Wszystko zaczęło się od dyniowego latte…
Dla Isabelli Shay to wielki dzień. Właśnie dziś ma rozpocząć nową wymarzoną pracę. Firma, w której została zatrudniona, jest jednym z najlepszych pracodawców w Stanach Zjednoczonych. Byłoby niezręcznie, gdyby Izzy spóźniła się już pierwszego dnia… A wszystko wskazuje na to, że dokładnie tak się stanie. Dziewczyna nie potrafi wyobrazić sobie poranka bez dyniowego latte, a kolejka w kawiarni ciągnie się w nieskończoność.
Kiedy więc barista po raz trzeci woła „Amy” po odbiór dokładnie takiego samego napoju, jaki zamówiła Izzy, dziewczyna pozwala sobie na drobne oszustwo – podaje się za Amy i zabiera kawę.
Pech chciał, że w pośpiechu wpada na twardą jak skała męską pierś obleczoną w wykrochmaloną białą koszulę, na której ląduje cała zawartość kubka. Co więcej – pierś ta należy do najprzystojniejszego mężczyzny, jakiego Izzy w życiu widziała. Ponieważ wciąż bardzo się śpieszy, proponuje mężczyźnie spotkanie następnego dnia o tej samej porze. Nieznajomy się zgadza, żegnając ją słowami: „Do jutra, Amy”. Izzy już wtedy przeczuwa, że nieźle namieszała. Jednak jutro wszystko wyprostuje, więc nie ma się czym martwić, prawda?
Jakież jest jej zdziwienie, kiedy kilka godzin później poznaje swojego nowego szefa i okazuje się nim nie kto inny, jak mężczyzna z kawiarni… I chociaż Blake był czarujący wobec „Amy”, to dla Izzy jest aroganckim gburem, który wcale nie uważa jej wyjaśnień za zabawne.
Gdy ostatnim razem próbowałam czytać książkę Lynn Painter w wydaniu bardziej dla dorosłych ("Pan Zły Numer"), niestety nie polubiłyśmy się za bardzo. Nie wiem co poszło nie tak, ale strasznie się frustrowałam i nie trafiła do mnie na żadnym poziomie. "Przypadkowo Amy" to była kolejna próba i chociaż starałam się nie mieć żadnych oczekiwań, cząstka mnie miała malutką nadzieję, że to było tylko jedno potknięcie po drodze. I wiecie co? Dochodzę do wniosku, że najlepsze książki to te, wobec których nie narzucam sobie żadnych oczekiwań, bo "Przypadkowo Amy" okazało się być niesamowicie przyjemną komedią romantyczną - słodziutką książką, przy której nie musiałam się wysilać, nieskomplikowanym romansem na samotny wieczór.
Nasza główna bohaterka książki, Izzy, właśnie rozpoczyna wymarzoną pracę w nowej firmie. Zaplanowała sobie ten dzień idealnie - poranna, jesieniarska kawa, a potem zrobienie jak najlepszego wrażenia na swoich współpracownikach i przełożonej. Pech tak chciał, że życie już pierwszego dnia daje jej w kość, gdy nie może się doczekać ów wspomnianej kawy, a czas ucieka jej z przerażającą prędkością, grożąc spóźnieniem pierwszego dnia w pracy... Kiedy więc barista kilkukrotnie woła zamówienie pewnej Amy, która zrządzeniem losu zamówiła to samo, co Izzy, postanawia w końcu wziąć jej kawę. Niespodziewanie jednak wpada na nieznajomego faceta i wylewaj na niego swoją wymarzoną dyniową latte. Czy ten dzień mógłby być jeszcze gorszy? Cóż, okazuje się, że tak, gdy jeszcze tego samego dnia poznaje swojego szefa, Blake'a... który okazuje się być facetem z kawiarni. I nie jest ani trochę zadowolony z tego, że skłamała na temat swojej tożsamości i w zasadzie dopuściła się na jego oczach kradzieży.
Lynn Painter trzeba przyznać jedno - wie, jak opisywać tak zabawne sytuacje, że prychanie ze śmiechu w najmniej spodziewanych momentach macie gwarantowane. Ja czasami chichrałam się tak głośno, że nawet świnka by się powstydziła moich prychnięć. Całe szczęście, że czytałam tę książkę w zaciszu mojego mieszkania, bo mogłabym zdobyć parę nieprzyjemnych spojrzeń. Jedna zabawna sytuacja goni za drugą, ale to wiadomości między bohaterami bawiły mnie najbardziej. Między Izzy a Blake'em pojawia się od samego początku tak naturalna, pełna humoru relacja, że natychmiast dla nich przepadłam. To dokładnie tego typu humor, jakiego oczekuję od komedii romantycznych - niewymuszony, naturalny i wręcz zaskakujący tym, jak jest dobry.
Jestem wręcz nad wyraz świadoma licznych niezadowolonych opinii na temat tej książki, bo znowu poczułam się jak czarna owca z moją inną opinią, ale ja osobiście niemalże od razu tę historię polubiłam. Obiektywnie rzecz biorąc, nie jest to wybitna historia. Bardziej bym powiedziała, że to taki rom-com na jeden wieczór, bo ani nie trzeba się na niej zbytnio skupiać, ani nie znajdziecie tu żadnej głębi, a za to dużo słodyczy, zabawy, humoru i odrobinę pikanterii. Poza wątkiem miłosnym w tych ledwo 300 stronach ciężko było zawrzeć coś więcej, więc właściwie czytamy jedynie o Blake'u i Izzy oraz ich perypetiach, gdy próbują jakoś wyjść z trudnej sytuacji, jaką jest ich relacja szef-podwładna oraz wyraźna i niezaprzeczalna chemia, jaka ich połączyła.
Bardzo lubię, gdy książki tak naturalnie ukazują kolejne etapy relacji między bohaterami, a Lynn Painter zawsze sobie z tym rewelacyjnie radzi. Tutaj mamy wręcz do czynienia z wątkiem zakazanej relacji między szefem, a podwładną, ale w żadnym wypadku nie przeszkodziło to bohaterom w wynajdowaniu wszelkich różnych wymówek, aby tylko spędzić ze sobą trochę czasu. "Przypadkowe" spotkania w przerwach na lunch? Zaliczone. Udawanie tylko przyjaciół, gdy jedyne, na co mają ochotę, to wycałować się na śmierć? Zaliczone. Tak się z nimi świetnie bawiłam, że nawet nie wiem, gdzie mi ta książka zleciała.
Ale wracając już do tych mniej negatywnych opinii, które krążą wokół tej historii - rozumiem je. Na tę książkę trzeba mieć odpowiedni humor i ja chyba sięgnęłam po nią w odpowiednim czasie, bo potrzebowałam czegoś takiego, na czym będę mogła się pośmiać i odprężyć, a nie czytać o kolejnych konfliktach i problemach. Blake i Izzy są troszeczkę jednowymiarowi w tym, jak zostali wykreowani, bo w całym tym ich miłosnym zamieszaniu autorka nie pozostawia sobie zbyt wiele miejsca na to, by jakoś rozwinąć ich postaci. Tak więc chociaż bardzo ich polubiłam, nie zapadną mi jakoś mocno w pamięci, bo nie poczułam, że ich prawdziwie poznałam.
Czy więc jest to jakaś wybitnie wspaniała lektura? Jasne, że nie. Prawdopodobnie nie będę o niej już za kilka tygodni pamiętać, nie odmieni też mojego życia, ale w odpowiednim momencie była naprawdę przyjemną lekturą i chociażby dlatego chętnie ją polecam. Painter ma tak miłe w odbiorze pióro, że przez tę książkę się płynie błyskawicznie i kartki same się przewracają. A jeśli poszukujecie czegoś niewymagającego i słodziutkiego na jesienne wieczory, to myślę, że to będzie świetna pozycja.
Lynn Painter – pisze powieści dla młodzieży i dla dorosłych. Mieszka w Nebrasce z mężem i gromadką dzieci, a kiedy nie czyta lub nie pisze, są duże szanse, że sączy napoje energetyczne i ogląda komedie romantyczne.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Dzięki za przeczytanie mojego wpisu! Byłoby mi bardzo miło gdybyś zostawił/a komentarz ze swoją własną opinią :)