piątek, 28 marca 2025

Chloe Liese - Zawsze tylko ty



Przeciwieństwa się przyciągają, a ta historia jest na to najlepszym dowodem.

Ren jest hokeistą o tak pogodnym usposobieniu, że w jego obecności każdy musi się uśmiechnąć. W dodatku prawdziwy z niego przystojniak. Frankie to mocno stąpająca po ziemi i zrzędliwa z natury menedżerka. Wydawałoby się, że nie ma dwojga ludzi, którzy bardziej do siebie nie pasują. Nikt nie wie, że Ren od lat podkochuje się w dziewczynie, ale ponieważ pracują razem – Frankie zajmuje się mediami społecznościowymi drużyny hokejowej – trzyma się od niej z daleka.

Kiedy nagle los pcha ich ku sobie, okazuje się, że nie tak łatwo bronić się przed uczuciem. Problem w tym, że Frankie nie raz już została zraniona i ma problemy z zaufaniem komukolwiek. Na szczęście Ren nie zamierza zaprzepaścić szansy. Nawet jeśli się nie spodziewa, jak ciężko będzie musiał się napracować, by zdobyć serce dziewczyny.


"Zawsze tylko ty" to już drugi tom serii "Bracia Bergman" Chloe Liese, gdzie tym razem mamy okazję poznać historię nieśmiałego hokeisty, Rena. Pokochałam poprzedni tom tej serii, jak i zresztą poprzednią książkę autorki, która się u nas ukazała, jestem też wielką fanką hokeja, więc z ogromnym podekscytowaniem zaczęłam ten tom. Niestety, choć książka jest słodka i prawdziwie romantyczna, nie do końca trafiła w mój gust czytelniczy i piszę to z przykrością. Co nie oznacza, że skreślam tym serię - ten tom zwyczajnie nie był dla mnie, ale to nie oznacza, że wam się nie spodoba.

Ren jest niesamowicie utalentowanym napastnikiem w drużynie Los Angeles Kings, ale w prawdziwym życiu w niczym nie przypomina agresywnego hokeisty. Wręcz przeciwnie - zawsze jest spokojny, uśmiechnięty i opanowany. Być może dlatego od trzech lat sekretnie podkochuje się w pracującej dla drużyny specjalistce od social mediów, ale nic z tym nie robi. Frankie starannie wypracowała sobie reputację chłodnej, wymagającej i zamkniętej w sobie pracowniczki. Niewiele osób wie, że to jej mur ochronny przed niechcianymi komentarzami i rozczarowaniem, jakie zawsze ją spotykają, gdy ludzie dowiadują się, że jest osobą autystyczną, więc wiele rzeczy doświadcza inaczej, i na dodatek cierpi na reumatologiczne zapalenie stawów. Ciężko jej komukolwiek zaufać, a jednak Ren coraz bardziej zaczyna zwracać jej uwagę. Czy chłopak będzie pierwszym, który przebije się przez jej mury?

Gdy zaczynałam czytać tę historię, byłam naprawdę podekscytowana. Strasznie lubię dynamikę ciągle uśmiechniętego, złotego chłopca i raczej zdystansowanej, zamkniętej w sobie bohaterki, bo to nadal dość nietypowy motyw w romansach - a jeden z moich ulubionych. Jak się jednak szybko okazuje, Frankie może jest twardo stąpającą po ziemi osobą i trzyma rezon w pracy, ale w rzeczywistości daleko jej do przypisanej jej zrzędliwości. Tak naprawdę skrywa się w niej osoba, która inaczej znosi wiele rzeczy i często zmaga się z niezrozumieniem dla jej sytuacji zdrowotnej. Kilka razy została głęboko zraniona, więc ciężko jest się jej przed kimś otworzyć.

Ren, ze swoim spokojnym i wyrozumiałym podejściem, staje się jej przyjacielem i pokusą, ale też źródłem wielkiej paniki, bo oto osoba, która przysięgła nigdy się nie zakochać, zaczyna czuć coś do faceta, z którym pracuje. Chwytało mnie za serce to, jak się jej uczył, obserwował, wykazywał wyrozumiałością, aby być dla niej prawdziwym wsparciem. Pokochałam całą rodzinę Bergmanów, gdzie każdy wnosi do tych książek coś wyjątkowego, ale w Renie od pierwszej chwili pokochałam jego wrażliwość, uważność i cierpliwość. To jest dokładnie ten typ bohatera, który zawsze skradnie moje serce.

Muszę jednak przyznać, że jako czytelniczka preferująca raczej slow burny - czyli powolniejszy rozwój relacji - tutejsze insta lust/love trochę wybiło mnie z rytmu. Już od pierwszych stron Frankie i Ren wykazują sobą zainteresowanie, czytamy o tym co chwilę, co jest zupełnym przeciwieństwem historii Willi i Rydera z "Tylko przy tobie". Łączy ich słodkie, spokojne uczucie, ale dla mnie czasami wręcz za słodkie. Brakowało mi między nimi prawdziwego napięcia, przedłużenia tego elementu poznawania się bliżej, zanim weszli w związek. Ja niestety trochę się zaczęłam nimi nudzić, bo ich relacja szybko straciła element ekscytacji.

Bywały tu też takie aspekty, które trochę wypadały infantylnie, a nawet żenująco. Pomijając niefortunne żarty z Harrym Potterem (które osobiście mi nie przeszkadzały, ale rozumiem, że mogą nie trafić w humor wielu osób) i okropnie tandetne oraz żenujące wyrażenia przewijające się w scenach erotycznych, najbardziej sfrustrowało mnie ostatnie pięćdziesiąt stron, czyli typowy third act breakup. Zupełnie niepotrzebna i rozwiązana za szybko drama, która tylko na koniec jeszcze mnie zirytowała.

Jak wspomniałam wyżej, "Zawsze tylko ty" to nie jest zła książka, ale niestety nie w moim guście. Co jest zupełnie w porządku, bo wiem, że autorka pisze wspaniale i jej książki już wiele razy skradły moje serce. Ta zwyczajnie może lepiej trafi do innej grupy czytelniczek. Zdążyłam już bardzo polubić rodzinę Bergmanów i nie mogę się doczekać następnego tomu, w którym zagłębimy się w relację Frei i Aidena, którzy przechodzą przez kryzys w małżeństwie - mam nadzieję na całą masę emocji!


CHLOE LIESE pisze romanse, które odzwierciedlają jej przekonanie, że każdy zasługuje na miłość. Jej historie są pełne ciepła, serca i humoru, często opisują bohaterów neuroróżnorodnych, takich jak ona. Gdy nie myśli o swojej kolejnej książce, Chloe spędza czas na łonie natury, gra w piłkę nożną i poświęca czas swojej rodzinie oraz psotnym kotom.


Tytuł: Zawsze tylko ty
Autorka: Chloe Liese
Tytuł w oryginale: Always Only You
Seria: Bracia Bergman. Tom 2
Data premiery: 13.03.2025
Wydawnictwo: Prószyński
Liczba stron: 416
Ocena: 6/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Prószyński:


Czytaj dalej »

poniedziałek, 24 marca 2025

Ali Hazelwood - Love, Theoretically



Czy młoda naukowczyni będzie zmuszona poddać próbie najgłębiej skrywane teorie na temat miłości?

Podwójne życie fizyczki teoretycznej Elsie Hannaway wymyka się jej spod kontroli. Za dnia Elsie jest wykładowczynią kontraktową na kilku uczelniach. Za marne grosze ocenia prace studentów i uczy termodynamiki, licząc na stałe zatrudnienie. Nocami zaś zarabia na utrzymanie jako udawana partnerka; wciela się w taką wersję siebie, jakiej akurat oczekuje klient.

Świetna robota – ale tylko do czasu, gdy w jej życiu pojawia się Jack Smith. To wkurzająco atrakcyjny starszy brat ulubionego klienta Elsie i jak się okazuje, nieczuły fizyk eksperymentalista, który zrujnował karierę jej mentora i reputację całej dziedziny fizyki teoretycznej. Do tego Jack zasiada w komisji rekrutacyjnej na MIT i stanowi główną przeszkodę na drodze Elsie do zdobycia pracy marzeń.

Badaczka przygotowuje się na otwarty konflikt z arcywrogiem, jednak…


Chyba na nowo zaczynam zakochiwać się w twórczości Ali Hazelwood, bo po cudownym "Not in Love" sięgnęłam w końcu po "Love, Theoretically", która na przeczytanie czekała już z rok i ponownie kompletnie przepadłam! Autorka opanowała chyba idealny przepis na pełną humoru i lekkości komedię romantyczną, która jednocześnie porusza wiele ważnych tematów i zachwyca realistycznymi bohaterami, którzy może nie są idealni, ale za to prawdziwi. Słyszałam wiele opinii, że to najlepsza książka autorki i rozumiem już dlaczego!

Elsie Hannaway, fizyczka teoretyczna, przekonała się na własnej skórze, że kariera akademicka nie jest usłana różami, gdzie to można w pełni oddać się swoim badaniom i nie martwić się niczym innym. W rzeczywistości męczy się na płacących grosze kontraktach, użera ze studentami, mieszka w rozpadającym się mieszkaniu z przyjaciółką i nie ma czasu, by przysiąść do pracy, którą porzuciła na rzecz życia. Aby zapewnić sobie dodatkowy przypływ gotówki, w wolnym czasie pracuje jako udawana partnerka. Przez ostatnie miesiące odgrywa rolę słodkiej Elsie, dziewczyny Grega, jej ulubionego klienta. Jedynym minusem ich układu jest jego starszy brat, Jack - mężczyzna, który wyraźnie za nią nie przepada odkąd tylko się poznali. Kiedy pojawia się okazja na stałe zatrudnienie na MIT, postanawia zrobić wszystko, by zdobyć tę posadę. Niestety okazuje się, że w komisji rekrutacyjnej znajduje się Jack oraz jego koledzy eksperymentaliści, którzy krzywo patrzą na kandydatkę teoretyczkę. I jak się okazuje, Jack to tak naprawdę Jonathan Smith-Turner, który piętnaście lat temu swoim manifestem zniszczył karierę mentora Elsie oraz reputację całej dziedziny fizyki teoretycznej. Kobieta szczerze go za to nie znosi i gotowa jest na otwartą wojnę, by zdobyć tę pracę. Jednak im bardziej się stara, tym bliżej poznaje swojego wroga... i przekonuje się, że być może nie wszystko jest takie, jak jej się wydawało.

Ali Hazelwood pisze w posłowiu, że "Love, Theoretically" to jej najbardziej akademicka książka i zdecydowanie się zgadzam. Oczywiście jest to głównie komedia romantyczna, ale autorka nie boi się otwarcie wytknąć niesprawiedliwości i trudów akademickiego życia za sprawą historii Elsie, która nie może znaleźć stałego zatrudnienia i musi wiele poświęcić, by w ogóle mieć z czego żyć. Nie obawia się też otwarcie wytknąć, że o wiele trudniej jest wybić się jako kobieta, niż biały mężczyzna, który od razu załatwiony ma łatwiejszy start. To coś, co niesamowicie szanuję w jej twórczości, bo przecież można zaliczyć to nie tylko do karier akademickich, ale wielu branż, w których kobiety nadal mają trudności, by dostać pracę czy też awans.

Gdy poznajemy Elsie, kobieta tak naprawdę prowadzi podwójne życie. Jak kameleon przybiera różne osobowości i historie, aby spełnić oczekiwania swoich klientów, ale gdy poznajemy ją bliżej, zauważamy, że w prawdziwym życiu jest jej równie ciężko być w pełni sobą. Jedyną osobą, która zdaje się widzieć przez wszystkie te kłamstwa i warstwy, jest Jack, który nie kupuje jej historyjek. I uważa ją za niegodną swojego brata. Nie będę ukrywać - na początku ciężko było mi go polubić, w głównej mierze dlatego, że poznajemy go oczami Elsie, która uważa go za swojego wroga i nie wierzy w żadne jego słowo. Ale jak wiele rzeczy w tej książce, krok po kroku zgłębiamy tych bohaterów, rozkładamy ich na czynniki pierwsze i ukazują nam się prawdziwi ludzie ze swoimi trudnymi doświadczeniami, na których zaczyna nam prawdziwie zależeć.

Może was to zaskoczy, ale gdzieś pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu spowodowanymi genialnymi i naturalnymi dialogami oraz chemią między Elsie a Jackiem, uroniłam nawet łzy. Może przez to, jak życiowe są niektóre wydarzenia w życiu Elsie, przez co mocno we mnie uderzyły, a może przez intymność, jaka pojawia się w więzi tych bohaterów. W tym, jak obdzierają z siebie kolejne warstwy, jak poznają te najsurowsze, najszczersze wersje siebie, do których boją się przyznać nawet przed sobą. A przede wszystkim w tym, jak Jack opiekuje się Elsie, uczy ją stawiać siebie na pierwszym miejscu i daje jej przestrzeń na to, by powoli oswajała się z rzeczywistością, w której nie musi ciągle udawać, by inni ją pokochali.

Część mnie obawiała się, że ich relacja rozwinie się za szybko, szczególnie, że ich rywalizacja była raczej jednostronna, ale Ali naprawdę świetnie udaje się ukazać, jak razem się rozwijają i zmieniają, wcale się przy tym nie śpiesząc. I nie mam tu na myśli jedynie Elsie, ale również Jacka, który dla niej porzuca własną dumę i bierze odpowiedzialność za swoje czyny, który kocha ją głośno i otwarcie, kiedy ona sama boi się otworzyć na bliskich swoje serce. Nie wspominając o tym, że ten ogromny facet tracił przy niej język w gębie, zapominał o całym świecie i rumienił się, gdy pojawiała się w zasięgu jego wzroku - to było przesłodkie, aż uśmiech mi nie schodził z twarzy!

W "Love, Theoretically" naprawdę jest wszystko, co tak kocham w romansach. Świetny humor, naturalne dialogi (rozmowy o Zmierzchu były mistrzowskie, uśmiałam się jak nie wiem, bo utożsamiam się z Jackiem), chemia nie z tej ziemi i prawdziwa miłość, przy której można być w pełni sobą. Uwielbiam też zawarte w tej historii przyjaźnie i kobiecą solidarność. A jeśli lubicie historie, w których bohater ma obsesję na punkcie bohaterki, to z pewnością Jack skradnie wasze serce. Każda minuta spędzona z tą książką to była czysta przyjemność. Polecam ją każdej romansoholiczce!



ALI HAZELWOOD to pochodząca z Włoch autorka bestsellerów „New York Timesa”. Po tym, jak mieszkała w Japonii i Niemczech, ostatecznie przeniosła się do Stanów Zjednoczonych, aby robić tam doktorat z neurologii. Niedawno została wykładowcą uniwersyteckim. Pisze współczesne powieści romantyczne o kobietach w STEM i środowisku akademickim. Gdy nie jest w pracy, spędza czas w towarzystwie męża i kotów.


Tytuł: Love, Theoretically
Autor: Ali Hazelwood
Data premiery: 28.02.2025
Liczba stron: 448
Wydawnictwo: You&YA Books
Ocena: 9/10

Czytaj dalej »

czwartek, 20 marca 2025

Sarah A. Parker - Kiedy wykluł się księżyc



Raeve pracuje dla grupy rebeliantów jako elitarna zabójczyni. Jej zadaniem jest wykonywać rozkazy i nie dać się złapać. Do czasu, kiedy rywal Raeve, łowca nagród, obraca w gruzy jej świat, a on a sama wpada w ręce Gildii Szlachty, grupy wpływowych fae.

Kaan Vaegor, jeździec smoków, pogrążony w żałobie po stracie bliskiej osoby, przejmuje władzę w sąsiednim królestwie. Aby ukoić niedający mu spokoju ból serca, wyrusza w podróż, która zaprowadzi go do pilnie strzeżonego więzienia o zaostrzonym rygorze. Tam natyka się na uwięzioną Raeve.

Razem muszą zmierzyć się z prawdą o swojej przeszłości.


Nie będę ukrywać, że do przeczytania "Kiedy wykluł się księżyc" skusiły mnie smoki, motyw, na punkcie którego oszalał w ostatnich latach cały książkowy świat. Poza tym niewiele na temat tej książki czy autorki wiedziałam, więc można powiedzieć, że czytałam ją w ciemno. I chociaż jestem zachwycona światem przedstawionym i tym, jak szczegółowo został dopracowany, nie do końca wiem jak ją ocenić, bo mam wrażenie, że książka podobałaby mi się o wiele bardziej, gdyby nie była aż tak rozciągnięta - przez to czytałam ją przez niemal dwa tygodnie z przerwami i z każdym kolejnym rozdziałem bawiłam się coraz gorzej.

Raeve pracuje dla rebeliantów jako zabójczyni i ma w rękawie wiele sztuczek, które pozwalają jej pozbyć się największych łajdaków w królestwie i nie zostać przy tym złapaną. Wszystko się jednak sypie, gdy jeden z łowców nagród odbiera jej jedyną osobę, na której jej zależy, rozwalając jej cały świat. Raeve wpada w ręce Gildii Szlachty i czeka na rozprawę, w której może zostać skazana na śmierć za swoje morderstwa. Poddana torturom z resztkami godności przygotowuje się na swój koniec, gdy w więzieniu pojawia się Kaan Vageor - młody król sąsiedniego królestwa, jeździec smoków i jeden z braci Vaegor, o których krążą same złe plotki. Kaan leczy złamane serce po śmierci bliskiej mu osoby, poszukując sposobu na złagodzenie cierpienia i niespodziewanie odkrywa uwięzioną Raeve, której widok zmusza go do zmierzenia się z trudną przeszłością.

Jak to z high fantasy, świat stworzony przez Sarah A. Parker pełen jest niuansów, pełnych szczegółów opisów i postaci oraz stworzeń, w których łatwo się pogubić. Prawdopodobnie gdyby nie ściąga zawarta na końcu książki nie zrozumiałabym większości obcych słów, o których czytałam, bo autorka raczej stroni od wyjaśniania ich na kartach książki (co moim zdaniem jest minusem). To historia, która robi wrażenie, jest dopracowana w każdym calu, intrygująca - a przynajmniej w tych chwilach, gdy nie sposób się oderwać od kolejnych rozdziałów, bo chce się wiedzieć, co dalej. Bywały niestety też takie momenty, gdy ta ilość zawoalowanych opisów, często niepotrzebnych, bo nie wnosiły do fabuły nic znaczącego, mnie nużyła i wydłużała lekturę bardziej, niż to konieczne. Na siedemset stron spokojnie można było uciąć jakieś dwieście i niewiele by się zmieniło, poza tym, że może lektura byłaby bardziej dynamiczna.

Ciężko mi napisać tę recenzję, bo minęło już parę dni, odkąd książkę skończyłam i coraz bardziej jestem niepewna, jakie mam wobec niej odczucia. Jeśliby spojrzeć na samo sedno tej historii, to tak naprawdę nie mamy tutaj nic odkrywczego. Wielu wątków można się domyślić, jeśli czytało się inne popularne tytuły fantasy (albo sobie je zaspoilerować, jak zrobiłam to ja, zaglądając na koniec książki do terminologii, gdzie na pierwszej stronie można się natknąć na największy plot twist), tym bardziej, że odpowiedzi można znaleźć między wierszami, jeśli czyta się wystarczająco uważnie. Raeve jest też dość typową bohaterką, jakich wiele - zabójczyni z ciętym językiem, niedoceniana kobieta, która w rzeczywistości ma ogromną siłę i inteligencję. Zaskakująco mało rzeczy w tej historii prawdziwie zaskakuje.

Największe wrażenie robi jednak nie sam "szkielet", a ciężka praca, jaka musiała zostać włożona w opracowanie skomplikowanego systemu magii, obmyślenie całej masy fantastycznych postaci i stworzenie kompletnie nowego świata. Nie będę ukrywać, dłuższy czas zajęło mi wkręcenie się w akcję, przyzwyczajenie do lirycznego stylu pisania autorki (momentami aż za bardzo skomplikowanego, przynajmniej w moim odczuciu) i zrozumienie tego złożonego systemu magii oraz folkloru. Jednak kiedy już przyswoiłam najważniejsze informacje i kolejne elementy zaczęły wskakiwać na miejsce, mogłam w końcu docenić całą resztę. Może nie jest to do końca mój preferowany styl, ale jestem pod wrażeniem pracy, w jaką autorka musiała włożyć w tę powieść.

Tym samym uważam, że czasami było tego wszystkiego po prostu... za dużo. Rozwlekłe opisy, skomplikowane wyrażenia, które można było uprościć, aby czytało się książkę płynniej - aż jestem pod wrażeniem pracy tłumacza, który musiał to wszystko rozpracować i sensownie skleić w całość. Czasami to jak najbardziej pasowało, a czasami zwyczajnie przedłużało lekturę do tego stopnia, że musiałam sobie robić przerwy. Równie dezorientujące były wrzucane od czasu do czasu rozdziały z perspektywy innych postaci, z czego niektóre w pełni rozumiałam, a inne nie miały kompletnie sensu. Być może taki był zamysł autorki, a wszystko zostanie w końcu wyjaśnione, ale dla mnie było to odrobinę frustrujące, bo książkę kończymy bez odpowiedzi na wiele ważnych pytań.

Jeśli sięgacie po tę historię dla romansu, to ostrzegam - szykujcie się na bardzo, bardzo powolny slow burn. Zdecydowanie określiłabym tę książkę fantastyką z elementami romansu w tle, niż odwrotnie. Dla mnie to nie ma znaczenia, lubię dobre fantasy, jeśli świat mnie w pełni angażuje, ale i tak uważam, że sam romans tutaj pozostawia wiele do życzenia. Wątek Raeve i Kaana rozwija się powoli, ale nietrudno się domyślić, w którą stronę autorka kieruje ich historię. Najbardziej emocjonalne są rozdziały z perspektywy Kaana, w których dowiadujemy się trochę więcej na temat jego przeszłości. Uważam jednak, że wątek tej dwójki wymaga jeszcze dużego dopracowania i rozwinięcia, więc mam nadzieję, że właśnie na tym skupimy się w drugim tomie.

Myślę, że "Kiedy wykluł się księżyc" to jedna z tych książek, która oferuje wiele i w samym sercu jest bardzo angażującym światem, ale jednocześnie bywa żmudnym doświadczeniem czytelniczym. Chciałabym, aby w drugim tomie autorka trochę lepiej rozwinęła elementy, które tutaj giną - takie, jak smoki, związany z nimi lore, a nawet charakterystyka fae, która zupełnie nie jest tutaj wyjaśniona. A zwłaszcza wątki związane z historią Kaana i Raeve, bo jest cała masa rzeczy wymagających dopracowania. Ostatecznie jestem ciekawa dalszych losów bohaterów i z pewnością sięgnę po kontynuację, ale nie wiem, czy poleciłabym ją każdemu - na pewno nie spodziewajcie się szybkiej i prostej lektury romantasy w stylu "Fourth Wing" (a takich porównań widziałam mnóstwo). 


SARAH A. PARKER urodziła się w Nowej Zelandii. Spędziła dzieciństwo na farmie, wśród pastwisk i lasów, gdzie zaczęła obmyślać swoje historie. Teraz mieszka w Australii z mężem, trójką dzieci, psem i mnóstwem roślin. Od jakiegoś czasu kreowane przez siebie opowieści przelewa na papier.


Tytuł: Kiedy wykluł się księżyc
Autorka: Sarah A. Parker
Tytuł w oryginale: When the Moon Hatched
Seria: Moonfall. Tom 1
Data premiery: 12.03.2025
Liczba stron: 704
Wydawnictwo: Uroboros
Ocena: 6/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Uroboros:



Czytaj dalej »

poniedziałek, 17 marca 2025

Ali Hazelwood - Not in Love



Można powiedzieć, że dr Rue Siebert osiągnęła sukces: jej kariera się rozwija, osiągnęła stabilność finansową, za którą tęskniła jako dziecko, i ma przyjaciół, na których może liczyć. Jest inżynierem biotechnologii w Kline. To nowoczesna firma tworząca nanotechnologie dla branży spożywczej. Jej życie jest stabilne, uporządkowane i całkiem przyjemne. Do czasu próby wrogiego przejęcia przez fundusz kapitałowy, na czele którego stoi wkurzająco atrakcyjny gość.

Eli Killgore i jego partnerzy biznesowi chcą mieć w swoim portfelu Kline i kropka. Eli ma swoje powody. I jest facetem, który zawsze dostaje to, czego chce. Z jednym wyjątkiem: Rue. Kobiety, o której bez przerwy myśli. Tylko zdaje się, że nie powinien wdawać się w romans, kiedy jego firma próbuję przejąć jej firmę.

Gdzie zagra o wszystko: w miłości, czy w biznesie?


Ali Hazelwood dokonała niemożliwego: rozkochała mnie książką, która w teorii w ogóle nie powinna mi się spodobać. A dlaczego? Bo skupia się na moim mniej lubianym motywie, którego raczej unikam. I prawdopodobnie gdyby to nie była właśnie Ali Hazelwood, której twórczość lubię, nawet nie dałabym jej szansy - i to byłby duży błąd. To, jak bardzo pochłonęła mnie chemia między głównymi postaciami, jest niewytłumaczalne. Mam na ich punkcie obsesję!

Rue Siebert to odnosząca sukcesy naukowczyni. Ma swoją upragnioną stabilność finansową, jej kariera się rozwija, pracuje w świetnej firmie z przyjaciółkami, dla których zrobiłaby wszystko. Od czasu do czasu umawia się z mężczyznami na seks, ale poza tym nie zależy jej na niczym więcej. Gdy na aplikacji randkowej poznaje Eliego, jest zdeterminowana trzymać się swoich zasad, które nie pozwalają jej na powtórki z tą samą osobą. Nawet jeśli ostatecznie ich schadzka nie skończyła się tak, jakby oboje tego chcieli. I co z tego, że już od pierwszej chwili wybucha między nimi niesamowita chemia? Los jednak płata im figla, gdy już następnego dnia w firmie na jaw wychodzi informacja, że mogą zostać przejęci przez inną spółkę... na czele której stoi Eli. Eli Killgore ze swoimi przyjaciółmi i wspólnikami są zdeterminowani, by przejąć Kline, które należy do przyjaciółki Rue, z czym kobieta nie może się pogodzić. Mężczyzna jest ich wrogiem, więc całe napięcie seksualne między nimi powinno zniknąć. Eli jednak jest zupełnie inny, niż można by się spodziewać po człowieku chcącym odebrać dorobek innych ludzi: jest troskliwy, zabawny i rozumie Rue lepiej, niż ktokolwiek inny. Kobieta staje przed dylematem: poddać się temu niesamowitemu uczuciu i zdradzić swoją przyjaciółkę, czy raz na zawsze zerwać z nim kontakt i stracić szansę na coś dobrego.

Może zdążyliście się już tego o mnie dowiedzieć, a może nie, ale ja jestem czytelniczką, która raczej nie czyta już zbyt wielu romansów erotycznych. Jeśli w książkach przytłacza i/lub nudzi mnie ilość scen 18+, to zazwyczaj je pomijam. A "Not in Love" to historia, która opiera się na relacji z korzyściami i jest bardzo, bardzo pikantna. Naturalnie obawiałam się, że nie przypadnie mi do gustu... a nie mogłabym się bardziej mylić. Autorce udaje się ukazać intymność między Rue i Elim tak cudownie, że nawet pomimo tego, iż zaczynają jako kumple/wrogowie z bonusami, od ich pierwszego spotkania w każdej interakcji można wyczuć, jak wyjątkowa jest ich więź.

Rue i Eliego łączy skomplikowana relacja poprzez sytuację w firmie, ale też niesamowita chemia, której ciężko się oprzeć. Pojawia się między nimi ciche zrozumienie, a pomiędzy odkrywaniem swoich ciał odkrywają także swoje najgłębsze sekrety, których nie zdradzili nikomu innemu w swoim dotychczasowym życiu. Poznają te najbardziej skrywane zakamarki, nawet te, które są brzydkie, bolesne i trudne, i powoli zakochują we wszystkich tych rzeczach, które sprawiają, że łącząca ich więź staje się dla nich ważna pomimo wiążących się z nią trudności.

Łatwo byłoby określić tę książkę jako zwyczajny pikantny erotyk, ale tak naprawdę dużym powodem, dlaczego tak bardzo mi się spodobała jest to, że to bardzo dobrze dopracowana historia z trudnymi i złożonymi postaciami. Co zabawne, na pierwszy rzut oka Rue i Eli są swoimi zupełnymi przeciwieństwami i tak naprawdę zwracają na siebie uwagę tylko ze względu na to, że uważają się za atrakcyjne osoby. Rue jest zdystansowana, chłodna, skrywa emocje głęboko w sobie i nie ma poczucia humoru, a Eli jest sympatyczny, towarzyski i flirciarski. A jednak pasują do siebie jak dwie części układanki, uzupełniają w ten właściwy sposób.

Eli to wręcz definicja mężczyzny, który dla swojej kobiety byłby gotów paść na kolana i całować ziemię. To, jak od pierwszej chwili miał na punkcie Rue obsesję, jak zachwycał się każdą rzeczą, którą robiła, było jego najbardziej atrakcyjną cechą - a ten facet jest poza tym również przezabawny i charyzmatyczny. Nie wstydzę się przyznać, że chichotałam jak dziewczynka za każdym razem, gdy się odzywał. I chociaż Rue pojęcie tego zajmuje dłuższą chwilę, to autorka realistycznie ukazuje jej wewnętrzny dylemat i trudności w otwieraniu się na nowych ludzi. Zapewne wiele osób jej postaci nie zrozumie, ale jako osoba, która przez dużą część swojego życia zmagała się z zawieraniem nowych znajomości, Rue stała się jedną z moich ulubionych żeńskich postaci.

Ta książka to pierwsza książka od bardzo dawna, w której nawet mi nie przeszkadzała ta liczna ilość pikantnych scen. Jak widać, można napisać je dobrze, z odpowiednią dawką pikanterii, ale jednocześnie ukazując coś poza czysto fizyczną przyjemnością, bo w każdym zbliżeniu między postaciami czuć, że to dla nich coś więcej. A sam charakter tych scen? Cóż, czytałam setki opisów zbliżeń w różnych książkach, ale nawet ja muszę przyznać, że te tutaj były mega gorące. Zdecydowanie nie polecam czytać ich w miejscu publicznym!

Podobał mi się także rozwijający się w tle wątek związany z firmą i przeszłością Eliego oraz jego przyjaciół, bo z pewnością nadał on tej historii dynamizmu, a także elementu niepewności w związku jego i Rue. Nietrudno się domyślić, jak się wszystko zakończy, ale chyba gdyby nie on, książka nie byłaby nawet w połowie tak pochłaniająca i ekscytująca, tym bardziej, że to wątek, który ma także ogromny wpływ na rozwój bohaterów i ich relacji. Dodatkowo ja ogromnie doceniam to, że dużą częścią książek Ali jest rola kobiet w zdominowanych przez mężczyzn sektorach i branżach.

"Not in Love" był zdecydowanie jeden z moich ulubionych romansów ostatnich tygodni i też powód, dlaczego mam ochotę od razu nadrobić resztę książek Ali, których jeszcze nie miałam okazji przeczytać. Świetnie się bawiłam, zgłębiając tych bohaterów, obserwując niuanse ich rozwijającej się relacji i z ręką na sercu mogę wam tę historię polecić!



ALI HAZELWOOD to pochodząca z Włoch autorka bestsellerów „New York Timesa”. Po tym, jak mieszkała w Japonii i Niemczech, ostatecznie przeniosła się do Stanów Zjednoczonych, aby robić tam doktorat z neurologii. Niedawno została wykładowcą uniwersyteckim. Pisze współczesne powieści romantyczne o kobietach w STEM i środowisku akademickim. Gdy nie jest w pracy, spędza czas w towarzystwie męża i kotów.


Tytuł: Not in Love
Autor: Ali Hazelwood
Data premiery: 12.03.2025
Liczba stron: 416
Wydawnictwo: You&YA Books
Ocena: 9/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem You&YA:


Czytaj dalej »

czwartek, 13 marca 2025

Mariana Zapata - Under Locke | Patronat medialny



To był mój szef, członek klubu motocyklowego, przestępca. Mężczyzna, którego widywałam z wieloma kobietami. Ale przyciągał mnie całym sobą, co wydawało mi się zarówno dobre, jak i złe. W najgorszym wypadku, gdyby sprawy pomiędzy nami potoczyły się niezręcznie, mogłabym pójść gdzie indziej. Moje serce zostało już kiedyś złamane. Kolejny zawód miłosny mnie nie zabije.

Po sześciu miesiącach bez pracy, Iris Taylor wyprowadza się z rodzinnego miasta do Austin. Wie, że powinna się cieszyć, że udało jej się szybko znaleźć zatrudnienie… nawet jeżeli właścicielem firmy był członek klubu motocyklowego. Do tego samego należał jej ojciec, który ją porzucił.

Tylko że Dex Locke może okazać się największym dupkiem, jakiego w życiu spotkała. Jest nieuprzejmy, niecierpliwy i nie zna się na zegarku.

A ostatnią rzeczą, jakiej oboje się spodziewali, byli oni sami.

Mogła wybrać pracę w klubie ze striptizem albo w studiu tatuażu…
…powinna była wybrać klub ze striptizem.


Nie ma wielu autorów, którzy tak dobrze rozumieją mój specyficzny gust, jak Mariana Zapata - szczerze mogłabym przeczytać najdziwniejszą książkę spod jej pióra i jestem pewna, że byłabym zakochana. Niewiele osób buduje napięcie tak dobrze, a jeszcze mniejsza ilość rozumie, jak stworzyć slow burn tak pochłaniający, że czytelnik chwyta się każdego małego momentu, który dla rozwoju fabuły jest monumentalny. Muszę jednak was ostrzec - jeśli sięgacie po "Under Locke" oczekując typowej dla Zapaty ciepłej, słodkiej historii, no to możecie się zaskoczyć. Jest to Zapata w trochę mroczniejszym wydaniu - historia Iris i Dexa to coś zupełnie innego od jej zwyczajowych slow burnów i jestem przekonana, że wzbudzi przeróżne emocje.

Gdy Iris zostaje zwolniona i przez pół roku nie może znaleźć nowej pracy, trudna sytuacja finansowa zmusza ją do powrotu do rodzinnego miasta w Austin i do zamieszkania ze swoim bratem. Pomaga jej on znaleźć zatrudnienie w lokalnym studiu tatuażu, więc kobieta nie zamierza narzekać - nawet jeśli już pierwszego dnia okazuje się, że jej szef, Dex Locke, to totalny gbur, który traktuje ją jak nieumiejętne dziecko. Ze swoimi tatuażami, mroczną przeszłością i łatką kobieciarza należącego do klubu motocyklowego, do którego należał także jej ojciec, który ją porzucił, budzi niechęć, nawet pomimo tego, że jest niesamowicie przystojnym mężczyzną. Iris postanawia sobie, że kiedy tylko nadarzy się okazja, rzuci pracę dla Dexa i już nigdy więcej nie będzie musiała się z nim użerać. Kiedy jednak życie jej i jej brata znajduje się w niebezpieczeństwie, to Dex okazuje się być największym oparciem. Iris zaczyna odkrywać jego zupełnie inną, cieplejszą stronę... stronę, której coraz ciężej jest się jej oprzeć.

Mariana Zapata stała się dla mnie autorką, po której książki sięgam kompletnie w ciemno. Bez czytania opisu, bez zaglądania w opinie i oceny - ufam jej, że zawsze trafi w mój gust, bo jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Zostałam jednak zaskoczona, gdy zaczęłam czytać tę książkę i okazało się, że tematyka jest kompletnie inna od tego, o czym pisze zazwyczaj. Klub motocyklowy, mafijne porachunki, toksyczne relacje. Zdecydowanie autorce udaje się tu prawdziwie oddać klimat tego niecodziennego życia, razem ze złożoną historią klubu, do którego należy Dex, jego przestępczą przeszłością oraz opisami sytuacji, które budzą bardzo różne emocje - co, jak myślę, wielu może zaskoczyć. Z pewnością wchodzimy tu bardziej w teren mrocznych romansów.

Dex to nie jest miły koleś, dla którego od pierwszych stron miękną kolana. Wręcz przeciwnie, bywa wredny, zimny, temperamentny i bezwzględny. Mówiąc szczerze - jest to czerwona flaga. Gdy zaczynałam czytać tę książkę, zastanawiałam się nawet, czy autorce uda się mnie w ogóle do niego przekonać. Zdarza mu się robić i mówić okropne rzeczy, które wywołują złość nie tylko w bohaterce, ale i w czytelniku. Jest członkiem klubu motocyklowego, który ma swoje za uszami, ciągnie się za nim skomplikowana i przestępcza przeszłość i cóż... wymaga cierpliwości. Jednak w typowym dla Zapaty stylu w końcu odkrywamy jego drugą stronę - człowieka, który przeżył wiele, który dba o tych, na których mu zależy, nieważne, ile go to kosztuje. To właśnie ta jego wielowarstwowość sprawiła, że mimo wszystko udało mu się wzbudzić we mnie sympatię (nawet jeśli nie zgadzałam się z jego niektórymi czynami). Może daleko mu do ideału i innych bohaterów Zapaty, do których jesteśmy przyzwyczajeni, ale jest ciekawą i intrygującą postacią, która przechodzi ogromną zmianę.

Moją ulubienicą pozostaje jednak Iris - słodka, niedoświadczona i czasami trochę niezręczna Iris, która jednocześnie zna swoją wartość i nie ma ani grama cierpliwości do Dexa i jego okrutności. Za każdym razem, gdy stawiała do go pionu, gdy źle ją traktował, moja sympatia do niej wzrastała. Życie kazało jej dorosnąć wcześnie, gdy w dzieciństwie zachorowała na raka, a potem musiała zajmować się bratem, gdy zachorowała również jej matka. Oczywiście zdarza jej się podejmować głupie decyzje, które dla pobocznego odbiorcy mogą zdawać się nieprzemyślane, ale Zapata dobrze zgłębia się w jej psychikę i skomplikowaną relację z rodziną, a w szczególności z ojcem, który wiele w niej zniszczył, co tłumaczy wiele jej decyzji. Osobiście widziałam w niej wiele z siebie, więc chyba podeszłam do niej z trochę większą wyrozumiałością.

Z mojego researchu wynika, że "Under Locke" to pierwsza (a przynajmniej jedna z pierwszych) książek wydanych przez autorkę i z pewnością zauważycie to po tym, że... nie jest to taki powolny slow burn, z jakich ją znamy. Akcja rozwija się szybciej, może dlatego też, że dziejące się wątki związane z rodziną Iris oraz porachunkami z mafią i klubami nadają jej pewnego dynamizmu, a Iris i Dex nie każą nam czekać do ostatniego rozdziału, by coś się między nimi zadziało. Co nie oznacza też, że ich wątek rozwija się szybko. Zapata, jak to Zapata, świetnie buduje między nimi napięcie, bawi się trochę w kotka i myszkę, gdy bohaterowie się poznają, budują do siebie zaufanie i zaczynają komunikować swoje pragnienia. Chemia między nimi była niesamowita!

W całym tym natłoku klubowych porachunków, rodzinnych problemów oraz zakazanego romansu między Iris a Dexem, którzy próbują walczyć z uczuciami do siebie z uwagi na ich zawodową relację oraz brata Iris, wyłania się także obraz przyszywanej rodziny, co tak bardzo kocham w książkach autorki. Może i mamy tu do czynienia z tatuażystami oraz motocyklistami z niewyparzonymi jęzorami, ale serce skradło mi to, jak szybko zaakceptowali Iris jako jedną z nich i o nią dbali. Slim, Blue, Blake, a nawet Sonny, brat Iris, byli naprawdę wspaniałym dodatkiem tej historii, dzięki którym niejednokrotnie się uśmiałam.

Jak już wspomniałam, ja przeczytam i pokocham wszystko, co wyjdzie spod pióra Mariany Zapaty i ogromnie się cieszę, że mogę patronować kolejnej już jej książce. Może "Under Locke" nie będzie pozycją dla każdego i nie jest to książka bez wad, ale nie zabraknie w niej emocji, akcji, a także bohaterów, którzy być może sprawią, że czasami podniesie się wam ciśnienie, ale jednocześnie zaskarbią sobie waszą sympatię. Przede wszystkim świetnie się na niej bawiłam, a to najważniejsze. Tak więc jeśli macie ochotę poznać Zapatę w odrobinę innym wydaniu - polecam!


MARIANA ZAPATA zaczęła pisać niedługo po tym, jak nauczyła się czytać. Pewnie nie powinna przyznawać, że wykradała romanse z biblioteczki ciotki, jeszcze zanim była w stanie zrozumieć, co to znaczy, że mężczyzna podciąga kobiecie spódnicę (nie mówcie o tym jej mamie). Znalazła się na liście bestsellerów New York Timesa i USA Today, dotarła do siódmego miejsca w rankingu autorów Amazonu. Jej książka The Wall of Winnipeg and Me trafiła na pierwsze miejsce na liście bestsellerów Amazonu i została nominowana w plebiscycie Goodreads Choice Awards 2016. Mariana urodziła się w Teksasie. Gdy akurat nie pisze, czyta.


Tytuł: Under Locke
Autor: Mariana Zapata
Data premiery: 13.03.2025 r.
Wydawnictwo: NieZwykłe
Liczba stron: 585
Ocena: 8/10

Współpraca patronacka z Wydawnictwem NieZwykłe:
Czytaj dalej »

poniedziałek, 10 marca 2025

Podsumowanie książkowe lutego


Luty to był dla mnie przedziwny miesiąc. Po dobrym początku jakoś zaniknęły całe moje chęci do czytania i przerzuciłam się zamiast tego na oglądanie seriali oraz malowanie. Nie nazwałabym tego nawet zastojem czytelniczym, bo miałam ochotę na różne książki, ale sam akt czytania przychodził mi z trudnością. Chyba nie pomogło też to, że trafiały mi się dość średnie książki, które potrafiłam czytać nawet tydzień i w rezultacie skończyłam jedynie sześć pozycji, z czego dwie to były tak naprawdę reready moich ulubionych autorek, aby się w końcu wyrwać z tego impasu. Poniżej wrzucam moje krótkie podsumowanie każdej przeczytanej książki.

Z pozytywów natomiast w lutym miałam przyjemność patronować medialnie dwóm cudownym książkom moich ulubionych autorek. Pierwszą z nich była przesłodkie, rodzinne "Caught Up" Liz Tomforde - trzeci tom serii, która znaczy dla mnie wszystko. A drugą był powrót to mojego ulubionego hokeja w "On" Elle Kennedy i Sariny Bowen, pierwszym romansie MM autorek dostępnym u nas. Cieszę się, że tak dobrze te powieści przyjmujecie, bo ja je absolutnie uwielbiam.

PROJEKT MIŁOŚĆ - 4,5



To było moje drugie podejście do twórczości autorki i nie będę ukrywać, że nie miałam dużych oczekiwań, ale zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Małomiasteczkowy klimat tej historii, rodzinne elementy, emocje związane z drugą szansą, jaką dostają bohaterowie, ich błyskotliwe i przezabawne sprzeczki oraz żarty sprawiły, że nie mogłam się oderwać. Dahlia i Julian mieli tak wspaniałą i naturalną chemię, a autorka ukazała ich więź na dziesiątki cudownych sposobów nawet pomimo upływu lat i wielu nieporozumień. Moja wewnętrzna romantyczka absolutnie piszczała z radości, czytając tę historię.




ZWIĄZEK Z.O.O. - 3,75



Po "Projekt miłość" miałam lekkiego kaca i tak się złożyło, że fabularnie "Związek z.o.o." oferował bardzo podobną historię, ale niestety o wiele słabszą i trochę bardziej frustrującą. Po upływie czasu niewiele już z niej pamiętam poza tym, że czytało się ją szybko i przyjemnie, głównie dlatego, że pod wieloma względami była trochę wybrakowana i niedopracowana. Nadal jestem bardzo ciekawa drugiej i poprawionej wersji, którą autorka wydała rok temu i na pewno kiedyś się z nią zapoznam.




CAUGHT UP - 5



Gdy zaczęłam odczuwać moje pierwsze oznaki wypalenia, w okolicach premiery zrobiłam reread "Caught Up" i chyba nie muszę ponownie tłumaczyć, jak bardzo tę powieść uwielbiam. Czytałam ją głównie dla własnej przyjemności, aby jeszcze raz powrócić do Miller, Kaia i Maxa, a zakochałam się w nich zupełnie na nowo. Niewiele autorek tak dobrze trafia w mój gust i potrzeby, a Liz Tomforde udaje się tego dokonać za każdym razem. Zdecydowanie jest to moja ulubiona książka z motywem samotnego ojca. A teraz nie mogę się doczekać historii Kennedy i Isaiaha!




KIEDY ZABRAKNIE NAM GWIAZD DO ZLICZENIA - 3,5



Ta książka to było moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i zdecydowanie potrzebna ucieczka od ponurej i zimowej rzeczywistości (bo czytałam ją w czasie, gdy nadal było mgliście i szaro). Uwielbiam letni i włoski klimat tej historii, a jako wielbicielka książek skupiających się na relacjach i przyjaźniach, to właśnie te elementy skradły mi serce. Niestety jako romans trochę się tutaj rozczarowałam, bo brakowało mi lepszego rozwinięcia obiektu miłosnego bohaterki.




NIE MÓW "TAK" - 3



Ta książka to jedna z moich mniej lubianych książek Lynn Painter, głównie dlatego, że jest bardzo jednowymiarowa i nie zapada w pamięci. Nie minęło tak długo czasu, odkąd ją czytałam, a już niezbyt ją pamiętam. Max i Sophie mieli świetną chemię, a ich dialogi były zabawne i błyskotliwe, ale to nie wystarczyło, by mnie w sobie rozkochali. Chciałabym jednak od ich relacji czegoś więcej, niż tylko pociągu fizycznego; jakiejś komunikacji i fundamentu pod solidniejszy związek. Niestety nic takiego nie dostajemy.




UNDER LOCKE - 4,25


Jako że zbliża się premiera mojego następnego patronatu, kolejnej książki Mariany Zapaty, pod koniec miesiąca postanowiłam bez presji zrobić sobie reread fragmentów "Under Locke". To zdecydowanie coś innego, niż znane nam już książki autorki, myślę, że największą trudność może sprawić główny bohater, bo Dex jest kompletnie inny, niż chociażby Rhodes, Lukov, czy Aiden, ale jak zwykle - ja tę książkę pochłonęłam. Razem z jej pokręconymi elementami i toksycznymi bohaterami, bo lektura tej książki to była zabawa i świetna ucieczka od rzeczywistości. I chociaż trochę się boję waszych reakcji na Dexa Fujarę, to mam nadzieję, że dla was też będzie to dobra rozrywka.




Czytaj dalej »

sobota, 8 marca 2025

María Martínez - Kiedy zabraknie nam gwiazd do zliczenia



Od najmłodszych lat Maya poświęca ciało i duszę baletowi. Pracując jako solistka w National Dance Company, zwróciła na siebie uwagę najbardziej prestiżowych szkół baletowych. Jednak poważny wypadek położył kres jej obiecującej przyszłości.

Jedyny świat, jaki Maya znała, zawalił się.

Nie jest w stanie ponownie tańczyć zawodowo i musi stawić czoła bólowi, frustracji i poczuciu winy. Babcia, która od zawsze była jej mentorką i prowadziła ją na każdym kroku, teraz się od niej odwróciła. Obwinia ją za to, co się stało, a skoro wnuczka nie może spełnić baletowych ambicji swojej mentorki, to nie jest już jej potrzebna.

Matka porzuciła Mayę, kiedy ta była jeszcze dzieckiem, ale teraz dziewczyna potrzebowałaby jej wsparcia bardziej niż kiedykolwiek. Straciła nie tylko swoją przyszłość, ale również dom i rodzinę.
Kiedy przypadkiem odkrywa fotografię, na której jej mama stoi obok młodego mężczyzny, wszystko się zmienia. Maya wygląda tak jak on! Czy to jej ojciec?

Pod wpływem impulsu postanawia dowiedzieć się prawdy… we Włoszech. Przecież i tak nie ma nic do stracenia!

Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo ta podróż odmieni jej życie.


W swojej nowej książce Maria Martinez zabiera nas do malowniczego miasteczka we Włoszech, gdzie lekko zagubiona bohaterka poszukuje rodziny i odnajduje ją w najbardziej nieoczekiwanym miejscu. Uwielbiam takie prawdziwe i chwytające za serce historie, które poruszają tematykę poszukiwania własnego miejsca na świecie, mierzenia się z różnymi trudnościami i powolnego zakochiwania się w drobnych rzeczach, które pomagają nam poznać świat na nowo. To właśnie ten element zachęcił mnie do zapoznania się z tą książką. I chociaż ostatecznie nie jest to historia bez wad, to dzięki tym wątkom mimo wszystko bardzo przyjemnie spędziłam z nią czas.

Maya poświęciła długie lata dla życia profesjonalnej baleriny. Czekała ją świetlana przyszłość pod okiem najbardziej wykształconych tancerzy. Jej życie staje jednak do góry nogami, gdy przydarza jej się tragiczny wypadek, który na dobre przekreśla jej plany. Nie tylko traci znane jej dotychczas życie, ale również chłopaka oraz babcię, która wywala ją na próg, uważając ją za zbyteczną teraz, gdy nie może już spełnić jej ambicji. Porzucona dziewczyna nie ma nikogo, do kogo mogłaby zwrócić się o pomoc. Postanawia więc odszukać swojego ojca, którego jej matka zawsze utrzymywała w tajemnicy. Gdy jedno zdjęcie naprowadza ją do małego miasteczka we Włoszech, wsiada w pierwszy samolot i podejmuje największe ryzyko w swoim życiu, nie wiedząc, że ta podróż zmieni wszystko.

Zabierając się za tę książkę chyba nie byłam przygotowana na ciężar historii Mai, bo poruszana przez autorkę tematyka od pierwszych stron wywołuje lawinę emocji. Czytamy o tym, jak na bohaterkę spada jedno rozczarowanie po drugim, jak traci wszystko i wszystkich, na których się dotychczas opierała i zostaje dosłownie z niczym - bez ani jednego członka rodziny, który mógłby jej pomóc, nie wliczając w to jej dziadka, który niestety nie jest w stanie zapewnić jej opieki, bez chłopaka, bez pracy i bez dachu nad głową. I chociaż ciężko się o tym czytało, to chyba dzięki temu jej historia staje się słodsza i chwytająca za serce - bo mamy szansę zaobserwować, jak ta porzucona i samotna dziewczyna po raz pierwszy stawia na pierwszym miejscu siebie, swoje potrzeby i pragnienia, poszukując swojego miejsca na ziemi i ludzi, którzy ofiarują jej prawdziwe i bezwarunkowe wsparcie.

Maya to postać, której doświadczenie i trudna historia popychają do podjęcia wielu, często nierozważnych i frustrujących decyzji. Na ogół starałam się wykazywać zrozumieniem dla jej przejść, tym bardziej, że nawet nie wyobrażam sobie, jak to jest znaleźć się w takiej sytuacji, ale bywały takie chwile, kiedy byłam zmęczona jej zachowaniem i tajemnicami, a także brakiem odwagi, by postawić się ludziom, którzy źle ją traktują. To osoba, której pierwszą reakcją jest ucieczka, gdy coś idzie nie tak - i długo jej zajmuje zrozumienie, że nie tędy droga. Jest to tym bardziej męczące, że zdaje się być osobą, której większość rzeczy się po prostu przytrafia. To nie ona podejmuje próby, by coś zmienić - wiele rozwiązań spada jej po prostu jak z nieba. Brakuje jej pieniędzy? Dostaje pracę u pierwszej poznanej osoby. Nie ma dachu nad głową? Mieszkanie proponuje jej nowo poznany chłopak. Zdecydowanie więc wymaga od czytelnika cierpliwości.

Wraz z jej podróżą do małego miasteczka we Włoszech poznajemy całą masę nowych postaci, którzy - moim zdaniem - są całym sercem tej historii. Mieszkańcy apartamentu, w którym zatrzymuje się Maya, którzy stają się jej nową, przyszywaną rodziną, skradli moje serce i nadali tej powieści rodzinnego ciepła. Wśród nich poznajemy także Lucasa, chłopaka, który podobnie, jak Maya, uciekł od trudnej przeszłości, poszukując w tym miejscu nowego życia, który staje się pewnego rodzaju kotwicą głównej bohaterki - nieoczekiwanym przyjacielem, wsparciem, a także być może kimś więcej.

Może was zaskoczę, ale dla mnie akurat wątek miłosny w tej książce znalazł się na dalekim końcu i chyba książka podobałaby mi się nawet bardziej, gdyby w ogóle go nie było. Wynika to w dużej mierze z dość słabego rozwinięcia postaci Lucasa, w rezultacie czego niezbyt zależało mi na relacji miłosnej jego i Mai, ale przede wszystkim z tego, że w moim odczuciu najlepszymi aspektami, jakie oferuje ta historia, są poszukiwania bohaterki rodziny, jej droga do uzdrowienia po całym życiu bycia poniżaną przez najbliższych i zbieranie się do kupy, gdy wszystko w pewnym momencie się rozpadło.

Lucas jest postacią, która pojawia się w życiu bohaterki w konkretnym celu i doceniam to, jak wpłynął na rozwój Mai, ale jednocześnie uważam, że nie został rozwinięty wystarczająco dobrze, by czytelnik kibicował relacji tej dwójki. Tym bardziej w obliczu problemów, jakie ich spotykają po drodze, gdy uderza w nich prawdziwe życie, a z którymi autorka niestety poradziła sobie w bardzo wygodny i zbyt uproszczony sposób, a w rezultacie też mało realistyczny. Osobiście Lucas był mi obojętny. Może gdybyśmy mieli możliwość poznania historii również jego oczami trochę lepiej rozumiałabym pewne jego wybory, ale niestety tak nie było i zwłaszcza pod koniec ogromnie mnie rozczarował swoją pasywnością i nie mogłam uwierzyć, jak łatwo zostało mu wszystko wybaczone. 

Mówiąc szczerze, przez całą lekturę książki próbowałam zdecydować, czy podoba mi się styl autorki, czy nie do końca. Ta historia jest wręcz przeładowana dramatyzmem i rozważaniami na temat istnienia człowieka, pisanymi bardzo przerysowanym, poetyckim stylem, ale według mnie niestety nie zawsze to wychodziło dobrze. Oczywiście książka zawiera wiele pięknych przesłań i fragmentów, które chwytają za serce, ale jednocześnie bywały w niej chwile, kiedy wypadały one nienaturalnie i "na siłę". Często czytałam rozważania bohaterki i miałam ochotę przewrócić oczami, bo miałam poczucie, że autorka sama nie do końca wie, dokąd zmierza. Zwłaszcza, że to nie jest jakoś niesamowicie skomplikowana historia, która wymaga takich egzystencjalnych dywagacji.

"Kiedy zabraknie nam gwiazd do zliczenia" to dobra historia na ponury wieczór w oczekiwaniu na wakacyjne dni, ale też nie bez kilku wad. Autorka trochę ją przekombinowała i za bardzo starała się zrobić z niej coś, czym nie jest. Podobał mi się jednak jej letni, małomiasteczkowy klimat, możliwość poznania innych kultur (mało czytamy romansów napisanych przez hiszpańskie autorki, a ja darzę tę kulturę ogromną miłością), a także elementy rodziny oraz aspekt poszukiwania swojego miejsca na świecie oraz uczenia się, jak stawiać siebie na pierwszym miejscu. Jeśli macie ochotę na taką refleksyjną powieść YA, to polecam!


MARIA MARTINEZ to bestsellerowa hiszpańska pisarka. Uwielbia tworzyć poruszające historie, które zostają z jej czytelnikami na dłużej. Kocha spędzać czas z przyjaciółmi, książkami i muzyką. Ostatnio cieszy się nowo odkrytą miłością do K-popu i kultury koreańskiej.


Tytuł: Kiedy zabraknie nam gwiazd do zliczenia
Autorka: María Martínez
Tytuł w oryginale: Cuando no nos queden mas estrellas que contar
Liczba stron: 416
Wydawnictwo: You & YA
Data premiery: 26.02.2025
Ocena: 6.5/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem You & YA:



Czytaj dalej »

poniedziałek, 3 marca 2025

Rebecca Yarros - Onyx Storm. Onyksowa burza



Po spędzeniu niemal osiemnastu miesięcy w Uczelni Wojskowej Basgiath Violet Sorrengail wie, że nie ma już czasu na naukę. Nie ma już czasu na niepewność. Ponieważ bitwa zaczęła się na dobre, a wraz z wrogami nadchodzącymi z zewnątrz, jak i tymi kryjącymi się w ich szeregach, nie wiadomo już komu ufać.

Teraz Violet musi wybrać się za upadające aretiańskie osłony, aby znaleźć sprzymierzeńców na obcych ziemiach, którzy będą gotowi stanąć do walki razem z Navarrą. Podróż ta podda próbie jej inteligencję, szczęście i siłę, ale ona zrobi wszystko, żeby uratować ukochanych – swoje smoki, rodzinę, dom oraz jego.

Nawet jeśli oznacza to trzymanie tajemnicy tak wielkiej, że mogłaby wszystko zniszczyć. Potrzebują armii. Potrzebują mocy. Potrzebują magii. I potrzebują jednej rzeczy, którą tylko Violet może odnaleźć – prawdy.

Jednak burza nadchodzi… I nie wszyscy przetrwają jej gniew.


Nie ma wielu takich książek, na których premierę czekałam jak na szpilkach, ale "Onyx Storm" zdecydowanie się do nich zalicza. Yarros, królowa cliffhangerów i zostawiania swoich czytelników z poczuciem, że pragną tylko więcej, już się o to upewniła, zostawiając nas w "Iron Flame" w tak kluczowym dla fabuły i rozwoju bohaterów momencie. Jeśli natomiast spodziewaliście się szybkiej odpowiedzi na zapewne milion pytań wirujących w waszych głowach... to cóż, szykujcie się na długą i pełną emocji przejażdżkę, bo autorka niczego nie ułatwia, ponownie zabierając swoich bohaterów w pełną wrażeń, poświęceń i przeróżnych emocji przygodę.

Akcja trzeciego tomu rozpoczyna się niedługo po finale poprzedniej części, w której bohaterom nie tylko udaje się uchronić Basgiath przed atakiem, ale gdzie dowiadujemy się szokującej informacji na temat przemiany Xadena. Violet jest zdeterminowana uratować swojego ukochanego przed ciemną magią, która tylko czeka, aż wybuchnie i na dobre zabierze ostatnie części Xadena, które w nim jeszcze pozostały, a on powoli zaczyna się godzić z tym, że być może nie ma dla niego ratunku. Jednocześnie coraz szybciej ucieka czas na uratowanie królestwa i jedyną możliwą szansą na zwiększenie szans wygrania tej wojny oraz uratowania Xadena leży w odnalezieniu rodziny Andarny - siódmej rasy smoków - oraz przeszukanie każdych możliwych zapisków ojca Violet, który spędził lata na badaniu niezmierzonych wysp Kontynentu. Violet, Xaden i reszta szukają sojuszników w podróży, która będzie ich największym testem, ale Violet gotowa jest zrobić wszystko, aby uratować królestwo, smoki i przede wszystkim Xadena.

Początek tej książki (a nawet bardziej pierwsza jej połowa) to chwila odpoczynku po bitwie pełnej poświęceń, która spustoszyła Basgiath, ale wcale nie oznacza to spoczywania na laurach. Bohaterowie zagłębiają się w historię, poszukując ratunku dla królestwa i wyruszają w kolejne podróże, aby nawiązać sojusze z innymi królestwami. To była część która osobiście trochę mi się dłużyła, niektóre momenty mogły być skrócone albo nawet wycięte, aby utrzymać gładkie tempo akcji. Jednocześnie Yarros nigdy nie przestaje zaskakiwać, nawet w tych chwilach, kiedy akcja spowalnia - za rogiem czekają kolejne zwroty akcji, które wstrząsają czytelnikiem.

Natomiast mniej więcej w drugiej połowie, a już zwłaszcza w ostatnich 150 stronach, zaczyna się taka jazda, że co chwilę siedziałam z rozdziawioną buzią, próbując sobie wszystko jakoś poukładać w głowie. Ten tom zdecydowanie wymaga dużego skupienia, uważnego śledzenia politycznych działań, wyszukiwania wskazówek, które mogą naprowadzić na pewne rewelacje. Jednocześnie mam wrażenie, że lektura tej części pozostawiła mnie z jeszcze większą ilością pytań, niż końcówka Iron Flame. Zdecydowanie wiem mniej, niż przed przeczytaniem tego tomu. Zakończenie było tak dezorientujące, że musiałam je przeczytać kilka razy i nadal nic z niego nie rozumiem - co zdecydowanie sprawia, że jak najszybciej pragnie się sięgnąć po kolejny tom.

Chyba największym pozytywnym zaskoczeniem Onyx Storm była dla mnie relacja Xadena i Violet. Pod żadnym pozorem nie są idealni, ani jako para, ani osobno, ale jedno jest pewne - ich miłość jest w stanie zwalczyć wszystko, nawet największy mrok, jaki na nich czeka. Po wielu turbulencjach, łamiących zaufanie sekretach i wstrząsających rewelacjach zdaje się, że nic już nie może ich rozdzielić, ale w tym tomie muszą zmierzyć się z prawdopodobnie największą przeszkodą - uciekającym czasem, na który żadne z nich nie ma wpływu. Serce łamała mi bezradność Xadena i jego rezygnacja związana z tym, kim się nieuchronnie powoli stawał. Ale byłam też pod wrażeniem determinacji Violet, dla której uratowanie go stało się priorytetem ponad wszystko. Można to oceniać jako z lekka nierozważne, ich gotowość do porzucenia wszelkiego rozsądku w momencie zagrożenia życia tej ukochanej osoby, ale ja to widzę jako ogromny krok do przodu, jak na postać, która jeszcze książkę temu nie była pewna, czy może Xadenowi w pełni zaufać.

Dla mnie natomiast chyba największą zaletą tej historii są rozwijane relacje między postaciami drugoplanowymi i zgłębienie kilku postaci, które wcześniej pozostawały jedynie w tle - mam tu na myśli przede wszystkim Ridoca, którego pokochałam chyba najbardziej za jego humor i umiejętność rozluźnienia napięcia, którego tutaj nie brakowało. Nie jestem natomiast pewna, czy podoba mi się kierunek, który zdaje się obierać pod koniec tego tomu, jeśli chodzi o pewnych bohaterów drugoplanowych. Ale nie nastawiam się na razie w żaden sposób, bo tutaj też nie ma nic pewnego. Niezmienne natomiast uwielbiam postacie smoków, w szczególności gburowatego Tairna oraz ciągle dorastającą Andarnę, o której dowiadujemy się w tym tomie więcej, niż dotychczas. Pewna scena z nią i Violet tak mnie emocjonalnie zdruzgotała, że musiałam odłożyć książkę na parę godzin, bo byłam w dużym szoku - a takich momentów zdecydowanie tutaj nie brakuje.

Patrząc na całość po upływie pewnego czasu od mojej lektury ogólnie uważam Onyksową burzę za dobrą kontynuację, ale też wyraźnie widać, że pod wieloma względami jest to trochę "zapełniacz czasu" - przynajmniej ta pierwsza połowa. Chyba oczekiwałam trochę więcej odpowiedzi, bo chociaż dobre jest to, że seria nadal trzyma w napięciu i ciekawość czytelnika wzrasta z każdym kolejnym rozdziałem, to jednak fajnie by było na tym etapie mieć już pewną jasność niektórych sytuacji, a przynajmniej jakieś solidniejsze fundamenty pod teorie. Tymczasem większość wątków nadal pozostaje do zgłębienia, autorka ciągle niejasno wokół nich krąży i nie do końca już wiem, czego mam się dalej spodziewać. Czekam z niecierpliwością na czwarty tom, bo uwielbiam tę serię mimo wszystko, ale mam też nadzieję, że w kolejnej książce dostaniemy więcej odpowiedzi, niż kolejnych pytań.


Rebecca Yarros jest absolwentką Uniwersytetu w Troy, gdzie studiowała historię Europy i język angielski. Mieszka w stanie Nowy Jork i jest żoną pilota wojskowego. Militarne życie na tyle ją zafascynowało, że założyła tematyczny blog dla wojskowych mam i żon -„The only girl among boys”. Przede wszystkim jednak jest autorką książek z gatunku literatury dla młodych dorosłych. Jako pisarka, Rebecca Yarros zadebiutowała w 2014 roku, a jej powieść „Wszystkimi zmysłami” szybko wywindowała ją do grona najbardziej znanych autorek powieści young adult. Polskie czytelniczki mogą znać ją również z takich książek, jak "Ostatni list” czy „Rzeczy, których nie dokończyliśmy”. Największą popularność przyniósł jej jednak debiut fantasy "Fourth Wing".


Tytuł: Onyx Storm. Onyksowa burza
Autor: Rebecca Yarros
Seria: Empireum. Tom 3
Data premiery: 26.02.2025
Wydawnictwo: Filia (Hype)
Liczba stron: 608
Ocena: 8/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Filia:


Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia