wtorek, 9 marca 2021

Colleen Hoover - Layla



Layla oczarowała Leedsa swoją szczerością i bezpośredniością. Znany muzyk już od pierwszej chwili czuł, że łączy ich wyjątkowa więź. Po pierwszej wspólnie spędzonej nocy oboje byli pewni, że są bratnimi duszami, że będą razem już do końca życia…

Jednak ktoś ma inne plany i próbuje zabić Laylę. Dziewczyna przez wiele tygodni dochodzi do siebie po brutalnym ataku. Niestety jej psychiczne rany nie goją się równie szybko jak fizyczne. Leeds ma wrażenie, że to zupełnie inna kobieta niż ta, w której się zakochał. Aby ratować ich związek, zabiera ukochaną do pensjonatu, w którym wszystko się zaczęło. Tam Layla zaczyna czuć się jeszcze gorzej, a jej dziwne zachowania coraz bardziej się nasilają. A to tylko niektóre z wielu niewytłumaczalnych zdarzeń w pensjonacie…

Leeds musi podjąć trudną decyzję. Wie, że jeśli dokona złego wyboru, może zaszkodzić nie tylko Layli.

Colleen Hoover od lat jest jedną z moich ulubionych autorek, zresztą to właśnie od jej twórczości zaczęła się cała moja przygoda z czytaniem książek i już zawsze będę spoglądać na nie z ogromnym sentymentem. Jednakże na pewno zauważyliście, że w ostatnim czasie CoHo zaczęła coraz odważniej eksperymentować ze swoimi historiami. Z poruszających powieści miłosnych przeszła do napisania mrocznego erotyka ("Too Late"), potem thrillera ("Coraz Większy Mrok"), a teraz także romansu paranormalnego - mowa tu oczywiście o "Layli". I chociaż jeśli miałabym wybierać, zawsze wybrałabym jej romanse, to trzeba przyznać, Hoover dobrze wie jak napisać historię, od której nie będzie się dało oderwać aż do ostatniej strony. Tak samo było właśnie z "Laylą". Niestety nie była to powieść dla mnie pod wieloma względami, o których zaraz napiszę, ale nie mogę zaprzeczyć, że książka cały czas trzymała w napięciu. Nawet jeśli kilka rzeczy mi zazgrzytało.

Leeds i Layla poznają się na ślubie, gdzie Leeds, jako aspirujący muzyk, grał w kapeli. Zakochali się w sobie bez pamięci niemalże od razu i od tamtej pory byli nierozłączni. Ich bańkę szczęścia szybko jednak przebiło życie, gdy Layla została postrzelona z rąk byłej dziewczyny Leedsa i na długi czas zapadła w śpiączkę. Jej powrót do zdrowia zajął całe miesiące i od tamtej pory kobieta już nigdy nie była taka sama. Przestała przypominać tę radosną, pełną życia kobietę, w której Leeds zakochał się bez pamięci. Żeby odzyskać ich utracone szczęście i odbudować to, co zaczęło się między nimi kruszyć, młody mężczyzna zabiera Laylę w podróż do miejsca, w którym się poznali. Stary pensjonat jednak też w niczym nie przypomina już tego pięknego miejsca, w którym doszło do ich pierwszego spotkania. Jest opuszczony, a właściciel jak najszybciej chce go sprzedać. Próby uratowania ich związku okazują się być daremne, gdy Layla zaczyna się jeszcze dziwniej zachowywać, a Leeds odkrywa w pensjonacie rzeczy, które mrożą krew w żyłach. Wkrótce zostaje zmuszony do podjęcia wielu decyzji, które mogą zaważyć na ich szczęściu i bezpieczeństwie Layli.

Jestem wielką i dziwną fanatyczką starych, opuszczonych i nawiedzonych budynków, moim guilty pleasure jest oglądanie filmików z nawiedzonych miejsc, i zawsze niesamowicie ciekawiły mnie te wszystkie niewytłumaczalne sprawy. Nic dziwnego, że od razu przyciągnęło mnie do tej książki, a już zwłaszcza, że jej autorką jest sama Colleen Hoover. Połączenie zjawisk paranormalnych i romansu? Stanę pierwsza w kolejce po taką książkę. I trzeba przyznać, w podtrzymaniu mrocznego i tajemniczego klimatu autorka poradziła sobie świetnie. Od początku do końca siedziałam jak na szpilkach, próbując połączyć kropki i odgadnąć co się dzieje. Bo fabuła tej książki jest o wiele bardziej skomplikowana, niż dałoby się to napisać w opisie książki, zresztą wcale nie chcę wam zaspoilerować czegoś ważnego. CoHo bawi się umysłem czytelnika, wrzuca znaki, które naprowadzają do finału, ale jednocześnie robi zmyłki, żebyśmy się ciągle zastanawiali, czy mamy rację w swoich podejrzeniach, czy raczej nie. A fakt, że cała akcja dzieje się w opuszczonym miejscu na zupełnym odludziu tylko podsyca uczucie paranoi i niepokoju. Pomysł na wątek paranormalny i jego wykonanie to zdecydowanie najlepsza część tej książki.

Niestety, jeśli sięgając po tę książkę szukacie romansu w stylu dawnej Hoover z czasów "Hopeless", czy "Maybe Someday", to nic z tego. Na pewno jej nie znajdziecie. Wiem, że ta książka klasyfikowana jest tako romans paranormalny, dla mnie jednak historia romansem nie jest. Co więcej, relacja Layli i Leedsa rozwija się błyskawicznie, co bardzo wybiło mnie z rytmu już na samym początku książki. W jednej sekundzie wzdychają do siebie, w drugiej idą do łóżka, za chwilę planują razem przyszłość i nim się obejrzymy, zdarza się tragedia, która jest tłem dla całej reszty historii. To może zadziałałoby w filmie, bo nikt nie chce zbędnego przeciągania, ale od książki, która rzekomo ma być romansem, chciałabym głębszego rozwinięcia, żeby polubić się z bohaterami i przeżywać wszystko razem z nimi. Ja niestety do samego końca nie mogłam się z nimi połączyć, obchodziło mnie jedynie rozwiązanie sytuacji.

Tej książce nie pomaga też fakt, że Leeds to najokropniejszy męski bohater jakiego Hoover kiedykolwiek stworzyła. Aż musiałam się zatrzymać i zastanowić czy ja serio czytam książkę tej samej autorki, która dała nam takiego Holdera, Ridge'a, czy Owena. Leeds w żaden sposób nie wpasowuje się w kategorię bohatera romansu, chociaż teoretycznie właśnie nim ma być. To on opowiada całą historię, ale przez całą książkę czułam się przez niego źle i nieswojo, tak, że gdybym była na miejscu Layli, to uciekałabym gdzie pieprz rośnie. Sposób, w jaki on postrzega związki i miłość nie jest uroczy, nie jest romantyczny. Już od pierwszego rozdziału obsesyjnie zakochuje się w Layli i od razu postrzega ją jako tą "jedyną". Ale Layla zachowuje się tak samo, zresztą poza tym nie wykazuje żadnych obsesyjnych cech, więc przymykamy na to oko. Dopiero po tragicznym wypadku z udziałem jego byłej pokazuje swoją prawdziwą stronę i pragnienie związku, który usłany jest różami, gdzie nie ma problemów i zmartwień, a każdy dzień to tylko szczęście z domieszką seksu. I podczas gdy Layla zmaga się z tragedią, podczas której prawie straciła życie, Leeds myśli tylko o sobie i o tym jak bardzo brakuje mu tej szczęśliwej Layli, pokuszając się o wiele zatrważających rzeczy, które mu to utracone szczęście przywrócą. Pisząc, że działał mi na nerwy, to byłoby niedopowiedzenie.

Tak wiele rzeczy się dzieje, że czytając je jego oczami przechodziły mnie dreszcze i czułam się niedobrze. Mogłabym napisać, co takiego mnie mocno zdenerwowało, ale w tej książce tak naprawdę żadna sytuacja nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Leeds jednak z rozdziału na rozdział pokazuje swój brak skrupułów, a jego miłość do Layli już przestaje być taka piękna, jak na początku. Trzeba przyznać, CoHo poradziła sobie rewelacyjnie ze stworzeniem postaci, która zawsze znajduje wymówkę na obsesyjność, brak morałów i swój egocentryzm. Strasznie się to czytało, a to uczucie spotęgowało tylko samo zakończenie, które pozostawiło we mnie poczucie niesmaku i niezadowolenia, chociaż teoretycznie chyba nie tak miało być. W ostatnich kilku rozdziałach dowiadujemy się sedna całej historii i kiedy nagle wszystkie puzzle wpadają na swoje miejsce, czyny i myśli Leedsa zostają usprawiedliwione. Z tym, że jest jeden problem - w żaden sposób nie wymazuje to wszystkiego, do czego się posunął zanim dowiedział się prawdy. To zakończenie nie wystarczyło, abym zapomniała o wszystkich tych rzeczach, które zrobił, świadomy prawdy czy nie.

W rezultacie w "Layli" dostajemy naprawdę mocno popieprzony obraz miłości. Miłości obsesyjnej, toksycznej, zdradliwej i kłamliwej, nie zliczę ile razy miałam ochotę rzucić tą książką, siedząc w głowie Leedsa. Co na pewno wielu czytelnikom niesamowicie się spodoba. To nadal Colleen Hoover, która wie jak wciągnąć w swój wyimaginowany świat i nie dać chwili na oddech aż do ostatniej strony. Zwieńczenie tej historii było genialne i trzeba czytać ją z bardzo dużą dozą ostrożności, zwracając uwagę na każdy detal, aby domyślić się prawdy, a w tym była największa zabawa. Ja jednak nie czułam się usatysfakcjonowana. Oglądaliście kiedyś horror, w którym akcja ma trzymać w napięciu, ale bohaterowie zostali wykreowani tak słabo, że w sumie kompletnie nie obchodzi cię czy na końcu umrą, czy uda im się przeżyć? Ja właśnie tak czułam się kończąc tę książkę. Obojętnie. Leeds niemiłosiernie mnie denerwował, a Layla... cóż, tu już nie da się bez spoilerów, więc komentarz zostawię dla siebie. Moja recenzja wydaje się być bardzo chaotyczna, ale to dlatego, że nadal poważnie nie wiem co do końca o tej książce sądzić. Chyba po prostu o wiele bardziej lubimy się z tą romantyczną stroną Hoover i tęsknię za jej romansami. Te eksperymentalne książki są fajne do przeczytania na raz, ale za każdym razem czegoś mi brakuje (poza "Too Late", bo ta książka była genialna).



COLLEEN HOOVER to amerykańska pisarka, autorka poruszających romansów i powieści z gatunku New Adult. Pisarka urodziła się w 1979 roku w Sulphur Springs (miasto w Teksasie). Zaczęła pisać dla przyjemności. Ponieważ jej książki zostały docenione przez czytelników, porzuciła pracę jako pracownik socjalny i skoncentrowała się na pisaniu kolejnych powieści. Dotychczas napisała ich już kilkanaście, a kilka z nich trafiło na listy bestsellerów „New York Timesa”. Każda natomiast została bardzo wysoko oceniona przez użytkowników Goodreads.




Tytuł: Layla
Autor: Colleen Hoover
Tytuł w oryginale: Layla
Data premiery: 24 lutego 2021
Liczba stron: 320
Wydawnictwo: Otwarte
Ocena: 6/10

Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Otwartemu :)







1 komentarz:

Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia