wtorek, 4 listopada 2025

Misty Wilson - Falling Like Leaves. Jesienna miłość



Ellis ma wiele oczekiwań co do ostatniego roku w szkole średniej, ale przeprowadzka z Manhattanu do Bramble Falls w stanie Connecticut nie jest jedną z nich. Jednak po rozstaniu rodziców, to właśnie przeprowadza się wraz ze swoją matką.

Bramble Falls to czarujące małe miasteczko. Podobnie jak lokalny barista Cooper Barnett, niegdyś najlepszy przyjaciel Ellis i chłopak, z którym po raz pierwszy się całowała.

W Bramble Falls odbywa się festiwal Falling Leaves, podczas którego świętuje się wszystko, co związane z jesienią. Festiwal wydaje się sympatycznym wydarzeniem, ale Ellis nie ma czasu, aby towarzyszyć swojej ciotce, a zarazem przewodniczącej festiwalu, w organizacji.

Im dłużej Ellis zostaje w Bramble Falls, tym trudniej jest udawać, że nie zakochuje się w tym mieście i jego mieszkańcach. W miarę jak jej powrót na Manhattan jest coraz bardziej odsuwany w czasie, Ellis jest zmuszona zmierzyć się z tym, czego dokładnie chce od swojej przyszłości — i co to oznacza dla jej teraźniejszości.


Jak nie skusić się na książkę, kiedy ma tak uroczą i jesienną okładkę? Jak ją zobaczyłam, razem ze wszystkimi porównaniami do Gilmore Girls i Hart of Dixie (a bardziej klimatycznych małomiasteczkowych seriali nie znajdziecie), przepadłam. I rzeczywiście, pod względem lektury idealnej na październikowy wieczór nie mogłam lepiej trafić. Okładka idealnie oddaje to, co znajdziemy w środku. Jeśli jednak chodzi o samą fabułę... tu niestety historia wypada bardzo przeciętnie.

Ellis, nasza główna bohaterka, otrzymuje wiadomość, która wstrząsa jej życiem - jej rodzice podejmują decyzję o separacji, a Ellis wraz z mamą mają przeprowadzić się na najbliższe miesiące do małego miasteczka Bramble Falls w Connecticut, gdzie mieszka ciotka Ellis. A zupełnie nie tak wyobrażała sobie ostatni rok w szkole średniej. To miał być jej czas, by wykazać się w firmie jej ojca jako przyszła dziennikarka, by zdobyć doświadczenie i dostać się na wymarzone studia. Bramble Falls ma swój urok... i Coopera, który niegdyś był jej najbliższym przyjacielem, ale nie ma tu jej przyjaciół ani taty, a Cooper zdaje się jej nie znosić, chociaż Ellis nie ma pojęcia dlaczego. Jesienne wydarzenia w miasteczku i poznawanie nowych ludzi może i sprawiają jej zaskakującą frajdę, ale nie może zapomnieć o tym, co jest jej celem. Gdy coraz bardziej zbliża się data powrotu do Nowego Jorku. Ellis musi skonfrontować się z tym, co w jej życiu liczy się dla niej najbardziej.

Falling Like Leaves to młodzieżówka, nie sięgnęłam więc po nią oczekując niczego odmieniającego moje życie. Wręcz przeciwnie, nastawiałam się na szybką lekturę - ale mimo wszystko lekturę, z którą miło spędzę czas. Niestety już tutaj wiele rzeczy poszło nie tak, bo nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak sfrustrowana zachowaniem większości bohaterów, a już w szczególności tych głównych. Zawsze staram się podchodzić z rozsądkiem do nastoletnich bohaterek, w końcu wszyscy kiedyś przechodziliśmy przez ten czas, kiedy wszystko wydaje się być takie intensywne i trudne, a presja dorastania oraz podejmowania pierwszych decyzji na temat przyszłości potrafi mocno wpłynąć na psychikę. Jednak nawet ja mam swoje granice cierpliwości, a ta książka przekroczyła je wielokrotnie.

Powód numer jeden: Ellis. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak bardzo sfrustrowana czyimś zachowaniem. Potrafiłam zrozumieć jej złość na rodziców, którzy pokrzyżowali jej plany i ambicję związaną z przyszłością. Sama kiedyś taka byłam i byłabym hipokrytką, gdybym wytykała jej tę determinację. Współczułam jej także relacji z ojcem, który wygrałby chyba nagrodę dla najgorszego ojca roku. Natomiast już jej samolubność i traktowanie wszystkich ludzi wokół jak pionki potrzebne do osiągnięcia swojego celu pozostawiło we mnie tak wielki niesmak, że z rozdziału na rozdział nie lubiłam jej jeszcze bardziej. Tym bardziej, że bardzo rzadko kiedy wykazuje chęć zmiany i w najtrudniejszych momentach zawsze wygrywają jej własne emocje, a ludzie wokół, których rani, przestają mieć znaczenie. Tak niesprawiedliwie traktowała swoją matkę, Coopera, a nawet Jacka, że czasami miałam ochotę nią potrząsnąć. A najgorsze jest to, że nie widać w niej żadnej zmiany nawet pod koniec i niestety uważam, że to ogromna wada w kreacji jej postaci.

Mam też mieszane uczucia, co do samego Coopera, którego poznajemy jako byłego najlepszego przyjaciela Ellis, którego porzuciła lata temu i który z tego powodu nie chce mieć z nią już nic wspólnego. Ich motywem przewodnim jest brak komunikacji, więc polecam uzbroić się w całą masę cierpliwości, bo mi jej zabrakło (nie rozmawiają szczerze przez jakąś 3/4 książki, więc kto mi się może dziwić?). Cooper nie jest złą osobą, nawet go polubiłam, chociaż czasami też nie potrafiłam zrozumieć jego zachowania i nie wiem czy to wynika z braku rozdziałów z jego perspektywy, czy z ogólnej niespójności w kreacji jego postaci. Czasami bywał tak zmienny w tym, jak traktował Ellis, że sama nie mogłam już rozumieć, o co mu chodzi.

Niestety cały romans w tej książce wypada słabo. Pomijając już kreację Coopera i Ellis, którzy nie robią większego wrażenia i nie sprawiają, że aż wyczekuje się ich kolejnych scen, autorka nawarstwia między nimi milion problemów i dramatów, którymi szybko straciłam zainteresowanie. A wielka szkoda, bo zdarzyło się kilka ciepłych i przeuroczych chwil, które sprawiłyby mi jeszcze większą przyjemność, gdybym im kibicowała. Chyba największy niesmak pozostawiło we mnie wplątanie w ich problemy postaci Jacka, który chcąc nie chcąc został przez tę dwójkę wykorzystany w swoich emocjonalnych rozterkach. Ze wszystkich osób niesprawiedliwie potraktowanych przez Ellis (i Coopera, który ma być przecież jego najlepszym kumplem) to on zasłużył na coś lepszego, a już przynajmniej na szczerość, a nie kolejne sprzeczne sygnały (bo uważam, że absolutnie mu je dawała, nawet jeśli nieświadomie i pod wpływem emocji). To była tylko wisienka na torcie powodów, dlaczego nie mogłam się polubić z główną bohaterką.

Pomimo wad i rzeczy, które mi się w tej książce nie podobały, jedno muszę przyznać - nie znajdziecie bardziej jesieniarskiej książki. Czytając ją, czułam się tak, jakbym została przeniesiona do najbardziej klimatycznych odcinków Gilmore Girls. Nie mam tu na myśli jedynie umiejscowienia akcji jesienną porą roku, ale także całą masę jesiennych wydarzeń, które dzieją się praktycznie w każdym rozdziale. Od pól wypełnionych dyniami, przez jesienne zawody, labirynt z beli siana, po Festiwal Spadających Liści. Nie ma nawet chwili na nudy, bo cały czas dzieje się coś nowego. Niektórzy mogą mieć wręcz przesyt, ale nie dla takiej miłośniczki wszystkiego, co ma związek z jesienią, jak ja - dla mnie to był właśnie największy plus tej książki.

Żałuję, że Falling Like Leaves nie spodobało mi się bardziej, bo potencjał był duży. Jeśli zaintrygowała was fabuła i macie ochotę na niezobowiązującą, szybką młodzieżówkę w typowo jesiennym klimacie, to myślę, że możecie miło spędzić na niej czas. Ale jeśli, jak ja, potrzebujecie od książek czegoś więcej, to niestety tutaj będziecie tego szukać na próżno. Może gdyby zakończenie było trochę bardziej wiarygodne (bo w zmianę Ellis i jej związek z Cooperem nie wierzę ani trochę) byłabym pozytywniej nastawiona, ale książka ma zbyt wiele niedociągnięć i wad, na które nie potrafię przymknąć oka. Niestety dla mnie była to przeciętna historia z fajnym jesieniarskim klimatem i nic więcej.


Tytuł: Falling Like Leaves. Jesienna miłość
Autorka: Misty Wilson
Seria: Bramble Falls. Tom 2
Data premiery: 24.09.2025
Wydawnictwo: Wilga
Liczba stron: 320
Ocena: 5/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Wilga:


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia