czwartek, 29 lutego 2024

J. Wilder - Zasada Numer Pięć



Miałam zaplanowane całe życie… dopóki nie spotkałam hokeisty z obsesją na punkcie łamania moich zasad.

Zasada pierwsza: żadnego całowania
Zasada druga: żadnych randek, tylko przygody na jedną noc
Zasada trzecia: żadnej wymiany numerów
Zasada czwarta: żadnych hokeistów
Zasada piąta: żadnego zakochiwania się

Dzięki tym pięciu prostym regułom dotyczącym nawiązywania kontaktów z płcią przeciwną nic mnie nie rozprasza. Jestem już bardzo blisko dostania się na wymarzony staż. Nie ma mowy, żebym złamała dla kogoś którąkolwiek z nich.

Nawet dla opiekuńczego hokeisty z jasnoszarymi oczami, wyrazistą szczęką i ciałem, od którego zapiera mi dech w piersiach.


Co powiecie na lekki, niewymagający romans z hokejem w tle? "Zasada numer pięć" to jest jeden ze świetnych przykładów książki, przy której można się odprężyć, wyłączyć i oderwać od rzeczywistości. Czytałam ją już po raz drugi i ta historia totalnie stała się moim guilty pleasure. Czy jest to najlepsza książka pod słońcem, która odmieni wasze życie? No nie. Ale nie uważam, że to coś złego, bo ja sama uwielbiam czasami przeczytać coś takiego, co wywoła motylki w moim brzuchu i szeroki uśmiech na twarzy, ale przy czym nie muszę się angażować na sto procent.

Sidney od lat ma w głowie tylko jedno – skończyć studia i spełnić marzenie zmarłej mamy o pracy w polityce. W tym celu musiała poświęcić swoje życie prywatne, ale jest już tak blisko, że zdeterminowana jest trzymać się swoich zasad, szczególnie tych związanych z randkowaniem – a raczej jego brakiem. Do czasu, aż podczas wypadu z przyjaciółmi poznaje Jaxa, miejscową gwiazdę hokeja z wielkimi prospektami na przyszłość zawodowego hokeisty. Sidney jednak dobrze zna życie z mężczyznami takimi jak on – długie oczekiwania na telefon, odwołane spotkania i życie na odległość to coś, czego nauczył ją jej własny ojciec, trener hokeja. Postanawia więc trzymać się swoich zasad, nieważne jak przystojny i charyzmatyczny wydaje się Jax. On ma jednak inne plany. Postanawia zrobić wszystko, aby rozwalić w drobny mak każdą jej zasadę i sprawić, aby była jego. Krok po kroku, kawałek po kawałku. Szybko jednak okazuje się, że zdobycie serca osoby to jedno, ale zatrzymanie go na dłużej to drugie. Jax i Sidney będą musieli zastanowić się, czy wejście w związek, który ma termin ważności, to rozsądny wybór, czy rzucą się w niego ze świadomością, że czeka ich złamane serce.

Dajcie mi historię, która ma hokeja i faceta, który zakochuje się pierwszy i dla swojej ukochanej jest w stanie zrobić wszystko, a ja pochłonę ją za każdym razem. Nie trzeba mi nawet wiele - wystarczy to, że tak jak w przypadku tej historii, cały czas szeroko się uśmiechałam i chichotałam jak dziewczynka, a pod koniec nawet uroniłam parę łez. Pomiędzy Sidney i Jaxem chemia wybucha od razu, już podczas ich pierwszego spotkania. I chociaż zazwyczaj zdecydowanie preferuję historie miłosne, które rozwijają się powolutku, tak przyciąganie między tą dwójką było tak intensywne, że od razu wiedziałam, że długo z dala od siebie nie wytrzymają. Podobało mi się jednak to, że nawet pomimo oczywistej chemii przede wszystkim rozwija się między nimi przyjaźń (cóż, ze zdrową dawką flirtu). Ich relacja jest tak naturalna, że czasami rozumieją siebie, swój humor i uczucia wręcz bez słów.

Wisząca nad bohaterami perspektywa zbliżającego się końca studiów i nieuchronnego rozstania spowodowanego zupełnie innymi planami na przyszłości, dodaje tej historii również pewnej emocjonalnej nutki. Coś w motywie odpowiednia osoba, nieodpowiedni czas za każdym razem wyciśnie ze mnie łzy i chociaż tym razem zakończenie było mi znane, to i tak czułam się trochę tak, jakbym obserwowała związek kierujący się w stronę nieuchronnej katastrofy i bolało mnie z tego powodu serce. Sidney i Jax są bez dwóch zdań swoimi prawdziwymi bratnimi duszami, ale ich historia idealnie ukazuje, że czasami miłość i ta odpowiednia osoba nie wystarcza, gdy wszystko inne jest przeciwko nim.

Zresztą uwielbiam to, że nawet pomimo miłości do Jaxa Sidney nie zrezygnowała ze swoich planów i marzeń, nad którymi pracowała całe życie. Tym bardziej, że na własnej skórze zdążyła się przekonać, jak naprawdę wygląda życie zawodowego hokeisty. Rozumiałam jej obawy, szczególnie, że jedyny mężczyzna, który od małego powinien ją bezwarunkowo kochać i chronić, za każdym razem ją rozczarowywał i stawiał na drugim, trzecim, a nawet dziesiątym miejscu wśród innych priorytetów. Znajomość tego stylu życia z pierwszej ręki prowadziła do uzasadnionej reakcji i jej niechęci do wejścia w związek z Jaxem – w końcu jaką ma pewność, że on też jej nie porzuci, gdy rozpocznie się jego życie gwiazdy? I chociaż czasami chciałam nią potrząsnąć, widząc jak bardzo Jax się stara, bardzo jej też współczułam. I kibicowałam jej marzeniom i pragnieniu postawienia siebie na pierwszym miejscu – czego nikt inny dotąd nie dokonał, nawet jej własny ojciec. 

Chciałabym natomiast, żeby autorka trochę bardziej rozwinęła postać Jaxa, bo chociaż go oczywiście uwielbiam za jego humor, lekką arogancję, ale też złote serce, to czasami brakowało mi zagłębienia się w to, kim jest i jak wydarzenia z jego przeszłości go ukształtowały. Dostajemy różne fakty, ale to tylko skrawki składające się na jego osobę, które były dość powierzchowne. Szczególnie w porównaniu z Sidney, której obawy i własne doświadczenia tak naprawdę zdominowały ich historię. Co nie zmienia faktu, że go uwielbiam - nie wiem czy można nie pokochać kogoś, kto z taką determinacją pragnie zdobyć czyjeś serce.

Czytam różne recenzje tej historii i całkowicie je rozumiem, ale też uważam, że jeśli podejdziecie do niej z otwartym umysłem, bez większych oczekiwań, to autorka może zafundować wam naprawdę fajną rozrywkę na jeden wieczór, trochę śmiechu, motylki w brzuchu, a nawet rumieńce na twarzy (bo pikanterii również nie zabraknie). Nie jest to książka, która odmieni wasze życie, ale zdecydowanie jest to kandydat do listy comfort books, przy których można po prostu miło spędzić czas. No i czy wspominałam, że mamy tu mój ukochany hokej?


Tytuł: Zasada numer pięć
Autorka: J. Wilder
Tytuł w oryginale: Rule Number Five
Seria: Rule Breaker. Tom 1
Wydawnictwo: Bezwstydna (Czwarta Strona)
Liczba stron: 320
Ocena: 8.5/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Czwarta Strona:


Czytaj dalej »

niedziela, 25 lutego 2024

Adalyn Grace - Foxglove



Właściciel Thorn Grove, Elijah Hawthorne zostaje oskarżony o zabójstwo.

Los, perfidny brat Śmierci, zamieszkał w pobliskiej posiadłości. W przeszłości boleśnie skrzywdzony, za wszelką cenę pragnie zemsty i zadośćuczynienia, którym ma być... Signa Farrow. Zaangażowane w ratowanie Hawthorne’a dziewczyna i jej kuzynka Blythe podejmują ryzykowną grę. Odkrywają nowe, nieznane wcześniej moce, które zmieniają bieg wydarzeń w Thorn Grove. Szukając mordercy, wikłają się w sieć dworskich intryg i złowrogich tajemnic, przez co ich przyjaźń zawiśnie na włosku.


Bardzo wyczekiwałam premiery drugiego tomu Foxglove, bo pierwsza część absolutnie urzekła mnie swoim gotyckim i mrocznym klimatem. Zakończenie też pozostawiło wiele spraw nierozwiązanych i utworzyło szansę na poprowadzenie dalej tej historii w ciekawy i wciągający sposób. W rzeczywistości jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ta część padła ofiarą tak zwanej klątwy drugiego tomu.

Pod koniec Belladonny zostawiamy bohaterów chwilę po tym, jak na dworze Hawthorne'ów wybucha kolejny skandal spowodowany niespodziewanym morderstwem na balu pełnym gości. Podejrzenie spada na wuja Signy, Elijaha, wstrząsając życiem rodziny. Dodatkowo głównym prowodyrem zamieszania zostaje nowy tajemniczy mężczyzna, który okazuje się być bratem Śmierci. Motywowany chęcią zemsty Los nie zamierza tak szybko opuścić życia bohaterów, a szczególnie Signy, która budzi w nim niespodziewane zainteresowanie. Blythe i Signa zostają wplątane w siatkę intryg Losu, które może całkowicie wstrząsnąć ich życiem.

Zastanawiam się, co takiego wydarzyło się w tej książce, bo zupełnie nie czułam się tak, jakbym czytała kontynuację Belladonny. Tamta część sprawiła, że nie mogłam się od niej oderwać. Ten klimat, elementy gotyku, tajemnica morderstwa, duchy, Śmierć - wszystko to trzymało w napięciu i tworzyło naprawdę świetny, niepowtarzalny klimat. Natomiast ta część obiecuje liczną ilość dworskich intryg, tajemnic wokół kolejnego zabójstwa na dworze, a tak naprawdę... nie ma tego prawie w ogóle. Może na początku, kiedy zaczynamy w tym samym momencie, w którym kończy się Belladonna, ale potem cały ten aspekt historii zanika. Signa przez większość książki powtarza, że zrobi wszystko, aby znaleźć mordercę i uwolnić wuja, a już po paru rozdziałach problem ten schodzi na daleki plan.

W Foxglove do głosu dochodzi również Blythe, którą znamy już z poprzedniej części, ale osobiście nie jestem fanką tego pomysłu. Myślę, że jej historia będzie ciekawsza dopiero w następnym tomie, szczególnie po informacjach wyjawionych pod koniec, ale w tej części miałam wrażenie, jakbym po prostu czytała to, co już wiedziałam, ale jej oczami. Natomiast zupełnie nowym dodatkiem, który dostaje zaskakująco dużo uwagi, jest postać Losu, który jest... cóż, interesującym przypadkiem. Jego historia opanowała tę część w porównaniu z wszystkimi innymi wątkami, po części dlatego, że łączy się z historią Signy i Śmierci, ale do tej pory nie wiem co o nim sądzić. Ciekawa jestem, jak ten wątek rozwinie się dalej w trzecim tomie, bo tutaj czasami mnie frustrował. Ale dodawał książce też mocno potrzebnej intrygi, więc nie narzekam.

Jedyne, co mnie z jego powodu rozczarowało, było to, że wątek miłosny między Signą a Śmiercią, jakkolwiek dziwny i niecodzienny, był jednak ważnym aspektem pierwszego tomu, a tutaj stracił swoją magię. Głównie przez to, że sam Śmierć stał się tak naprawdę postacią epizodyczną, pojawiającą się jedynie dla paru momentów z Signą. Ta intrygująca, ciekawa postać, która była ważną częścią ogólnego klimatu Belladonny, stała się nijaka i mdła, bo autorka w ogóle nie poświęcała mu uwagi. Otrzymujemy parę uroczych momentów z Signą, ale poza tym równie dobrze mogłoby go nie być. Trochę mnie to rozczarowało.

Plus jest taki, że zdaje się, iż autorka zasiała w tym tomie wiele ziarenek, które będą mogły być lepiej rozwinięte w finale. Bo poza tym, niestety miałam przez większość czasu wrażenie, że Foxglove to taki zapychacz, zanim przejdziemy do tej głównej akcji, punktu kulminacyjnego, który ładnie połączy wszystkie wątki, na co wszyscy tak czekamy. Nie była to koniecznie zła książka, po prostu spodziewałam się od niej o wiele więcej. Czekam na finał z nadzieją, że autorka powróci do tego, co było najlepsze w pierwszym tomie. 



ADALYN GRACE to bestsellerowa autorka "New York Timesa" i "USA Today". Jej powieść Władczyni dusz została okrzyknięta przez Entertainment Weekly najlepszą książką fantasy young adult 2020 roku. Zanim zaczęła pisać, pracowała w teatrze, była naczelną redaktorką gazety non profit i stażystką w Nickelodeon Animation Studio. Mieszka w San Diego. 


Tytuł: Foxglove
Autorka: Adalyn Grace
Seria: Belladonna. Tom 2
Data premiery: 14.02.2024
Liczba stron: 400
Wydawnictwo: Uroboros
Ocena: 6/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Uroboros:
Czytaj dalej »

środa, 21 lutego 2024

Taegan Hunter - Let's Get Textual



Zły numer powinien być tylko tym – złym numerem.

Usuń. Gotowe.

Nie pisz dalej. Nie flirtuj.

Zły numer nie powinien być pierwszą osobą, o której myślisz rano, ani ostatnią w nocy… i zdecydowanie nie powinieneś namawiać ich do zakupu małej kózki.

Ponieważ to byłoby dziwne.

Kiedy Zach Hastings i ja wpadamy w pułapkę złego numeru, nie przestrzegamy zasad. Piszemy SMS-y i flirtujemy, ponieważ jest niesamowicie zabawny, idealnie nerdowaty i cudownie odwraca moją uwagę.

Nie szukam miłości, a Zach zdecydowanie miał zły numer.

Ale może…

Może to właściwy facet.


Czasami, gdy nie mam siły fizycznie i psychicznie skupiać się na lekturze książki i potrzebuję po prostu czegoś niewymagającego, historie takie jak Let's Get Textual to wręcz coś idealnego. Ta książka nawet nie była w moich planach czytelniczych, aż pewnego razu zupełnie spontanicznie stwierdziłam, że powinnam ją przeczytać. I chociaż ogółem napisałabym, że to taki średniak, który nie zapadnie mi na długo w pamięci, to i tak nie żałuję, że ją przeczytałam, bo była przyjemną odskocznią.

Delia właśnie zerwała ze swoim chłopakiem po kilkumiesięcznym związku, zgodnie dochodząc do wniosku, że lepiej im wychodzi bycie przyjaciółmi. Los się jednak do niej uśmiecha, gdy pewnego dnia dostaje tajemniczą wiadomość. Przekonana, że to jej brat, nic sobie z niej nie robi, dopóki nie uświadamia sobie, że zaszła pomyłka. Jedna wiadomość prowadzi do kolejnej i wkrótce między nią, a tajemniczym nieznajomym rozwija się zaskakująca więź. Jednak czy można zakochać się w kimś, kogo nigdy nie widziało się na żywo?

Ta napisana głównie w formie wiadomości tekstowych historia dwóch nieznajomych, którzy przez jednego przypadkowego smsa odnajdują w sobie bratnie dusze, to idealna rozrywka na jeden wieczór. Dawno już tak błyskawicznie nie przebrnęłam przez żadną książkę i chociaż jest to głównie spowodowane formą, w jakiej została napisana, to w piórze autorki jest też pewna lekkość, dzięki której czas upływa z czystą przyjemnością. To nie jest historia, która odmieni moje życie i zapadnie mi w pamięci. Nie jest nawet w żaden sposób szczególna. Ale jeśli podejdzie się do niej z otwartym umysłem i bez większych oczekiwań, można z nią miło spędzić czas.

Motyw wiadomości wysłanej na niewłaściwy numer jest nam wszystkim z pewnością dobrze znany (jeszcze nie tak dawno było głośno chociażby o książce "Pan Zły Numer" Lynn Painter, opierającej się na tej samej zasadzie). I chociaż niewiele można tu nowego wprowadzić, to bardzo fajnie było poczytać wszystkie te wiadomości, które wymieniali między sobą Zach i Delia. Czułam się, jakbym naprawdę czytała czyjąś konwersację, czasami aż za bardzo - razem z flirtem, żarcikami i czasami nawet odrobinę żenującymi tekstami, które zapewne każdy z nas w swoim życiu wysłał do kogoś, kto się nam podobał.

Smsowa znajomość tych bohaterów rozwinęła się bardzo naturalnie, ale też nie nazwałabym jej jakąś wielką miłością. Być może przez to, że połowa książki to spis ich wiadomości, ale nie było żadnego takiego większego momentu, dzięki któremu poczułabym, że między Zachem i Delią pojawiło się uczucie tak wielkie, że nie sposób się było od tej książki oderwać. Ale nie było też w tym nic złego, bo nawet jeśli nie jest to jakaś epicka historia miłosna, to fajnie się czytało, jak odnaleźli swoją osobę - kogoś, kto rozumiał ich poczucie humoru, pragnienia i potrzeby. Najbardziej chyba podobał mi się humor autorki, bo bywały takie momenty kiedy naprawdę można było się pośmiać, szczególnie gdy do akcji wchodziła kózka Pianek.

Brakowało mi jednak zagłębienia się w tych bohaterów, bo zupełnie nie poczułam się, jakbym ich poznała. Byli sympatyczni, ale sympatycznymi mogę nazwać większość postaci, o których czytam, a trzeba zdecydowanie więcej, aby książka zapadła mi w pamięci. I to chyba jest jej największy minus, przez który nie jest to nic więcej, niż tylko szybka lektura na chwilę odprężenia. To historia urocza i słodka, ale też powierzchowna - nie oczekujcie więc większych fajerwerków.


TAEGAN HUNTER jest dziewczyną wychowaną w Missouri, ale obecnie mieszka w Karolinie Północnej ze swoim mężem, żołnierzem piechoty morskiej, gdzie spędza dni błagając go o kota. (Ani mąż, ani pies nie przejmują się tym zbytnio). Żyje dzięki kawie, pizzy i sarkazmowi. Kiedy nie pisze, można ją znaleźć oglądającą różne programy telewizyjne, szczególnie Supernatural i One Tree Hill. Taegan lubi zimną pogodę, kupuje więcej książek niż kiedykolwiek przeczyta i nigdy nie odmawia brownie.


Tytuł: Let's Get Textual
Autorka: Taegan Hunter
Seria: Texting. Tom 1
Wydawnictwo: YaNa
Premiera: 24.01.2024
Liczba stron: 320
Ocena: 6.5/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem YaNa:


Czytaj dalej »

niedziela, 18 lutego 2024

Christina Lauren - Miłość i inne słowa



SERCE MOŻE SIĘ UKRYĆ, ALE NIGDY NIE ZAPOMINA

WTEDY

Gdy miałam trzynaście lat, byłeś moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. Gdy miałam piętnaście – moją pierwszą miłością. Potem byłeś dla mnie wszystkim! Mieliśmy razem podbijać świat, dopóki jedna upiorna noc nie zrujnowała naszej przyszłości.

TERAZ

Pracuję na oddziale pediatrii dzień i noc. Wychodzę za mąż za starszego i stabilnego finansowo mężczyznę, który nie interesuje się przesadnie moim sercem. Dla mnie to bardzo rozsądne rozwiązanie na przyszłość.

Taki był plan, dopóki nie zobaczyłam Cię w kawiarni po jedenastu latach rozłąki. Wszystko ożyło na nowo. Nadal nie wiem, jak Ci wybaczyć, a co gorsza nadal nie potrafię Ci się oprzeć…

Przecież nasza miłość i namiętność prawie mnie zniszczyły! Z drugiej strony myśl o ponownej utracie Ciebie jest nie do zniesienia! Czy mam na tyle odwagi, aby zaryzykować wszystko?


Książki duetu Christiny Lauren to już dla mnie automatyczny must read, a Miłość i inne słowa to prawdopodobnie ich najpopularniejsza książka, o której słyszę bez przerwy od wielu lat. Jednak jak to z popularnymi książkami bywa, zawsze pochodzę do nich z ostrożnością, tym bardziej, że ta powieść oparta jest na wątku, z którym ostatnio mam bardzo nie po drodze. Pięknie napisana, ulubieniec wielu książkar, historia o drugiej szansie w miłości, o której zapewne marzy większość z nas. Ale czy rzeczywiście jest tak wspaniała, jak wszyscy twierdzą?

Historia Macy i Elliota to klasyczny przypadek utraconej, młodzieńczej miłości, która wraca po latach ze zdwojoną siłą. Niegdyś ta dwójka była nierozłączna. Przyjaciele z dzieciństwa, którzy dorośli do czegoś poważniejszego, nawet pomimo tego, że nie mieszkali blisko siebie. I garderoba pełna książek w wakacyjnym domku rodziny Macy, która połączyła ich na poziomie bratnich dusz. Gdy byli młodsi, to właśnie tam spędzali każdą wspólną chwilę i powoli się w sobie zakochiwali. Ale kiedy miały się w końcu spełnić ich marzenia o wspólnym życiu, rozdzieliło ich coś, przez co nie widzieli się przez jedenaście lat. Teraz Macy i Elliot wpadają na siebie w pewnej kawiarni w mieście i wszystko jest inaczej, a jednak wiele rzeczy nadal pozostało takie samo. Macy ma narzeczonego, Elliot dziewczynę... a jednak to silne uczucie, które kiedyś było tylko ich, nadal między nimi skwierczy. Jednak czy po tak długim czasie rozsądne jest pakować się w coś, co już dawno przeminęło?

Z pewnością motyw dawnej miłości z młodości oraz domku letniskowego nie jest nikomu obcy, bo to historia, która od lat zyskuje na popularności. Można wybierać w różnych podobnych książkach i chyba dlatego ja od samego początku podchodziłam do tej historii odrobinę sceptycznie. Nieważne, czy była pierwsza, czy ostatnia, zdążyłam się już przekonać, że to motywy, które bardzo testują moją cierpliwość i zazwyczaj opierają się na tych samych schematach. No i cóż, miałam niestety rację. Bo już po paru rozdziałach wiedziałam, że niestety się nie polubimy.

Ta książka to jedno wielkie przyciąganie czasu wynikającego z braku komunikacji, co jest moim głównym problemem w tego typu powieściach. Można było załatwić konflikt jedną rozmową już jedenaście lat temu, a zamiast tego po pierwszym spotkaniu Macy i Eliotta po latach, musiały minąć kolejne miesiące tańczenia wokół tematu z jedną myślą, której wszyscy od początku byliśmy świadomi - że oni i tak się zejdą, ale uparcie nie chcą się do tego przyznać. Cóż, a przynajmniej Macy (pokłony dla Elliota za cierpliwość, serio). W pewnym momencie nawet bohaterka mówi coś w stylu "pogadamy o tym za miesiąc". Czemu? Nie wiem, chyba tylko dlatego, żeby akcja brnęła do przodu. I żebyśmy się jeszcze bardziej pofrustrowali jej niezdecydowaniem co do swojego nudnego narzeczonego, którego imienia już nawet nie pamiętam. 

Macy i Eliotta łączy relacja spotykana raz na milion, to prawdziwe bratnie dusze, które rozumieją się bez słów, ale jak na tak dobraną parę, która rzekomo nie potrafi się okłamywać, z zatrważającą częstotliwością unikają rozmów na najważniejsze tematy związane z ich uczuciami do siebie. I było tak w przeszłości, jak jest i w teraźniejszości. Książka podzielona jest na dwie ramy czasowe i w teorii powinna pozwolić nam głębiej poznać ich relację, ale nawet pomimo tych uroczych momentów, gdy czytali razem książki i mogli godzinami rozmawiać na różne tematy, zawsze pojawiały się jakieś problemy, które autorki przeciągały aż do frustrującego poziomu. Inne dziewczyny, pierwsze doświadczenia, skrywane uczucia - rzeczy, które można było przegadać, ale woleli za to kisić się we własnej niepewności i zazdrości.

Obawiałam się, że to będzie jedna z tych książek, która stała się popularna dzięki paru pięknym fragmentom, które można było znaleźć wszędzie na bookmediach i chociaż przyznaję, to rzeczywiście były to piękne momenty, to całościowo książka wypada średniawo. I na pewno nie jest najlepszą książką, jaka wyszła spod pióra Christiny Lauren. A może ja po prostu jestem już zmęczona wątkiem drugiej szansy, który za każdym razem idzie tym samym schematem, bo czułam się po prostu jakbym czytała kolejną, lekko zmienioną wersję powieści w stylu "Każde kolejne lato" (a tej książki nie znoszę jeszcze mocniej). Ta książka jest naprawdę pięknie napisana, to trzeba przyznać. To jedna z tych, w której co chwilę chce się coś zaznaczać, adnotować, zapamiętać na dłuższą chwilę. Ale poza tym nie oferuje nic nowego.

Chciałabym napisać, że chociaż Eliott i Macy jako bohaterowie nadrabiają, ale szczerze mówiąc, niezbyt mi na nich zależało. To była zbyt krótka książka, abym mogła się do nich przywiązać i jakoś bardziej zrozumieć ich motywy. A już szczególnie, gdy na jaw wychodzi całe źródło zamieszania, przez które stracili kontakt na lata, które za chwilę zostaje zamiecione pod dywan, a jest moim zdaniem zbyt ważnym i zbyt szokującym wątkiem, aby tak po prostu o nim zapomnieć. Poczułam się bardzo rozczarowana, że autorki nie poświęciły nawet chwili, aby ukazać bardzo poważne konsekwencje takiej sytuacji. Zamiast tego wypadło to jak bardzo tani chwyt mający jedynie rozdzielić bohaterów. Ale nawet mimo to, większość moich narzekań wynika przede wszystkim z osobistych preferencji, więc jeśli lubicie tego typu książki, to może warto dać jej szansę. Może akurat wy pokochacie ją bardziej - nie bez powodu jest to książka kochana przez tak wielu. Ja jednak, jeśli już miałabym wam polecać tego typu historie, bardziej poleciłabym chociażby "Happy Place" Emily Henry, aniżeli ten tytuł.



CHRISTINA LAUREN to de facto nie jedna, ale dwie osoby. Panie stanowiące autorski duet, Christina Hobbs oraz Lauren Billings, pochodzą ze Stanów Zjednoczonych, a swoją karierę rozpoczęły od publikowania utworów z gatunku fan-fiction (inspirowanych bardzo popularną serią "Zmierzch" autorstwa Stephenie Meyer). Teraz pisarki nie ograniczają się już jedynie do internetowej platformy, ale piszą i wydają jedne z najbardziej popularnych utworów z gatunku Young Fiction oraz Adult Fiction, takich jak np. międzynarodowy bestseller "Piękny drań". Ich twórczość to przede wszystkim romanse obyczajowe. Panie spotkały się w 2009 roku poprzez pisanie fan-fiction online i już rok później współpracowały. Ich twórczość została obecnie przetłumaczona na ponad 28 języków i zaistniała w czołowej dziesiątce najlepiej sprzedających się powieści New York Times. Razem piszą i udzielają wywiadów.


Tytuł: Miłość i inne słowa
Autor: Christina Lauren
Tytuł w oryginale: Love and Other Words
Liczba stron: 300
Data premiery: 10 stycznia 2023
Wydawnictwo: Poradnia K
Ocena: 6/10

Współpraca reklamowa z wydawnictwem Poradnia K:



Czytaj dalej »

czwartek, 15 lutego 2024

Liz Tomforde - Mile High | Recenzja patronacka



Stevie Shay od lat jest stewardesą, ale jeszcze nigdy nie spotkała tak aroganckiego, niemiłego, przemądrzałego i wrednego pasażera jak Evan Zanders. Jest przekonana, że ten hokeista uwziął się na nią i zrobi wszystko, żeby zrezygnowała z pracy.

Niestety Stevie musi robić to, co każe jej ten zarozumiały dupek, bo dla niego pracuje. Najgorsze, że Evan to mężczyzna dokładnie w jej typie: przystojny, seksowny sportowiec. Jednak obiecała sobie, że nigdy więcej nie prześpi się z facetem pochodzącym ze sportowego świata.

Nigdy.

Gdyby tylko Evan dał jej spokój, zapomniał o jej istnieniu i nie wwiercał się w nią spojrzeniem, wywołując dreszcze na całym jej ciele. Przecież Zanders może mieć każdą dziewczynę i chętnie z tego korzysta, a przynajmniej tak słyszała Stevie.


Co powiecie na miłość w chmurach między hokeistą o wątpliwej reputacji i stewardesą o ciętym języku? Ta dzisiejsza premiera to jedna z moich ulubionych książek, jakie czytałam w ostatnim czasie i na dodatek mam przyjemność wspierać ją medialnie. A z pewnością zdążyliście się już zorientować, że ja obok hokejowych romansów, na dodatek takich grubasków, nie potrafię przejść obojętnie. Pierwsza część otwierająca jedną z najgłośniejszych serii ostatnich lat to zlepek wszystkiego, co tak bardzo kocham w romansach - humoru, złożonych bohaterów, a przede wszystkim historii, która oferuje o wiele więcej, niż sam romans.

Stevie Shay rozpoczyna właśnie nową pracę jako stewardesa dla hokejowej drużyny grającej w lidze NHL. Czeka ją cały następny sezon latania z tymi przystojnymi sportowcami i chociaż byłoby to zapewne spełnieniem marzeń większości kobiet, Stevie już pierwszego dnia poznaje swój największy wrzód na tyłku w postaci Evana Zandersa. Ten hokeista o reputacji niegrzecznego chłopca i kobieciarza uwziął się na nią, odkąd pierwszy raz go zbyła, i za swój cel na następny rok obiera sobie uprzykrzanie jej życia. Jednak to, co zaczyna się irytującymi zagrywkami, szybko zaczyna się przeradzać w prawdziwe zainteresowanie, a nawet przyjaźń, gdy coraz częściej wpadają na siebie poza godzinami pracy. Stevie przekonuje się, ile z fasady Zandersa znanej całemu światu to tak naprawdę jedynie gra, a ile ukrywa przed innymi z prawdziwego siebie. Stevie obiecała sobie jednak, że już więcej nie wpakuje się w żaden związek ze sportowcem, a Zanders to facet, który zdecydowanie mógłby namieszać w jej życiu.

Kocham romanse, kocham świetnie się na nich bawić, ale najbardziej kocham właśnie te historie, które mogą mi zaoferować coś o wiele więcej, niż kilkugodzinną rozrywkę. A Mile High zawiera w sobie obydwa te elementy - dużo zabawy i chwytające za serce wątki, o których powinno się o wiele więcej mówić. Sercem tej historii są jej bohaterowie, którzy są prawdopodobnie jednymi z najbardziej prawdziwych, wielowarstwowych postaci, o jakich czytałam. Począwszy od Zandersa, który z początku wypada na dupka, któremu na niczym nie zależy, ale krok po kroku zrzuca z siebie tę maskę kobieciarza, po niepewną siebie Stevie, której poczucie wartości było przez lata podkopywane przez najbliższych.

Zanim przejdę do romansu, który zresztą również uwielbiam, chciałam tu poruszyć moim zdaniem najważniejszą część tej książki - to, jak autorka nie boi się poruszać trudniejszych tematów i kładzie nacisk na zdrowie psychiczne, samoakceptację, a także ukazuje jakie długoterminowe skutki może mieć życie w toksycznym środowisku, szczególnie gdy chodzi o rodzinę. Widzimy to zarówno w Zandersie, jak i Stevie, którzy przechodzą naprawdę ogromną przemianę od momentu, gdy ich poznajemy. Ja na początku miałam bardzo mieszane uczucia, jeśli chodzi o Zandersa. W pierwszej chwili zachowuje się jak dupek, irytuje tą arogancką postawą i robi wrażenie takiego typowego samca alfa z różnych romansideł, ale ta maska szybko opada i ukazuje przed nami człowieka poranionego, miękkiego w samym środku jego serduszka i po prostu bardzo bojącego się pozwolić komukolwiek go pokochać.

Ta historia naprawdę rewelacyjnie ukazuje chyba najprawdziwszą prawdę o życiu - to, że każdy z nas, niezależnie od pochodzenia, bogactwa, sławy, w ciszy własnego domu może zmagać się z problemami, o których ciężko nam mówić. Najbardziej rozchwytywany sportowiec w kraju może walczyć z myślami, że nie jest tak naprawdę wart miłości. A a pozoru pewna siebie i arogancka kobieta może mieć poczucie, że nigdy nie będzie dla nikogo pierwszym wyborem. Nawet przemyślenia Stevie na temat jej własnego ciała oraz ogólnego braku pewności siebie chwytały mnie za serce, bo z pewnością każdy z nas, nawet najbardziej pewni swojego ciała, ma chwile zwątpienia. A najwspanialszym lekarstwem na takie chwile jest otaczanie się bliskimi, którzy okażą nam wtedy bardzo potrzebną miłość.

Mam wrażenie, że w momencie, gdy bohaterowie sami w sobie są tak realistycznymi i interesującymi postaciami, o wiele łatwiej jest mi książkę pokochać, bo naprawdę czuję wtedy, że ich rozumiem. I tak też było teraz, bo szybko pokochałam Stevie i Zandersa. Ta dwójka to jednocześnie wybuchowe połączenie, co z pewnością wyczujecie w ich licznych, pełnych chemii i seksualnego napięcia chwilach, ale to też po prostu dwójka osób, która zmaga się z wieloma demonami i pragnie jedynie prawdziwego poczucia bezpieczeństwa i bycia dla kogoś pierwszym wyborem. Ofiarują sobie właśnie to, czego zawsze pragnęli, ale o czym nie śmieli marzyć, a to czyni ich historię tym piękniejszą. Szykujcie się na dużo humoru i pikanterii, ale też chwil pełnych wrażliwości i szczerości.

Myślę, że Mile High to będzie powieść idealna dla czytelników takich jak ja, którzy lubią po prostu czytać o życiu bohaterów, nawet jeśli fabularnie nie dzieje się nic nadzwyczajnie interesującego. Porusza wiele ważnych tematów, rzuca światło na rozmowy o zdrowiu psychicznym mężczyzn, mówi o toksycznych relacjach rodzinnych, a przy tym jest po prostu świetnie napisanym, cudownym romansem (i to na dodatek z motywem hokeja!). Stevie i Zanders są postaciami jak my wszyscy - pragnącymi jedynie wsparcia i miłości innych osób. Bycia czyimś pierwszym wyborem. Jestem zachwycona tą książką i już nie mogę się doczekać kolejnych części. Polecam wam ją całym serduszkiem!


Urodzona i wychowana w Kalifornii Północnej Liz Tomforde jest najmłodszą z piątki dzieci. Dorastała tam, grając w różne sporty i je oglądając. Uwielbia wszystko, co jest związane z romansami, podróżowaniem, psami i hokejem. Sama jest stewardesą, a kiedy nie podróżuje i nie pisze, skupia się na czytaniu dobrych książek lub zabieraniu Luki, swojego golden retrievera, na wędrówki po rodzinnym mieście.

Tytuł: Mile High
Autorka: Liz Tomforde
Seria: Windy City. Tom 1
Data premiery: 15.02.2024
Wydawnictwo: NieZwykłe
Liczba stron: 622
Ocena: 9/10

Współpraca reklamowa/patronacka z Wydawnictwem NieZwykłym:


Czytaj dalej »

wtorek, 13 lutego 2024

Elizabeth O'Roark - Diabeł w obrączce



Czy jedna szalona noc w Las Vegas przewróci ich życie do góry nogami?

Keeley, choć niewiele z tego pamięta, pewnej szalonej nocy wzięła ślub w Las Vegas. Dodatkowo jej wybrankiem okazał się oszczędny, zdyscyplinowany i praktyczny Graham, czyli jej całkowite przeciwieństwo. Keeley ucieka od niego nad ranem, przekonana, że problem ignorowany dostatecznie długo w końcu przestaje istnieć. Rzecz w tym, że kilka tygodni później orientuje się, że jest w ciąży.

Graham nigdy nie planował mieć dzieci. A już na pewno nie planował mieć ich z Keeley – kobietą, która od pierwszego spotkania działa mu na nerwy, nie wierzy w konta oszczędnościowe i uważa, że muffiny z czekoladą to zdrowa żywność. Mężczyzna nie może się doczekać, aż wróci do swojego poukładanego życia w Nowym Jorku. Okazuje się jednak, że im więcej czasu spędza z Keeley, tym bardziej rozumie, co nim kierowało, kiedy upojony alkoholem zdecydował się ją poślubić. Czy w ostatecznym rozrachunku okaże się to najlepszą decyzją w jego życiu?

Czy dwie zupełnie różne osoby mogą znaleźć wspólny język i szansę na miłość?


Jedną z moich ulubionych i zarazem najbardziej niedocenionych serii ostatniego roku jest seria Nie taki diabeł straszny, więc z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnego tomu. Może i nie zachęca okładkami ani tytułami, ale każda z tych książek skrywa w sobie wspaniałe historie, które można przeczytać w jeden wieczór. Diabeł w garniturze to już czwarta część i tym razem autorka przedstawia nam historię najlepszej przyjaciółki Gemmy oraz brata Bena z trzeciej części - Keeley i Grahama.

Keeley i Graham są swoimi kompletnymi przeciwieństwami. Ona jest porywcza, ma w sobie wiele z dziecka i uważa Grahama za największego nudziarza na świecie. On natomiast jest odpowiedzialny, spokojny i poukładany. Poznają się podczas organizacji imprezy dla swoich bliskich, ale po raz pierwszy spotykają się dopiero na niej. I chociaż nadal zupełnie nie potrafią się dogadać, wybucha między nimi tak ogromna chemia, że obydwoje lądują... w Vegas. Z całą masą zużytych prezerwatyw, obrączkami i aktem małżeństwa na stoliku. Keeley nie może uwierzyć, że nie tylko przespała się z takim nudziarzem, nawet jeśli jest najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, ale też za niego wyszła. Postanawia więc udawać, że nic się nie wydarzyło i ucieka z hotelowego pokoju. I tak niczego nie pamięta, ma więc nadzieję, że to tylko jedna wielka pomyłka. Kiedy jednak mijają kolejne miesiące, a wszystko wskazuje na to, że z tego jednego szalonego weekendu wyniknie niespodzianka w postaci ciąży, której nigdy nie planowała, być może powrót Grahama do jej życia będzie nieunikniony.

Motyw nieplanowanej ciąży jest dość kontrowersyjny i wiem, że większość czytelniczek za nim nie przepada, ale ja od razu bardzo zapragnęłam tę część przeczytać. Sama fabuła wzbudziła moje zainteresowanie i miałam nadzieję, że to będzie jeszcze lepsza część, niż poprzednie - o ile to w ogóle możliwe. Niestety... coś tu po drodze poszło nie tak. Zacznijmy może od tego, że pisząc, iż Graham i Keeley są swoimi zupełnymi przeciwieństwami, wcale nie wyolbrzymiam. Właściwie napisałabym wręcz, że to niedopowiedzenie, bo dawno nie miałam do czynienia z dwójką tak niedopasowanych do siebie osób, która jest przy okazji niesamowicie uparta i nawet nie chce się poznać.

Keeley w tej książce, przynajmniej na początku, okropnie mnie frustrowała. Wyobraźcie sobie nastolatkę przechodzącą okres buntu, ale w ciele dorosłej kobiety, i dostaniecie właśnie ją. I chociaż rozumiem, że w dużej mierze to hormony, wielka zmiana związana z ciążą i tym, że Graham niezbyt na początku pomagał, tak czasami po prostu nie mogłam uwierzyć w rzeczy, które wychodziły z jej ust. Jaka kobieta, tym bardziej lekarka, karmiłaby się samym niezdrowym jedzeniem i słodyczami, obrażając się na to, że ojciec jej dziecka chce zadbać o jej zdrowie?

Graham był znośniejszy, aczkolwiek też miałam poczucie, jakbym czytała o dwóch zupełnie różnych osobach, które wychodziły z niego w zależności od sytuacji. Czasami potrafił być wielkim dupkiem, więc chyba pod tym względem dobrali się idealnie. Kiedy indziej pokazywał swoją troskliwą stronę i ciężko było go nie lubić. Na szczęście wraz z rozwojem sytuacji poznajemy ich coraz bliżej i dopiero wtedy naprawdę zaczęłam ich rozumieć. Potrzeba wiele cierpliwości, aby w końcu zaczęli odkrywać swoje karty. Porzucenie tych masek trochę mnie uspokoiło, bo obawiałam się, że być może to będzie jedna z tych par, która po prostu do siebie nie pasuje.

Chociaż sytuacja, w której bohaterowie się znaleźli, nie jest idealna, to autorka znowu wspaniale ukazała wszelkie etapy budowania prawdziwej przyszłości, razem z ich upadkami, nieporozumieniami, niepewnościami i towarzyszącymi im emocjami. Fajnie było zobaczyć, jak w końcu obydwoje się zmieniają dla dobra ich przyszłej rodziny. I nawet jeśli cała ta sytuacja w Vegas była prawdopodobnie najbardziej przerysowaną i nierealistyczną sytuacją, o której od dawna czytałam, to przymknęłam na to oko, bo mimo wszystko na koniec naprawdę dobrze się bawiłam. I może gdyby nie to, że na początku miałam z nimi pod górkę, ta książka mogła być o wiele lepsza.

Diabeł w obrączce nie jest może książką idealną, ani też moją ulubioną, ale nadal uważam, że ta seria zasługuje na dużo miłości, a już szczególnie drugi i trzeci tom. To książki łączące w sobie humor, pikanterię, ale też całą masę emocji, które momentami naprawdę chwytają za serce. Kiedy mam ochotę na lżejszy, niewymagający romans, ale też taki, który trafi do mojego serca, to właśnie tego typu historie mam na myśli. Tak więc mimo wszystko polecam!





ELIZABETH O'ROARK po latach pisania publikacji medycznych, postanowiła, że w końcu chce zacząć pisać coś, co jest tylko i wyłącznie wytworem jej wyobraźni. Jej powieść Przebudzenie Olivii zyskała ogromne uznanie fanów w Polsce i za granicą, a także została nagrodzona złotym medalem Independent Publisher Book Awards. Elizabeth mieszka w Waszyngtonie z trójką swoich dzieci.





Tytuł: Diabeł w obrączce
Autor: Elizabeth O'Roark
Tytuł w oryginale: The Devil Gets His Due
Seria: Nie taki diabeł straszny. Tom 4
Data premiery: 7 lutego 2024
Wydawnictwo: Papierowe Serca
Liczba stron: 368
Ocena: 6/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Papierowe Serca:


Czytaj dalej »

wtorek, 6 lutego 2024

Alutka - Miłość nie wystarczy



Dla tych, co czują za dużo. Za dużo myślą. Dla których ten świat jest tylko słodko–gorzkim przystankiem, a wszystko rozgrywa się w wewnętrznej, intymnej przestrzeni własnego umysłu.

Dla tych, co widzą świat szerzej, zauważają to, co umyka pozostałym… Z takim umysłem żyje się ciężko, nieznośnie i zbyt boleśnie. To dla Was. Może ktoś poczuje się zrozumiany, może komuś będzie lżej, bo ktoś inny też tak czuje. Bo też męczy się światem. Takich osób jest więcej niż nam się wydaje…

Ta książka to zapis emocji, myśli i wzruszeń. Bywa smutna, ale czy realny świat skłania do radosnych przemyśleń? Jeżeli ktoś ma wpisaną w swoje istnienie naturalną zdolność onirycznej, koronkowej refleksji nad otaczającym światem i dojmującą potrzebę szukania sensu, impresji, prawdziwych uczuć – odnajdzie tu siebie.


"Dla tych, co czują za dużo. Za dużo myślą. Dla których ten świat jest tylko słodko-gorzkim przystankiem, a wszystko rozgrywa się w wewnętrznej, intymnej przestrzeni własnego umysłu".

Minęło wiele czasu odkąd ostatni raz sięgnęłam po poezję, bo nie uważam się za znawczynię tego gatunku, a jednak coś od razu przyciągnęło mnie do tego tomiku napisanego przez autorkę, która skrywa się pod pseudonimem Alutka. Z tego co mi wiadomo, jest to jej pierwsza publikacja i zawiera tutaj całą gamę uczuć towarzyszącą człowiekowi, który rzuca się w przepaść z zamkniętymi oczami i ma nadzieję, że miłość wystarczy, aby przetrwać, ale czasami zmuszony jest zmierzyć się z wieloma przeciwnościami i w rezultacie nieuchronnie tę miłość traci. Życie jest nieprzewidywalne, a miłość, chociaż piękna i wspaniała, potrafi być również ulotna - co jest najbardziej zauważalną myślą, zapisaną między słowami poetki.

Opowiedziana w częściach historia osoby, która daje szansę miłości z cichą nadzieją, że ta przetrwa i się nie skończy, chwyta za serce. Bo poetka nie boi się ukazać nawet tych najbardziej mrocznych stron miłości i dogłębnego poczucia straty czegoś, co po prostu nigdy nie było nam pisane. Od złudnej nadziei i chwilowego szczęścia, po powolne zrozumienie, że chociaż możemy kogoś kochać całym sercem, nigdy nie mamy gwarancji, że ta osoba zostanie z nami na zawsze. To z pewnością uczucie, z którym może utożsamić się każdy, kto kiedyś kogoś utracił.

Autorka zwraca się w swoich wierszach do osoby, której już nie ma w jej życiu. I czytając tę książkę, miałam poczucie, jakbym czytała pewną drogę zdrowienia poetki. Drogę godzenia się z tym, że ta miłość odeszła. Drogę pełną nostalgii, ale też pewnej gotowości, by ruszyć w końcu dalej, nawet pomimo ciężkości w sercu i żalu. W końcu pisanie to dla wielu osób wręcz oczyszczający sposób na pogodzenie się z własnymi uczuciami i to tutaj jest bardzo wyraźne. Być może osoby, które po te wiersze sięgną, również odnajdą w sobie pewien spokój.

Alutka posługuje się prostym i współczesnym językiem, więc nie jest to poezja trudna do zrozumienia. Z pewnością każdy czytelnik, nawet taki amator jak ja, z łatwością da sobie z nią radę. Może być to zarówno wada, jak i zaleta, w zależności od waszych oczekiwań, ale ja doceniam tę prostotę i bezpośredniość. W pewnym sensie styl, jakim posługuje się Alutka, przypomina mi Rupi Kaur, która sama zasłynęła zbiorami swoich współczesnych wierszy. Jeśli więc lubicie czytać poezję, być może będzie to coś idealnego dla was.


Tytuł: Miłość nie wystarczy
Autorka: Alutka
Premiera: 26.10.2023
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Liczba stron: 156
Ocena: 8/10

Za egzemplarz dziękuję autorce :)
Czytaj dalej »

poniedziałek, 5 lutego 2024

Czytelnicze podsumowanie stycznia


Styczeń minął w natłoku pracy, egzaminów i stresu związanego z końcem semestru, ale okazuje się, że na czytanie książek zawsze znajdę czas, bo jakimś sposobem udało mi się przeczytać osiem książek, w tym dwie dość solidne cegiełki. To też miesiąc, w którym udało mi się powrócić do moich dwóch ulubieńców po wielu latach. Ale bez zbędnego przedłużania, o każdej przeczytanej przeze mnie książce możecie przeczytać poniżej:


KEEPING 13. CZĘŚĆ 1 - ★★★★★

Mój pierwszy patronat tego roku przypadł na bardzo wyjątkowy tytuł, bo odkąd poznałam historię Shannon i Johnny'ego w zeszłym roku, ta seria na stałe zagnieździła się w moim sercu. Ta część rozpoczyna się bardzo emocjonalnie i nie ukrywam - przynajmniej połowę czytałam przytulona do pudelka poduszek, bo tak bolało mnie serce. To zdecydowanie jedna z tych wyjątkowych historii.






HEARTSTOPPER. TOM 5 - ★★★★★

Powrót do Charliego i Nicka to zawsze miód na moje rany i tym razem nie mogło być inaczej. Ta historia wnosi do mojego życia dawkę czystej radości, otula ciepełkiem jak kocyk w zimną noc. A ten tom to idealne połączenie dawki realizmu związanego z dorastaniem oraz pierwszym dorosłym wyborem, jakim jest wybór studiów, ale też po prostu kolejna dawka słodyczy i miłości.





OSTATNI DZWONEK - ★★★★☆

Nie wiem czy kiedykolwiek znudzą mi się romanse z wątkiem rywali w miejscu pracy. Chyba nigdy, bo ta książka to była czysta rozrywka, przyprószona paroma bardzo słodkimi momentami. Idealna komedia romantyczna w świątecznym klimacie. Gdyby nie jedno wielkie nieporozumienie między bohaterami, które mnie frustrowało przez całą książkę, zapewne dałabym pięć gwiazdek.






THE SCIENCE OF TEMPTATION - ★★☆☆☆

Jak kocham twórczość Julii Popiel i zawsze będę ją wspierać, tak ta historia kompletnie nie trafiła w mój gust. Sama nie przepadam za dark romansami, ani w ogóle romansami, które skupiają się głównie na fizyczności i spicy scenach, a już tym bardziej z wątkiem studentka/profesor, więc trochę się nudziłam. Czegoś mi po prostu zabrakło między Brenną i Reedem.






FOURTH WING. CZWARTE SKRZYDŁO - ★★★★★

Przed premierą Iron Flame, która zbliża się już wielkimi krokami, postanowiłam powrócić do Fourth Wing i przypomnieć sobie tę historię, co było czystą przyjemnością. Czas spędzony w tym fikcyjnym świecie to to była całkowicie pochłaniająca przygoda. Nie bez powodu uważam tę serię za moją ulubioną serię romantasy ostatnich lat - to idealne połączenie fantasy z romansem.





TO, CO SKRYWAMY PRZED ŚWIATEM - ★★★☆☆

Jak kocham miasteczko Knockemout i jego mieszkańców, tak romans w tej części mnie niestety bardzo rozczarował. Chyba nie tego się spodziewałam, gdy wyczekiwałam historii Nasha. Między nim a Liną po prostu zabrakło chemii, a ich uczucie było jakby niedopracowane. Natomiast na plus cała reszta, bo jestem bezpowrotnie zakochana w bohaterach drugoplanowych i nie mogłam się pozbyć wrażenia, jakbym przebywała w samym środku miasteczka prosto z Gilmore Girls.





TO HATE ADAM CONNOR - ★★★★★

Powrót do historii Adama i Lucy po paru latach przypomniał mi, jak bardzo uwielbiam twórczość Elli Maise. Jeśli macie ochotę na taką lekką historię o gwiazdorze i dziewczynie, która (dosłownie) wpada na jego podwórko, pełną przezabawnych sytuacji, poruszających momentów i solidnej dawki pikantnych scen (które z pewnością wywołają rumieńce na twarzy), to "To Hate Adam Connor" nada się do tego idealnie. Poza tym, czy wspominałam, że Adam Connor to materiał na książkowego męża?






MIŁOŚĆ NIE WYSTARCZY - ★★★★☆

To pierwszy tomik poezji, jaki przeczytałam od wielu lat i od razu uderzyła mnie surowość przeżywanych przez poetkę uczuć oraz emocji. To opowiedziana w kilku częściach realistyczna przypowieść o miłości - jej początkach, środku i jej utracie. Napisana prostym językiem bardzo przypomina mi styl Rupi Kaur, więc dla fanów poezji polecam bardzo.




A jak wypadł wasz styczeń pod względem czytelniczym?
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia