środa, 27 września 2023

Elena Armas - The Long Game | Recenzja premierowa



Adalyn Reyes ma idealnie zaplanowany każdy dzień: wstaje o świcie, jedzie do siedziby drużyny piłkarskiej Miami Flames, ciężko pracuje, wraca do domu. Kiedy nagranie jej starcia z maskotką drużyny wycieka do internetu i staje się viralem, ta rutyna się kończy. Właściciel klubu nie zwalnia Adalyn, tylko daje jej nowe zadanie – by odzyskać dobre imię, ma odbudować drużynę Green Warriors.

Sęk w tym, że klub jest w Karolinie Północnej, jego zawodnicy trenują w strojach baletowych, hodują kozy i… są dziewięciolatkami. Na szczęście w miasteczku przebywa Cameron Caldani, znany bramkarz, który mógłby pomóc Adalyn wprowadzić drużynę do wyższej ligi. Jednak po fatalnym pierwszym spotkaniu (słowa klucze: kogut, zderzak, noga Camerona) dziewczyna raczej nie ma co liczyć na współpracę. Ale jest zdeterminowana, by z niesfornych dzieciaków zrobić gwiazdy piłki nożnej – z pomocą Cama lub bez niej.

Nawet na końcu świata gra toczy się dalej!


Jestem prostym człowiekiem - widzę nową książkę Eleny Armas i biorę ją w ciemno. Odkąd zapoznałam się z jej twórczością dzięki "The Spanish Love Deception", stała się jedną z tych autorek, po książki której sięgam, gdy potrzebuję czegoś, co przyniesie mi komfort i otuli jak najcieplejszy kocyk w chłodny wieczór. A tak się składa, że jej najnowsza książka "The Long Game" to idealny otulacz, połączenie genialnego humoru i słodyczy z emocjami oraz bohaterami, którzy zapadają prosto w serce. Zresztą, jeśli kochacie poprzednie książki autorki równie mocno, jak ja, to chyba nie muszę was przekonywać, że czeka was najlepsza rozgrywka tego roku.
 
Co wy na to, by rzucić wszystko, wyjechać do jakiegoś małego miasteczka, zamieszkać w chacie pośrodku niczego i zakochać się w emerytowanej gwieździe piłki nożnej, która, jak się okazuje, zostaje twoim nowym sąsiadem? No dobra... nie do końca tak to leciało. Właściwie zaczęło się od potrącenia koguta, wjechania samochodem w drzewo i w... ów wspomnianą gwiazdę sportu. Co z pewnością nie jest dobrym początkiem żadnej historii miłosnej. Nasza główna bohaterka, Adalyn, ma za sobą prawdopodobnie najgorsze kilka dni życia. Po tym jak wybucha skandal z nią w roli głównej, jej ojciec, będący jednocześnie jej szefem, wysyła ją do jakiegoś miasteczka na totalnym zadupiu, gdzie mieszkać ma w chacie pośrodku niczego i zająć się lokalną drużyną piłkarską w ramach naprawienia szkód, aż sytuacja w sieci trochę ucichnie. Na domiar złego nie wystarczy, że ową chatę można równie dobrze nazwać szopą, drużyna to rozbrykane dziewięcioletnie dziewczynki, a jej nowym sąsiadem jest sam Cameron Caldani, była gwiazda piłki nożnej, która ukrywa się pośrodku niczego i zachowuje się, jakby samo jej oddychanie tym samym powietrzem, co on, mu przeszkadzało. Nie, okazuje się też, że musi z nim również współpracować, gdyż jest jedynym sensownym kandydatem na trenera w tym mieście. Adalyn jest jednak zdeterminowana, aby odzyskać dobre imię i poprowadzić drużynę do wygranej, nawet jeśli oznacza to współpracę z najbardziej nieznośnym facetem pod słońcem.

Wszyscy kochamy zestawienie promiennego słoneczka i burkliwego marudy w romansach, ale co powiecie na dwóch gburków, z czego ona to bezwzględna kobieta biznesu z dużego miasta, a on to ukrywający się emerytowany piłkarz, który nie ma ochoty na obcowanie z kimkolwiek? Zagłębianie się w postaci Adalyn i Camerona to była największa frajda, jaką miałam od dłuższego czasu. Ta dwójka to istny chaos już od ich pierwszego spotkania. Żadne z nich nie ma ochoty przebywać w swoim towarzystwie dłużej, niż musi, ciągle więc się ze sobą ścierają i testują cierpliwość tej drugiej osoby. Te liczne potyczki słowne i kłótnie doprowadzały mnie do tak histerycznego śmiechu, że czasami musiałam sobie robić przerwę, bo bolał mnie brzuch. Ale najlepsza zabawa zaczyna się wtedy, gdy bohaterowie porzucają maskę wrogości i uporu, odsłaniając przed sobą wrażliwsze części siebie, których nie poznał dotąd nikt inny. Bo nagle okazuje się, że mają ze sobą o wiele więcej wspólnego, niż im się zdawało.

Poza rewelacyjną chemią i osobowościami, które po prostu idealnie ze sobą współgrają, w Adalyn i Cameronie pokochałam to, że mamy szansę dostrzec jak krok po kroku budują relację opartą na zaufaniu i poczuciu bezpieczeństwa, którego dotychczas nikt im nie okazał. Ona, nauczona doświadczeniami ze swojego życia, zawsze była przekonana, że miłość wiąże się z warunkami, którym nigdy nie potrafi sprostać. Natomiast on, znając ograniczenia i niebezpieczeństwa stylu życia jaki prowadził, nie chciał nikogo mieszać w swój bałagan. Miłość nie była na ich radarze, a jednak odnaleźli ją w swoich ramionach w sposób, którego dotąd nigdy nie znali. Armas to mistrzyni ukazywania uczuć w najmniejszych momentach, a dokładnie taka była miłości Adalyn i Camerona - rozwijająca się subtelnie, zauważalna w małych czynach, spojrzeniach i uśmiechach, które rozumieli tylko oni. Miałam motylki w brzuchu przez większość książki, aż jedyne na co miałam ochotę, to piszczeć jak mała dziewczynka.

Dodatkowo, jeśli mam być szczera, to klimat tej historii jest moim ulubionym spośród wszystkich książek Armas. Osadzenie jej w małym miasteczku w Karolinie Północnej to był rewelacyjny pomysł - nie tylko czułam się tak, jakbym sama była tam razem z bohaterami, gdzieś w chatce pośrodku lasu, ale absolutnie pokochałam wszystkich mieszkańców tego miasteczka. A szczególnie dziewczynki z drużyny, nad którą przychodzi pracować Adalyn i Cameronowi. Dawno już się tak nie uśmiałam, jak podczas scen z treningów i meczów, szczególnie, gdy w centrum znajdowała się Maria i jej ślepa koza, Brandy. Ta dynamika nadała tej historii tak rodzinnego ciepła, lekkości będącej kontrastem do życia i ludzi, których Adalyn zostawia w mieście.

Armas dobrze wie, co kocham w książkach, bo dawno już tak dobrze się nie bawiłam podczas czytania jakiegokolwiek rom-comu. Śmiałam się momentami tak niespodziewanie, że czytając ją w pociągu zaliczyłam kilka dziwnych spojrzeń, ale było warto. Na dodatek serce mi puchło z nadmiaru miłości przy każdej uroczej scenie i tylko coraz bardziej zakochiwałam się w bohaterach, w tym miasteczku i w całej jej społeczności - z kozami, kotkami i kogutem włącznie. Jeśli potrzebujecie takiej podnoszącej na duchu, ciepłej i lekkiej powieści, to cóż... Armas jest w tym mistrzynią, a "The Long Game" nie bez powodu trafia na listę moich ulubionych książek tego roku. Polecam ją całym sercem.

A w przyszłym roku jesienią będziemy mogli powrócić do Green Oak w drugim tomie "The Short List" o Matthew i Josie! :)


ELENA ARMAS to hiszpańska pisarka, kolekcjonerka książek i nieuleczalna romantyczka. Uwielbia współczesną popkulturę. Prowadzi konto na Instagramie, gdzie dzieli się swoimi opiniami o książkach. The Spanish Love Deception to jej pierwsza powieść (i od razu bestseller).


Tytuł: The Long Game
Autor: Elena Armas
Data premiery: 27.09.2023r.
Seria: The Long Game. Tom 1
Liczba stron: 480
Wydawnictwo: Otwarte
Ocena: 10/10

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Otwartym:



Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia