Po kolejnej nieudanej randce Layla ostatecznie zrezygnowała z poszukiwania drugiej połówki. Zawsze marzyła o romantycznych uniesieniach i motylach w brzuchu, a po raz kolejny została sama przy stoliku z niezapłaconym rachunkiem. Do tego, cóż, prowadzenie piekarni w najbardziej romantycznym zakątku Inglewild zdecydowanie nie pomaga w porządkowaniu życia miłosnego… Na szczęście Caleb Alvarez, nauczyciel lokalnego liceum, a dawniej zastępca szeryfa, ma na to idealne rozwiązanie! Oferuje Layli miesiąc randek bez zobowiązań – on postara się przywrócić jej wiarę w mężczyzn, a tymczasem ona oceni jego umiejętności randkowania. Gwarantuje spotkania bez presji, bez zobowiązań i, przede wszystkim, bez rozczarowań – dla Layli brzmi jak układ idealny! Niestety nie wezmą pod uwagę tego, że do ich planu włączy się coś jeszcze – prawdziwe uczucie. Czy Caleb i Layla zdołają się sobie oprzeć?
Gdy mam ochotę na Gilmore Girls w formie książki, zawsze sięgam po serię Lovelight Farms. Zmieniający się z każdą częścią klimat pór roku, małe miasteczko z urokliwymi, acz wścibskimi mieszkańcami, zwierzątka, przekochane i ciepłe historie miłosne - mogłabym czytać ją bez końca. A teraz po dwóch książkach czekania w końcu nadeszła pora na parę, której losy intrygowały mnie już od ich pierwszego pojawienia się w historii Stelli i Luki - Laylę i Caleba. Tę samą Laylę, która ma pecha w miłości i Caleba, który zawsze wynajduje wymówki, aby kupić coś w jej cukierni, a całe miasto wie, że się w niej kocha. I po przeczytaniu mogę śmiało stwierdzić, że było tak dobrze, jak oczekiwałam.
Layla może i prowadzi uporządkowane, słodkie życie jako właścicielka cukierni na urokliwej farmie Lovelight Farms w równie urokliwym miasteczku Inglewild, ale ma za to wielkiego pecha do miłości. Jej historia randek to pasmo kolejnych porażek i facetów, których można określić słowem: rozczarowanie. Kiedy więc kończy właśnie kolejną beznadziejną randkę, gotowa jest na zawsze skończyć z facetami. Ale wtedy zauważa w barze Caleba - byłego zastępcę szeryfa i nauczyciela liceum z jej miasteczka, który zamawia u niej maślane croissanty w każdy poniedziałek, środę i piątek. Gdy ten nieśmiały facet proponuje jej układ, dzięki któremu on miałby jej pokazać, jak powinny wyglądać prawdziwe randki, a ona oceni jego umiejętności randkowania, aby w końcu mógł znaleźć odpowiednią partnerkę, nie waha się długo. Po raz pierwszy zauważa w nim kogoś więcej, niż przelotnego znajomego z miasta, a Caleb zdaje się być słodkim facetem. Ale czy uda mu się prawdziwie przywrócić jej wiarę w miłość?
Historia Caleba i Layli jest słodka jak wypieki prosto z cukierni Layli. Cieplutka, sycąca i sprawiająca czystą przyjemność. To coś tak prostego, jak randki między dwójką ludzi, którzy mają lekkiego pecha do miłości, a jednak sprawiło mi tyle przyjemności. Być może dlatego, że jest w tych postaciach pewna wrażliwość, strach przez otwarciem serca na prawdziwą miłość, że kiedy w końcu oboje to robią, przynosi to czytelnikowi tak słodką satysfakcję. A ja czekałam na ten moment od pierwszej książki!
Dajcie mi nieśmiałego, kochanego faceta z (nie tak) sekretnym crushem na głównej bohaterce, a ja przepadnę dla niego od razu. Właściwie Caleba uwielbiałam już wcześniej, więc niewiele mi było trzeba, ale w tym tomie już kompletnie skradł moje serce. Swoim ciepłem i cierpliwością wobec trochę pokaleczonej i nieufnej Layli, chęcią ukazania jej, że zasługuje na dużo więcej, niż dotychczas pozwalała innym mężczyznom. Po prostu byciem kochanym, dobrym człowiekiem, nawet jeśli jego dobro często sprowadzało go na manowce.
Layla jest postacią, którą znamy z jej dobrego serca, talentu do wypieków i dużego pecha do facetów - nic więc dziwnego, że Caleb jej umykał przez większość czasu. Autorka fajnie się zagłębia w postać, której doświadczenie i przeszłość związana z wielokrotnym porzuceniem sprawiają, że gubi się w sprawach miłosnych i ciężko jej oddać swoje serce komuś dla niej dobremu. Bo kiedy to zrobi, pozbieranie się po utracie czegoś prawdziwie cennego będzie bolało milion razy bardziej, niż kolejne rozczarowanie w postaci nieudanej randki. Jej niepewność, ale też miłość do Caleba były ukazane realistycznie, chwytały za serce i sprawiły, że jej postać stała się jedną z moich ulubionych.
I jak ja się wspaniale bawiłam na tych ich eksperymentalnych randkach! Oboje zupełnie nie dają odczuć, że wcale nie są prawdziwą parą, bo chemia między nimi jest tak naturalna i swobodna, że każdy kolejny krok przychodzi im z łatwością. Wrotki, pikniki, wspólne poranki w cukierni Layli. To, jak stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Oczywiście nie wszystko jest proste i nieskomplikowane, bo jak to w każdym tomie, bohaterowie muszą się zmierzyć ze swoimi niepewnościami i wątpliwościami, ale ich miłość jest prawdziwa i ciepła - taka, o jakiej marzy każdy z nas. I każda chwila spędzona z nimi przynosiła mi prawdziwą radość.
Oczywiście ta seria to nie jest jakiś szczyt literatury, ale wcale nie musi nim być. To seria, która ma nas zabrać do małego miasteczka, rozbawić różnymi wybrykami jego mieszkańców i dać wiarę, że na każdego czeka gdzieś prawdziwa miłość. A trzeci tom robi to bardzo dobrze. Śmiałam się, zakochiwałam razem z Laylą i Calebem. Zupełnie nie chcę się rozstawać z tym miasteczkiem i nie mogę uwierzyć, że do końca została już tylko jedna część, ale i tak nie mogę się jej doczekać. A ja mogę wam tylko z całego serca tę serię polecić - nie pożałujecie!
B. K. BORISON mieszka w Baltimore ze swoim słodkim mężem, żywiołowym maluszkiem i ogromnym psem. W gimnazjum zaczęła pisać na marginesach książek i od tamtej pory pisze już nieustannie. Lovelight Farms jest jej debiutem literackim.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)