swoją przeżyła i utraciła w tragiczny sposób, a on nie wierzył, że ktokolwiek mógłby go pokochać z wszystkimi jego wadami i całym bagażem jaki niesie jego choroba. Na początku trochę obawiałam się, że to będzie kolejna powierzchowna historia, w której jedyne na czym autorka się skupia to niewyobrażalne pożądanie i sceny łóżkowe, ale na szczęście bohaterowie tej książki mają swoją głębię, a już zwłaszcza Racer. Lana była w porządku, na pewno czytało mi się o niej przyjemnie, ale czy stała się moją nową ulubioną bohaterką? Raczej nie. Podziwiam jej determinację, aby zaopiekować się najbliższymi, zwłaszcza swoim umierającym ojcem i to, że nie rzuciła wszystkiego dla Racera i kilku chwil przyjemności. Bo jeśli autorka poszłaby w tym tandetnym i przewidywalnym kierunku, pewnie patrzyłabym teraz na tę książkę inaczej.

Z Racerem wiąże się bardzo ważna tematyka choroby afektywno dwubiegunowej, na którą bohater cierpi. Nie czytałam poprzednich części, więc nie wiem co się w nich działo, ale podejrzewam, że część o jego ojcu (Remy'm, jeśli dobrze pamiętam?) także ją porusza, zwłaszcza, że wspomniane jest, że odziedziczył ją po ojcu. I chociaż nie jestem ekspertką, nie mam też żadnego doświadczenia, to szanuję Evans za poruszenie tej tematyki, bo jest niesamowicie ważna i uważam, że przedstawiona w bardzo realistyczny sposób. Jego zmagania dodały tej powieści realizmu i głębi, zwłaszcza, że ukazały w nim człowieka, a nie tylko nieodpowiedzialnego bad boya, o których naczytałam się już na wyrost.

To relacja między Racerem, a Laną wzbudziła we mnie mieszane uczucia, bo była taka intensywna i szybka. Rozwinęła się w mgnieniu oka i niestety przez dłuższą część miałam przeczucie, że ich uczucia opierają się tylko na przyciąganiu fizycznym. W jednym momencie chcieli zdzierać z siebie ubrania, w drugim Racer głosił wszystkim naokoło, że kiedyś ją poślubi. Same sceny ich zbliżenia to było dużo do ogarnięcia umysłem, bo były po prostu tak szczegółowo i wulgarnie opisane, jedna intensywniejsza od drugiej. Autorka na pewno się nie cenzurowała opisując je, a na dodatek było ich bardzo, bardzo dużo. Żałuję, że nie skupiła się bardziej na rozwinięciu ich uczuć do siebie, bo w pewnym momencie miałam wrażenie, że wzięły się one znikąd. Ale pomijając to, nie ma co ukrywać, że ta dwójka była dla siebie dobra. Ona budziła w nim jego najlepsze cechy, a on zawsze stawiał ją na pierwszym miejscu i dbał o to, aby czuła się jak najlepiej. Jednak da się stworzyć bohatera bad boya, który będzie szanował swoją partnerkę i do niczego nie będzie jej zmuszał, szok! Gdyby tylko autorka dopracowała tę relację bardziej, mogłaby być to naprawdę rewelacyjna książka.

Czytając "Racera" odkryłam również, że uwielbiam książki, które skupiają się na wyścigach. No dobra, może kłamię, bo czytałam już kilka dobrych romansów z wyścigami samochodowymi w tle, ale ta książka przypomniała mi o tym, że autorki powinny pisać ich więcej. Strasznie mi się udzieliła ta adrenalina, nawet jeśli nie mam zielonego pojęcia na temat Formuły 1 i niejednokrotnie przyłapałam się na tym, że serce biło mi trochę szybciej. Nie będę się wypowiadać, czy te wyścigi zostały opisane prawidłowo, bo się zupełnie nie znam, ale jak na moje amatorskie oko, spełniły swoje zadanie.

"Racer" to nie jest książka idealna, wiele rzeczy bym poprawiła i trochę żałuję, że relacja Racera i Lany nie została głębiej rozwinięta, ale czytało mi się ją przyjemnie i zdecydowanie podobała mi się fabuła. Druga połowa nadrobiła w tych aspektach, w których początek poległ, więc można powiedzieć, że nie było najgorzej. Pewnie nie zapadnie ona w mojej pamięci na dłużej, ale doceniam ją szczególnie za reprezentację osób chorujących na dwubiegunówkę. Po prostu pojawił się tutaj mój odwieczny problem z tego typu romansami, czyli to insta love i gotowość do wyznawania sobie miłości kilka godzin po pierwszym spotkaniu. W każdym innym aspekcie książka była przyjemna i lekka, więc niewymagającym czytelnikom powinna przypaść do gustu.



KATY EVANS zadebiutowała swoją powieścią erotyczną Real, natychmiast wskakując na listy najlepiej sprzedających się książek na całym świecie. Jest jedną z bestsellerowych autorek New York Timesa, USA Today i Wall Street Journal. Jej książki sprzedały się już w niemal milionowym nakładzie, zostały przetłumaczone na 12 języków. Każda jej kolejna powieść podbija serca czytelników i z miejsca staje się bestsellerem.

Prywatnie Katy jest szczęśliwą mężatką. Lubi biegać i interesuje się astrologią. Chciała zostać pisarką już od 12 roku życia. Pisała początkowo do szuflady, później chciała publikować swoje powieści korzystając z tradycyjnej, wydawniczej drogi. Jednak za każdym razem słyszała, że coś musi zmienić i się poddała. Postanowiła, że napisze książki takie jak chce, tak jak czuje, nie oglądając się na nikogo. Zaczęła publikować swoje tytuły w formie self­publishing i szybko osiągnęła międzynarodowy sukces. Pierwsza książka, Real, chodziła jej po głowie od dawna. Katy uwielbia silnych, seksownych i niegrzecznych mężczyzn, którzy spotykają na swojej drodze niezwykłe kobiety.


Tytuł: Racer
Autor: Katy Evans
Tytuł w oryginale: Racer
Seria: Real. Tom 7
Data premiery: 30 września 2020
Wydawnictwo: Kobiece
Liczba stron: 392
Ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu! :)



Czytaj dalej »

sobota, 23 stycznia 2021

Sally Thorne - Wredne Igraszki



Lucy Hutton i Joshua Templeman nienawidzą się wzajem. Nie to, że się nie lubią. Nie, że się niechętnie tolerują. Oni się naprawdę nienawidzą. I nie mają żadnych oporów z okazywaniem swoich uczuć w ramach nawet najprostszych czynności, kiedy tak siedzą naprzeciwko siebie, każde przy swoim biurku w siedzibie wydawnictwa, w którym każde z nich jest asystentem swojego prezesa. Lucy nie potrafi zrozumieć ponurego, sztywnego, pedantycznego podejścia, z jakim Josh traktuje swoją pracę. Z kolei Josh jest wiecznie skonsternowany zbyt kolorowymi strojami Lucy, jej bałaganiarstwem i dziwacznymi przyzwyczajeniami.

Otwiera się nowe stanowisko, ale zdobyć je może tylko jedno z nich
i tym razem oboje wytaczają przeciwko sobie najcięższe działa, bo żadne
z nich nie ma ochoty ustąpić: zdobycie nowej posady to nie tylko awans, ale
także okazja do upokorzenia rywala.

Napięcie osiąga punkt wrzenia i Lucy znienacka odkrywa, że być może wcale
nie nienawidzi Josha. I on też nie jest wcale taki pewien swoich uczuć.

A może to jest tylko kolejna gierka…


"Wredne Igraszki" to jedna z tych pozycji, która od jakiegoś roku czy dwóch leżała na moim stosiku hańby i tak się kurzyła, czekając na przeczytanie. Kupiłam ją kiedyś za grosze z zamiarem sięgnięcia po nią w wolnej chwili, bo to prawdopodobnie jedna z najpopularniejszych książek w Stanach Zjednoczonych (może kojarzycie ją po oryginalnym tytule - "The Hating Game"), ale jak ją odłożyłam, tak leżała sobie aż do tej pory. To informacja o filmie kręconym na jej podstawie, z Lucy Hale w roli głównej, skusiła mnie do jej przeczytania. Wreszcie, po tak długim czasie, powiedziałam sobie, że czas sprawdzić o co takie zamieszanie i wiecie co? Już po pierwszych stronach wiedziałam, że to właśnie TO. Że to ta książka, ta, od której nie można się oderwać, która stała się takim hitem z jakiegoś powodu. Jedyne, co mnie zastanawia, to dlaczego u nas w Polsce obeszła się właściwie zupełnie bez echa. Bo jest naprawdę świetna, jak nie jedna z najlepszych, a na dodatek oparta na moim ulubionym wątku "hate-love".

Lucy Hutton i Joshua Templeman to odwieczni wrogowie, nienawidzą się i okazują sobie to na każdym kroku. Codziennie siedzą naprzeciwko siebie w wydawnictwie, w którym razem pracują i walczą o bycie najlepszym pracownikiem. Josh jest sztywnym, poukładanym facetem, który do pracy podchodzi zbyt poważnie, a Lucy jest wszędzie, ubiera się w kolorowe ubrania, ludzie wokół ją uwielbiają i jest odrobinę dziwaczna - są swoimi zupełnymi przeciwieństwami i kompletnie nie potrafią się dogadać. Ich wredne gierki są znane wszystkim pracownikom firmy. Kiedy ich szefostwo ogłasza konkurs na wyższe stanowisko w firmie, Josh i Lucy stają przeciwko sobie, gotowi zrobić wszystko, aby zdobyć awans. Po drodze jednak zaczynają odkrywać, że być może ich wzajemna nienawiść jest tylko reakcją obronną na coś, co czuli od dawna i co próbowali ukrywać. Nagle zmieniają się wszystkie zasady gry, a jej stawką jest miłość.

Ta książka to jedna z tych, która spodobałaby się chyba każdej romansoholiczce, bo jest takim połączeniem wszystkiego, co w romansach jest dobre. To jednocześnie rewelacyjny romans biurowy oraz pełna emocji historia hate-love, z dwójką świetnych głównych bohaterów, którzy przez całą książkę wyprawiali dziwne rzeczy z moim żołądkiem. Naczytałam się już tylu książek, w których bohaterowie się nienawidzili, ale chyba żadna nie wywołała we mnie tylu uczuć, takiego uśmiechu i stada motylków w brzuchu. Nie mogłam się od niej oderwać.

Lucy i Josh poznali się, kiedy firmy, dla których pracowali, upadły i podległy połączeniu. Co więcej, ich pierwsze spotkanie to przepis na katastrofę. Podczas gdy otwarta i radosna Lucy przywitała Josh'a swoim największym, najpiękniejszym uśmiechem, ten popatrzył na nią z góry i nie uraczył nawet skinieniem głowy. Nie trzeba dodawać, że nie był to najlepszy początek, zwłaszcza, że ich stosunki dalej tylko się pogarszały, a Josh i Lucy w żaden sposób nie potrafili dojść do porozumienia. Lucy była przekonana, że Josh jest gburem, który zbyt poważnie podchodzi do życia, a Josh nie mógł znieść tej radosnej, ciepłej natury Lucy, która próbowała przymilać się wszystkim naokoło. Tak zaczęły się wszystkie małe gierki między nimi, walki na spojrzenia, słowne potyczki, złośliwe docinki i kłótnie, które miały wkurzyć i zdenerwować tę drugą osobę. I kiedy napiszę wam, że między tą dwójką była taka ogromna chemia, jakiej chyba nigdy nie czułam, to nie przesadzam. Ktokolwiek kiedyś powiedział, że nienawiść i miłość dzieli cienka linia, wiedział co mówi, bo od pierwszej strony wiedziałam, że ta dwójka nie wytrzyma długo, zanim wybuchną i coś się między nimi wydarzy.

Chyba najlepszą częścią ich historii są te wszystkie subtelne momenty, w których zauważamy, że czują do siebie coś bardzo silnego, te ukradkowe spojrzenia, dogłębne obserwowanie tej drugiej osoby, zauważanie rzeczy o sobie, których nikt inny nie zauważa, niespodziewane słodkie momenty między nimi, zawsze słuchanie tego, co ta druga osoba ma do powiedzenia, uczucie zazdrości, gdy kręci się obok nikt ktoś inny, chociaż nigdy w życiu by się do tego nie przyznali. Pamiętacie przedszkole, kiedy chłopcy dokuczali dziewczynkom, ciągnęli za warkocze, aby ukryć, że tak naprawdę je lubili? Właśnie tak zachowują się Josh i Lucy, robią wszystko, aby być w centrum uwagi tej drugiej osoby, wymyślają sposoby, aby zwrócić na siebie uwagę, a ukradkowo zakochują się w sobie coraz bardziej. Jasne, niejedna sytuacja między nimi sprawiała, że miałam ochotę wyrywać sobie włosy z głowy, bo to ich udawanie, że nie chcą być ze sobą, ciągnęło się strasznie długo, ale uwielbiam też to, że nie ulegli swojemu pożądaniu, tylko krok po kroku akceptowali, że być może przez cały ten czas pisane im było, aby być razem. Bardzo niewiele par książkowych tak mnie rozczuliło jak oni, nie pamiętam kiedy też ostatnio czułam takie motyle w brzuchu. No cudo!

Josh i Lucy to świetni główni bohaterowie, zwłaszcza, że są tak różni od siebie, a jednak dopasowani idealnie. Uwielbiam Lucy za to jej pozytywne nastawienie i ciepło, a jednocześnie za bycie super babką, która nauczyła się, że czasami trzeba postawić siebie na pierwszym miejscu i nie ma w tym nic złego. A chyba najbardziej uwielbiam to jak potrafiła zagrać na nerwach Josha i doprowadzać go do granicy wytrzymałości jak nikt inny. Josh okazał się być trochę inny, niż na początku się spodziewałam, ale w tym pozytywnym sensie. Na początku niestety jest zwykłym dupkiem, trochę arogancki, trochę rzeczywiście jakby chodził z kijem w tyłku, ale im bliżej go poznajemy, tym bardziej zaczynamy go rozumieć i lubić. Zresztą, niejednokrotnie wynagrodził Lucy swoje okropne zachowanie i swoją uroczą, nieśmiałą, trochę poturbowaną stroną kradł moje serce kawałek po kawałku. Oboje zresztą popełnili wiele błędów, ale zapracowali na to, aby je sobie wynagrodzić. Tak na sam koniec wspomnę, że uwielbiam, absolutnie uwielbiam zakończenie tej książki, jedno z najlepszych, jakie kiedykolwiek przeczytałam!

"Wredne Igraszki" zasługuje w moim odczuciu na o wiele większy rozgłos, aż zastanawiam się czemu tak mało osób w Polsce o tej książce mówi, bo naprawdę jest rewelacyjna. Napisana świetnym, błyskotliwym językiem, historia dwójki ludzi, którzy na własnym przykładzie przekonują się, że nienawiść i miłość dzieli bardzo cieniutka linia. Wypełniona przezabawnymi momentami, dobrymi docinkami, ale także wieloma emocjonalnymi momentami, które wywołują szeroki uśmiech na twarzy i stado motyli w brzuchu. Ta książka po prostu wypełniła mnie niewytłumaczalnym szczęściem i dlatego polecam ją wszystkim, którzy szukają dobrego, wzbudzającego wiele emocji romansu. I już nie mogę się doczekać filmu na jej podstawie!


SALLY THORNE to autorka, która mieszka w Australii. Po godzinach pracy zamyka się w swoim barwnym, fikcyjnym świecie. Wierzy, że miłośniczki romansów w każdej książce szukają uczuć jeszcze bardziej intensywniejszych niż je znalazły w poprzedniej, a nie jest to łatwe...

Tytuł: Wredne Igraszki
Autor: Sally Thorne
Tytuł w oryginale: The Hating Game
Data premiery: 6 czerwca 2018
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 424
Ocena: 10/10




Czytaj dalej »

wtorek, 19 stycznia 2021

Jenny Bayliss - 12 randek na Gwiazdkę



Jedna kobieta. Dwunastu kandydatów na wymarzonego partnera. Czy coś może się nie udać?

Kate jest przekonana, że nie potrzebuje do życia faceta. Zwłaszcza że zasypane śniegiem, senne miasteczko Blexford w Anglii nie obfituje w potencjalnych kandydatów. Poza tym po co jej ukochany, jeśli spełnia się, zawodowo projektując tkaniny i hobbystycznie piekąc ciasta do kawiarni?

Pełna dobrych chęci przyjaciółka zakłada jej jednak profil na portalu randkowym, który gwarantuje, że pomoże samotnym znaleźć miłość przed świętami. Do Bożego Narodzenia zostały dwadzieścia trzy dni. Dwadzieścia trzy dni na dwanaście randek z dwunastoma różnymi mężczyznami. Z tego musi wyniknąć coś dobrego… Prawda?

Całe miasteczko jej kibicuje, ale gdy każda kolejna randka kończy się jeszcze większą katastrofą niż poprzednia, Kate zaczyna się zastanawiać, czy to na pewno jest pora na miłość.

Ale czasami miłość pojawia się tam, gdzie najmniej się jej spodziewamy…


Na "12 Randek na Gwiazdkę" skusiłam się tak naprawdę w ostatniej chwili, bo początkowo nie miałam w planach jej czytać. Ale w końcu świąteczny klimat uderzył i we mnie, a akurat ta pozycja cieszyła się dość dużą uwagą za granicą, więc się skusiłam. Co prawda już po Nowym Roku, dlatego przychodzę z recenzją tak późno, ale to nie jest najważniejsze. I muszę przyznać, spośród wszystkich trzech świątecznych książek które przeczytałam w tym sezonie, właśnie ta miała najlepszy świąteczny klimat, zdecydowanie czułam się nastrojona świątecznie, wszystko tutaj wręcz krzyczało "święta!". To z wątkiem miłosnym miałam największy problem, bo chociaż książka w tytule ma 12 randek i można by się było spodziewać dużo miłości, może nawet trochę dramatyzmu, bo autorka przedstawia aż dwunastu potencjalnych kandydatów, ale koniec końców żaden z nich mi nie zaimponował. A zakończenie zostawiło we mnie duży niedosyt.

Kate to trzydziestoczteroletnia kobieta, która żyje samotnie w domku w małej wiosce w Anglii, przekonana, że facet nie jest jej potrzebny do szczęścia. Zresztą, nie ma co ukrywać - Blexford nie jest miejscem, w którym łatwo znaleźć porządnego mężczyznę w jej wieku. Ma dobrą pracę, bliskich przyjaciół, prowadzi stabilne życie, ale tylko raz w życiu poczuła do kogoś coś poważniejszego, co nie skończyło się szczęśliwie. Kiedy jej najlepsza przyjaciółka, Laura, podrzuca jej pomysł zapisania się do programu "12 randek na Gwiazdkę", Kate nie jest zbyt pozytywnie nastawiona. Program ma pomóc znaleźć jej potencjalnego partnera jeszcze przed świętami, do których zostało tylko dwadzieścia trzy dni. Dwanaście randek, dwunastu potencjalnych kandydatów. Całe miasteczko obserwuje poszukiwania Kate i jej kibicuje, w tym jej najlepszy przyjaciel z dzieciństwa, Matt. Randka za randką ten pomysł okazuje się być coraz gorszym pomysłem, aż wkrótce Kate zaczyna się zastanawiać, czy powinna była brać udział w programie. Do czasu, aż miłość staje na jej drodze w najmniej spodziewanym momencie, w najmniej spodziewanej osobie...

Nie ma co ukrywać, że jeśli szukamy typowo świątecznej, klimatycznej książki, to ta pozycja to strzał w dziesiątkę. Wszystko co kojarzy się z zimą i świętami, czy to śnieg, drzewka świąteczne, wypieki, kolędy, ozdoby, gorąca czekolada... dosłownie wszystko - tutaj właśnie to znajdziecie. I ten klimat rzeczywiście wciąga, nieważne kiedy książkę czytamy. Na każdej stronie autorka dorzuca jakiś taki świąteczny smaczek, dzięki czemu nie tracimy wrażenia, że cała akcja dzieje się w tym okresie świątecznym i właśnie wtedy ma być czytana. To w tej książce polubiłam najbardziej, jej cudowny klimat, piękne opisy wszystkiego, co związane z Bożym Narodzeniem. Aż sama zaczęłam marzyć o mieszkaniu w takim śnieżnym, klimatycznym miasteczku, w którym każdy zna każdego, organizuje się konkursy na najlepiej przystrojony dom, czy chodzi po ulicach, śpiewając kolędy.

Przechodząc dalej, tak naprawdę było to jedyne, co mi się w tej książce tak naprawdę, naprawdę podobało. Pod każdym innym względem ta historia wypadła niestety dość nudno, bez większych emocji i przewidywalnie. Autorka przedstawiła nam tutaj tylu przeróżnych bohaterów, a nie było ani jednego, którego bym polubiła. Nawet Kate, główna bohaterka, nie wyróżniła się niczym, dzięki czemu miałabym ją polubić i jej kibicować. Była dość prosta, zwyczajna, bez żadnej pikanterii, na dodatek momentami irytowało mnie to, że dawała się traktować jak wycieraczkę i zachowywała się tak naiwnie. Tak samo zresztą jej bliscy, a zwłaszcza Matt, z którym Kate dzieli dużą przeszłość i który ma duże znaczenie dla rozwoju całej książki. Niby ma być to jej najlepszy przyjaciel, tak ważna dla jej osoba, którą zna od czasów dzieciństwa, a czułam, że kompletnie nic się o nim nie dowiedziałam. Czasami mam wrażenie, że autorka zbyt mocno skupiała się na szczegółowych opisach wszystkiego co działo się dookoła, zamiast skupić się na tym co ważne - czyli na rozwinięciu swoich postaci i związków między nimi.

Sam pomysł dwunastu randek na święta mi się spodobał, zresztą kilka z nich było bardzo fajnych i ciekawych, ale trochę żałuję, że spośród takiej liczby kandydatów tylko jeden facet okazał się być dobry (i o ironio, to też mój ulubiony bohater tej książki, chociaż pojawił się może ze dwa razy). I owszem, mówi to osoba, która nie znosi trójkątów miłosnych, ani w ogóle tego typu dramatów, w których bohaterka nie potrafi wybrać, ale no zabrakło mi w tej książce tego kandydata, któremu naprawdę bym kibicowała. Nawet osoba, z którą Kate skończyła, wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia, ale to głównie z tego powodu, że autorka poświęciła bardzo mało czasu, aby ich relację rozwinąć. Kilka scen tu i tam, po czym nagle olśnienie, że to właśnie z nim powinna być i tyle, koniec. Nie chcę zdradzać o kim mowa, chociaż pewnie nietrudno się domyślić, ale taki rozwój sytuacji pozostawił we mnie niedosyt. Jasne, mieli kilka swoich uroczych momentów, przy których nie sposób się nie uśmiechnąć, ale to nie wystarczająco, aby wywołać szybsze bicie mojego serca.

"12 Randek na Gwiazdkę" opiera się na bardzo ciekawym pomyśle, cała ta świąteczna otoczka również spełnia swoje zadanie, ale niestety ta pozycja podupada w najważniejszych aspektach. Nie potrafiłam się połączyć emocjonalnie z bohaterami i nie miałam szansy podekscytować się historią miłosną, bo została rozwinięta bardzo słabo, a właściwie w ogóle. I chociaż czytało mi się tę książkę przyjemnie, bo ma swój świąteczny klimat, to nie jest to pozycja, o której bym pamiętała na dłużej, czy do której chciałabym wrócić. Dla samego klimatu może być fajną pozycją na święta, ale w poszukiwaniu fajnej zimowej historii miłosnej pewnie następnym razem sięgnęłabym po coś innego.

JENNY BAYLISS mieszka w małym nadmorskim miasteczku w Wielkiej Brytanii ze swoim mężem. Ich dzieci wyprowadziły się już z domu, by szukać przygód na własną rękę. Jako trzydziestodziewięciolatka rozpoczęła studia na kierunku Pisanie kreatywne i zawodowe, a od siedmiu lat piecze ciasta dla kawiarni w swoim miasteczku. Lubi długie spacery i ma obsesję na punkcie artykułów papierniczych i kawy. Nie wierzy w oszczędzanie rzeczy na lepsze okazje, dlatego bezwstydnie chodzi na zakupy dla supermarketu w odświętnych sukienkach. 12 randek na Gwiazdkę to jej pierwsza powieść.

Tytuł: 12 randek na Gwiazdkę
Autor: Jenny Bayliss
Tytuł w oryginale: Twelve dates for Christmas
Data premiery: 14 października 2020
Wydawnictwo: Burda Media Książki
Liczba stron: 464
Ocena: 6/10

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Burda Książki!





Czytaj dalej »

czwartek, 14 stycznia 2021

J. Lynn - Zaczekaj na Mnie | #CzytamUlubioneKsiążki



Są rzeczy, na które warto czekać…

Dziewiętnastoletnia Avery Morgansten ma nadzieję, że po wyjeździe do college'u ucieknie od tragedii sprzed pięciu lat, która odmieniła jej życie. Szuka spokoju i zapomnienia. Nie chce zwracać na siebie uwagi, chce się uczyć. Nie wyobraża sobie miłości.

Są rzeczy, których warto doświadczyć…

Ale Cameron, chodzący ideał, metr dziewięćdziesiąt o elektryzujących błękitnych oczach, budzi w niej uczucia, z których, jak myślała, na za-wsze ją obrabowano. Których najbardziej się boi…

Są rzeczy, których nie powinno się przemilczać…

Wtedy przeszłość powraca. Zaczynają się maile i telefony z pogróżkami...

Ale są rzeczy, o które warto walczyć…


Gdyby ktoś mnie zapytał jak zaczęła się moja przygoda z czytaniem, jedną z książek którą bym wymieniła byłaby właśnie "Zaczekaj na mnie" J. Lynn, większości znanej także jako Jennifer L. Armentrout. Te sześć, czy siedem lat temu odkryłam jedną ze swoich pierwszych serii, która sprawiła, że zakochałam się w czytaniu i od tamtej pory z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest to jedna z moich najukochańszych książek, jedna z tych do których mam ogromny sentyment i pomimo tego, że przeczytałam ją dziesiątki razy, zawsze z ogromną przyjemnością do niej powracam. Jakiś czas temu na moim bookstagramie ogłosiłam, że w tym roku mam zamiar zrobić sobie wyzwanie czytelnicze, w którym to przez 12 miesięcy przeczytam dwanaście moich ulubionych książek, które co miesiąc będę losować ze słoika (zachęcam do wzięcia udziału, jeśli jesteście chętni!). I tak też na styczeń wypadła mi ta pozycja, więc dzisiaj chciałabym trochę o niej wspomnieć, zwłaszcza, że na moim blogu nie pojawiła się jeszcze nigdy jej recenzja.

Avery właśnie wyprowadziła się na drugi koniec kraju, aby uciec od traumatycznej przeszłości, dręczących jej wspomnień tej jednej, okrutnej nocy i ludzi, którzy traktowali ją jak dziwkę. Studia są jej jedynym sposobem na nowy początek i ruszenie do przodu. Jednak już pierwszego dnia wszystko idzie nie tak - spóźnia się na pierwsze zajęcia, na schodach potrąca Camerona, najbardziej lubianego chłopaka na uczelni i ucieka gdzie pieprz rośnie. Na domiar złego, okazuje się, że ten sam chłopak jest jej nowym sąsiadem, który pomimo swojej reputacji okazuje się być niesamowicie miły, troskliwy, kochany i zabawny. Co więcej, nie ukrywa tego, że pragnie ją bliżej poznać i zabrać na randkę. Avery nie jest jednak gotowa, zwłaszcza, że jej przeszłość dopada ją szybciej, niż się tego spodziewała, gdy nagle zaczyna dostawać wiadomości z pogróżkami. Ostatnia rzecz jakiej pragnie, to żeby ten miły facet dowiedział się o jej wstydliwej przeszłości. Ale Cameron nigdzie się nie wybiera i pragnie poznać tę dziwaczną dziewczynę, która w jakiś sposób odnalazła sobie drogę prosto do jego serca.

Cameron i Avery to takie sympatyczne postacie, że pomimo upływu lat nadal stawiam ich na piedestale jednych z moich ulubionych bohaterów książkowych. Chociaż nie ma co ukrywać, wykreowani są na dość zwyczajnych bohaterów tego typu romansów, to jednak każde z nich ma w sobie to coś, co sprawia, że są sympatyczni, dający się lubić i wnoszą szeroki uśmiech na twarzy czytelnika. Mamy tutaj cichą, szarą myszkę i popularnego, lubianego faceta, a jednak wcale nie są tak typowi, jak mogłoby się zdawać. Sama Avery składa się z wielu warstw, a jej skrytość i niechęć do zawierania znajomości wcale nie wywodzi się z nieśmiałości, a z wielu traumatycznych przeżyć, nad którymi cały czas pracuje. Ta książka to był chyba pierwszy raz kiedy tak otwarcie czytałam o bohaterce, która w młodości została wykorzystana seksualnie i otworzyło mi to oczy na wiele spraw, przede wszystkim na to jak nawet dzisiaj traktowane są ofiary, a jak oprawcy. Jej historia była bolesna pod wieloma względami, a już zwłaszcza w tych momentach, kiedy tak bardzo pragnęła ruszyć do przodu i zapomnieć o przeszłości, ale jej głębokie rany jej na to nie pozwalały. Myślę, że to też z jej powodu ta historia jest dla mnie tak ważna, bo skupia się nie tylko na wątku miłosnym, ale jej drodze do ozdrowienia, która pomimo że nie jest prosta, pokazuje jaka z niej silna kobieta.

Gdybym opisała Camerona słowami popularny, imprezowicz, kobieciarz, to przypisałabym mu tylko łatkę typowego bohatera książkowego, jakich znamy setki, a uważam, że to niesprawiedliwe. Chociaż owszem, są one prawdą, bo Cam to dość towarzyska postać, to jednak nie bez powodu wszyscy naokoło go tak lubią, bo jest to chyba najukochańszy, najbardziej uroczy człowiek. Nie jest aroganckim, zimnym dupkiem, jak można by się spodziewać, ludzie go lubią, bo zawsze jest skory do pomocy, wszystkich traktuje z szacunkiem i jest przy tym niesamowicie charyzmatyczny. Nie brakuje mu pewnych wad, ale przecież nikt nie jest idealny, a właśnie za ten realizm go tak cenię. Cameron ukrywa swoją własną przeszłość, z której nie jest zbytnio zadowolony, a pewne rzeczy mogą nawet zszokować. Ale to jego zachowanie wobec Avery uwielbiam najbardziej - jaki jest wobec niej czuły, jak powoli rozwija się w nim ta chęć poznania jej bliżej, jak się nie poddaje, ale też zawsze daje jej czas, którego potrzebuje.

Ta historia zawiera jedne z najbardziej ikonicznych scen w historii romansów, chociaż pewnie tylko ja tak uważam, bo to mój ulubiony romans, a mianowicie wszystkie te sceny, w których to Cam zaprasza Avery na randkę, a ona za każdym razem mu odmawia. Wszystko to prowadzi do tego jednego, przeuroczego, rozczulającego momentu, który za każdym razem uruchamia stado motyli w moim żołądku, bo wręcz kocham to jak ich relacja się rozwija. I wcale nie chodzi tu o takie namolne pytanie o randkę, kiedy Avery wyraźnie nie chce, każda ta scena ma w sobie pewną czułość, zawsze napisana jest w sposób, który daje znać, że Cameron nie pyta wbrew temu, że Avery nie chce, a raczej po to, aby dać jej znać, że poczeka na nią, aż będzie gotowa, że da jej tyle czasu, ile potrzebuje i nigdzie się nie wybiera. No przysięgam, żadna para tak mnie nie dotknęła, jak ta dwójka. Miłość Camerona i Avery to ta najczystsza, najpiękniejsza miłość, bez zbędnych dramatów, niepotrzebnej zazdrości i braku komunikacji (oczywiście nie mam tu na myśli, że nic się nie działo, bo zanim oboje się na siebie w pełni otworzyli, musieli zaskarbić sobie swoje zaufanie), za co tak ją uwielbiam.

Pomimo cięższych wątków i fragmentów, które zdecydowanie ściskają za serce, "Zaczekaj na Mnie" to jeden z najcieplejszych romansów na rynku. Ta historia pełna jest przeróżnych scen, które bawią do łez, wywołują szybsze bicie serca i szeroki uśmiech na twarzy. Jasne, może nie jestem najlepszą osobą od polecania, bo darzę tę książkę takim sentymentem i nie potrafiłabym napisać jednego złego zdania na jej temat, ale i tak uważam, że wiele czytelniczek by się z nią polubiło. Czego chcieć więcej jak przeuroczą historię, która daje też do myślenia, z dwójką przesympatycznych bohaterów i na dodatek dwoma żółwiami? Być może czytając ją teraz po raz pierwszy moje zdanie nie było by aż tak dobre, ale kto wie. W każdym bądź razie bardzo miło było do tej książki powrócić i mam nadzieję, że niedługo uda mi się sięgnąć także po kolejne części serii.




J. LYNN (JENNIFER L. ARMENTROUT) - Bestsellerowa autorka New York Timesa i USA Today.  Jennifer pochodzi z Zachodniej Virginii i tam też mieszka do tej pory z mężem i psami. Urodziła się 11 czerwca 1980 roku. Autorka twierdzi, iż pisze przez 8 godzin niemal każdego dnia. Jeśli tego nie robi, swój czas spędza czytając, ćwicząc, oglądając filmy zombie i udając, że pisze.
W 2011 roku w Stanach Zjednoczonych jej książki sprzedały się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy, dostały się do finałów Goodreads Choice Awards, w 2017 roku wygrały w plebiscycie romansów RITA, a także były nominowane do wielu innych nagród. 


Tytuł: Zaczekaj na Mnie
Autor: J. Lynn (Jennifer L. Armentrout)
Tytuł w oryginale: Wait for You
Seria: Zaczekaj na Mnie. Tom 1
Data premiery: 4 marca 2014
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Amber
Ocena: 10/10

Czytaj dalej »

niedziela, 10 stycznia 2021

Melanie Moreland - Aiden



Aiden, Bentley i Maddox spotkali się na uniwersytecie. Jako że spędzali ze sobą sporo czasu, szybko się polubili - tak narodziła się wielka przyjaźń. Później jednak ich drogi się rozeszły. Aiden stał się kimś, kogo wielu szanowało i podziwiało. Był częścią odnoszącej sukcesy firmy, bogatym i interesującym mężczyzną, który nie przejmował się bzdurami. Tyle że to była maska, za którą skutecznie ukrywał swoją prawdziwą twarz. Straszliwa przeszłość, pełna przemocy i pogardy, odcisnęła na jego sercu i duszy potworne piętno.

Cami miała kuszące ciało i piękne zielone oczy. Ona, jako jedyna kobieta, zdołała przedrzeć się przez skorupę banałów i dostrzec prawdziwego Aidena. Zrozumiała, że przeznaczony jej jest właśnie ten delikatny i poraniony w środku mężczyzna. Jej oczy dostrzegały o wiele więcej, niż on chciał jej pokazać. Aiden uważał, że nigdy nie będzie wystarczająco dobry, by na nią zasłużyć, dlatego postanowił odepchnąć ją i jej uczucia. Ale Cami absolutnie nie miała zamiaru się poddać...

To, że oboje pasują do siebie, widział chyba każdy. I nie chodziło tylko o namiętność. Aiden zdawał sobie sprawę, że nie może żyć bez Cami, ale uznał, że ich związek nie ma przyszłości. Tymczasem ona zdecydowała się walczyć. O niego, o siebie, o ich miłość...

Czy masz dość odwagi, by kochać i trwać?


"Aiden" to drugi tom serii "Prywatne imperium" Melanie Martinez, chociaż mam wrażenie, że czytając go, czytałam kompletnie inną serię - w tym pozytywnym sensie. W mojej recenzji "Bentleya", czyli pierwszej części, wymieniłam kilka rzeczy, które złożyły się na dość przeciętną, pozbawioną emocji książkę, więc z przyjemnością mogę napisać, że "Aiden" wyrobił się we wszystkich tych aspektach, w których poprzednia nie wypadła najlepiej. Czytało mi się tę książkę o wiele przyjemniej, polubiłam się z bohaterami i nie miałam wrażenia, że czytam przesłodzoną, do bólu nierealistyczną historię. Tym razem zostałam naprawdę pozytywnie zaskoczona.

Aiden to najlepszy przyjaciel Bentleya, jego pomocna dłoń, współzałożyciel firmy BAM. Wiele osób go szanuje i podziwia, ponieważ na pierwszy rzut oka ma wszystko - jest bogaty, przystojny, odnosi same sukcesy. W rzeczywistości jednak mało kto zna prawdziwego jego, wszystko to, co inni widzą na zewnątrz, to tylko maska, która pozwala mu przetrwać każdy dzień. Jego traumatyczna przeszłość odcisnęła na nim tak mocne piętno, że nikomu nie pozwala się do siebie zbliżyć, w obawie, że miłość ponownie go zniszczy. Dlatego, kiedy w jego życiu pojawia się piękna Cami, dziewczyna, o której nie może przestać myśleć, z którą pragnie spędzać każdą wolną chwilę, stara się trzymać od niej z daleka. Jest zagrożeniem dla jego serca, jedyną osobą, która mogłaby się przedrzeć przez jego mury, które tak starannie budował wokół siebie przez lata. Cami ma jednak inne plany - za wszelką cenę pragnie mu pokazać, że wart jest jej miłości.

Głównej rzeczy, której brakowało mi, kiedy czytałam "Bentleya", to emocji, które pozwoliłyby mi przywiązać się do głównych bohaterów i im kibicować. Na szczęście tym razem autorka nie zawiodła, bo historia Aidena i Cami chwyciła mnie za serce, czego kompletnie się nie spodziewałam. Aiden już w pierwszym tomie mnie intrygował, był taką tajemniczą, mało mówiącą i skrytą postacią, której nikt nigdy nie mógł rozgryźć, a jednocześnie chronił każdego, na kim mu zależało. Kiedy w tej części zaczęłam odkrywać co stoi za jego milczeniem i ucieczką od bliższych relacji z innymi, złamało mi się serce. Jego dzieciństwo pełne przemocy i pogardy zmieniło go w mężczyznę obawiającego się miłości, która więcej zabiera, niż daje. Jego zachowanie, chociaż może momentami frustrujące, łamało mi jednocześnie serce, bo nie wyobrażam sobie nawet jak wielką traumę musiał przeżyć jako dziecko. Jego relacja z Cami rozpoczęła się już w pierwszym tomie, już tam gdzieś w tle autorka dawała znaki, że oboje wpadli sobie w oko, nie wiadomo jednak było jak jest to poważne.

Cami to świetna dziewczyna, od razu milej mi się o niej czytało, niż o Emmy, którą mam wrażenie, autorka za bardzo idealizowała i przez to wypadła dość sztucznie. Cami jest bardziej realistyczna i sympatyczna, ale to jej determinacja, aby pomóc Aidenowi i o niego zawalczyć, zrobiła na mnie największe wrażenie. Ta dziewczyna idzie przez życie jak ogień, jest dokładnie tym, czego Aiden potrzebuje. Dostrzega jego prawdziwe oblicze i pragnie mu udowodnić, że pomimo bólu przeszłości, jest wart miłości i jest dla niej wystarczający. Ich historia, chociaż rozpoczęła się od czystej fizyczności, została opisana w taki delikatny, poruszający sposób, bo oboje krok po kroku uczyli się siebie i tego, że dzięki tej drugiej osobie życie jest odrobinę łatwiejsze, odrobinę piękniejsze. To zupełne przeciwieństwo tej insta love historii między Emmy, a Bentleyem, a obawiałam się, że i tym razem bohaterowie będą wyznawać sobie miłość po kilkunastu stronach. Nic z tych rzeczy - to ten rodzaj miłości, która nie przychodzi łatwo, ale jest warta każdej łzy.

I wątek poboczny, można powiedzieć kryminalny, w tym wypadku również wypadł o wiele lepiej. Nie będę nic zdradzać, bo uważam, że warto odkryć o co chodzi samemu. Pod względem przewidywalności może nie ma szału, bo dość łatwo domyślić się kto stoi za całym zamieszaniem, ale podobało mi się jak autorka wrzucała co chwilę jakieś subtelne znaki, które można by przeoczyć, gdyby nie zwracało się większej uwagi. Sam pomysł także jest interesujący, na pewno zaciekawił mnie bardziej niż ten z tomu pierwszego.

Nie ma co okrywać, to nie jest historia wyższych lotów, o której pamięta się na dłużej, ale znalazło się tu wszystko, dzięki czemu miło spędziłam te kilka godzin, kiedy ją czytałam. Były emocje, nawet zdarzyło mi się uronić kilka łez, było dość interesująco, no i przede wszystkim bardzo polubiłam bohaterów, do których z łatwością się przywiązałam. Aż jestem zdziwiona, że taka przepaść dzieli "Bentleya" i "Aidena", bo podczas gdy tamtą książkę czytało się jak przesłodzone, dość tandetne romansidło, ta miała w sobie głębię i poruszyła to, co miała poruszyć. Dlatego jeśli chcielibyście czytać tę serię, to polecam od razu przeskoczyć do drugiej części ;)

Melanie Moreland - autorka bestsellerów New York Timesa i USA Today. Wiedzie szczęśliwe życie w spokojnej dzielnicy Ontario z ukochanym mężem i kotką Amber. Jest uzależniona od kawy. Wszystko, co wiąże się z komputerami i technologią, stanowi dla niej wyzwanie. Uwielbia piec, gotować i testować nowe przepisy. Lubi podróżować, ale uważa, że powrót do domu jest najlepszą częścią każdej podróży.


Tytuł: Aiden
Autor: Melanie Moreland
Seria: Prywatne Imperium. Tom 2
Data premiery: 17 listopada 2020
Liczba stron: 320
Wydawnictwo: Editio.red
Ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio.Red! :)







Czytaj dalej »

czwartek, 7 stycznia 2021

Anna Dan - Solo | Recenzja przedpremierowa



Czy wygrasz samotne starcie z całym światem,
jeśli poznasz zasady walki?
I czy zdołasz rozbroić tykającą bombę, jeśli tą bombą jesteś ty?

Datka jest twarda jak stal, choć w środku krucha jak szkło. Do życia podchodzi z dystansem i sarkazmem i do wszystkiego potrzebuje danych, dużo danych. Jej dwaj przyjaciele, Freax i Gnom, to geniusze informatyczni i cała jej rodzina. Sens jej życiu nadają praca i mordercze treningi oraz przekonanie, że już nigdy nic jej nie zaskoczy.

Kiedy na jej drodze staje czujny, nieufny i niebezpieczny Solo, dziewczyna wplątuje się w coś, czego nie potrafi zrozumieć. Solo nosi w sobie gniew i ani na chwilę nie zdejmuje maski zabijaki. Datka czuje, że pod tą maską kryje się coś innego, jednak najpierw musi dopaść własne demony, zanim one dopadną ją – albo zanim dopadnie ją miłość.


Łatwo zauważyć, że ja raczej nie czytam polskich romansów, a jeśli już to robię, to dzieje się to bardzo rzadko. Niestety niezbyt one do mnie przemawiają, dlatego raczej sobie od nich stronię. Jednak przyciągnęło mnie do debiutanckiej powieści Anny Dan i kiedy wydawnictwo zwróciło się do mnie z propozycją przedpremierowego egzemplarza, postanowiłam dać autorce szansę. Opis przykuł moją uwagę, historia zapowiadała się ciekawie, więc pomyślałam sobie - dlaczego nie? I muszę przyznać, cieszę się, że to zrobiłam, bo zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Chociaż historia jest krótka, wywołała wiele emocji, poszła w zaskakującym kierunku i została rewelacyjnie napisana.

Datka to młoda kobieta, która do życia podchodzi z dystansem, skupia się głównie na swojej pracy i na codziennych treningach, dzięki którym czuje się silniejsza i bezpieczniejsza. Codziennie walczy z wydarzeniami z przeszłości, które dręczą ją i nie dają jej spać, ale stara się normalnie funkcjonować. Kiedy na jej drodze staje Solo - przystojny, nieufny mężczyzna, który walczy za pieniądze, jej życie staje na głowie. Kobieta zbliża się do niego i coraz bardziej się przywiązuje, jednocześnie odkrywając, że być może łączy ich coś więcej, niż tylko chemia. Przeszłość bohaterów daje o sobie znać, gdy ich demony wychodzą na powierzchnie, a wkrótce oboje będą musieli zdecydować, co jest ważniejsze - pościg za demonami przeszłości, czy miłość.

Na pierwszy rzut oka fabuła tej książki zdaje się nie wyróżniać za bardzo spośród wielu innych romansów, jakie dane mi było przeczytać. Mamy główną bohaterkę, Datkę, która prowadzi dość poukładane życie, ciężko pracując z dwójką swoich najlepszych przyjaciół, Freaxem oraz Gnomem. Nikomu jednak nie zdradza, że lata temu wydarzyło się w jej życiu coś, co zmieniło ją bezpowrotnie i popchnęło ją do ciężkich ćwiczeń, które dają jej poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że potrafiłaby się obronić. Nawet najbliższe jej osoby nie znają jednak szczegółów tego wydarzenia, ponieważ pomimo upływu wielu lat, dla dziewczyny trauma nadal jest zbyt świeża. Kiedy jej przyjaciele wkręcają ją w pewien eksperyment społeczny, poznaje Adama - miłego chłopaka, który przedstawia ją swoim bliskim, a przede wszystkim Solo. Solo na początku jest taką enigmą, bo jedyne co się o nim dowiadujemy, to to, że lubi walczyć za pieniądze i niekoniecznie robi to legalnie. Datka jednak spędza coraz więcej czasu w jego towarzystwie i powoli zaczyna odkrywać, co stoi za jego postawą zamkniętego w sobie i skrytego zabijaki.

Na początku trochę trudno było mi się przyzwyczaić do tempa tej książki, ponieważ jest ona króciutka, a dość dużo się w niej dzieje. Początek jednak troszkę mi się dłużył i dopiero kiedy dochodzi do spotkania Datki z Solo, akcja nabiera tempa. Spodziewałam się trochę przewidywalnej historii miłosnej, ale autorce niejednokrotnie udało się mnie zaskoczyć, idąc w kierunku jakiego się nie spodziewałam. Chociaż muszę przyznać - czasami zastanawiałam się dlaczego zdecydowała się akurat na taki wybór, a nie inny. Przede wszystkim niezbyt kupowałam to, że Datka już kilka dni po poznaniu Adama, Solo i całej reszty, spędzała nie tylko całe dnie, ale i noce, w ich domu. Jako osoba, która rzekomo przeżyła ogromną traumę będąc młodsza i szkoliła się, aby móc się czuć bezpieczniej, dość łatwo zaufała grupie kompletnie nieznajomych ludzi. Rozumiałam jednak jej pobudki. Solo i reszta chłopaków byli w pewien sposób odpowiedzią na dręczące ją pytania, które pragnęła poznać za wszelką cenę.

Datka i Solo łączy dość nagłe przywiązanie i uczucie, co niektórym może niezbyt się spodobać. Ja też nie lubię takiego insta love, ale tutaj to po prostu działało, bo fabuła skupia się głównie na przeszłości naszych głównych bohaterów i na tym, jak próbują się z nią pogodzić. Aczkolwiek, chociaż niemalże natychmiastowo czują do siebie przyciąganie, ich związek wcale nie jest prosty, a ich droga do szczęścia pełna jest wybojów. Czasami bywało to frustrujące, doceniam jednak fakt, że autorka niczego nie pośpieszyła, a stopniowo budowała napięcie. W ten sposób ciągle udawało się jej mnie zaskoczyć, odkrywając coś, o czym nawet nie pomyślałam. Same sedno tej historii wbiło mnie w łóżko, bo kompletnie nie przewidziałam tego zwrotu akcji, chociaż - jak sobie teraz o tym pomyślę - miałam to tuż przed nosem. Brawa jednak dla autorki, że udało jej się mnie tak zaskoczyć.

Ta historia jest pełna zaskakujących zwrotów akcji, ale także przepełniona jest emocjami i niewiarygodnym cierpieniem. Bohaterowie muszą przejść przez długą drogę, aby dostać odpowiedzi na pytania, które dręczą ich od lat, ale nic, co wychodzi na jaw, nie jest proste. Kiedy autorka ujawniła największy sekret, poleciały mi łzy i nie będę ukrywać, troszkę złamało mi się serce. Żałuję, że książka jest tak króciutka, bo mam wrażenie, że można by było powiedzieć dużo więcej, jakby autorka ją trochę przedłużyła. Być może kiedyś doczekamy się jakiejś kontynuacji?

"Solo" to historia o nie dającej o sobie zapomnieć przeszłości i o dwójce zagubionych ludzi, których łączy niebezpieczne silne uczucie oraz chęć pomszczenia traumatycznych przeżyć z przeszłości. Ich relacja nie jest prosta, oboje muszą podjąć wiele ważnych decyzji, czy warto jest gonić za czymś, co może nie przynieść żadnych owoców i czy jest to warte utracenia jedynej dobrej rzeczy, jaka pojawia się na ich drodze - miłości. Biorąc pod uwagę, że to debiut autorki, jestem pod wrażeniem, bo historia, jaką opisała, jest naprawdę dobra. Może nie idealna, bo było kilka rzeczy, które mogły zostać dopracowane, ale wierzę, że z każdą kolejną powieścią będzie tylko lepiej. Poza tym naprawdę przywiązałam się do tych bohaterów i z chęcią przeczytałabym o nich więcej. Polecam! Z przyjemnością zostałam jedną z ponad stu recenzentek, które miały okazję przeczytać tę pozycję przedpremierowo i napisać rekomendację, którą znajdziecie również w książce. Premiera książki już 13 stycznia!


Anna Dan to polska autorka. Całe życie czyta, pisze i fotografuje. W chwilach wolnych od czytania i pisania pracuje w zarządzie firmy, którą uwielbia nawet bardziej niż swojego kota. Mieszka na wsi pod Poznaniem, ma córkę, syna oraz męża, który ją ciągle rozśmiesza. Pisze powieści New Adult, z uporem łamiąc prawidła gatunku. W książkach lubi zaskakiwać i być zaskakiwana. Ma bardzo nijakie nazwisko, więc używa fajnego pseudonimu. Oficjalna strona: www.annadan.pl


Tytuł: Solo
Autor: Anna Dan
Premiera: 13 stycznia 2021
Liczba stron: 320
Wydawnictwo: Jaguar
Ocena: 8/10

Za możliwość przedpremierowej lektury serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar! :)




Czytaj dalej »

poniedziałek, 4 stycznia 2021

10 NAJLEPSZYCH KSIĄŻEK 2020 ROKU | PODSUMOWANIE 2020 ROKU


No i jest, koniec najbardziej szalonego roku w naszym życiu! Kto by się spodziewał, że wchodząc w 2020 roku, czeka nas aż tyle przeżyć? I to takich, o których raczej czyta się w podręcznikach od historii? Niestety, pandemia, lockdown, studiowanie online przez niemalże cały rok nie były dla mnie dobre pod wieloma względami, wielokrotnie czułam się na skraju wytrzymania i marzyłam tylko o tym, aby ten przeklęty rok wreszcie się skończył. Nie tylko podupadło moje zdrowie psychiczne, ale też moje chęci do czytania, co zresztą dobrze widać, kiedy patrzę na liczbę książek, jaką przeczytałam przez cały rok. O ile na początku roku jeszcze mi jakoś szło, tak im dalej, tym tylko gorzej. Wielokrotnie zmagałam się z zastojem czytelniczym, a że nie lubię się zmuszać do czytania, w 2020 liczba przeczytanych przeze mnie książek wynosi 71. To aż trzydzieści mniej niż w zeszłym roku, ale szczerze? Nie chcę czuć się przez to źle, bo w tym roku nauczyłam się, żeby nie czytać na ilość, tylko na jakość. Dobrze poznałam już swój gust czytelniczy i wiem już, jakich książek powinnam unikać, bo w przeszłości dość często zdarzało mi się brać za wszystko, co mi wpadło w ręce, byleby było dużo. Zresztą, biorąc pod uwagę wszystko, z czym przyszło mi się zmierzyć w tym roku, cieszę się, że w ogóle udało mi się czytać.

Jeśli chodzi o miesięczne podsumowania, to wszystkie z łatwością można znaleźć na moim blogu. Najwięcej książek przeczytałam jednak w marcu, bo dziewięć, a najmniej w sierpniu, bo tylko trzy. Już tradycyjnie, ten rok także chciałabym zakończyć wytypowaniem mojej ulubionej dziesiątki. Co mnie zaskoczyło, tym razem to zadanie wcale nie było takie trudne. Było kilka takich pozycji, które od razu kliknęły i wiedziałam, że trafią na moją listę "Top 10". Ten rok obfitował w kilka naprawdę rewelacyjnych, zapadających w pamięci historii, które dzisiaj chciałabym honorowo wspomnieć:


Bianca Iosivoni - Falling Fast & Flying High

"Chase opiera głowę o moje czoło i kładzie ręce na mojej talii. Nie wiem, czy on trzyma mnie, czy ja jego, czy może oboje trzymamy się nawzajem. Wiem tylko, że chcę tego, co tu się teraz dzieje, że pragnę tego mężczyzny - i wszystkiego, co się z nim łączy. Nieważne, jak niepewna jest przyszłość i jakie trudności stoją jeszcze przed nami."

Teoretycznie wspominam tutaj dwie książki, ale to ta sama historia, tylko rozłożona na dwie części, więc postanowiłam napisać o obydwu. Bianca Iosivoni już wcześniej skradła moje serce inną serią (mowa oczywiście o "Firsts"), ale historia Hailee i Chase'a uderzyła inaczej, zwłaszcza, że poruszyła tak ważną tematykę depresji i utraty bliskiej osoby. Chyba to właśnie to sprawiło, że stała się ona dla mnie taka ważna i wartościowa, to szczere, niekoloryzowane, surowe ukazanie zmagań osoby cierpiącej na chorobę psychiczną, nad którą nie ma się tak naprawdę kontroli. Nie było to coś, o czym czytało mi się łatwo, bywały momenty kiedy wręcz musiałam zrobić sobie przerwę i odetchnąć, ale było warto. Zresztą, ta seria to nie tylko smutne momenty, bo (zwłaszcza tom pierwszy) zawiera równie dużo wspaniałych, ciepłych fragmentów, które przywołują uśmiech na twarzy. Uwielbiam także ten małomiasteczkowy klimat, gdzie każdy zna każdego i jest skory do pomocy. No i nie mogłabym nie wspomnieć o relacji między Hailee i Chase'm, jednej z moich ulubionych par książkowych tego roku. Więcej o tych książkach możecie przeczytać w moich recenzjach tutaj oraz tutaj.

Brittainy C. Cherry - Landon & Shay

"Potrzebowałem długiego czasu, aby uzmysłowić sobie, że mrok mógł być piękny. W cieniu żyło tak wiele ładnych rzeczy, a naszym obowiązkiem było być dla nich dobrymi i przypominać, że również do nas należą."

Na liście najlepszych książek roku oczywiście nie mogłoby zabraknąć królowej romansów, Brittainy C. C. Cherry. Jeśli miałabym wybrać jedną książkę, która wstrząsnęła mną najbardziej w 2020, byłaby nią właśnie historia Landona & Shay, która także została podzielona na dwa tomy. Czytanie jej bolało jak cholera. Chyba lubię siebie torturować, bo już kolejna historia na tej liście pełna jest bólu, cierpienia i wylanych łez, które zresztą przepłakałam razem z bohaterami. Jest to też kolejna pozycja skupiająca się na bohaterze, który cierpi na depresję, dodając go do listy z Hailee i jeszcze jedną bohaterką, o której wspomnę trochę później. Ale to, co sprawiło, że tak tę historię pokochałam, jest miłość między Landonem & Shay. Autorka nie tylko ukazała ich całą drogę, od bycia nastolatkami, którzy przechodzą od nienawiści do głębszego uczucia, do dorosłego życia lata później, kiedy spotykają się ponownie, dostarczając kupę emocji, tych dobrych i tych złych - ale przede wszystkim zrobiła to w sposób, który nie romantyzował zmagań Landona. Uwielbiam Cherry za to, że nie bała się ukazać najmroczniejszej strony człowieka, który zmaga się z chorobą psychiczną, ukazując go w najgorszych momentach, ale też udowadniając, że jego choroba go nie definiuje. I nie zrobiła z tego tandetnej historii miłosnej, w której to miłość jest odpowiedzią na wszystkie zmartwienia. Autorka dobrze wie, jak poruszyć właściwe struny w czytelniku. Recenzje książek przeczytacie tutaj i tutaj.

Laura Kneidl - Someone New

"Julian spojrzał na mnie z boku, a jego dłoń przeniosła się z bioder na moją talię, tak jakby chciał bez słów powiedzieć: Nie bój się. Trzymam cię i jestem po twojej stronie. Zawsze."

Ta książka to było moje największe zaskoczenie roku, głównie ze względu na to, co zostało wyjawione na sam koniec o głównym bohaterze, Julianie. Chociaż kocham ten gatunek, niestety reprezentacja osób LGBTQ+ praktycznie w nim nie istnieje, a jeśli już jest, to ciężko o niestereotypowe przedstawienie, a większość bohaterów i tak przewija się tylko gdzieś w tle, prawie nigdy nie są to główni bohaterowie. Przeczytać historię, w której główny bohater jest osobą transseksualną, było tak odświeżające i tak potrzebne, że praktycznie popłakałam się ze szczęścia i dumy, że jednak coś się zmienia i że są autorzy, którzy próbują otwierać czytelnikom oczy i ich edukować na tak ważne tematy. Poza tym sama historia Juliana i Micah była rewelacyjna, uwielbiam ich dynamikę i to jak wyraźne jest to, że od samego początku byli dla siebie bratnimi duszami. Jak wspomniałam w mojej recenzji, ta książka otwiera wiele drzwi dla autorów romansów i mam nadzieję, że coraz więcej osób zacznie poruszać tak ważne tematy. Moją recenzję znajdziecie tutaj.

Mona Kasten - Dream Again

"Staliśmy, spleceni ze sobą, i opłakiwaliśmy ból, który sobie sprawiliśmy. Szeptał słowa otuchy w moje włosy, a ja gładziłam go po plecach i wbijałam palce w jego barki, tak mocno, że na pewno zostawiłam ślady. Nigdy więcej nie chciałam wypuścić go z objęć."

W tym roku wyszedł ostatni tom serii jednej z moich ukochanych serii "Again", który szybko stał się też jednym z moich ulubionych, chyba na podium z "Begin Again" oraz "Feel Again". Połączenie wątku studenckiego, hate-love oraz drugiej szansy sprawiło, że ta historia była wręcz rollercoasterem emocji, ale chyba właśnie za to tak ją pokochałam. Po czwartym tomie, który wypadł w moim odczuciu najsłabiej, trochę się obawiałam tego, ale okazało się, że nie było czego. Jude i Blake nie mają łatwo, dlatego ich historia jest intensywna, bolesna, przepełniona bólem przeszłości, niewypowiedzianymi słowami i widmem niespełnionych marzeń, ale wszystko to było warte każdej sceny, w której Blake i Jude na siebie się zaczęli otwierać. Poza tym, kto nie lubi dobrego romansu, w którym dwójka nienawidzących się bohaterów zmuszona jest mieszkać pod jednym dachem, z wszystkimi tymi kotłującymi się uczuciami? Tutaj przeczytacie moją recenzję.

Jenn Bennett - Wszystkie znaki na niebie i ziemi

"Spojrzenie zapłonęło mu na mój widok, jakbym była losem wygranym na loterii. Staliśmy naprzeciw siebie, szczerząc zęby w uśmiechu niczym najwięksi szczęściarze."

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że Jenn Bennett to najlepsza autorka powieści młodzieżowych dzisiejszych czasów... I mówi to osoba, która raczej przestała czytać typowe młodzieżówki, bo chyba nie trafiają już do mnie tak, jak kiedyś. A jednak Bennett nigdy nie potrafiłabym odmówić, bo to jedna z moich ulubionych autorek, a tą książką udało jej się wywołać we mnie emocje, jakie ostatnio wywołała tylko książką "Mój Alex". To historia o dwóch wyrzutkach, ambitnej fotografce, która wraca do rodzinnego miasteczka po latach tułaczki po kraju, oraz o miejscowym rozrabiace, który kiedyś był jej najlepszym przyjacielem, a teraz zmienił się nie do poznania. Jedną z rzeczy, za które tak uwielbiam powieści Jenn Bennett, są jej realistyczni i charyzmatyczni bohaterowie, a Josie i Lucky właśnie tacy byli. Uwielbiałam żyć ich życiem, przeżywałam wszystko razem z nimi i chociaż sama historia może nie porywa fabularnie, to uważam, że jest to najlepsza młodzieżówka, jaką przeczytałam w tym roku. Moją recenzję znajdziecie tutaj.

Casey McQuiston - Red, White & Royal Blue

"Pomyślałem, że gdyby kiedykolwiek pokochał mnie ktoś taki jak ty, spaliłbym się z miłości. A potem okazałem się nieostrożnym głupcem i zakochałem się w tobie. Kochałem cię, gdy dzwoniłeś do mnie w absurdalnych godzinach nocnych. Gdy całowałeś mnie w obskurnych publicznych toaletach, dąsałeś się w hotelowych barach i uszczęśliwiałeś mnie na takie sposoby, że uwierzyłem, że nawet taki wybrakowany introwertyk może być szczęśliwy.
A potem okazało się, że masz czelność odwzajemniać moje uczucie. Dasz wiarę?
Bo ja czasami, nawet teraz, w to nie wierzę."

Tę książkę znałam jeszcze zanim w ogóle ją przeczytałam, bo jest jedną z najpopularniejszych książek z wątkiem LGBT za granicą i nawet kiedy nie szukałam, ciągle przewijały mi się jakieś cytaty, sceny, fanarty, aż w końcu sama zapragnęłam ją przeczytać. I szczerze, rozumiem nad czym jest ten zachwyt, bo sama zostałam zauroczona tym sekretnym romansem między Księciem Henry'm, a Pierwszym Synem Stanów Zjednoczonych, Alexem, zwłaszcza, że wszystko zaczęło się od nienawiści - a kto nie lubi dobrej hate-love historii? Moją ulubioną częścią ich historii był jednak każdy ten moment, w którym autorka subtelnie ukazywała ich rozwijające się uczucie, za pomocą sekretnych spojrzeń, dotyków, późnonocnych schadzek, długich rozmów, a nawet lotów przez ocean, aby zobaczyć tę drugą osobę. Nadal na samą myśl o tej dwójce mam szeroki uśmiech na twarzy, bo ich relacja jest przesłodka. I owszem, jestem świadoma tego, że raczej nie jest to książka dla wszystkich, bo poza relacją między Henry'm, a Alexem nie dzieje się w niej za wiele, ale mimo wszystko czytało mi się ją tak dobrze, że musiałam ją zamieścić w mojej top dziesiątce. A moją recenzję przeczytacie tutaj.

Abby Jimenez - To Tylko Przyjaciel

"- Josh?
- Tak?
- Zrobiło się cicho.
- Gdzie? - zapytałem łagodnym głosem.
- W mojej głowie. Wreszcie zapanował tam spokój. Tak się dzieje tylko wtedy, gdy jestem z tobą."

Mam wrażenie, że na moich listach zawsze przewijają się te same autorki, głównie dlatego, że je uwielbiam, więc miło mi chociaż raz wspomnieć o kompletnej nowości, która skradła moje serducho w tym roku. I pomyśleć, że prawie przeszłam obok tej książki obojętnie. Josh i Kristen zauroczyli mnie w ciągu sekundy, a na dodatek rozbawili mnie do łez. I może na pierwszy rzut oka ta książka wydaje się być lekką, zabawną historią o dwójce przyjaciół, między którymi pojawiła się chemia, ale już po kilkudziesięciu stronach autorka obiera inną drogę i nagle cała historia staje się poważniejsza. Mało która autorka porusza w romansach tematykę bezpłodności, sama spotkałam się z tym wątkiem może raz, czy dwa, a Abby Jimenez wplotła to tutaj w sposób wywołujący milion emocji. Druga połowa tej książki sprawiła, że wylałam litry rzewnych łez i nie mogłam się pozbierać z podłogi, czego kompletnie nie spodziewałam się po lekkim początku. To wartościowa historia, szczególnie dla kobiet, które być może zmagały (lub zmagają) się z takimi problemami i na chwilę potrzebują odrobiny pozytywności. Josh i Kristen zawojują waszym sercem, tak jak zawojowali moim. Recenzję znajdziecie tutaj.


Elle Kennedy - Ryzyko

"Jeśli chcesz, bym cię błagał, to tak zrobię. Jeśli chcesz, bym przeskoczył przez obręcz, to ją przynieś. Poświęcę każdą godzinę wolną od snu, by udowodnić ci, ile dla mnie znaczysz. Aż dowiodę, że jestem tego wart."

Kolejna autorka, bez której by się nie obyło, to oczywiście Elle Kennedy, królowa studenckich romansów, która tym razem rozkochała mnie historią Jake'a i Brenny z drugiego tomu serii "Briar U". Mam ogromny sentyment do tego świata, bo "Off-Campus" to pierwsza seria jaką kiedykolwiek czytałam, więc sam fakt, że autorka postanowiła kontynuować go w spin-offie wystarczy, aby mnie niesamowicie uszczęśliwić. Ale co więcej, historia Jake'a i Brenny to chyba moja ulubiona, zaraz po historii Deana i Allie z "Podboju". Jeśli chodzi o napisanie romansu hate-love z bohaterami, pomiędzy którymi jest niesamowita chemia, która aż parzy przez strony książki, to Elle Kennedy jest w tym niezawodna. A Jake i Brenna to tak wyraźne i charyzmatyczne postacie, które pasują do siebie idealnie, więc ich historia wywołała ogrom emocji, szybsze bicie serce, rumieńce i szeroki uśmiech na twarzy. Moją pełną recenzję przeczytacie tutaj.


Penelope Douglas - Punk 57

"Zranił mnie, a ja zraniłam jego. Tak się zdarza, ale miłość ciągle trwa. Przy nim jestem szczęśliwsza i silniejsza, wie o mnie wszystko i nadal mnie pragnie. Jeśli on czuje to samo, to znaczy, że to jest to. Coś prawdziwego.
To znaczy, że jesteśmy razem."

Dwie ostatnie pozycje na mojej liście tak naprawdę nie miały premiery w 2020 roku, ale musiałam o nich wspomnieć, bo zrobiły na mnie ogromne wrażenie. "Punk 57" to jedna z nich i zarazem najlepsza historia z wątkiem od nienawiści do miłości, jaką przeczytałam od dłuższego czasu. Szczególnie uwielbiam to, że Ryen i Misha zaczęli swoją znajomość przez listy i to kiedy byli jeszcze dzieciakami. I to, że kiedy doszło do pierwszego spotkania, nie wiedzieli o tym, że kiedyś byli sobie tak bliscy, chociaż nigdy się nie spotkali. Pomiędzy nimi była taka ogromna chemia, nawet wtedy kiedy oboje się nie znosili i robili wszystko, aby zajść sobie za skórę, bo kiedy dochodziło do jakiegoś zbliżenia, aż musiałam się wachlować. Jednak to, co tak mnie zaskoczyło, to samo przedstawienie głównej bohaterki jako pewnej anty-postaci, bo na początku ciężko było ją polubić. Nieczęsto spotyka się takie bohaterki, a już zwłaszcza w tym gatunku. "Punk 57" to historia miłosna pełna krętych dróg, wyzwań, rozczarowań i kłamstw, a jednocześnie tak piękna, pełna nadziei, inspirująca, przepełniona emocjami, miłością i niesamowitą chemią. Poza tym wiadomość, jaką autorka nam nią przekazuje, jest potężna i cholernie dobra. Pełną recenzję znajdziecie tutaj.


Colleen Hoover - Without Merit

"Nie każdy błąd zasługuje na konsekwencje. Czasem jedyne, na co zasługuje, to przebaczenie."

I ostatnią pozycją, o której chciałabym wspomnieć, jest oczywiście książka Colleen Hoover, którą w tym roku wreszcie udało mi się nadrobić, chociaż premierę miała jakiś czas temu. "Without Merit" cieszy się różnymi opiniami i zdaje się, że to jedna z tych książek, którą się albo kocha, albo nienawidzi - ja na szczęście należę do tej pierwszej grupy. Coś w tej historii, pomimo tego, że nie jest to typowa, emocjonalna powieść CoHo, poruszyła mnie do głębi. Być może to właśnie kreacja samej głównej bohaterki, w której dojrzałam tyle samej siebie. Ta subtelność, z jaką autorka porusza tematykę depresji i myśli samobójczych mnie dotknęła i zszokowała, bo przez większość czasu tak naprawdę nikt się nie domyśla, w jakim kierunku ta historia zmierza. I chyba właśnie dlatego zrobiła ona na mnie tak ogromne wrażenie. Każdy z bohaterów tej książki był na swój sposób szalony, smutny, popsuty i to właśnie oni nadali tej historii takiego realizmu. Według mnie była to bardzo poruszająca, zmuszająca do refleksji pozycja. Tutaj przeczytacie moją opinię.


A jak wyglądają wasze podsumowania roku? Macie swoje ulubione pozycje?
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia