czwartek, 29 kwietnia 2021

Jennifer L. Armentrout - Wicked (Wicked #1)



W Nowym Orleanie za chwilę stanie się coś złego...

Dwudziestodwuletnia Ivy Morgan nie jest zwykłą studentką. Jak inni, tacy jak ona, dobrze wie, że ludzie to nie jedynie stworzenia, które w Dzielnicy Francuskiej się zabawiają... i szukają pożywienia. Jej obowiązkiem wobec Orderu jest poświęcić mu swoje życie. W końcu cztery lata temu nikczemne stworzenia, które przysięgła upolować i zniszczyć, odebrały jej wszystko, rozrywając jej świat i serce na strzępy.

Ren Owens to ostatnia osoba, jakiej Ivy się spodziewała w swoim ściśle poukładanym życiu. Kusi ją swoim urokiem, a tymi zielonymi oczami i uśmiechem, który z pewnością zostawił za sobą dziesiątki złamanych serc, potrafi w niesamowity, niemalże nienaturalny sposób sprawić, że pragnie zdobyć wszystko, co ma jej do zaoferowania. Ale pozwolenie, by się do niej zbliżył, jest równie niebezpieczne, jak polowanie na zimnokrwistych morderców grasujących na ulicach. Utrata chłopaka, którego kiedyś kochała niemalże ją zniszczyła, ale Ivy ma coraz większy problem z zaprzeczeniem, że między nią, a Renem pojawiła się ogromna chemia. W głębi serca pragnie... potrzebuje czegoś więcej niż tego, czego od niej się oczekuje, nie chce już, aby przeszłość miała na nią wpływ.

Ale kiedy Ivy zbliża się do Rena, zaczyna zdawać sobie sprawę, że nie tylko ona ma swoje sekrety, które mogłyby ich zniszczyć. Ren coś przed nią ukrywa. Jednej rzeczy jest pewna. Teraz nie wie już, co jest dla niej niebezpieczniejsze - starożytne istoty, które zagrażają przejęciem miasteczka, czy mężczyzna, który pragnie jej serca i duszy.

Na moim bookstagramie trwa akcja #KwiecieńzArmentrout, podczas której czytamy książki Jennifer L. Armentrout, więc postanowiłam wykorzystać tę okazję, aby wreszcie nadrobić trylogię "Wicked". Nie wiem czy wiecie, ale prawa do ekranizacji pierwszej części zostały wykupione przez platformę Passionflix i premiera filmu jest już zapowiedziana na 27 maja, więc stwierdziłam, że jest to idealny czas, aby się z tą historią zapoznać. I oczywiście, jak to w stylu Armentrout, autorce ponownie udało się mnie wciągnąć w jej wyimaginowany świat. Co prawda nie jest to moja ulubiona seria JLA, ale i tak świetnie się na niej bawiłam.

Ivy Morgan kilka lat temu straciła wszystkich, których kochała - rodziców i ukochanego chłopaka. A wszystko za sprawą istot, których nie powinno być na tym świecie. Jej życie od urodzenia poświęcone było Orderowi, którego celem jest polowanie na Elfy, które sieją spustoszenie w Nowym Orleanie. A po wydarzeniach sprzed czterech lat jest jeszcze bardziej żądna zemsty. W mieście jednak zaczynają się dziać coraz dziwniejsze rzeczy. Jej współpracownicy umierają, a ona sama prawie pada ofiarą istoty, która jest potężniejsza, niż wszystko, co jej dotychczas znane. Wtedy do miasta przybywa Ren - przystojny członek Orderu, który swoim uśmiechem i urokiem sprawia, że po raz pierwszy od dawna serce zaczyna bić jej w szaleńczym tempie. Z każdym kolejnym spotkaniem sprawia, że Ivy pragnie czegoś więcej, niż powinna. Już raz straciła tych, których kochała. Nie może pozwolić sobie na to ponownie, wiedząc, że codziennie w pracy narażają swoje życie i w każdej chwili mogą umrzeć. Na dodatek dziewczyna wyczuwa, że Ren coś przed nią ukrywa. Nie wie co jest dla niej większym zagrożeniem - tajemnicze stworzenia siejące spustoszenie w świecie śmiertelników, czy ten mężczyzna, który mógłby złamać jej serce na kawałki.

Armentrout znowu przeszła samą siebie tworząc paranormalny świat, w którym dobro przeplata się ze złem, nic nie jest oczywiste, a ludzkość pada ofiarą złowrogich stworzeń z Nie tego świata. Jak na pierwszą część serii, które zazwyczaj są jedynie takim wprowadzeniem, działo się tu bardzo dużo, autorka ciągle zrzucała jakieś plot twisty, aby na koniec zostawić z pragnieniem, że chce się więcej i więcej. Co prawda mając na koncie kilka innych serii JLA zdołałam przewidzieć kilka akcji, w tym samo zakończenie, ale nawet sam fakt, że momentami obrała przewidywalną drogę nie zepsuł tego, że to nadal była niesamowicie wciągająca historia i ciągle pragnęłam wiedzieć co wydarzy się dalej. To fascynujące, pochłaniające uniwersum, z którym można tak wiele zrobić, więc już nie mogę się doczekać kolejnych tomów.

Ta seria rozkochała mnie w kolejnych rewelacyjnych bohaterach Armentrout. Ivy to ognista, rudowłosa wojowniczka, która nie boi się wyzwań i niebezpieczeństwa, chociaż głęboko w sercu nosi rany po utracie bliskich osób. Jej temperament i determinacja urzekły mnie od razu, chociaż to Ren skradł moje serce. Jest świetny, tak jak Daemon, Luc, Aiden i każdy inny męski bohater stworzony przez JLA, nie wiem zresztą czego się spodziewałam, ale kompletnie mnie zauroczył. Zawsze pełen determinacji dąży do celu, jest odważny i troskliwy, a na dodatek przeuroczy względem Ivy. Chociaż muszę przyznać, nie spodziewałam się, że ich relacja rozwinie się tak prosto. To prawda, Ivy skrywa w sobie wiele bólu i cierpienia, dlatego stara się go od siebie odpychać, ale tak naprawdę żadne z nich nie ukrywa tego, czego pragnie. Spodziewałam się, że zanim w ogóle coś pomiędzy nimi dojdzie, minie książka i pół kolejnej, a tu proszę - kompletne zaskoczenie. Chyba inne serie Armentrout mnie zniszczyły, bo od razu spodziewam się samych problemów (chociaż te mogą się jeszcze pojawić, więc może nie będę zapeszać...). Nie oszalałam na ich punkcie tak mocno, jak to się stało z innymi bohaterami stworzonymi przez tę autorkę, ale i tak bardzo ich polubiłam. Sceny między nimi były rewelacyjne, zarówno urocze, zabawne, jak i pikantne, i ciągle im kibicowałam.

Myślę, że gwiazdą tej serii jest jednak Tink, mały współlokator Ivy, a dokładniej... wróżka. Tak, taka ze skrzydełkami, jak Dzwoneczek (ang. Tinkerbell, stąd też jego imię). Uzależniony od Amazon Prime, pieczenia pysznych ciast i kolekcjonowania dziwnych laleczek. Ta postać to było główne źródło wszelkiego humoru, przez jego teksty i akcje pokładałam się ze śmiechu, a jednocześnie ciągle czytałam sceny z nim w roli głównej z wielkim znakiem zapytania na twarzy, bo jego obecność to była jedna wielka zagadka. Nie mogę się doczekać aż dowiemy się o jego postaci więcej, bo jak na razie on i Ren są na podium najlepszych postaci w tej serii. I strasznie jestem ciekawa jak zostanie przedstawiony w filmie.

Chociaż ta seria raczej nie zostanie moją ulubioną i wiele wątków zdołałam przewidzieć, i tak bawiłam się przednio i do ostatniej strony nie mogłam się oderwać. Chyba taki już urok twórczości Armentrout, że wszystko co napisze, sprawia, że po prostu brniesz dalej i nie możesz przestać czytać. Co więcej, tym razem wątek miłosny poprowadzony jest o wiele odważniej, pikantniej, niż jestem do tego przyzwyczajona, bo ta seria podchodzi już pod gatunek New Adult, więc szykujcie się na wiele scen wywołujących rumieńce na twarzy, bo między Ivy i Renem niesamowicie iskrzy. To był naprawdę dobry początek serii. Właściwie działo się tutaj więcej niż się spodziewałam i nie było nawet chwili, w której bym się nudziła. Polecam! I już nie mogę się doczekać filmu.



JENNIFER L. ARMENTROUT - Bestsellerowa autorka New York Timesa i USA Today.  Jennifer pochodzi z Zachodniej Virginii i tam też mieszka do tej pory z mężem i psami. Urodziła się 11 czerwca 1980 roku. Autorka twierdzi, iż pisze przez 8 godzin niemal każdego dnia. Jeśli tego nie robi, swój czas spędza czytając, ćwicząc, oglądając filmy zombie i udając, że pisze.
W 2011 roku w Stanach Zjednoczonych jej książki sprzedały się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy, dostały się do finałów Goodreads Choice Awards, w 2017 roku wygrały w plebiscycie romansów RITA, a także były nominowane do wielu innych nagród. 


Tytuł: Wicked
Autor: Jennifer L. Armentrout
Język: angielski
Seria: Wicked. Tom 1
Data premiery: 12 sierpnia 2014
Liczba stron: 300
Ocena: 7/10



Czytaj dalej »

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Corinne Michaels - Zawalcz o Mnie



Declan Arrowood, najstarszy z czterech braci, odnoszący sukcesy biznesmen z Nowego Jorku, po śmierci znienawidzonego ojca na co najmniej pół roku zmuszony jest przeprowadzić się do Sugarloaf, niewielkiej miejscowości w Pensylwanii, w której wspólnie z braćmi się wychowywał. Taki warunek musi spełnić każdy z braci, żeby odziedziczyć spadek po ojcu. Powrót w rodzinne strony wiąże się niestety z bolesnymi wspomnieniami. To właśnie tutaj mieszka młodzieńcza miłość Declana, Sydney Hastings, która po ukończeniu prawa zatrudniła się w miejscowej kancelarii.

Związek Declana i Sydney miał być bajkową historią z gatunku tych, które kończą słowa: „i żyli długo i szczęśliwie”. Zakochani do nieprzytomności obiecywali sobie dozgonną miłość, a potem on niespodziewanie ją porzucił. Bez słowa wyjaśnienia zniknął z miasta i z jej życia.

Teraz, blisko dziesięć lat później, powraca i nie może przestać myśleć o dawnej ukochanej. Wie, że odchodząc, złamał jej serce. Jednak uczucia są silniejsze od rozsądku. Sydney również uważa, że Declan nie zasługuje na drugą szansę, ale nie potrafi bez niego żyć. Zwłaszcza że on znów jest tak blisko. Jeśli po tym wszystkim, przez co przeszli, mają być razem, Declan będzie musiał udowodnić, że mu na niej zależy.

Czy można zaufać komuś, kto wcześniej tak bardzo zranił? Czy młodzieńcza miłość ma szansę przetrwać w dorosłym życiu? A wreszcie – czy historia Declana i Sydney może zakończyć się happy endem?


Nie mogłam się doczekać premiery "Zawalcz o Mnie", ponieważ tom pierwszy serii o braciach Arrowood, czyli "Wróć do Mnie", skradł mi serce. To była emocjonalna lektura i tego też oczekiwałam od kolejnego tomu, zwłaszcza, że opowiada on historię Declana i Sydney, dobrze nam już znanych z poprzedniej części, którzy od razu mnie zaintrygowali. Podeszłam do tej książki z wielkimi oczekiwaniami i niestety, ale z przykrością muszę jednak stwierdzić, że nie zostałam w pełni usatysfakcjonowana i w dużej mierze ten tom po prostu bardzo mnie frustrował. Nie wiem co poszło nie tak, bo zazwyczaj uwielbiam powieści Corinne, ale niestety "Zawalcz o Mnie", chociaż ogółem mi się podobało, z lekka mnie rozczarowało.

Declan i Sydney kiedyś byli w sobie szalenie zakochani. Znali się od dzieciństwa i przez wiele lat nie widzieli poza sobą świata. Przysięgali sobie wieczność, planowali założyć rodzinę i dom. Potem jednak wydarzyło się coś, przez co Declan złamał Sydney serce i wszelkie złożone jej obietnice, i wyjechał, nie oglądając się za siebie. Przez osiem lat trzymał się z daleka od rodzinnego miasta, przysięgając sobie, że już nigdy nie wróci. Kiedy jednak umiera jego ojciec i zostawia w spadku jemu i jego młodszym braciom ziemię, musi powrócić. Sydney nie chce mieć z nim już nic do czynienia, nawet pomimo tego, że nadal kocha go całą sobą i nie pogodziła się z jego stratą. Declan nadal nie ma zamiaru zostawać w rodzinnych stronach dłużej, niż musi i nie chce wodzić Sydney za nos. Ich uczucia wychodzą jednak z ukrycia, gdy ich ponowne spotkanie po latach prowadzi do chwili uniesienia, która przynosi ogromne konsekwencje. Teraz to Declan musi zdecydować co jest dla niego ważniejsze - zawalczyć o Sydney i ich wspólne życie, czy po upływie pół roku raz na dobre zamknąć za sobą ten rozdział. Zły wybór i już na zawsze może stracić to, co jest dla niego najważniejsze.

Strasznie byłam podekscytowana tą książką, ponieważ wątek drugiej szansy to jeden z moich ulubionych wątków i oczekiwałam historii, która złamie mi serce i wywoła potok łez. W rzeczywistości jednak... nic takiego się nie wydarzyło. I z przykrością stwierdzam, że głównym powodem jest tutaj niestety postać Declana. Najstarszy z braci Arrowood, prowadzi własną firmę w Nowym Jorku i nosi w sobie głębokie blizny po ciężkim dzieciństwie. I chociaż minęło już osiem lat odkąd zostawił za sobą Sugarloaf, swoje rodzinne miasteczko, nadal nie może zapomnieć o wydarzeniu, które na zawsze zmieniło jego oraz jego braci, odbierając mu w rezultacie dziewczynę, którą kochał całym sercem. Gdy powraca, aby według woli zmarłego ojca przez pół roku zamieszkać w swoim domu z dzieciństwa, świat znowu staje mu na głowie, gdy ponownie spotyka Sydney.

Bracia Arrowood mają za sobą traumatyczne przeżycia i z tego też powodu starałam się mieć otwarty umysł na zmagania Declana. Każdy kto czytał pierwszy tom już wie, co wydarzyło się osiem lat temu, tym razem nie było więc żadnego zaskoczenia. W każdego z braci wydarzenie to uderzyło inaczej, to zrozumiałe, ale... nie wiem jak inaczej miałabym go opisać, niż najzwyklejszy hipokryta i tchórz.  Niestety, ale gdzieś w połowie książki straciłam do niego cierpliwość. Zastanawiałam się ile razy można wykorzystać swoją przeszłość jako wytłumaczenie swojego beznadziejnego zachowania wobec kogoś, kogo rzekomo się kocha, i okazuje się, że bardzo dużo. Declan robił to co chwilę. I z każdym kolejnym przykrym słowem rzuconym w stronę Sydney, albo za jej plecami, za każdym razem kiedy brał i zaraz się od niej odwracał, moja sympatia do niego malała, aż w końcu została tylko frustracja. Jego wytłumaczenia może i szły prosto z serca, i może rzeczywiście na swój sposób myślał, że robi dobrze, ale zachowywał się przy tym strasznie samolubnie. I przykro mi, ale ani razu nie uwierzyłam w to tłumaczenie, że trzymając się z daleka od Sydney, chociaż jednocześnie ciągle wodził ją za nos, chciał ją tylko chronić. Niestety wyszło to tak, że patrzył tylko na czubek własnego nosa. Jak można kogoś chronić przed zranieniem, jednocześnie raniąc go na każdym kroku?

Nie wiem czy mam podziwiać Sydney, czy jej współczuć, że przez ten czas z niego nie zrezygnowała. Zostawiona na osiem lat przez swoją pierwszą, wielką miłość, mogę zrozumieć jej nieumiejętność ruszenia dalej. Pierwszy chłopak, który przez długi czas był twoim najlepszym przyjacielem, z którym planowało się razem przyszłość, zawsze będzie dużo znaczył. Nie mogłabym spojrzeć krytycznie na to, że nie potrafiła przestać go kochać. Ale w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać ile jeszcze będzie w stanie znosić jego humorków, zanim Declan zniszczy jej serce doszczętnie. Ile razy będzie za nim latać i błagać o to, aby o nią zawalczył, zanim już nic z niej nie zostanie. Czasami miałam ochotę nią potrząsnąć, żeby wreszcie dała sobie z nim spokój, bo ja już dawno kopnęłabym go w tyłek. Zdaje się, że każdy naokoło wykazał się większą mądrością niż Declan i chciał nim potrząsnąć równie mocno, jak ja sama, chociażby jego brat Connor, bohater "Wróć do Mnie" (dzięki Bogu za tego człowieka i Ellie, bo bez nich to chyba Sydney i Declan wodziliby siebie za nos do końca życia). Lubiłam postać Sydney, ale kiedy chodziło o Declana niestety zbyt wiele razy dała się traktować jak wycieraczkę. Miłość miłością, ale rany, to nie ona powinna go błagać o ponowną szansę.

Niestety historia Sydney i Declana to przykry przypadek tego, jak wątek drugiej szansy może pójść źle. To przyciąganie i odpychanie szybko stało się męczące, wymówki Declana w pewnym momencie stały się płytkie i bezsensowne, a Sydney już na samym początku powinna była postawić granice i mocno nim potrząsnąć. To Declan za każdym razem wszystko psuł, a ona za nim latała i szybko mnie to zmęczyło. Nie potrafiłam się z tymi bohaterami połączyć, nie rozumiem większości ich motywów i cały ten dramat był niestety wyssany z palca. Nie radzę się też sugerować tytułem, ani opisem z tyłu okładki, bo ten krótki fragment "A potem to ona mnie zostawia. Teraz muszę walczyć. Dla niej. Dla nas. O życie, którego oboje pragniemy." nijak ma się do rzeczywistej fabuły.

Jestem szczerze przekonana, że gdyby nie frustrujący bohaterowie (zwłaszcza Declan), ta książka podobałaby mi się o wiele bardziej. I nie chcę pisać, że to była zła książka, bo uwielbiam styl pisania autorki i chociaż trochę sobie ponarzekałam, autorka i tak mocno mnie wciągnęła w historię i sprawiła, że do samego końca nie mogłam się oderwać. Nadal jestem strasznie ciekawa kolejnych części, ale niestety jest ogromna przepaść między tomem pierwszym, a drugim i z tego powodu jestem rozczarowana. Chyba po prostu moje wyobrażenia względem tej historii były zbyt wielkie. Ogromnym plusem jest to, że często przewijają się inni bohaterowie, bo oni skutecznie umilali mi lekturę tej książki. Zwłaszcza Connor, Ellie i Hadley, bo absolutnie ich uwielbiam i za każdym razem sprawiali, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Ale Sydney i Declan niestety nie wzbudzili we mnie tak ciepłych uczuć. Z tego też powodu "Zawalcz o Mnie" to tylko dobra książka, bez szału, obawiam się, że może być najsłabsza z całej serii. Nie mogę się jednak doczekać już książki Seana i Devney, bo z pewnością będę chciała ją przeczytać. Miejmy nadzieję, że tym razem się nie zawiodę.


CORINNE MICHAELS to amerykańska autorka poczytnych romansów, która niedawno wkroczyła na polski rynek i od razu znalazła się również w polskiej czołówce najbardziej lubianych i popularnych autorów tego gatunku. Wiele z jej pobudzających zmysły i kradnących całą uwagę czytelników powieści znalazło się na listach bestsellerów takich czasopism jak „New York Times”, „Wall Street Journal” oraz „USA Today”. Corinne Michaels dorastała w New Jersey, na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Miłością do literatury romantycznej zapałała już jako trzynastolatka, kiedy zamiast oglądać telewizję zaczęła zaczytywać się w książkach Daniel Steele i Nory Roberts – autorka do dzisiaj pamięta, jak przeżywała z bohaterami tych książek zakręty życiowe, problemy, dylematy, tragedie i miłości. Swoją przygodę z pisaniem rozpoczęła podczas wielomiesięcznej rozłąki ze swoim mężem, oficerem marynarki wojennej. Corinne Michaels przez dłuższy czas zabijała swoją samotność, czytając mnóstwo książek, aż w końcu sama usiadła przed klawiaturą i napisała pierwsze słowa swojej własnej powieści.


Tytuł: Zawalcz o Mnie
Autor: Corinne Michaels
Tytuł oryginału: Fight for Me
Data premiery: 7 kwietnia 2021
Wydawnictwo: Muza
Seria: Bracia Arrowood. Tom 2
Liczba stron: 438
Ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza!





Czytaj dalej »

piątek, 23 kwietnia 2021

Alexis Hall - Materiał na Chłopaka



Profil: Luc O’Donnell jest znany, bo… nie ma innego wyjścia. Syn gwiazdy rocka i popularnej piosenkarki traktowany jest jak celebryta, choć wolałby święty spokój.

Problem: Życie Luca to jeden wielki bałagan, na dodatek stale jest dokumentowane przez rubryki plotkarskie. Gdy podczas imprezy przebrany za królika Luc potyka się i ląduje na chodniku, brukowce natychmiast wykorzystują ten fakt, by zrujnować jego wizerunek. Fundacja ekologiczna, w której chłopak pracuje, może stracić darczyńców.

Wyjście z sytuacji: Żeby uratować nadszarpniętą reputację, Luc postanawia związać się z odpowiednim, statecznym partnerem.

Poszukiwany: Chłopak na pokaz.

Materiał na chłopaka: Oliver Blackwood – wegetarianin, wzięty prawnik z opinią czystą jak świeżo uprana koszula.

Komplikacje: Luc i Oliver są singlami, gejami i każdy z nich potrzebuje partnera na pokaz, ale poza tym różnią się jak ogień i woda. Zawierają więc umowę, że będą udawać parę, dopóki zła passa się nie odwróci.

Efekt: Sęk w tym, że czasem fałszywe randkowanie może przerodzić się w prawdziwe, a gra pozorów zmienić w głębokie uczucie.


"Materiał na Chłopaka" to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier w ostatnim czasie, a to głównie dlatego, że ta książka od razu przywiodła mi na myśl "Red, White & Royal Blue" Casey McQuiston, ze względu na podobny zamysł okładek, a także opis fabuły. A jako, że tamta książka jest jedną z moich ukochanych powieści, naturalnie strasznie ciągnęło mnie do "Materiału na Chłopaka". Okazało się, że obydwie książki niewiele mają ze sobą wspólnego, ale obie pokochałam. I muszę przyznać, tak świetnie się bawiłam czytając historię Luca i Olivera, że co chwilę ocierałam łzy ze śmiechu, jednocześnie czując tysiące motyli w żołądku, ponieważ właśnie pod tym rewelacyjnym brytyjskim humorem leżały wszystkie uczucia. Co za cudowna książka.

Wiem, że to może być dla ciebie pewnym ciężarem, ale jesteś moim najbardziej świadomym wyborem. Tym, co najbardziej moje. Co przynosi mi najgłębszą radość.

Luc O'Donnell to syn gwiazdy rocka i popularnej piosenkarki, jego życie więc, chcąc nie chcąc, jest w centrum uwagi paparazzi, dziennikarzy i gazet. Każdy jego błąd, każde potknięcie jest obserwowane i zaraz trafia na pierwsze strony gazet. Już raz jego zaufanie zostało wykorzystane przez osobę, którą kiedyś kochał i w rezultacie ludzie zaczęli postrzegać go jako uzależnionego od seksu i narkotyków nieudacznika. Gdy przez przypadek wychodząc z imprezy się niezgrabnie potyka i upada na chodniku, brukowce wykorzystują zdjęcia, aby przedstawić swoją własną historię. I teraz darczyńcy fundacji dla której Luc pracuje zaczynają się wycofywać ze współpracy, nie chcąc mieć do czynienia z kimś o zbrukanej reputacji, grożąc Lucowi utratą pracy. Jego przyjaciele sugerują, że sposobem na uratowanie sytuacji jest ustatkowanie się z kimś. Jest tylko jeden problem - od swojego ostatniego związku Luc nie potrafił się z nikim związać. Próbował, ale okazuje się, że nadszarpnięcie jego zaufania w tak okrutny sposób przez byłego ukochanego odcisnęło na nim większe piętno, niżby chciał. Wtedy jednak wkracza Oliver Blackwood, mężczyzna z którym umawia go ich wspólna przyjaciółka.

Oliver i Luc mają za sobą niezbyt przyjemną historię i za sobą nie przepadają. Na dodatek nie mają ze sobą nic wspólnego. Oliver jest sztywny, wykształcony, jest wegetarianinem, a na dodatek to wzięty prawnik z mocnymi opiniami. Właściwie to jedyne co ich łączy to to, że są gejami i oboje nie potrafią być w związku. Ich pierwsza randka to definicja niezręczności. Jednak koniec końców postanawiają zawrzeć umowę, że będą udawać parę, aż posprzątają bałagan w swoich życiach. Oliver ma ocieplić wizerunek Luca i pomóc mu uratować swoją zszarganą reputację, a Luc ma wystąpić jako partner Olivera na ważnej imprezie rodzinnej. Sęk w tym, że udawanie uczuć to igranie z ogniem, zwłaszcza gdy okazuje się, że oboje mają więcej wspólnego, niż im się wydawało, aż wkrótce przyłapują się na tym, że chcą spędzać każdą wolną chwilę w swoim towarzystwie...

Łatwiej odpychać ludzi, niż patrzeć jak sami odchodzą.

To, co w tej książce podbiło moje serce najmocniej, to w jak subtelny sposób rozwinęło się uczucie między Lucienem, a Oliverem. Całość opowiedziana jest oczami Luca i czułam się trochę tak, jakbym czytała swego rodzaju pamiętnik, w którym zdradza swoje największe obawy, brak wiary w siebie, co dotknęło mnie doszczętnie. A jego szczerość i delikatność, kiedy zdradzał swoje najgłębiej skrywane uczucia, można dostrzec w pełni tylko wtedy, gdy z uwagą będziemy obserwować to co mówi, myśli, a także robi. Jego postać została wykreowana tak rewelacyjnie, że jestem pewna, że czytając tę książkę po raz kolejny odkryłabym w nim zupełnie nowe rzeczy, które umknęły mi za pierwszym razem. Luc to mężczyzna, który jest traktowany jak swego rodzaju celebryta, chociaż wcale tego nie chce. I od razu widzimy jak mu ciąży to, że w każdej chwili jakiś jego błąd może trafić do gazet, a cały świat zrobi z niego pośmiewisko. Wielokrotnie w czasie tej historii pokazywał swoją bezbronną stronę i to, jak bardzo boi się komuś zaufać, wiedząc, że ludzie traktują jego nazwisko jak możliwość zarobienia na najnowszej plotce. Łamało mi się dla niego serce.

Dzięki tak dobrej kreacji jego postaci o wiele łatwiej było mi się wczuć w jego relację z Oliverem, która była od początku jednym wielkim bałaganem. Nie przesadzam pisząc, że ta dwójka jest jak ogień i woda. Właściwie ich charaktery nie mogłyby być bardziej różne, dlatego kiedy zaczynają się poznawać, tak wiele rzeczy idzie nie tak. W niczym nie pomaga fakt, że obydwoje nie potrafią być w związkach, bo koniec końców zawsze coś się psuje. Ich pierwsza randka była... cóż, okropna i niezręczna. Ale w całej tej niezręczności poczułam od razu, że z tego coś się rozwinie i się nie myliłam, bo kiedy zaczęli udawać parę, o ironio, nagle przestali przed sobą udawać i na jaw zaczęły wychodzić wszystkie brudy, emocje, niedoskonałości, skryty brak pewności siebie, dzięki czemu znaleźli w sobie zrozumienie, akceptację i miłość. Nie mogę wyjść z podziwu, jak pięknie Alexis Hall udało się ich relację poprowadzić.
 
Pocałował mnie. I zrobił to tak bardzo po swojemu: ujął moją twarz w dłonie i przyciągnął lekko, przykrył ustami moje usta z niespieszną uważnością, która była namiętna na swój własny sposób. To było jak delektowanie się drogą czekoladą, kiedy nie wiadomo, czy trafi się druga okazja. Pachniał tym, co znane, powrotem do domu i nocą, którą spędziłem w jego objęciach. Czułem się przy nim ważny i wyjątkowy. Nie wiedziałem, czy jestem w stanie to znieść.
Ale jednocześnie chciałem, żeby ta chwila trwała bez końca. Znalazłem coś, czego już dawno przestałem szukać. Może nawet przestałem wierzyć. 

Patrząc na tę książkę fabularnie, to tak naprawdę nie dzieje się tutaj nic wielkiego. Ale to nie o to chodzi, bo całą uwagę skupiamy na tych bohaterach, którzy są realistyczni, prawdziwi, robią i mówią głupie rzeczy, zachowują się jak beznadziejny przypadek dwóch zauroczonych sobą osłów, którzy myślą jedno, a z ich ust wychodzi drugie, ale w ich nieporadności i wadach jest urok, i właśnie to tak w tej historii działa. Bardzo mało czytamy takich romansów, które niczego nie koloryzują i z prawdziwą szczerością pokazują naturę człowieka i skłonność do popełniania błędów, a obserwując jak rosła miłość między Lucienem i Oliverem, widziałam tylko to szczęście, że ktoś cię widzi, akceptuje, znosi twoje pomyłki i wady, a jednocześnie kocha całym sercem. Ta dwójka na pewno zapadnie w moim sercu.

Nie bez powodu wiele osób promuje też ten rewelacyjny, brytyjski humor, z jakim książka jest napisana. Muszę się przyznać, że co chwilę chichotałam i ocierałam łzy ze śmiechu, bo tu ktoś rzucił jakiś żałosny żarcik, tam ktoś kogoś złośliwie skomentował, a nawet sam Luc co chwile robił sobie ironiczne żarty z siebie, czy Olivera i nie mogłam przestać się śmiać. To połączenie humoru z historią bohaterów, która mocno porusza za serce swoją szczerością i wywołuje szybsze bicie serca. Luc i Oliver to idealny przykład na to, że przeciwieństwa się przyciągają, bo kibicowałam tym idiotom jak szalona, nawet gdy zachowywali się jak głupcy. Jestem nimi kompletnie zauroczona. Ale ta książka to także idealny przykład na to, jak wiele nasze społeczeństwo musi się jeszcze nauczyć i w jak wielu osobach tkwi homofobia, z którą zarówno bohaterowie, jak i każda osoba LGBTQ+ musi się na co dzień zmagać. Ciężko mi się czytało jak Lucien był zrównywany z błotem w gazetach, czy przez swoich współpracowników, bo jestem pewna, że gdyby nie był osobą homoseksualną, jego błędy ludziom aż tak by nie przeszkadzały. Pojęcie równości niestety wielu osobom na świecie jest jeszcze obce i łamało mi to serce.

- [...] Ludzie różnie okazują sobie miłość.
- Ja najwyraźniej okazuję ją przez bycie palantem.
- W takim razie - w wyrazie jego ust nie było odrobiny surowości - musisz darzyć mnie bardzo głębokim uczuciem.

Warto było czekać, bo "Materiał na Chłopaka" trafia teraz na listę moich ukochanych romansów i jestem przekonana, że jeszcze nie raz do tej pozycji powrócę. Ta książka została tak dobrze napisana, że do samego końca nie mogłam się od niej oderwać. Przez połowę miałam szeroki uśmiech na twarzy, a przez drugą połowę miałam ochotę przytulić Luca i Olivera, żeby wreszcie przestali mnie doprowadzać na skraj płaczu, bo i tak się zdarzyło kilka razy. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to takie nagłe zakończenie, które pozostawia wiele do życzenia, ale już zdążyłam przeprowadzić śledztwo i dowiedziałam się, że Alexis Hall zapowiedział już kontynuację losów tych bohaterów w "Husband Material", więc wybaczam. I już się nie mogę doczekać, bo chcę więcej! Cóż więcej napisać, czytajcie tę pozycję koniecznie. Luc i Oliver zauroczą was równie mocno jak mnie.

ALEXIS HALL to autor powieści urban fantasy, science fiction i romansów m/m. Jego powieści to Materiał na Chłopaka, For Real, Glitterland, Iron & Velvet, Looking for Group i Pansies. Jego twórczość została nominowana do 26. Lambda Literary Awards, 28. Lambda Literary Awards i 29. Lambda Literary Awards w kategorii Gay Romance.

Tytuł: Materiał na Chłopaka
Autor: Alexis Hall
Tytuł w oryginale: Boyfriend Material
Data premiery: 5 kwietnia 2021
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 456
Ocena: 9/10

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwartemu!





Czytaj dalej »

wtorek, 20 kwietnia 2021

Kristen Callihan - Ukochany Wróg



On, Macon Saint, jest bogatym, seksownym aktorem, który został gwiazdą dzięki roli w popularnym serialu. Ona, Delilah Baker, jest szefową kuchni świetnie prosperującej firmy cateringowej. Znają się od dzieciństwa i od tamtego czasu łączy ich niechęć, rywalizacja, pogarda i nienawiść - w każdym razie to właśnie czuje Delilah do Macona. A Macon?... Czyżby on miał inne zdanie na temat ich relacji? Może zawsze potajemnie ją podziwiał? Tak czy inaczej, on był najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a ona niepozorną dziewczyną o umyśle ostrym jak brzytwa i jeszcze ostrzejszym języku. Prócz wrogich uczuć w czasach szkolnych łączyło ich jeszcze jedno – jej siostra Samantha, która przez całe liceum była dziewczyną znienawidzonego Sainta. Z chwilą, gdy on zrywa z Sam na balu na zakończenie szkoły, znika z życia sióstr Baker na długie dziesięć lat.

I pojawia się równie nagle, jak zniknął – poszukuje Sam, która podstępem została jego asystentką, ukradła mu cenny zegarek i wyjechała. Po nieudanych poszukiwaniach siostry Delilah postanawia odpracować u Macona pieniądze, które stracił. Czy Macon zgodzi się na jej propozycję naprawienia nie swoich błędów? Czy dziewczyna zdecyduje się na dwuznaczną propozycję zamieszkania w jego rezydencji?

Pokochałam twórczość Kristen Callihan już za sprawą serii "VIP" i od razu wiedziałam, że znalazłam nową ulubioną autorkę. Po przeczytaniu "Ukochanego Wroga" tylko się w tym utwierdziłam. Ta książka składa się z moich dwóch ulubionych tropów - hate-to-love, a na dodatek nasi główni bohaterowie znają się od dzieciństwa. Wciągnęła mnie od pierwszej strony i do samego końca nie mogłam się oderwać, pragnąc tylko więcej i więcej. Callihan z łatwością przychodzi tworzenie historii, które pełne są emocji, a jednocześnie w jakiś sposób podnoszą na duchu. Ta pozycja nie była wyjątkiem i trafia teraz na listę moich ulubionych.

Mogłabym odejść, wrócić do swojego zwykłego życia, odsunąć od siebie Macona i tę przerażającą świadomość, że jestem w niebezpieczeństwie.
Grozi mi, że zakocham się w swoim wrogu.

Delilah i Macon dzieli burzliwa przeszłość. Wychowywali się praktycznie razem, ale dzieliła ich wzajemna niechęć i nienawiść. On był pierwszym chłopakiem jej siostry, Sam, i dręczył ją na każdym kroku, a ona była irytującą przyczepą, która działała mu na nerwy swoją ciekawością i samym byciem. Szala się jednak przebrała, gdy podczas balu maturalnego wszystko się zmieniło. Macon przegiął, ona obrzuciła go kilkoma jadowitymi określeniami, aż w końcu zerwał z jej siostrą i kompletnie zniknął z ich życia. Dziesięć lat później Delilah jest szefową kuchni, a Macon ustawił się jako bogaty, atrakcyjny aktor. Kobieta stara się nie myśleć o swoim dręczycielu z dzieciństwa, a poruszanie jego tematu w jej rodzinie jest praktycznie zakazane. Nie spodziewa się jednak, że pewnego dnia przyjdzie jej odebrać telefon, w którym Macon żąda od jej siostry zwrotu drogocennego zegarka, który mu ukradła, inaczej pójdzie ze sprawą na policję. Ani że to jej przyjdzie się za nią wstawić. Sam zapadła się pod ziemię, a dla dobra rodziny Delilah nie ma wyjścia, jak pójść z Maconem na ugodę, aby odpracować wartość skradzionego zegarka. Chociaż jest to ostatnie, na co ma ochotę, proponuje mu, że na rok zostanie jego osobistą kucharką i asystentką, a on w zamian nie zgłosi sprawy na policję. Nawet jeśli miałoby to oznaczać zamieszkanie pod jednym dachem ze swoim odwiecznym wrogiem.

Może ma rację. Może skończyłoby się katastrofą. Może byśmy żałowali. Ale chyba jej odbiło, jeśli myśli, że odpuszczę bez walki. Ponieważ jedno wiem na pewno: jeśli coś warto mieć, warto też o to walczyć.
Dlatego o nią zawalczę.

Autorka zaczyna tę historię prologiem z młodości głównych bohaterów, która jest tłem dla późniejszych wydarzeń. Poznajemy ich jak mają ledwo naście lat i dowiadujemy się co prowadzi do tego, że relacja między Maconem a Delilah jest tak zawistna. I cóż, bez owijania w bawełnę - nastoletni Macon był okropny i okrutny. Posunął się do wielu strasznych czynów, powiedział wiele przykrych słów i nie dziwię się wcale, że dla Delilah był diabłem wcielonym i powodem dla którego jej niska samoocena jeszcze bardziej podupadła. W ogóle bym się z nim nie polubiła, gdyby nie to, że z każdym kolejnym rozdziałem wychodziło więcej prawd na temat jego przeszłości i zaczęliśmy poznawać jego spojrzenie na sytuację, dzięki czemu łatwiej było mi go zrozumieć. Macon to zdecydowanie bardzo skomplikowana postać, która w młodości przeszła przez wiele i w rezultacie podjęła wiele beznadziejnych decyzji. I przede wszystkim spodobało mi się to, że Callihan nie próbowała wybielić jego błędów i okropnego zachowania, nawet jeśli ten Macon, którego poznajemy później, kompletnie różni się od swojej młodszej wersji. Ludzie się jednak zmieniają i dorastają, a jego szczeniackie zachowanie zostaje mu wybaczone (choć nie zapomniane) z każdą kolejną chwilą, kiedy udowadnia jak wielkie ma serce, jak bardzo zależy mu na Delilah i jak żałuje tego, kim kiedyś był.

- Delilah... - Śmieje się sucho. - Jeśli myślisz, że nie masz nade mną żadnej władzy, to jesteś szalona. Nie widzisz? Jedno twoje słowo rzuca mnie na kolana.
Jakby w drugą stronę działało inaczej. Przecież może rozciąć mnie jak ostrzem, bez żadnego wysiłku.

Głównie dlatego dla Delilah jest to tak trudna sytuacja. Kiedy trafia do jego domu i składa mu propozycję odpracowania zegarka skradzionego przez siostrę, gotowa jest na powtórkę z dzieciństwa i czystą nienawiść. Nie spodziewa się jednak całkiem innego Macona, który jest w trakcie rehabilitacji po okropnym wypadku samochodowym i ukrywa się przed wścibską prasą i ludźmi, którzy najchętniej zarobiliby na jego nieszczęściu. Nadal jest arogancki i dobrze wie co zrobić, aby zajść jej za skórę, ale jego okrutna strona została dawno w przeszłości i przy niej pokazuje, że stał się lepszym człowiekiem. I tak jak podobało mi się to, że autorka nie próbowała usprawiedliwiać jego wcześniejszego zachowania, jeszcze bardziej cieszyło mnie to, że musiał sobie zapracować na zaufanie Delilah i zrozumieć, jak ogromny miał wpływ na jej niską samoocenę. Bez tego ich relacja i miłość wypadłaby bardzo płytko i nieszczerze, a przepracowanie bólu z przeszłości i zaufanie sobie w pełni pozwoliło im na to, aby prawdziwie się przed sobą otworzyć. Łatwo byłoby przekroczyć złą granicę i stworzyć toksyczny związek, dlatego cieszę się, że autorka naprawdę poświęciła czas na to, aby ukazać ich przemianę z młodych, popełniających szczeniackie błędy ludzi, do osób gotowych szczerze przeprosić i wybaczyć błędy, zanim rzucili się w ten związek na głęboką wodę. A ich miłość rozkwitła w naprawdę piękny sposób, subtelnie i głęboko. Strasznie podobał mi się ten dodatek listów, dzięki którym można się było tak wiele dowiedzieć - zarówno o nich, jak i relacji. To one złamały mi serce najmocniej i to przez nie musiałam powstrzymywać łzy.

- Co ty mi robisz? Nie masz pojęcia, prawda? Nie wiesz, jak się przy tobie czuję...
- Wiem. Myślisz, że mam inaczej? Posłuchaj mojego serca. - Kładę jego dłoń między piersiami. - Bije dla ciebie.

Na początku myślałam, że to będzie książka z trójkątem miłosnym, a przyznam się szczerze, przed jej sięgnięciem nawet nie przeczytałam opisu, więc myślałam, że wpakowałam się w bagno. W końcu dziesięć lat wcześniej to siostra Delilah, Sam, była dziewczyną Macona. I byli razem przez całe liceum, jak dwójka diabłów, która chciała uprzykrzyć życie naszej głównej bohaterce. I to ona jest powodem, dla którego w ogóle ponownie się spotykają. Szybko się jednak okazuje, że niewiele w tej relacji było miłości, a więcej innych skomplikowanych rzeczy. Cały ten wątek był bardzo trudny, a jednak pokazał jak bardzo Delilah i Macon się zmienili i dojrzali. Dlatego uspokajam - nie, trójkąt miłosny nie ma tu żadnego miejsca. Jest za to bardzo skomplikowana relacja, dzięki której autorka naprawdę świetnie ukazała dynamikę między Sam, Delilah i Maconem, zarówno z przeszłości, jak i teraźniejszości.

- Uwielbiam cię - kolejny gorący, łapczywy pocałunek. - Uwielbiam cię jak cholera, Delilah Baker. Każdy cholerny kawałek ciebie. - Słowa znaczy pocałunkami. - Wyciągnąłem cię stamtąd, żeby ci to powiedzieć. Bo nie mogłem wytrzymać ani minuty dłużej.
Radość buzuje mi w żyłach. Śmieję się między pocałunkami.

Kristen Callihan pisze z taką lekkością, że przez jej książki się płynie. Po raz kolejny jej historia chwyciła mnie za serce, a bohaterowie nie są płytcy, za to zawsze niejednoznaczni i interesujący, popełniający błędy i posiadający wady, ale nie dający się nie lubić. Uwielbiam to, że "Ukochany Wróg" to było idealne połączenie humoru, docinek ze strony głównych bohaterów, pikanterii, ale także nie zabrakło uczucia i emocji, zupełnie jak w innych jej książkach, które miałam okazję przeczytać. Zdążyłam już trochę pogrzebać i wiem, że Delilah i Macon pojawiają się w innej książce tej autorki, o koleżance z planu Macona, pt. "Make It Sweet", więc mam cichą nadzieję, że doczekamy się polskiego wydania, bo ja już tęsknię za tymi bohaterami. Zresztą bezwstydnie chcę po prostu więcej i więcej, więcej Callihan i jej ciętego humoru, więcej jej historii miłosnych, które zawsze wypełniają mnie niewytłumaczalnym szczęściem. Co więcej mogę powiedzieć? Polecam!

Kristen Callihan to popularna amerykańska pisarka, która zjednała sobie sympatię grona wiernych Czytelników dzięki publikacjom z następujących gatunków literackich: romans, literatura kobieca, literatura obyczajowa, fantastyka oraz literatura erotyczna. Jej zainteresowania są na tyle szerokie, że sięgają od znanych z kinematografii superbohaterów aż po zawiłości ludzkiej psychiki. Znajduje to odzwierciedlenie w jej twórczości. W swoim dorobku posiada takie tytuły jak między innymi: "Niedopasowani", "Fall", "The Hot Shot" oraz "The Game Plan".


Tytuł: Ukochany Wróg
Autor: Kristen Callihan
Tytuł w oryginale: Dear Enemy
Data premiery: 24 marca 2021
Liczba stron: 448
Wydawnictwo: MUZA
Ocena: 9/10


Czytaj dalej »

niedziela, 18 kwietnia 2021

Jennifer L. Armentrout - The Brightest Night (Origin #3)



Less than a year ago, Evelyn Dasher was a normal girl, living an unremarkable life.

Now, she's on the run, under the protection of the beautiful, deadly inhuman Luc. She's been betrayed by those who were closest to her. And she's learned truths about herself that she never saw coming--things she once knew, and was made to forget. Truths with devastating consequences. She's caught in the eye of the storm.

He is the darkest star.
You are the burning shadow.
And together, you will bring about the brightest night.

"The Brightest Night" to już trzeci i jak na razie ostatni dostępny tom serii "Origin", która, jak można się było spodziewać, skradła moje serce zupełnie jak swego czasu "Lux". Po tylu rewelacjach z "The Burning Shadow" od razu sięgnęłam po kontynuację, bo pragnęłam więcej - więcej emocji, więcej odpowiedzi, więcej akcji. I nie zawiodłam się, powiedziałabym nawet, że to w tej części działo się najwięcej spośród wszystkich trzech, a przynajmniej najwięcej sekretów zostało wyjawionych. A to zakończenie? Złamało mi serce na kawałeczki i pozostawiło z milionem pytań, na odpowiedź których będę teraz musiała czekać rok, czy dwa. I nie wiem czy dam radę.

W drugiej części wreszcie dowiadujemy się trochę na temat tego co przydarzyło się Evie, gdy podano jej serum, które wyleczyło ją z raka, a potem trzymano ją w ukryciu przez miesiące. Dziewczyna zaczyna zdawać sobie sprawę, że nie jest zwyczajnym człowiekiem, a serum przemieniło ją w coś, co jest potężniejsze od wszystkiego, co jest jej znane - potężniejsze nawet od Luca, który jest najsilniejszym, żyjącym Originem. Jest Trojanem, a to, że nie potrafi zapanować nad swoją siłą, jest zagrożeniem nie tylko dla niej, ale dla ludzi, na których jej zależy. Gdy jej moce zostają podstępem aktywowane, jej życie staje w niebezpieczeństwie i razem z Lucą zmuszeni są uciekać, bo w mieście nie są już bezpieczni. Tak trafiają do strefy, w której w ukryciu żyje wiele Luksjan i ludzi, w tym bohaterowie dobrze nam znani z Lux. Tam na jaw wychodzi zatrważająca prawda - że Deadalus, organizacja zajmująca się różnymi nielegalnymi eksperymentami na kosmitach, nadal istnieje i obrała sobie za cel Evie. A Jason Dasher, człowiek, który powinien był nie żyć, a który w rękach dzierży przyszłość i życie Evie, który jest w stanie kontrolować ją i poprowadzić do zagłady ludzkości, nadal żyje. I nie podda się, dopóki Evie nie trafi w jego ręce.

Love took root with his cheesy, horrible pickup lines and silly gifts that really weren’t gifts at all. Love grew each time he looked at me like I was the most precious and cherished being in the entire universe. Love spread with his enduring patience that came with no ties or stimulations. He was there for me, always had been, with no expectation that I would feel anything for him. And I fell in love with him all over again when I realized that when he sincerely believed I’d never return to him, he still hadn’t stopped loving me.

Na początku akcja w tej części rozwija się dość powoli, ale nie narzekam. Przede wszystkim mamy okazję więcej czasu spędzić z dobrze znanymi nam bohaterami z serii Lux (tym razem pojawili się nawet Hunter i Serena z "Obsesji"!), którzy właściwie przez całą część biorą czynny udział w akcji i poszukiwaniu odpowiedzi na liczne pytania. Przyjazd Luca i Evie do miejsca, w którym tyle osób i kosmitów się ukrywa, budzi wiele podejrzeń, a już zwłaszcza Evie, która jest czymś, czego nikt nie rozumie. Nie powiem, irytowało mnie trochę to podejście, że na każdym kroku traktowano ją jak intruza, nieważne ile razy udowadniała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, aby nie być zagrożeniem. Spodziewałabym się trochę więcej empatii ze strony tych, którzy nie tak dawno sami żyli w ukryciu przed ludźmi, chociaż pragnęli jedynie szansy, aby pokazać, że nie są źli. Chociaż jednocześnie potrafiłam ich zrozumieć, w końcu każdy z nich chroni tych, których kocha i gotów jest zrobić wszystko, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Armentrout świetnie ukazała psychologię tych postaci, tego jakie prymitywne zachowania dają o sobie znać, gdy pojawia się zagrożenie, a na świecie panuje wirus, który zabija niewinnych ludzi.

Akcja nabiera tempa dopiero w drugiej połowie, a już zwłaszcza w tych kilku ostatnich rozdziałach. Nadal jestem zdania, że porównując tę serię z Lux, nie dzieje się w niej za wiele, za to pojawia się więcej intryg, sekretów, nie wiadomo komu można zaufać, a dodatkowo w pewnym momencie pojawia się nawet pewna postać, również dobrze znana fanom poprzedniej serii, która chociaż nie miała szansy nabroić tutaj, jestem pewna, że wniesie wiele zamieszania w finale. A może pozytywnie nas zaskoczy? Jestem bardzo podekscytowana tym, co jeszcze nas czeka, bo z pewnością autorka ma wiele szokujących pomysłów w głowie, a już zwłaszcza po takim zakończeniu, o którym na długo nie zapomnę. Boję się jak to wszystko się zakończy, ale jednocześnie trzymam kciuki, żeby Evie i Luc dostali swoje zasłużone szczęśliwe zakończenie.

“You’re a gift. You’ve always been the most precious gift life has ever handed me. Can I ever be worthy of that?” he whispered. “Of you?” 
Tears had hit my cheeks now, and they were mine.
“You already are, Luc. You’ve always been. We just all have a little bit of a monster inside of us. How could we not when we love someone like we do?”

Skoro już o nich wspomniałam, związek tej dwójki z dnia na dzień staje się poważniejszy i coraz silniejszy, poza tym wreszcie nauczyli się sobie ufać i mówić o wszystkim, zamiast ukrywać tajemnice, jak zdarzało im się wcześniej. Tylko tego pragnęłam i JLA nie zawiodła. Poza tym już to pisałam w recenzji "The Burning Shadow", ale Luc całkowicie kradnie uwagę czytelnika jak tylko się pojawia w jakiejś scenie, swoim poczuciem humoru, podejściem do życia, swoją miłością do Evie i lojalnością. Zdobywa serca, kawałek po kawałku i w ogóle nie mam mu tego za złe. Ta seria nie byłaby tak dobra, gdyby nie on. Kto by się spodziewał, że można go jeszcze bardziej pokochać? Co więcej, autorka jeszcze głębiej zagląda w jego psychikę i były w tej części takie momenty, kiedy łamało mi się dla niego serce i miałam ochotę go przytulić i nie puszczać. Zresztą, Evie też jest rewelacyjną bohaterką, a co ciekawe, jest jednocześnie w pewnym sensie anty-bohaterką, chociaż wcale tego nie chce. Jest wojowniczką, gotową przejść przez wiele, aby zapewnić bezpieczeństwo innym, nawet jeśli oznacza to zadanie bólu samej sobie. Podziwiam jej gotowość do poświęceń, chociaż bolało mnie jednocześnie to, że nie ufała samej sobie i nie wiedziała, jak zapanować nad swoimi mocami. Jest twardzielką i czekam tylko na to, aż jej moc stanie się częścią niej, a nie czymś, czego się boi.

Gdyby autorka tak zdecydowała zakończyć całą serię, byłabym wściekła jak osa, bo to zakończenie wbiło mnie w ziemię z szoku i niedowierzania. Chociaż tego właśnie się obawiałam przez całe trzy części, i tak nie mogłam w to uwierzyć kiedy się wydarzyło. Jak można zostawić czytelnika z takim cliffhangerem? A co gorsze, ze względu na tematykę autorka ogłosiła, że premiera finałowej części zostanie przesunięta na 2023 albo późny 2022 rok, więc nie mam pojęcia jak wytrzymam w niewiedzy. Mam ochotę przytulić się do tych książek, zakopać pod kołdrę i trzymać je do czasu, aż wszystko się naprawi, a Luc i Evie będą w końcu szczęśliwi. To był rollercoaster emocji, na który nie byłam przygotowana. Pragnę tylko więcej! Może do czasu aż wyjdzie finał doczekamy się polskiego wydania? Miejmy nadzieję. W każdym bądź razie polecam całą serię.


JENNIFER L. ARMENTROUT - Bestsellerowa autorka New York Timesa i USA Today.  Jennifer pochodzi z Zachodniej Virginii i tam też mieszka do tej pory z mężem i psami. Urodziła się 11 czerwca 1980 roku. Autorka twierdzi, iż pisze przez 8 godzin niemal każdego dnia. Jeśli tego nie robi, swój czas spędza czytając, ćwicząc, oglądając filmy zombie i udając, że pisze.
W 2011 roku w Stanach Zjednoczonych jej książki sprzedały się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy, dostały się do finałów Goodreads Choice Awards, w 2017 roku wygrały w plebiscycie romansów RITA, a także były nominowane do wielu innych nagród. 


Tytuł: The Brightest Night
Autor: Jennifer L. Armentrout
Język: angielski
Seria: Origin. Tom 3
Data premiery: 20 października 2020
Liczba stron: 512
Ocena: 10/10



Czytaj dalej »

piątek, 16 kwietnia 2021

Laura Kneidl - Someone to Stay



Aliza Malik studiuje prawo. Studia jednak niespecjalnie ją interesują, jej prawdziwą pasją – którą wyniosła z rodzinnego domu – jest gotowanie. Jest autorką bloga poświęconego kuchni, gdzie umieszcza swoje wegańskie przepisy, prowadzi konto na Instagramie, pracuje również nad książką kucharską, która wkrótce ma się ukazać w jednym z wydawnictw.

Nauka i praca pochłaniają ją całkowicie, nie ma czasu na przyjemności, spotkania z przyjaciółmi, nie mówiąc już o posiadaniu chłopaka czy umawianiu się na randki. Coraz bardziej odczuwa też skutki permanentnego stresu, w którym żyje. Pewnego dnia spotyka jednak na swojej drodze Luciena, przyjaciela Cassie. Chłopak zapada jej w pamięć i przy następnym przypadkowym spotkaniu Aliza postanawia lepiej go poznać. W efekcie oboje zaprzyjaźniają się.

Lucien studiuje ekonomię, po godzinach pracuje jednak jako makijażysta i charakteryzator. W zasadzie to jest jego pasja, ale zdecydował się na studia biznesowe, żeby być w stanie odpowiednio zaopiekować się młodszą siostrą, Amicią. Od śmierci ich rodziców w wypadku samochodowym trzy lata temu, Lucien jest jej jedynym opiekunem. Obowiązki domowe i ciągłe konflikty z dorastającą nastolatką przytłaczają go, ale dzielnie stawia im czoła, przedkładając zawsze dobro siostry nad własne marzenia i potrzeby.

Mimo natłoku zajęć Aliza i Lucien w końcu stają się parą. Ich szczęście jednak nie trwa długo. Dramatyczny splot wydarzeń doprowadza do rozstania. Czy na zawsze?


Długo wyczekiwałam premiery "Someone to Stay", dlatego niemalże od razu, kiedy dotarł do mnie mój własny egzemplarz, wzięłam się za jej lekturę. Aliza i Lucien, główni bohaterowie tej serii, są bardzo dobrze nam już znani z dwóch poprzednich tomów - Aliza jako przyjaciółka Micah, a Lucien jako przyjaciel Cassie. Już wtedy autorka rzucała pewne wskazówki, że coś się może między nimi zrodzić, chociaż oboje mocno zapierali się, że ze względu na brak czasu nic między nimi nie będzie. A ja zaczęłam im kibicować już po pierwszym spotkaniu i wiedziałam, że pokocham ich historię. I miałam rację! Przeleciałam przez nią błyskawicznie, a na koniec poleciały nawet łzy, gdy uświadomiłam sobie, że to już koniec tej serii, którą zdołałam tak polubić.

Aliza i Lucien poznali się już w "Someone Else" i od razu wpadli sobie w oko. Oboje mają jednak wiele na głowie - ona swojego bloga, studia i książkę, a on sam opiekuje się siostrą, pracuje i studiuje. Znalezienie czasu na związek w ich napiętych grafikach jest praktycznie niewykonalne. Z każdym kolejnym spotkaniem ich zauroczenie zaczyna się rozwijać, a im bliżej się poznają, tym więcej czasu pragną ze sobą spędzać. Rozum może mówić im jedno, serce żyje jednak własnym rytmem i nim się obejrzą, ich związek nabiera tempa. Jednak czy miłość ma szansę przetrwać, gdy praca i obowiązki stają na pierwszym miejscu?

Nie chciałam komplikować spraw między nami, ale w tej chwili miałam wyłącznie owe komplikacje.

Historia Alizy i Luciena, w porównaniu z "Someone New" i "Someone Else" jest taka... zwyczajna. W jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Oboje są postaciami, które mogłyby być prawdziwymi ludźmi. Ona jest bloggerką i instagramerką z miłością do gotowania, studiuje prawo i pracuje nad swoją pierwszą książką kucharską. A on od śmierci rodziców samotnie wychowuje swoją nastoletnią siostrę, która przysparza mu wiele problemów wychowawczych, jednocześnie studiując i pracując jako charakteryzator i makijażysta, co pierwotnie było jego marzeniem, który musiał porzucić, aby zapewnić siostrze dach nad głową. Chyba jeszcze łatwiej było mi się z nimi utożsamić ze względu na to, że jesteśmy w podobnym wieku i sama zmagam się z wieloma podobnymi problemami. Aliza i ja dzielimy tyle wspólnych cech, że aż dziwiłam się, jak bardzo jesteśmy podobne. Brak czasu na cokolwiek, ciągły stres, presja z każdej strony by nie ukazywać słabości. Co więcej, autorka poruszyła tutaj tematykę mniejszości narodowych i tego jak pochodzenie z Pakistanu jest dla Alizy ważne, aby uszanować swoje korzenie i historię. Jej postać była bardzo inspirująca pod wieloma względami.

Pomimo tego, że na pierwszy rzut oka ich związek nie ma szansy przetrwać, biorąc pod uwagę jak napięte są ich grafiki, serce działa na pokrętny sposób. Historia ich związku jest taka prosta, bez zbędnych dramatów, co jest miłą odskocznią od przerysowanych romansów, jakich teraz pełno na rynku. Krok po kroku przechodzą od wzajemnego zauroczenia, do niewinnych, przypadkowych spotkań, późnych rozmów przez telefon i przywiązania, a w tym czasie ich uczucie staje się jeszcze silniejsze. Nie ma żadnego przerysowanego "wow, to będzie miłość na całe życie" podczas ich pierwszych spotkań, bo ich uczucie rozwija się stopniowo i nie sposób nawet wskazać tego konkretnego momentu, kiedy zauroczenie przemieniło się w miłość, a Aliza i Lucien stali się sobie tak bliscy, że stali się dla siebie tymi osobami, do której dzwonią w pierwszej kolejności, gdy dzieje się coś wielkiego, a także coś błahego. I chyba tym mnie tak zauroczyli. Swoją prostotą i delikatnością. Nieświadomie nie potrafiłam zetrzeć uśmiechu z twarzy przez całą książkę. Tak, nie było łatwo, ale ich historia pokazała, że gdy coś jest tego warte, zawsze znajdziemy sposób, aby się udało.

Nie planowałam tego, nie oczekiwałam, że do tego dojdzie, ale zakochałam się w Lucienie. Po cichu zakradł się do mojego serca i zajął stałe miejsce w moich marzeniach oraz planach na przyszłość, bo chciałam, żeby stał się częścią tej przyszłości.

Ta historia może nie jest niczym wymyślnym, nie wywoła też łez (chyba, że tak jak ja zbyt łatwo przywiązujecie się do bohaterów i płaczecie jak dzieciak na koniec serii...), ale naprawdę trudno jest się nią nie zauroczyć. Swoją prostotą, sympatycznymi bohaterami, zarówno tymi głównymi, jak i drugoplanowymi, którzy ciągle się gdzieś tam przewijają, skrada serce i sprawia, że nie da się od niej oderwać. Jedyne, do czego bym się przyczepiła, to brak obrazków, które były takim uroczym dodatkiem w "Someone Else", a których tutaj zabrakło. Można je znaleźć w oryginale i na stronie autorki, a nie w polskim wydaniu, co mnie rozczarowało, ale z drugiej strony nie wiem jak to wygląda ze strony wydawcy, więc nie chcę się czepiać. Jest mi tylko szkoda, bo bardzo lubię takie dodatki, a te ilustracje są przeurocze.

To było idealne zakończenie tej serii, o niebo lepsze niż "Someone Else", które w moim odczuciu wypadło najsłabiej. "Someone New" nadal pozostaje moim numerem jeden, ale Aliza i Lucien nie są daleko i jestem przekonana, że to będzie ta seria, do której będę wielokrotnie wracać, gdy będę potrzebowała czegoś, co podniesie mnie na duchu i przywróci uśmiech na moją twarz. Właśnie tak czułam się czytając tę książkę, szczęśliwie i lekko. Miło było zobaczyć, jak dwójka zapracowanych ludzi na własnej skórze przekonuje się, że bez miłości ani praca, ani nauka, ani obowiązki, nie mają sensu. Czasami każdy z nas powinien sobie o tym przypomnieć, ja na pewno. To była rewelacyjna lektura, polecam ją z ręką na sercu tym, którzy lubią takie lekkie romanse, które przywołają uśmiech na twarzy i wywołają motylki w brzuchu.

To on pokazał mi, że istnieją na świecie rzeczy, dla których warto zrobić sobie przerwę. Bo cały czas tego świata nie byłby nic wart, gdyby nie spędzało się go z ludźmi, których się kocha.



LAURA KNEIDL pisze powieści o codziennych wyzwaniach, fantastycznych światach i miłości. Urodziła się w 1990r. w Erlangen. Studiowała zarządzanie biblioteką i informacją w Stuttgarcie. Pracę nad swoją pierwszą powieścią rozpoczęła w 2009 roku. Przez długi czas mieszkała w Szkocji, obecnie w Lipsku, a jej mieszkanie przypomina bibliotekę. Prowadzi konto na Instagramie i lubi rozmawiać ze swoimi czytelnikami.


Tytuł: Someone to Stay
Autor: Laura Kneidl
Tytuł w oryginale: Someone to Stay
Seria: Someone. Tom 3
Data premiery: 17 marca 2021
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 400
Ocena: 9/10

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar!





Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia