środa, 31 marca 2021

Jennifer L. Armentrout - Sentinel (Covenant #5)



To piękny dzień, aby rozpętać wojnę.

Gdy świat śmiertelników stopniowo pogrąża się w chaosie, Alexandria Andros musi zmierzyć się z porażką, która wstrząsnęła ją do tego stopnia, że zwątpiła w swoją zdolność, aby zakończyć tę wojnę raz na zawsze.

Przeróżne przeszkody stają na drodze jej szczęściu z cudownym Aidenem St. Delphim, gdy zmuszeni są zaufać śmiertelnemu wrogowi, który prowadzi ich prosto w Zaświaty, gdzie uwolnić mają jednego z najniebezpieczniejszych bogów wszechczasów.

Alex musi zmierzyć się ze strasznym wyborem: zniszczyć wszystko i wszystkich, których kocha albo... zniszczyć samą siebie.


"Sentinel" to piąta i ostatnia część serii "Covenant" Jennifer L. Armentrout, która, pomimo tego, że w oryginale swoją premierę miała niemalże dekadę temu, w Polsce zyskała popularność nie tak dawno. Jako ogromna fanka "Lux", innej serii fantasy tej autorki, naturalnie od razu wciągnęłam się w ten nowy świat i zakochałam się w historii, w bohaterach, a wyczekiwanie na finał po tak wstrząsającym zakończeniu "Mocy Apoliona" było dla mnie męką. Niestety do tej pory nie wiadomo nic o polskim tłumaczeniu, dlatego postanowiłam sięgnąć po wersję angielską, aby wreszcie poznać zakończenie. I w ogóle się nie zawiodłam. To było zakończenie pełne akcji, emocji, polały się łzy, a na sam koniec nie potrafiłam się pozbierać i do tej pory leczę się z tak zwanego "kaca książkowego", po tym wszystkim co się wydarzyło. Myśleliście, że autorka zabawiła się naszymi emocjami w poprzednich tomach? Nic z tego. Podczas czytania "Sentinela" poleje się morze łez. Zanim jednak zdecydujecie się przeczytać moją recenzję, pamiętajcie, że możecie się natknąć na spoilery z poprzednich czterech tomów!

Tom czwarty zakończył się tragicznym starciem Alex z Aresem, bogiem wojny i zniszczenia, i jej śmiercią. Do tej pory pamiętam jak mną to wstrząsnęło. O ironio, patrząc na wszystko, co wydarzyło się potem, to nawet nie było najbardziej wstrząsającym momentem w całej serii. Armentrout z części na część zaskakuje mnie coraz mocniej. Ten tom zaczyna się praktycznie w tym samym momencie, w którym zakończył się czwarty - kiedy Alex zostaje przywrócona do życia przez bogów. Śmierć zmienia ją jednak ogromnie, co zauważamy od samego początku. Dziewczyna czuje się tak, jakby utraciła cząstkę siebie. Ale teraz, kiedy zbliża się wojna z bogami, a na świecie panuje chaos, Alex nie ma wyjścia jak stanąć znowu na nogi i zapomnieć o wstrząsającym przeżyciu, aby raz na zawsze zakończyć tę wojnę. Mając u boku ukochanego Aidena i przyjaciół, gotowa jest zmierzyć się ze wszystkimi przeciwnościami - nawet w postaci bogów i innych stworzeń boskich, które pragną pokrzyżować jej plany. Wszystko wskazuje jednak na to, że jedynym sposobem, aby wszystko naprawić jest zniszczenie wszystkiego i wszystkich, których kocha albo jej własna śmierć.

Są dwie rzeczy, które uwielbiam w tej serii najmocniej: to, że oparta jest na mitologii oraz wątek miłosny między Aidenem i Alex. Zanim jednak przejdę do tego drugiego, muszę wspomnieć, że Armentrout w tym tomie przeszła samą siebie, zaskakując mnie różnymi zaskakującymi zwrotami akcji, wątkami, a już szczególnie zakończeniem, które wręcz wbiło mnie w łóżko. Przede wszystkim uwielbiam jednak to, że tak dobrze udało jej się połączyć współczesny świat ze światem bogów, Olimpu, Podziemia i wszystkim, co dobrze nam jest znane z mitologii greckiej. Nikt nie potrafiłby tak dobrze dać życia takim postaciom jak Apollo, Hades, Zeus, Ares i wielu, wielu innych, jednocześnie nadając im własną charakterystykę, dzięki której byli tak interesującą częścią tej historii. I kiedy piszę, że się działo, to o rany, działo się. Nie mogłam się oderwać od początku do końca i mam wrażenie, że przez połowę książki czytałam ją z szeroko otwartymi ustami z szoku. Kiedy myślisz, że Armentrout nie może cię bardziej zaskoczyć, ona zaraz wbija ci nóż w serce. Rwałam sobie włosy z frustracji i strachu, w którą stronę ta historia zmierza.

To ostatnie pięćdziesiąt stron tej książki to było chyba najbardziej intensywne kilkadziesiąt minut mojego życia. Przeszłam przez taki rollercoaster emocji, że trzeba mnie było zbierać na sam koniec - ból, niedowierzanie, szok, cierpienie, frustrację, wściekłość, szczęście, nadzieję, miłość. Płakałam jak dzieciak i wcale nie przesadzam. Właściwie to do tej pory się chyba nie pozbierałam. Nawet Seth mnie niesamowicie zaskoczył, a to jest postać, która wywołuje we mnie najbardziej mieszane uczucia od samego początku. Tutaj zdecydowanie jest go więcej, niż w ostatnim tomie i jest też o wiele bardziej znośny. Nadal go nie lubię i chociaż wiem, że JLA napisała spin-off o jego postaci, to pomimo tego, że jestem przekonana, iż przechodzi przez dużą przemianę, Seth był odpowiedzialny za tak wiele rzeczy w tej historii, że ciężko jest mi o tym tak po prostu zapomnieć. Właściwie to zaskoczona byłam, że tak łatwo ponownie wszyscy go w tej części przyjęli, bo ja chyba do samego końca czytałam z przymrużonymi oczami, przygotowana na najgorsze. Koniec końców jednak zaskoczył mnie w bardzo pozytywny sposób i tym moja niechęć do niego trochę zmalała. Trzeba jednak przyznać, że jak na antybohatera Armentrout stworzyła naprawdę świetną, skomplikowaną i wielowarstwową postać, której nie da się tak po prostu pokochać, albo znienawidzić.

Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym nie wspomniała o Alexie i Aidenie, bo to oni mają całe moje serce w tej serii. Patrząc wstecz do samych początków, nie mogę wręcz uwierzyć, z jakiego miejsca zaczynali, a w jakim skończyli. Oboje tak bardzo się zmienili, i mam tu na myśli zarówno ich, jako osobne postacie, oraz ich, jako para. Z Alex, która była naiwną, w gorącej wodzie kąpaną nastolatką, na którą zrzucono tak dużą odpowiedzialność, nie zostało już nic. To zostało ukazane trochę w tomie czwartym, ale dopiero w "Sentinelu" Alex pokazała jak ogromna z niej wojowniczka, gotowa poświęcić nawet własne życie, aby uratować ludzkość i tych, których kocha. Z tej nierozważnej, niemyślącej dziewczyny, zmieniła się w kobietę, która nigdy się nie poddaje, staje oko w oko z każdym niebezpieczeństwem, wygrywa ze strachem i zawsze gotowa jest do walki. Z tych wszystkich bohaterów to właśnie ona zmienia się najbardziej. Aiden to nadal ten cudowny facet, którego pokochałam już w "Dwóch Światach". Zupełnie jak Alex, zawsze gotowy jest poświęcić wszystko w imię innych, nawet siebie i własne życie. W recenzji "Mocy Apoliona" napisałam chyba, że ta dwójka znajduje się na drugim miejscu za Kat i Daemonem z "Lux", ale teraz już chyba nie potrafiłabym wybrać. Obydwie pary mają szczególne miejsce w moim sercu.

Historia Alex i Aidena jest epicka i wcale na to nie narzekam. Od samego początku przeszli tak wiele, aby być razem, mieli swoje rozstania i upadki, ale jedyne, co nigdy nie zostało zerwane to ich uczucie, które pozwoliło im przejść przez wszystkie tragiczne momenty i przez to wszystko, co zmuszeni byli poświęcić. Jednocześnie ich miłość ukazała, jak bardzo wielki wpływ oboje na siebie mają, jak siebie inspirują, podziwiają, zawsze wydobywają z siebie to, co najlepsze. Chyba za to też tak mocno ich uwielbiam. Oboje kochają się ponad życie, gotowi są walczyć ze wszystkimi przeciwnościami losu, zmierzyć z niebezpieczeństwem i poświęcić siebie, jeśli miałoby to oznaczać, że ta druga osoba będzie bezpieczna, ale przy tym zawsze szanują to, że ważną częścią tego, kim są, to przede wszystkim bycie Protektorami, którzy walczą dla dobra większej sprawy. I walczyli o to razem, poświęcając po drodze tak wiele, jednocześnie ciągle udowadniając, jak potężna połączyła ich miłość. Ich zakończenie nazwałabym słodko-gorzkim, ale jednocześnie nie wyobrażam sobie innego. Przez tę dwójkę płakałam najmocniej, ale też to dzięki nim tak mi szalały motyle w brzuchu przez całą książkę. Zdaje się, że JLA po prostu nie potrafi napisać złej historii miłosnej.

Nie wyobrażam sobie lepszego zakończenia serii, niż "Sentinel". W tej książce zawarło się wszystko, czego moglibyśmy oczekiwać od finału, były emocje, ogrom zaskakujących zwrotów akcji, epickie zakończenie, rewelacyjni bohaterowie, no i potężna miłość, która przezwycięży wszystko, co stanie jej na drodze. To kolejna seria młodzieżowa fantasy tej autorki, która zawojowała moim sercem. Aż wstyd się przyznać, że na początku chciałam ją porzucić, bo teraz stała się jedną z moich ukochanych serii. Najchętniej przeczytałabym jeszcze więcej tomów, a już zwłaszcza z perspektywy Aidena, bo właśnie tego mi tutaj brakowało najmocniej. Polecam całym sercem i mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się wreszcie polskiego wydania.



JENNIFER L. ARMENTROUT - Bestsellerowa autorka New York Timesa i USA Today.  Jennifer pochodzi z Zachodniej Virginii i tam też mieszka do tej pory z mężem i psami. Urodziła się 11 czerwca 1980 roku. Autorka twierdzi, iż pisze przez 8 godzin niemal każdego dnia. Jeśli tego nie robi, swój czas spędza czytając, ćwicząc, oglądając filmy zombie i udając, że pisze.
W 2011 roku w Stanach Zjednoczonych jej książki sprzedały się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy, dostały się do finałów Goodreads Choice Awards, w 2017 roku wygrały w plebiscycie romansów RITA, a także były nominowane do wielu innych nagród. 


Tytuł: Sentinel
Autor: Jennifer L. Armentrout
Język: angielski
Seria: Covenant. Tom 5
Data premiery: 2 listopada 2013
Liczba stron: 360
Ocena: 10/10



6 komentarzy:

  1. Czytałam póki co tylko pierwszy tom tej serii, spodobał mi się, więc gdzieś tam mam w głowie, żeby polować na kolejne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przecież ona w czwartym tomie nie umarła. Apollo przeniósł ja bliżej olimpu żeby jego syn mógł ją uleczyć. Pół książki było mówione, że nie da się zabić apoliona.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, gdzie dostałaś tom 5 i to w tej okładce? Bo ja aktualnie szukam i nic prócz Amazona :(

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia