Jack and I, we did everything backward. The day he lured me into his office-which was also the first day we met-he proposed. You'd think a guy who looked like him-a bit cold maybe, but still striking and very unattainable-would only ask the love of his life to marry him, right? You'd think he must be madly in love.
Nope. It was me he asked. A complete stranger who had never even heard of him. A stranger who had been dumped by her fiancé only weeks before. You'd think I'd laugh in his face, call him insane-and a few other names-then walk away as quickly as possible. Well…I did all those things except the walking away part.
It took him only minutes to talk me into a business deal…erm, I mean marriage, and only days for us to officially tie the knot. Happiest day of my life. Magical. Pop the champagne… Not. It was the worst day. Jack Hawthorne was nothing like what I'd imagined for myself.
I blamed him for my lapse in judgment. I blamed his eyes, the ocean blue eyes that looked straight into mine unapologetically, and that frown on his face I had no idea I would become so fascinated with in time.
It wasn't long after he said I was the biggest mistake of his life that things started to change. No, he still didn't talk much, but anyone can string a few words together. His actions spoke the loudest to me. And day after day my heart started to get a mind of its own.
One second he was no one. The next he became everything.
One second he was unattainable. The next he seemed to be completely mine.
One second I thought we were in love. The next it was still nothing but a lie.
After all, I was Rose and he was Jack. We were doomed from the very beginning with those names. Did you expect anything else?
Macie takie książki, które słowo po słowie kradły kawałek waszego serca i nawet pomimo tego, że może fabularnie nie mogą się pochwalić niczym szczególnym, to czytając je czuliście się jak w domu? Właśnie tym była dla mnie trzecia już książka Elli Maise, którą czytam w tym miesiącu, "Marriage for One". Nie wiem czy spodoba się ona wszystkim - to historia, która charakteryzuje się powolnym rozwojem akcji, ma niemalże sześćset stron, które skupiają się na najmniejszych szczegółach, dzięki którym obserwujemy rozwój relacji głównych bohaterów, ale jest to najsłodszy i najpiękniejszy slow burn, jaki czytałam w ostatnim czasie. Ja uwielbiam takie romanse, które rozwijają się powoli i pozwalają czytelnikowi kompletnie zanurzyć się w fikcyjnym świecie, bo pomimo braku zaskakujących zwrotów akcji czy przesadnych dramatów, emocje czułam w każdym słowie wypowiedzianym przez bohaterów, w każdej, nawet najmniejszej czynności. Nie spodziewałam się zupełnie, że tak mnie ta historia zauroczy, ale od teraz trafia na listę moich ukochanych romansów, do których będę wielokrotnie wracać.
"What am I gonna do with you?"I shrugged. "Keep me?"
Relacja Rosie i Jacka zaczyna się w niecodziennych okolicznościach - propozycją fałszywego małżeństwa. Gdy umiera rodzina Rosie, dzięki której miała otworzyć swoją wymarzoną kawiarnię i dowiaduje się o zmianach, przez które miejsce może odziedziczyć tylko jeśli zostanie przepisane na jej męża, kobieta traci wszelkie nadzieje na spełnienie marzenia. Nie stać jej na wykupienie posiadłości, nie pozwoli jej również na to rodzina. Więc kiedy Jack Hawthorne pracujący w firmie prawniczej zaprasza ją do swojego biura i składa propozycję udawanego małżeństwa, Rosie pomimo oczywistego szaleństwa tego planu postanawia się zgodzić. Dwa lata. Tylko tyle musi udawać jego żonę, pojawić się na kilku uroczystościach u jego boku, a w rezultacie dostaje zielone światło na otworzenie swojej ukochanej kawiarni. Wkłada w pracę nad nią całe swoje serce, zdeterminowana wykorzystać sytuację najlepiej jak może, jednocześnie unikając swojego nowego męża, którego praktycznie nie zna. Jack Hawthorne ma jednak inne plany - aby uwiarygodnić ich grę każe jej się do siebie wprowadzić, na dodatek codziennie odwiedza ją w pracy i oferuje swoją pomoc. Mężczyzna, który miał być tylko pionkiem do celu i nieznajomym, nagle staje się stałym elementem jej życia i jej oparciem. W jednej sekundzie był dla niej nikim. W drugiej staje się wszystkim. Jednakże czy w tej grze jest szansa na coś prawdziwego?
This man I had fallen for, eyes wide open.This man who was nothing like what I had wanted for myself.This fierce man who was the only one for me.My family.
Ostatnio mam w zwyczaju narzekać na książki, w których główny bohater jest bogatym, aroganckim kobieciarzem, a główna bohaterka jest taką "dziewczyną z sąsiedztwa", która żyje w celibacie, prawdopodobnie dlatego, że jest ich wysyp i nie wnoszą już nic nowego, ale Ella Maise wykorzystała ten trop i stworzyła z tego coś cudownego. Nasi główni bohaterowie, chociaż na pierwszy rzut oka właśnie tacy - on bogaty, ona biedna - składają się z tylu warstw, tylu różnych cech charakteru, małych dziwactw i rzeczy, które zauważamy po czasie, że nie da się ich nie pokochać.
She had my heart in her hands. She was the only one for me; it was as simple as that.
Okazuje się, że da się stworzyć bohatera z wyższych sfer, który wcale nie jest aroganckim samcem alfa, który zaliczył połowę miasta - Jack może i jest skryty w sobie, mało się odzywa i na pierwszy rzut oka wydaje się gburowaty. Jednakże im bliżej go poznajemy, tym bardziej zaczynamy się zakochiwać w tych jego krzywych minach. Szczerze, w momencie kiedy roześmiał się po raz pierwszy, zupełnie jak Rose czułam się tak, jakbym wygrała na loterii. Poza tym czy wspominałam o tym, że absolutnie, kompletnie, bezwarunkowo go kocham? Jack zniszczył dla mnie wszystkich przyszłych facetów (książkowych i nie tylko). Wszystko, co zrobił dla Rose, każdy sposób, w który pokazywał swoją miłość do niej - kupowanie świeżych kwiatów co tydzień, pomaganie w renowacji kawiarni, odbieranie jej z pracy każdego dnia, noszenie po mieście, gdy miała mały wypadek, i wiele innych rzeczy - ten facet kompletnie skradł mi serce najmniejszymi rzeczami, które dla niej robił.
Nothing else in this world is more important than you.
Rose to również nie jest wcale kolejna typowa mdła bohaterka, która zostaje przyćmiona przez bohatera. Jej historia i w ogóle cała jej osoba skradły kolejny kawałek mojego serca - jej determinacja, aby spełnić własne marzenie o otworzeniu kawiarni, nawet pomimo potu, łez i ciągłego zmęczenia. Jej przeszłość, gdy trafiła do rodziny zastępczej, w której nie czuła się kochana. Jej siła i odwaga, gdy przyszło jej zmierzyć się z czymś niesamowicie trudnym i traumatycznym. Jej pozytywna energia, którą zarażała wszystkich wokół i jej dobre serce, które dzieliła nawet z nieznajomymi osobami. Rzadko się zdarza, że bohaterki są równie dobrze rozwinięte jak bohaterowie, taka już przypadłość tego gatunku, ale Rose szybko stała się jedną z moich ulubionych postaci.
I never let anyone take care of me. Until you. You, big idiot. Until you gave me everything that I've longed for since I was nine. Until you gave me a family. My own. The two of us against everything and everyone.
Zresztą cały związek Rose i Jacka jest godny podziwu, bo nieczęsto się czyta o tak zdrowych, pełnych zaufania i komunikujących się ze sobą parach. Jestem tak przyzwyczajona do różnych dramatów, że miłość tej dwójki do siebie, ich szczerość, gotowość do poświęceń i prawdziwe partnerstwo mnie zszokowało. Ta dwójka sprawiła, że przez większość książki motylki szalały mi w brzuchu, a na twarzy widniał szeroki uśmiech. Okazuje się, że wcale nie trzeba mieszać w życiu bohaterów dramami wyssanymi z palca tylko po to, żeby coś się działo, bo historię miłosną można poprowadzić na wiele innych sposobów. I jak wspomniałam wyżej, ich historia to slow burn, więc wszystko rozwija się bardzo powoli i stopniowo, ale ja byłam w tym absolutnie zakochana - w każdym znaku, że zaczęło się rodzić między nimi coś więcej, w każdym czynie, słowie, uśmiechu. Zostałam całkowicie zauroczona.
Your heart always has a home with me, Rose. No matter what, never forget that.
"Marriage for One" to była taka przyjemna historia, że przez długi czas będę ją wspominać jako jedna z najsłodszych, najmniej skomplikowanych, a jednocześnie przepięknych i wciągających historii miłosnych, jakie dane mi było przeczytać. I chociaż jestem świadoma, że nie każdy się ze mną zgodzi, bo takie powolne romanse trzeba po prostu lubić, ja wam ją polecam z ręką na sercu. Gwarantuję, Jack i Rose skradną kawałek waszego serca. Ella Maise opisuje ich historię w tak piękny sposób, że nie sposób się nie zauroczyć. Polecam!
Ella Maise to pochodząca ze Szwecji młoda pisarka, która zdobyła już pokaźne grono wiernych czytelników. Tworzy powieści z gatunku literatury kobiecej i obyczajowej. Z lekkością przemyca do swoich historii poczucie humoru i skłaniające do refleksji wypowiedzi, a także rozmaite emocje. Wśród opublikowanych przez nią pozycji znajdują się między innymi “The Hardest Fall” oraz “Marriage for One”.
Tytuł: Marriage for One
Autor: Ella Maise
Data premiery: 06.05.2019
Język: angielski
Liczba stron: 520
Ocena: 10/10
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)