Corinne Michaels to autorka jednego z moich ukochanych romansów "Consolation", oraz kontynuacji "Conviction", o czym zapewne wiedzą osoby, które śledzą mojego bloga. Nadal ogromnie miło wspominam te książki, a od tamtego czasu zdążyłam przeczytać również kilka innych spod pióra tej autorki, które pokochałam równie mocno. Więc kiedy Wydawnictwo Niezwykłe ogłosiło premierę "Hold You Close", napisanej w duecie z Melanie Harlow, wiedziałam, że muszę mieć ją w swoich łapkach! Co prawda nie znam jeszcze pióra Melanie, ale jestem przekonana, że ta historia skradnie moje serce.
Dzisiaj przychodzę dla was z zapowiedzią tej książki i przedpremierową lekturą prologu oraz dwóch pierwszych rozdziałów powieści! Kto z was ma w planach ją przeczytać? Premiera już 3 kwietnia!
Ian Chase złamał mi serce, kiedy miałam siedemnaście lat. Kolejne osiemnaście lat mojego życia spędziłam, nienawidząc go.
Ułatwia mi to jego bezczelny wyraz twarzy oraz fakt, że prowadzi życie playboya. Nie mogę tego nie zauważać, ponieważ mieszka obok mnie. Za każdym razem, gdy widzę, jak wychodzi z basenu – niemal nagi i nieprawdopodobnie seksowny – czuję, że gotuje się we mnie krew.
Zawsze uwielbiałam go nienawidzić.
Nigdy nie planowałam, że będę go potrzebowała.
London Parish jest najlepszą przyjaciółką mojej młodszej siostry, ale nie powstrzymało mnie to przed zakochaniem się w niej.
Mamy za sobą skomplikowaną przeszłość. Wszystko, co nas łączy, to fakt, że jesteśmy rodzicami chrzestnymi trójki uroczych dzieci mojej siostry. Lecz nasze życie zmienia się za sprawą tragicznego wydarzenia.
Teraz staramy się wychowywać dzieci, które kochamy, pogodzić się z niewyobrażalną stratą oraz zwalczyć rodzące się między nami pożądanie.
Moje życie wywróciło się do góry nogami, więc ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, jest ożywianie dawnych uczuć.
Nieważne, jak mocno bym ją trzymał, i tak nigdy nie będę mógł jej zatrzymać.
Prolog
LONDON
Siedemnaście lat temu
Niech mnie ktoś uszczypnie.
Niech
powie, że wspomnienia zeszłej nocy – najbardziej niewiarygodnej i romantycznej w
moim życiu – są prawdziwe.
Powoli przekręcam
się na bok, po czym wspieram głowę na ręce; przyglądam się śpiącemu Ianowi.
Jest przepiękny, chociaż nie widzę teraz jego jasnoniebieskich oczu ani nie
posyła mi swojego seksownego, szerokiego uśmiechu. Tego samego, który zobaczyłam
wczoraj, kiedy powiedział: „Nie masz pojęcia, co chciałbym z tobą zrobić.
Powinnaś kazać mi wyjść”.
Kazać mu
wyjść?
A niby dlaczego
znaleźliśmy się w tym pokoju hotelowym? Naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego,
że już od dawna go kocham? Naprawdę nie wiedział, ile nocy spędziłam, marząc o
tym, aby zauważył we mnie kogoś więcej niż najlepszą przyjaciółkę swojej
młodszej siostry? Nie widział, jak go ubóstwiam? Był moim bohaterem… szczególnie
zeszłej nocy.
Kiedy Ian
wrócił do domu po pierwszym roku na UNLV,
był świadkiem mojego załamania nerwowego. Wypłakiwałam się Sabrinie, ponieważ
mój partner, z którym miałam pójść na bal na zakończenie szkoły, porzucił mnie
w ostatniej chwili i postanowił wybrać się z kimś innym. Ian zaproponował mi w
zamian swoje towarzystwo.
Byłam
oszołomiona. Kilka miesięcy wcześniej pocałował mnie na imprezie, ale od
tamtego czasu prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Myślałam, że o tym zapomniał.
Nigdy nie
czułam się tak piękna, jak wtedy, gdy wkroczyłam na bal u jego boku. Tańczyliśmy
przytuleni, a moje serce jeszcze nigdy nie biło tak mocno. Kiedy pocałował mnie
na parkiecie i powiedział, że już od pewnego czasu coś do mnie czuje, zakochałam
się na zabój.
Po balu
zapytał, czy chcę iść do hotelu z moimi przyjaciółmi. „Tak – odparłam, starając
się być dzielna. – Ale nie chcę iść na imprezę. Chcę być tylko z tobą”. Nie
mówiąc już nic, wziął mnie za rękę i pobiegliśmy do jego samochodu. Gdy dotarliśmy
do hotelu, Ian wynajął dla nas pokój.
W windzie
serce mi waliło ze zniecierpliwienia. Wychodząc z niej, Ian nie puszczał mojej
dłoni, a ja czułam zbierającą się w brzuchu pustkę, jakbyśmy wjeżdżali na
szczyt kolejki górskiej.
Kiedy
znaleźliśmy się za zamkniętymi drzwiami pokoju, w którym opuszczono rolety i
przyciemniono światła, Ian wyciągnął rękę i przyciągnął mnie do siebie.
Pocałował, jakby wiedział, że przez wiele nocy właśnie o tym marzyłam.
Kazać mu
wyjść?
Nigdy, nawet
za milion lat.
Zamiast tego,
dałam mu wszystko. Serce, duszę, ciało. Był delikatny i czuły, ponieważ
przeżywałam z nim swój pierwszy raz, a on o tym wiedział. Byłam nim zachwycona…
jego wyrzeźbionym ciałem, sposobem, w jaki się poruszało, podniecającymi
słowami, które wypowiadał.
„Boże, jesteś
tak cholernie piękna. Marzyłem o tym od dawna. Tak mi w tobie dobrze”.
Nadal nie
mogę uwierzyć w to, że mnie chce. Mnie! Wcale nie przypominam blond laleczek Barbie,
z którymi zwykle się umawia. Mam ciemne włosy, małe piersi, a moja talia nie
jest grubości mojego uda. W skali od jeden do dziesięciu zazwyczaj czuję się jak
szóstka.
Ale zeszłej
nocy dzięki niemu poczułam się, jakbym była jedyną dziewczyną na świecie. Było
magicznie… A to dopiero miał być początek czegoś nowego.
Światło
przedziera się przez zasłony – zapowiedź nowego dnia. Powinniśmy już wstać, bo
dziś po południu czeka nas przyjęcie z okazji ukończenia szkoły przez Sabrinę.
Obiecałam pomóc jej ozdobić dom.
Jednak chcę,
żeby ta chwila nigdy się nie skończyła.
Ian leży na
plecach, z jedną ręką zarzuconą za głowę, kołdra zakrywa dolną część jego ciała.
Powstrzymuję się od przesunięcia dłoni po jego naprężonych mięśniach i
muskularnej klatce piersiowej, choć nie jest to łatwe.
Otwiera oczy.
Zauważa mnie i uśmiecha się lekko.
– Hej.
Serce zaczyna
mi bić szybciej.
– Hej.
– Spałaś coś?
– Trochę.
– Myślałem,
że cię zmęczyłem.
Uśmiecham się
szeroko.
– Zmęczyłeś.
Ale nie mogę spać, kiedy jestem taka podekscytowana.
Unosi jedną
brew.
– A czym
jesteś taka podekscytowana?
– Tobą –
mówię otwarcie. – Tą sytuacją. Nami.
On też
uśmiecha się szeroko.
– Chodź. – Przyciąga
mnie do siebie, a ja kładę głowę na jego klatce piersiowej.
Przez chwilę po prostu
cieszę się jego zapachem i pozwalam, aby wypełniło mnie czyste szczęście.
– Wszystko,
co powiedziałeś wczoraj w nocy, to prawda?
– Oczywiście,
że tak. Masz mnie za jakiegoś palanta, który by cię okłamał, żeby się z tobą
przespać?
– Nie wiem.
– London, nie
zrobiłbym czegoś takiego. Słuchaj, może nie jestem najwrażliwszym gościem na
świecie, ale nie jestem też kompletnym dupkiem i traktuję tę sprawę poważnie.
Zbyt długo się znamy.
– Więc… co
teraz?
Milczy przez chwilę.
– A czego byś chciała?
– Chciałabym z tobą być.
– Robię głęboki wdech. – Kocham cię, Ian.
Zamiera i przez chwilę
martwię się, że powiedziałam za dużo.
– Nie musisz mi mówić
tego samego – stwierdzam szybko, podnosząc głowę i patrząc mu w twarz. Nie wymagam
niczego w zamian. – Chciałam po prostu ci powiedzieć, co do ciebie czuję.
Wpatruje mi się głęboko w
oczy.
– Jeszcze nigdy w nikim się
nie zakochałem.
– Ja też nie.
– Ale to, co do ciebie
czuję… Nigdy nie czułem czegoś takiego.
Nie mogę powstrzymać
uśmiechu.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Pragnę cię
chronić. Pilnować, żeby nic ci się nie stało. – Przerywa. – Chociaż chcę też
pieprzyć cię na jakieś sto i dziesięć różnych sposobów. Trochę mi z tym dziwnie.
Chichoczę i czuję nagłe
ściśnięcie w żołądku.
– Sto i dziesięć?
– Przynajmniej. – Nagle
przewraca mnie na plecy i teraz znajduje się nade mną. – Tylko dzisiaj rano.
Serce podeszło mi do
gardła.
– Nigdzie się nie
wybieram.
– I dobrze.
Za drugim razem seks jest
jeszcze lepszy. Już tak nie boli, chociaż po wczorajszej nocy wciąż jestem
obolała. Ale dzięki jego cierpliwości i umiejętnościom osiągam orgazm. Zastanawiam
się, z iloma dziewczynami już był, ale tak naprawdę nie chcę tego wiedzieć.
Teraz liczy się tylko to, że jesteśmy razem. I chciałabym, żeby tak już zostało.
Ian Matthew Chase.
London Marie Chase.
Pan i pani Chase.
– To wszystko wydaje się
takie właściwe, prawda? – pytam rozmarzonym głosem. Nadal oddychamy ciężko,
jesteśmy rozgrzani, lepimy się od potu, czuję na sobie jego ciężar.
– Tak.
– Jakby od zawsze tak miało
być.
Wspiera się na łokciach i
patrzy w dół, na mnie.
– Może naprawdę miało tak
być.
– Więc tylko udawałeś, że
jesteś na mnie wkurzony, kiedy wszędzie za tobą chodziłyśmy z Sabriną?
Kręci głową.
– Nie, ale byłyście
bardzo denerwujące.
Popycham go w żartach.
– Wredny jesteś.
– Ale mnie kochasz, co
nie? – Całuje mnie, po czym zniża głowę i szepcze mi do ucha. – A ja kocham
ciebie. Po prostu dłużej mi zajęło zdanie sobie z tego sprawy.
Z trudem przełykam ślinę
i przez sekundę boję się, że skompromituję się płaczem. Lecz po kilku głębokich
wdechach czuję się dobrze. Tak właściwie, to czuję się lepiej niż dobrze –
jestem jak nowa. Wszystko się zmieniło. On jest całym moim życiem.
– Boże, Ian, jestem taka
szczęśliwa. To wszystko zmienia.
– Tak?
– Tak. – Znowu się
uśmiecham.
Unosi głowę i spogląda na
mnie.
– London, nie chcę, żebyś
się zmieniała. Jesteś idealna.
– Mam na myśli moje życie,
teraz będzie wyglądało inaczej.
– Jak to inaczej?
– No, po pierwsze,
jesienią nie pójdę na Northwestern.
Wygląda na zagubionego.
– Nie?
– Nie, głuptasie. Chcę
być przy tobie.
Odgarnia mi włosy z
twarzy.
– A co ze stypendium?
Wzruszam ramionami.
– Dostałam też stypendium
na UNLV. Skorzystam z ich oferty.
– Ale UNLV nie jest twoją
wymarzoną szkołą. Od zawsze chciałaś iść na Northwestern.
– To ciebie sobie
wymarzyłam. Nic innego mnie nie obchodzi.
Przez chwilę nic nie
mówi, ale patrzy na mnie jakoś inaczej. W jego oczach widzę coś, czego nie mogę
odczytać.
Ale wtedy znowu mnie
całuje.
– Powinniśmy się już
zbierać.
Z niechęcią wstajemy i
zaczynamy się ubierać.
W trakcie krótkiej jazdy
do domu odgrywam w myślach każdą wspaniałą chwilę z poprzedniej nocy i
fantazjuję na temat wszystkiego, co ma jeszcze nadejść. Ian także milczy i
zastanawiam się, czy on myśli o tym samym.
Kiedy wjeżdża na podjazd
mojego domu, w którym mieszkam z tatą, wysiada z samochodu i odprowadza mnie do
drzwi.
– Do zobaczenia za kilka
godzin – mówię. – Dzięki za… wszystko.
– Nie ma za co. Do
zobaczenia na przyjęciu.
Wchodzę do domu i zamyślona
szybuję w górę schodów, nucąc piosenkę, do której tańczyliśmy zeszłej nocy.
– London? – tata woła
mnie z sypialni na piętrze, której używa jako biura. – To ty?
– Tak. – Staję w drzwiach
i patrzę, jak pracuje przy komputerze. Biedak okropnie się garbi.
– Dobrze się bawiłaś?
– Tak. Bawiłam się świetnie.
– Super. – Uśmiecha się
przez chwilę, po czym znowu wbija wzrok w monitor. Nic nowego. Mój tata od
zawsze był pracoholikiem. To nas łączy. Nie wiem, kto był bardziej dumny, gdy
dostałam stypendium od Northwestern – on czy ja. Nie przyjmie dobrze mojej decyzji
o odrzuceniu ich oferty.
Ale nie obchodzi mnie to,
powtarzam w myślach, idąc korytarzem do swojego pokoju. Jedyną rzeczą, jaka się
teraz liczy, jest mój związek z Ianem. Może i mam dopiero siedemnaście lat, ale
przysięgam – kocham Iana Chase’a, od kiedy go poznałam.
On jest tym jedynym.
PRZYJĘCIE ZACZYNA SIĘ O
SZÓSTEJ, a Ian jeszcze się nie pojawił. Pani Chase ciągle pyta Sabrinę, gdzie
on jest, ponieważ nie odbiera telefonu, jednak ani moja przyjaciółka, ani ja nic
nie wiemy. O siódmej zaczynam się martwić, że mnie unika. O ósmej jestem co do
tego przekonana.
– Przestań się zamartwiać
– rozkazuje Sabrina. Jesteśmy w jej sypialni i pijemy musujące wino
truskawkowe, które przemyciłyśmy na piętro. Bierze łyk, po czym wręcza mi
butelkę. – W końcu przyjdzie.
– Po prostu mam złe
przeczucie. – Biorę kilka łyków.
– Dlaczego? Powiedział
to, co trzeba, prawda?
– Tak – przyznaję.
– W takim razie na pewno
chodzi o to, że jest tępakiem. Kocham swojego brata, ale rzadko myśli o czyichś
uczuciach poza swoimi. Pewnie nawet mu nie przyszło do głowy, że się przez
niego martwisz.
– Może i masz rację. –
Zmuszam się do uśmiechu, biorę kolejny łyk i oddaję jej butelkę. – Przepraszam.
Zachowuję się jak idiotka. Skończmy wino i wróćmy na przyjęcie.
Po opróżnieniu butelki słyszę
w głowie delikatny szum, jestem radosna i czuję się o wiele lepiej. Jednak gdy
tylko wychodzimy z domu, prawie wymiotuję. Bo właśnie wtedy zauważam, jak Ian całuje
jakąś dziewczynę w ogrodzie.
Nie mogę oddychać. Kotłuje
mi się w żołądku. Ubrania wydają się na mnie za ciasne.
Sabrina łapie mnie za
rękę.
– Hej. Wracajmy do
środka.
Strzepuję jej dłoń.
– Nie.
– No chodź, Lon. Jest po
prostu palantem, okej? Przemyćmy jeszcze jedno wino.
Jak on mógł mi to zrobić?
Nie rozumiem. Okłamał
mnie. Powiedział, że mnie kocha, a teraz dotyka inną dziewczynę? Po tym
wszystkim, co się wydarzyło między nami wczorajszej nocy i tego ranka? Chcę
krzyczeć. Płakać. Rzucić czymś.
Ale zamiast tego
maszeruję do miejsca, w którym stoi z ładną blondynką ubraną w skąpe dżinsowe
szorty i czerwoną górę od bikini. Jej piersi wypełniają miseczki w sposób, o jakim
ja mogę tylko pomarzyć.
Mam ochotę wepchnąć ją do
basenu. Jego też.
– Ian, mogę z tobą
pogadać? – Jestem zdziwiona tym, jak spokojnie brzmi mój głos. Tak naprawdę
jestem załamana.
Spogląda na mnie bez
emocji. Tak jakby zeszłej nocy nic się nie wydarzyło.
– Och, hej London. To
jest Heidi. Studiujemy razem na UNLV.
Heidi patrzy na mnie ze
znudzeniem.
– Cześć.
Ignoruję ją i wbijam
wzrok w Iana.
– To twoja osoba
towarzysząca?
Bezdusznie wzrusza
ramionami.
– Można tak powiedzieć.
Serce bije mi jak szalone,
boję się, że zaraz zemdleję. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego. Czy
klatka piersiowa może fizycznie boleć? Każdy oddech sprawia mi ból.
– Chwila. – Podnoszę
ręce, do oczu napływają mi łzy. – O co tu chodzi? Myślałam, że wszystko, co
powiedziałeś wczoraj w nocy i dzisiaj rano, było prawdą.
Heidi chichocze, przez co
mam ochotę uciszyć ją ciosem w gardło, a nie jestem nawet pewna, czym jest cios
w gardło.
– Boże, Ian, coś ty
powiedział tej biednej dziewczynie?
Ian patrzy mi prosto w
oczy i dwoma słowami łamie mi serce.
– Nic takiego.
I nagle wszystko jest
jasne: byłam kompletną idiotką. Przecież nie mógł być mną naprawdę
zainteresowany. Jestem żałosnym dzieciakiem, który się zadurzył. Nie kocha
mnie. Dałam mu dokładnie to, czego chciał, a teraz jestem bezużyteczna.
Nienawidzę go. Nienawidzę
siebie, ponieważ mu uwierzyłam i chciałam dla niego zniszczyć sobie życie.
– Pierdol się – szepczę.
Następnie odwracam się i biegnę, przysięgając sobie, że nigdy w życiu nikomu
nie pozwolę się tak skrzywdzić.
A zwłaszcza jemu.
Zataczając się, idę koło
domu i dziękuję Bogu za to, że nie powiedziałam ojcu o swoich planach
odrzucenia oferty z Northwestern. Teraz tylko muszę znaleźć się jak najdalej od
Iana Chase’a.
Im dalej, tym lepiej.
Rozdział 1
IAN
– Kolejka jest
ogromna – stwierdza moja menadżerka Drea, podczas gdy ja przeglądam zestawienie
sprzedaży z zeszłej nocy. – A już i tak wpuściliśmy więcej osób niż powinniśmy.
– Yhm – mówię, nie odrywając wzroku od ekranu.
Nie obchodzi mnie kolejka. Nie obchodzą mnie ludzie, którzy czekają, żeby
dostać się do klubu. Obchodzą mnie tylko pieniądze. Veil jest obecnie
najmodniejszym klubem w Vegas, a ja nie zamierzam tego zmieniać.
– Ian. – Drea puka w biurko.
– Okej, świetnie, co mam z tym zrobić? – pytam.
– Nie wiem, ale znowu będziemy musieli zapłacić grzywnę.
Oddycham ciężko, odchylając się na krześle.
– Po prostu rozwiąż ten problem.
Odrzuca długie blond włosy na bok i pochyla się, opierając się na biurku,
tak że jej sztuczne cycki są jeszcze… większe. Mój wzrok wędruje w ich
kierunku, nie mogę się powstrzymać, mam je tuż przed twarzą.
– Twoje sztuczki nie działają – mówię, przenosząc powoli wzrok na jej
wydęte usta. Drea dostaje to, czego chce. Wykorzystując swoje… atuty…, zmusza
mężczyzn do poddania się jej woli. Widziałem ją w akcji i podziwiam ją, ale tym
razem wybrała niewłaściwą osobę. Jestem człowiekiem z zasadami i honorem.
No, nie do końca, ale przynajmniej nie mam ochoty srać tam, gdzie jem.
– Uch – stęka. – Jesteś jedynym mężczyzną w Vegas, który nie chce się ze
mną przespać, albo przynajmniej zrobić tego, co chcę.
Śmieję się.
– W takim razie jestem jedynym inteligentnym mężczyzną, jakiego poznałaś
– podpuszczam ją.
Próbowała, Bóg mi świadkiem, ale ja nie łączę interesów z pracą. Jeśli
zaś chodzi o sponsorów, to ma wolną rękę.
– Albo jedynym, który nie ma mózgu – ripostuje.
Nie zamierzam tego nawet komentować. W ciągu ostatnich lat odkryłem
potrzebę Drei – chce czuć się pożądaną. Ja wymagam od niej tylko tego, żeby
była menadżerem, bo właśnie w tej roli jest mi potrzebna.
– Drea, zrób co do ciebie należy i po prostu się z tym uporaj.
Jej usta układają się w podkówkę i czuję, że sprawy nie pójdą po mojej
myśli.
– Mógłbyś chociaż pogadać z glinami? – pyta.
Zamykam oczy i łapię się za grzbiet nosa.
– Gliny tu są?
– Dlatego mamy problem – odgryza się.
Wstaję, podirytowany. Powinna była wspomnieć o tym wcześniej. Ostatnią
rzeczą potrzebną Veil jest kolejny konflikt z policją. Dostałem już
wystarczającą liczbę grzywien, ostrzeżeń i telefonów o potrzebie przerwania
bójek, że wystarczy mi do końca życia. Wolę też trzymać gliny jak najdalej od mojej
firmy.
– Następnym razem zacznij od tej informacji – pouczam ją, po czym
wychodzę.
Klub tętni życiem. Wszyscy tańczą, piją, wydają pieniądze, a ja nie
mógłbym być szczęśliwszy. Moi rodzice uznali, że oszalałem, kiedy oznajmiłem,
że chcę otworzyć klub, ale miałem przeczucie. Jedynie siostra poparła moją
decyzję. Chciała, żebym w końcu zaczął zwracać uwagę na to, co dzieje się wokół
mnie i zrobił coś „prawdziwego” ze swoim życiem, więc odkąd powiedziałem, co
chcę zrobić, wspierała mnie w stu procentach. Rodzice mieli nadzieję, że
zostanę księgowym, ale po przepracowaniu prawie dziesięciu lat jako promotor
znałem życie klubowe na wylot. Zaoszczędzone pieniądze wydałem na zakup Veil. Klub
znajduje się w świetnym miejscu i moja decyzja się opłaciła.
Moja siostra z pobłażaniem śmiała się z dezaprobaty naszych rodziców, ja
zresztą też.
Idąc przez klub, witam się z dziewczynami, które często tu przychodzą. Zachęcenie
ich do przyjścia to tylko część sukcesu, wygrywa się, dopiero gdy wracają. A
teraz zdecydowanie wygrywam.
– Ian – woła Toby, mój barman, wyciągając do mnie rękę.
– Co tam?
– Ktoś chce z tobą pogadać. – Popycha w moją stronę telefon.
Oprócz sprzedawców nikt nie dzwoni do klubu, żeby się ze mną
skontaktować, a ponieważ mamy wpół do dwunastej w nocy, ktokolwiek to jest,
może zaczekać.
– Teraz muszę się czymś zająć, przełącz tego kogoś na moją pocztę głosową.
Kręci głową.
– Dzwoniła już trzy razy. – Nawet pomimo muzyki słychać w jego głosie
zniecierpliwienie.
Dzwoniła? Kobieta?
Jedyną przedstawicielką płci pięknej uciekającą się do dzwonienia do klubu
jest moja była żona. Bóg jeden wie, czego znowu ode mnie chce. Jak ją znam,
złamała sobie paznokieć, obwinia mnie za to i uważa, że powinienem zapłacić za
jej manicure albo za nową dłoń. Jest jak prezent, który próbowało się zwrócić,
ale nie można znaleźć paragonu, więc trzeba się z nim dalej męczyć. Nienawidzę
niechcianych prezentów i nienawidzę Jolene.
– Przełącz tego diabła na moją pocztę głosową – mówię i odchodzę.
Wychodzę na chodnik. Drea nie żartowała, kolejka jest ogromna.
– Dobry wieczór – witam pyzatego policjanta stojącego obok bramkarza.
– Panie Chase, dostaliśmy skargi – mówi gliniarz, patrząc na kolejkę.
– Nic na to nie poradzę, że mój klub jest popularny. – Wzruszam
ramionami. – Mamy już komplet i nie mogę wyrzucić klientów, którzy zapłacili, tylko
po to, żeby skrócić kolejkę.
– Ustawiliście swoje słupki odgradzające tak, że wejścia do innych lokali
są zatarasowane.
Co, do cholery, mógłbym w tej sprawie zrobić? Nie prowadzę kasyna, nie
mam wpływu na kolejkę. Nie zamierzam wyganiać ludzi, jak tylko klub się
zapełni. Prowadzę biznes, a kolejka jest częścią mojego darmowego marketingu.
– Dobrze, coś wymyślę. – Chwytam się za kark.
Czuję wibrujący w mojej kieszeni telefon. Jeśli dzwoni Jolene, to przysięgam,
oszaleję.
Na ekranie wyświetla się „London Parish”. Do kurwy nędzy. Nie mam teraz
ochoty zajmować się sztywną, irytującą najlepszą przyjaciółką mojej siostry.
London byłaby nieziemsko seksowna, gdyby nie była taką naprzykrzającą się suką.
Spoglądam na rejestr połączeń w swoim telefonie i zauważam, że dzwoniła już trzy
razy.
Idę kawałek w dół ulicy i po kilku głębokich oddechach oddzwaniam do
niej.
– Ian, musisz do mnie przyjechać.
Uśmiecham się ironicznie.
– No, tego jeszcze nie było. Usunęli ci kij z tyłka?
– Nie zaczynaj. Proszę, nie dzisiaj. Po prostu przyjedź. – Słyszę, jak
pociąga nosem i włącza się we mnie opiekuńczość. Płacze przez kogoś. My dwoje
ani trochę się nie dogadujemy – częściowo przez różnice naszych charakterów, a
częściowo przez naszą wspólną przeszłość – ale nikt nie będzie doprowadzał jej
do płaczu.
– Coś ci się stało? – pytam.
– Nie mi. – Głos więźnie jej w gardle.
Znam London od dwudziestu pięciu lat. Mogę policzyć na palcach jednej
ręki wszystkie przypadki, kiedy widziałem lub słyszałem, jak płacze… Raz przeze
mnie.
– Co się stało? Chodzi o nagły wypadek? Bo jestem teraz w pracy, a w
klubie…
– Teraz, Ian. Musisz przyjechać tu teraz.
Ona nigdy sobie nie pogrywa.
Kurwa.
Zerkam na zegarek i wypuszczam powietrze nosem. Dotarcie tam zajmie mi przynajmniej
pół godziny. Ta noc naprawdę jest do dupy.
– Będę u ciebie najszybciej jak mogę.
– Tylko… pośpiesz się – mówi London i się rozłącza.
Przerażenie skręca mi żołądek. Coś się dzieje. Nie wiem co, lecz wiem, że
muszę tam pojechać.
– Pozbądź się kolejki, już nikogo nie wpuszczaj – mówię bramkarzowi, po
czym sam wchodzę do środka.
Drea stoi przy barze. Kiedy zbliżam się do niej, czuję, jak wzrasta we
mnie niepokój. London mnie potrzebuje. Dlaczego? Co się stało? Ktoś włamał się
do jej domu? Do mojego domu? Może chodzi o jej byłego, jeśli w ogóle jakiegoś
ma, albo o coś zupełnie innego. Niezależnie od tego, jej głos drżał, a ja nie
mogę marnować czasu na zastanawianie się nad tym.
– Muszę już iść – mówię Drei.
Wytrzeszcza oczy.
– Iść? Gdzie niby? Mamy komplet ludzi.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale coś się stało. Dzisiaj musisz się
wszystkim zająć. – Odwracam się do Toby’ego. – Zostań tu, dopóki Drea nie
zamknie klubu, i proszę, odprowadź ją potem do samochodu.
Kiwa głową.
Nigdy nie pozwalam jej wychodzić stąd samej. Nawet jeśli wracam do domu z
jakąś dziewczyną, Dreę zawsze ktoś odprowadza do auta. Zbyt wielu mężczyzn błędnie
odbiera jej uprzejmość. Nigdy nie pozwoliłbym, żeby coś jej się stało tylko
dlatego, że pracuje u mnie w klubie.
Gdy wchodzę do samochodu, mój umysł zaczyna pracować na najwyższych
obrotach. Jadę szybciej niż powinienem, wmawiając sobie, że London tylko
dramatyzuje.
I wtedy sobie przypominam… Mój siostrzeniec i siostrzenice są u niej w
domu.
Naciskam mocniej pedał gazu w swoim Jaguarze, a silnik z każdą milą ryczy
głośniej. Skręcam w stronę osiedla, na którym oboje mieszkamy, przejeżdżam obok
swojego domu i zmierzam w kierunku jej. Nasze ogrody są położone tuż obok
siebie i wciąż mi to przeszkadza. Każdego cholernego dnia widzę, jak siedzi u
siebie na tarasie, czytając książkę i patrząc na mnie potępiająco.
Kiedy tam docieram, ulicę rozjaśniają błyskające światła wozu
policyjnego. Nie myślę. Nie wiem nawet, czy wyłączyłem silnik przed wyjściem z
samochodu.
– London! – krzyczę, wbiegając przez drzwi. – Christopher? Morgan? Ruby?
– wołam dzieci, modląc się, żeby nie chodziło o żadne z nich.
Gdy docieram do salonu, wzdycham ciężko. Wszyscy tam są, cali i zdrowi.
Wtedy dostrzegam łzy na twarzy Morgan. London wstaje. Oczy ma czerwone, napuchnięte,
a po policzkach spływa jej czarny tusz do rzęs.
– Ian. – Dławi się i przerywa.
– Co się stało?
Dziewczyny znowu zaczynają płakać, a mój siostrzeniec je przytula.
London zbliża się do mnie i kładzie mi rękę na klatce piersiowej.
– Odeszli.
– Kto? – pytam zdezorientowany.
– Sabrina i David – szepcze.
No, wyjechali. Dlaczego oni, do cholery, płaczą?
– To dlatego kazałaś mi przyjechać? Za kilka dni wrócą do domu. Dlaczego
ty też płaczesz? – pytam.
Patrzy na mnie swoimi zielonymi oczami i rozchyla wargi.
– Nie. – Kręci głową. – Nie wrócą.
Znowu patrzę na dzieci, a potem na ściszony telewizor. Zbliżam się do
niego, ponieważ muszę być pewny, że dobrze odczytałem słowa przewijające się przez ekran. „Samolot, numer lotu 1184, rozbił się na wybrzeżu
Hawajów. Trzysta zaginionych osób uznano za zmarłych”.
Moja siostra leciała na Hawaje.
Moja siostra odeszła.
Klękam przed dziećmi i nie wiem, co powiedzieć. Dzieci mojej siostry
właśnie straciły rodziców. Pęka mi serce. Siostra była moją najlepszą
przyjaciółką. Zawsze namawiała mnie na otwarcie klubu i robienie tego, co
chciałem. Od zawsze mnie wspierała, a teraz jej nie ma.
Christopher unosi głowę. Chociaż nie płacze, jego oczy są pełne łez.
– Znajdą ich – mówi z przekonaniem.
– Okej – odpowiadam. To kłamstwo, obaj o tym wiemy, ale musi je sobie powtarzać.
Pamiętam, jak ja miałem piętnaście lat; nikt nie mógł mnie przekonać, że nie
mam racji.
– Tata by nie… – zaczyna, ale zaraz przerywa, bo usta zaczynają mu drżeć.
Zaczynam płakać, a Morgan łapie mnie za rękę.
– Co teraz zrobimy?
Nie mam pojęcia. Co mogę powiedzieć tym dzieciakom, żeby przetrwały coś
takiego? Jestem ostatnią osobą na świecie, która mogłaby dać taką radę. Patrzę
na London. Kładzie mi dłoń na ramieniu i wyciera łzy płynące po jej policzkach.
– Trzymamy się razem – mówi.
Patrzymy na siebie i przenoszę się do czasów, kiedy nie kłóciliśmy się z
London nieustannie. Do czasów, kiedy coś do siebie czuliśmy. Chociaż oboje
teraz cierpimy, jest coś, co powstrzymuje nas od kompletnego poddania się
cierpieniu – nadzieja, że pomimo najgłębszego bólu i tak możemy się zjednoczyć
i zaoferować sobie nawzajem pocieszenie.
London klęka obok mnie. Wygląda, jakby była na granicy załamania, ale
postanowiła do tego nie dopuścić.
– Dzwoniłaś do moich rodziców? – pytam.
– Wsiadają do samolotu.
Tulimy się do siebie w piątkę i pocieszamy, zdając sobie sprawę z tego,
że życie żadnego z nas już nigdy nie będzie takie samo.
Rozdział 2
IAN
Dzisiaj
pochowaliśmy dwie puste trumny na pustyni w Las Vegas. Minęły dwa tygodnie i
nie odnaleziono żadnych ocalałych. Ciała mojej siostry i szwagra nie zostały
zlokalizowane. Lecz według moich rodziców dzieci muszą sobie uświadomić, że
pewien rozdział w ich życiu został zamknięty.
Cokolwiek to znaczy.
Czy można zamknąć rozdział nieżyjących rodziców?
– Wujku? – Christopher próbuje zwrócić na siebie moją uwagę.
– Jak się trzymasz, chłopie?
Ja w wieku piętnastu lat nie umiałbym zachowywać się tak dojrzale jak on.
Jest prawdziwą ostoją dla swoich sióstr.
Po raz pierwszy widzę, że traci zimną krew.
– Nie wiem, co mam zrobić – przyznaje. – Nie wiem, jak mam wrócić dzisiaj
do domu. Już naprawdę nigdy ich nie zobaczę.
Pierwszej nocy wszyscy zostaliśmy w domu London. Nikt nie zmrużył oka,
pogrążaliśmy się w morzu rozpaczy. Kiedy przyjechali moi rodzice, zabrali ze
sobą dzieci, żeby mogły spać we własnych łóżkach.
– Krok po kroku, Chris. Tylko tyle możemy zrobić. Zawsze będę przy was, wiesz
o tym.
Kiwa głową.
– Ciągle czekam, aż tata wejdzie do domu. Ale teraz…
Znam to uczucie. Sabrina pisała do mnie codziennie, posuwając mi lepsze
pomysły na spędzanie czasu albo każąc mi przestać zadręczać London imprezami w
ogródku. Ciągle sprawdzam telefon w poszukiwaniu jej sarkastycznych, a jednak
pełnych miłości SMS-ów. Wiem, że żadnego już nie dostanę, ale nie potrafię
porzucić nadziei.
– Mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo cię kochali – stwierdzam.
Christopher patrzy na mnie, po policzku spływa mu pojedyncza łza.
– Wiem, dlatego jest mi tak trudno.
– Przetrwasz to – zapewniam go i siebie samego.
Tak bardzo tęsknię za swoją siostrą.
Sabrina była najlepszą osobą, jaką znałem. Gdy Jolene namieszała mi w
głowie, to właśnie moja siostra pozbierała mnie do kupy. Nawet David, którego
nienawidziłem, bo zrobił jej dziecko, kiedy była w college’u, stał się dla mnie
bratem.
Zachował się wobec niej w porządku, zaopiekował się nią, zapewnił dobre
życie jej i ich dzieciom. Podziwiałem go i nawet nie wiem, czy kiedyś mu o tym
powiedziałem.
A teraz już nigdy nie będę miał okazji, aby to zrobić.
Tylu cholernych rzeczy żałuję.
– Będziemy musieli przeprowadzić się na Florydę? – pyta Christopher.
Moja matka próbowała podjąć ten temat wczorajszego wieczoru, ale nie
byłem w stanie o tym dyskutować. Rozmawianie o tej całej sytuacji było zbyt
trudne. Nie mogę sobie wyobrazić, jak by to było nie tylko stracić Sabrinę,
lecz także nie móc widywać dzieci.
Nie twierdzę, że jestem najlepszym wujkiem na świecie, ale kocham tę
trójkę. To ja kupuję im wszystkie fajne rzeczy, na które ich rodzice się nie
zgodzili. Gdy pojawiam się na Boże Narodzenie,
wiadomo, kto jest prawdziwym świętym Mikołajem…
Jestem ich ojcem chrzestnym, cała trójka jest w pewnym sensie moja. Rozpieszczam
te dzieciaki, uczę tego, co powinny wiedzieć, i kocham z całego serca.
Doskonale wiem, co ludzie o mnie myślą. Jestem rozwiedziony, jeżdżę
sportowym samochodem, posiadam klub nocny
i mogę uprawiać seks, kiedy tylko zechcę, ale to nie oznacza, że się niczym nie
przejmuję. Nigdy nie będę miał dzieci, więc oni mi je zastępują.
– Naprawdę nie mam pojęcia, co się wydarzy – mówię wprost.
Właśnie wtedy podchodzi do nas moja matka.
– Jedziemy z prawnikiem do jego biura. – Dotyka ręki Chrisa. – Wszyscy, Ian.
– Muszę wracać do klubu.
Patrzy na mnie w sposób, przez który nawet dorośli faceci srają w gacie. Jej
oczy nakazują posłuszeństwo.
– Prawnik twierdzi, że przy odczytaniu testamentu musisz być ty, London,
rodzice zmarłych i dzieci.
Nawet po śmierci Sabrina wszystkim zarządza.
Otwieram usta, żeby odmówić. Mam na głowie klub, a Drea nie jest tak
kompetentna, jak bym tego chciał. Działamy dopiero od czterech miesięcy i nie
mogę tego spieprzyć.
– Proszę, wujku. – Chris patrzy na mnie poważnie.
O kurde. Teraz nie mogę odmówić. To mój pierwszy chrześniak. Ten, którego
chciałem zepsuć i nauczyć doprowadzać jego matkę do szału. Ma zostać moim
protegowanym i nie mogę go zawieść.
– Dobrze, będę.
– Dzięki – odpowiada Chris.
Poklepuję go po ramieniu, po czym kieruję się do samochodu. Wtedy podchodzi
do mnie London. Ma na twarzy ogromne czarne okulary przeciwsłoneczne, ale nie są
w stanie ukryć jej cierpienia. Dużo płakała i nie kryła się z tym. Nigdy nie
widziałem, żeby płakała tyle, co przez ostatnie pięć dni. Za każdym razem, gdy
zaczynała szlochać, musiałem się powstrzymywać od próby pocieszenia jej. Jasno
dała mi do zrozumienia, że to nie mnie potrzebuje, kiedy cierpi.
Do tej pory jakoś się trzymałem. Ojciec od dawna wpajał mi, że gdy
kobiety borykają się z problemami, to polegają na mężczyznach, a ci powinni
nieść za nie ciężary. Więc on pomaga mamie, a ja dzieciakom.
Mama znowu zaczyna płakać. Wymieniam z tatą spojrzenie. W głowie słyszę
jego głos. „Mężczyźni powinni naprawiać, synu. Mężczyźni to siła. Mężczyźni nie
pozwalają, żeby ktokolwiek zobaczył ich w chwili słabości. Jeśli ktoś skrzywdzi
twoją mamę albo siostrę, będziesz z nim walczył. Jeśli ktoś, kogo kochasz, cierpi,
walczysz. Jasne?”.
Te słowa głęboko się we mnie zakorzeniły i każda część mnie chce walczyć,
lecz nie mam z kim. Chciałbym, żeby było inaczej.
– Mogę pojechać z tobą? Nie mam swojego samochodu – wyjaśnia London.
W normalnych okolicznościach London nigdy nie poprosiłaby mnie o podwózkę.
A nawet gdyby do tego doszło, rzuciłbym w jej stronę jakąś przemądrzałą uwagę
albo zacząłbym się z niej wyśmiewać, ale od kiedy straciliśmy Sabrinę, żadne z
nas nie prowokuje drugiego. Pewna część mnie chciałaby wszcząć z nią kłótnię
tylko po to, żeby coś było jak dawniej.
Jednak nie mogę tego zrobić.
– Dobra. – Ruszam w kierunku swojego auta, a ona idzie krok za mną z
rękami skrzyżowanymi na piersiach. Ciemne włosy związała w typowy dla siebie
kok w stylu surowej bibliotekarki. Powinna częściej chodzić w rozpuszczonych
włosach.
– Widziałeś testament? – pyta.
– Nie.
– Jak myślisz, co się stanie z dziećmi?
Wzruszam ramionami, poirytowany, że podjęła jedyny temat, którego próbuję
unikać.
– Pewnie trafią do moich rodziców.
– A oni zabiorą je ze sobą na Florydę?
– Skąd mam wiedzieć? – mówię nieco opryskliwie, przez co czuję się jak
dupek. Jak mogę być dzisiaj dla niej niemiły? Co prawda mamy swoje problemy – które
nie są całkowicie moją winą, nawet jeśli ona tak myśli – ale kocha te dzieci. Jest
ich chrzestną. Zwracają się do niej „ciociu” i była przy narodzinach każdego z
nich.
Spogląda na mnie.
– Po prostu pytałam, Ian. Pomyślałam, że może Sabrina o tym z tobą
rozmawiała.
– Otóż nie rozmawiała.
– Gdybyś spędzał trochę mniej czasu, imprezując w klubie, a więcej z
rodziną, to byś to wiedział.
Oto znana i kochana London. Może ona też liczy na sprzeczkę? Z radością
uczynię ci ten zaszczyt, słonko.
– London, to jest moja pieprzona robota. Pracuję tam, a nie imprezuję.
Kiedy stajemy przed samochodem, odblokowuję go przy pomocy breloczka
znajdującego się w mojej kieszeni, po czym otwieram dla niej drzwi od strony pasażera.
Zatrzymuje się, patrzy na moją dłoń spoczywającą na klamce, a potem w górę,
na mnie.
– Tylko ty potrafisz być palantem i dżentelmenem w tym samym czasie.
– Prawdziwy dar – stwierdzam. – A teraz wsiadaj. Mam dzisiaj dużo do
zrobienia.
Przewraca oczami i wsiada do auta, a ja zamykam za nią drzwi. Kiedy
ruszam w stronę miejsca kierowcy, wycieram pot z czoła. Jest gorąco jak na
kwiecień – ponad trzydzieści stopni – i marzę o spędzeniu popołudnia przy swoim
basenie z zimnym piwem w ręce i seksowną blondynką u boku. Może dwiema
blondynkami. Po jednej z każdej strony.
Chciałbym olać pracę i pić cały dzień, głośno puszczać muzykę i zabawiać
się z blondynkami na oczach London, która zadzwoniłaby do mnie, uskarżając się na moje paskudne zachowanie, ale ja
bym ją zignorował, więc zadzwoniłaby do mojej siostry i narzekałaby na moje
obrzydliwe postępowanie oraz całkowity brak poszanowania niedzielnego spokoju i
ciszy sąsiadów. Sabrina napisałaby do mnie SMS-a z prośbą, żebym przestał być
dupkiem i pomyślał o uczuciach innych osób, mając na myśli uczucia London, a ja
bym odpisał, że to nie moja wina, iż London jest gburowatą starą panną, której
jedynym kompanem jest kot i może gdyby nie była taką zgorzkniałą, purytańską
świętoszką, przyszłaby do mnie i dołączyła do zabawy, zamiast rozpaczać nad
swoim losem na tarasie i skarżyć się na mnie.
Chciałbym wielu rzeczy.
Chciałbym móc zmienić przeszłość. Chciałbym, żeby moja siostra nadal
żyła. Chciałbym, aby jej dzieci nadal miały matkę i ojca. Chciałbym znać
odpowiedzi na pytania o ich przyszłość i o to, jak żyć dalej.
– Widziałam Jolene – stwierdza London, prawdopodobnie chcąc mnie tylko
wkurzyć. Udaje jej się to.
Wjeżdżam na autostradę, mrucząc w odpowiedzi. Na pogrzebie widziałem
swoją byłą w tłumie. Miała na sobie idiotyczny kapelusz i wylewała krokodyle
łzy, ale z nią nie rozmawiałem.
– Miło z jej strony, że przyszła, nie sądzisz?
Nic, co robi moja była żona, nie jest życzliwe ani uprzejme. Jest żmiją
pełną jadu i gotową na atak, gdy tylko znajdzie ofiarę, w którą mogłaby wbić
kły. Zazwyczaj ja jestem tą ofiarą. A skoro o udawaniu mowa… London wcale nie
lubi Jolene bardziej ode mnie.
– Nie – odpowiadam.
London opuszcza szybę i burczy:
– Nieważne.
Podnoszę szybę od strony London i włączam klimatyzację, chcąc ją wkurzyć.
– Przyszła nie dlatego, że jest miła, London. Przyszła się gapić i
posłuchać plotek, żeby jutro w pracy być w centrum uwagi. Nawet nie lubiła
Sabriny.
– Wszyscy lubili Sabrinę. – Teraz to głos London brzmi ostro.
– Wiesz, co mam na myśli.
Odwraca się w stronę okna pasażera, ignorując mnie do końca przejażdżki.
Nie mam nic przeciwko temu.
Ale to, co powiedziała, jest prawdą. Wszyscy lubili moją siostrę. Sabrina
nie miała w sobie ani krzty złośliwości, zawsze uśmiechała się do wszystkich i niezmiennie
miała dla każdego miłe słowo, nawet dla tej jędzy Jolene. „Kochana” było
słowem, które słyszałem dzisiaj na okrągło, gdy jej przyjaciele i rodzice ją
opłakiwali. Życzliwa. Chojna. Troskliwa.
„Była wolontariuszem w Humane Society
,
wiedzieliście o tym?”.
„Kiedy zmarła moja mama, przez tydzień przynosiła nam kolację”.
„Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo będziemy za nią tęsknić w
pracy… Była najciężej pracującą pielęgniarką na naszym piętrze”.
Może i miałem lepsze oceny, wyższe wyniki na egzaminach i więcej nagród
na półce, ale to Sabriny nikt nigdy nie nazwał chamem ani nie uderzył jej w
twarz, ani nie powiedział jej, że ma emocjonalną wrażliwość kłody. Wiedziała,
co zrobić, aby ludzie czuli się dobrze. Dzięki niej świat był lepszym miejscem.
A ja? Umiem prowadzić klub i dobrze się bawić. Zarabiam pieniądze.
Dlatego też pół godziny później jestem kompletnie oniemiały, gdy prawnik
odczytuje testament Sabriny, w którym poleciła zostawić dzieci mojej opiece.
Powyższy tekst pochodzi od wydawcy.