Nadszedł czas na comiesięczne podsumowanie czytelnicze! Luty to był przedziwny miesiąc. Z jednej strony dawno już nie udało mi się przeczytać takiej liczby książek, z drugiej też już od dawna nie czułam takiej niechęci, by czytać. W pewnym momencie zaczęłam trafiać na takie średniaki, jeden za drugim, że zaczęłam się obawiać, że czeka mnie zastój czytelniczy, bo nie mogłam się zmusić do ich kończenia.
W zeszłym miesiącu jednak działo się też wiele dobrego, bo miałam przyjemność czytać wiele wspaniałych pozycji, o których więcej będę wam mówić niedługo. Jedną z takich książek jest mój marcowy patronat "Desire or Defense" - hokejowa komedia romantyczna. A skoro o hokeju już mowa (wiem, pewnie macie już dość tego, że ciągle o tym sporcie mówię, wybaczcie), luty to był również miesiąc, w którym premierę miał mój kolejny patronat Mile High i bardzo się cieszę, że przyjęliście tę historię z taką miłością!
Zostawiam was z moimi krótkimi opiniami na temat każdej z przeczytanej pozycji.
A jak wypadł wasz luty? Jaka książka przeczytana w tym miesiącu podobała wam się najbardziej?
Informacja o moim kolejnym patronacie poszła już w świat, więc mogę wam w końcu napisać, że to jedna z moich ulubionych lżejszych książek z motywem hokeja, jakie dane mi było przeczytać! Nie mogę się doczekać, aż w marcu poznacie Mitcha i Andie, bo to przesłodka, zabawna i leciutka historia na jeden wieczór. No i czy wspominałam, że mamy tu hokej?
Luty był chyba moim miesiącem hokejowym, bo nie tylko wkręciłam się w oglądanie meczy, ale też pochłaniałam książkę za książką z tym motywem i jedną z nich była Zasada numer pięć, do której powróciłam po latach. To kolejna z tych lżejszych, niewymagających książek, ale niech was to nie zmyli - u mnie pod koniec polały się nawet łzy. Jeśli lubicie takie studenckie historie z wątkiem odpowiedniej osoby i nieodpowiedniego czasu, to polecam!
Foxglove to było niestety jedno z moich rozczarowań miesiąca. Nie była to książka zła, ale po klimatycznej i wciągającej Belladonnie oczekiwałam czegoś o wiele lepszego. Ten gotycki klimat połączony z tajemnicą kolejnego morderstwa zszedł na bardzo daleki plan, Śmierć z jakiegoś powodu stał się wręcz postacią epizodyczną, a główna część historii kręciła się wokół nowej postaci. Ja jestem trochę zawiedziona.
Mile High to kolejne moje książkowe dziecko, ponieważ w lutym miałam przyjemność objąć ten tytuł patronatem. Tuż przed premierą do niej powróciłam z tęsknoty za bohaterami i mogę powiedzieć tyle, że jestem pewna, iż będzie to moja nowa ukochana seria romansów sportowych. Są emocje, jest humor, są przystojni sportowcy (halo, hokej znowu!!), a także wiele bardzo ważnych wątków. Najbardziej kocham tę książkę za to, że mówi o zdrowiu psychicznym i pokazuje to, jak wiele warstw może skrywać jedna osoba.
Ta książka to jedna z tych, które przyjemnie się czyta i miło spędza się z nimi czas, ale po jakimś czasie pamięć o nich zanika. Ja po paru tygodniach sama niewiele już niej pamiętam, ale fajnie się na niej bawiłam. To błyskawiczna lektura, napisana głównie w formie wiadomości, które wymieniają między sobą bohaterowie. Jest humor, jest kózka, jest dużo słodyczy - jeśli więc lubicie takie romansidła, to polecam.
Władca Gniewu to bez dwóch zdań najlepsza książka Any Huang i mówi to osoba, która nie przepada za jej serią Twisted. Mam wrażenie, że to, co tak mnie raziło w jej książkach, tutaj w końcu jest dobrze rozpracowane. Nie ma tych wszystkich żenujących i toksycznych momentów, i chociaż nadal nie jestem fanką jej scen erotycznych, to dla Vivian i Dantego przymykam na to oko.
Ta książka to moje największe rozczarowanie miesiąca, ale to dlatego, że miałam wobec niej ogromne oczekiwania. Kocham twórczość Christiny Lauren, naprawdę, ale po tylu pozytywnych opiniach nie spodziewałam się aż tak frustrującej historii. Jestem wybredna jeśli chodzi o motyw drugiej szansy, a tutaj pojawiła się jego najgorsza wersja - pełna nieporozumień, zazdrości, zbędnego przeciągania czegoś, co można było dawno rozwiązać. Moim zdaniem najsłabsza książka autorek.
Iron Flame będzie miało polską premierę już w tym miesiącu, ale ja zabrałam się za angielską wersję zaraz po rereadzie Fourth Wing, bo nie potrafiłam przestać czytać i czekać. Nie żałuję, bo ile tu się działo! Ta książka to grubasek, więc jest w niej trochę zapychaczy, ale też autorce udaje się popychać fajnie akcję do przodu, jednocześnie zostawiając wiele wątków, które będą mogły zostać rozwinięte w następnych tomach.
Od pierwszego tomu wychwalam tę serię i chociaż nadaj utrzymuję moje zdanie i uważam, że koniecznie musicie ją poznać, to niestety ta część to było moje kolejne rozczarowanie lutego. Jestem jedną z niewielu, która lubi wątek nieplanowanej ciąży, ale coś tu poszło nie tak. Między głównymi bohaterami po prostu... coś nie grało. Nie pomogło też to, że bohaterka była nieznośna i strasznie dziecinna, przez co naprawdę się czasami męczyłam. Czytało się ją szybko i przyjemnie, ale to była najsłabsza część z tej serii.
Tutaj mamy idealny przykład dobrze wykorzystanego motywu drugiej szansy, bo chociaż rzeczywiście mamy też pewnego rodzaju nieporozumienie, to bohaterowie od pierwszego momentu się ze sobą porozumiewają. To takie miłe uczucie, gdy postaci rozmawiają, zamiast dusić się w swojej niepewności. Poza tym to była chyba najsłodsza i najbardziej romantyczna książka, jaką przeczytałam w tym miesiącu - miód na moje serce!
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)